Mamo, opowiesz mi jeszcze coś o tacie? – Tosia spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Moja siedmioletnia córka nie lubiła słuchać przed snem tradycyjnych bajek. Nic na siłę. Książki stały na półce, będzie chciała, to sama po nie sięgnie.

Zamiast tego przynosiłam album ze zdjęciami. Tyle fotografii, tyle wspomnień. Wesołych, pięknych, smutnych, podszytych tęsknotą. Tosia najbardziej lubiła oglądać fotografie, na których był jej tata. Nie znała go, Mateusz zmarł przed jej narodzinami.

– Co byś chciała usłyszeć? – zapytałam, przerzucając kolejne strony. 

Zatrzymałam się na fotografii z dnia naszego ślubu i w sercu zabolała niezaleczona rana. Bo to właśnie tamtego cudownego dnia, wypowiadając słowa przysięgi, przypieczętowaliśmy nasz los. Czy gdybym posłuchała słów tej starej kobiety, Mateusz żyłby nadal, a Tosia miałaby ojca? 

To miejsce znaleźliśmy przypadkiem

Zamknęłam oczy i cofnęłam się do czasów, gdy byłam na studiach, zakochana w boskim chłopaku. Każdej dziewczynie marzy się taka miłość jak nasza. Wydawało nam się, że razem możemy wszystko, podbić cały świat. Nie byliśmy bogaci, ale mieliśmy siebie. Jako studenci nie mogliśmy sobie pozwolić na luksusowe wyjazdy, więc w wakacje pakowaliśmy plecaki i włóczyliśmy się po Polsce. Na jednym z takich wypadów odkryliśmy starą kapliczkę. Zobaczyłam ją przypadkiem. A może to nie był przypadek, tylko fatum? Przejeżdżaliśmy tamtędy rowerami, gdy spadł mi łańcuch. Musiałam się zatrzymać. To wtedy dostrzegłam niewielki, biały budynek. 

– Zatrzymajmy się, może ktoś tam mieszka, poprosimy o wodę – powiedziałam do Mateusza. 

Mój bidon był już pusty, a strasznie chciało mi się pić. Zostawiliśmy rowery przy drodze i ruszyliśmy wydeptaną ścieżką. Kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się, że ten bielony budyneczek to nie dom, tylko kapliczka. 

– Wejdźmy do środka, może tam się się ochłodzimy – zaproponowałam. 

Z nieba lał się żar, chciałam choć na sekundę przytulić policzek do zimnej ściany. Weszliśmy. Naszym oczom ukazał się malutki ołtarzyk i kilka drewnianych ławek. To skromne wnętrze było na swój sposób piękne.

– Idealne miejsce na ślub, co?

– Faktycznie, kapliczka na odludziu, tylko my dwoje i ksiądz… 

– Nie rozpędzaj się tak, żartowałam. 

– Ale ja nie żartuję. 

Mateusz klęknął. Przez moment nie wiedziałam, co się dzieje. Cały czas myślałam, że się zgrywa. 

– Wyjdź za mnie.

– Nawet nie masz pierścionka.

I tu mnie zaskoczył. Musiał planować, że oświadczy się w tamten weekend, bo wyjął z kieszeni szortów czerwone pudełeczko. Najpierw oniemiałam, a potem rzuciłam mu się na szyję i wśród pocałunków powiedziałam „tak”. Niemal natychmiast zaczęliśmy planować ceremonię. Ślub odbędzie się za rok, tuż po obronie dyplomów. Nie chcieliśmy hucznego wesela z setką gości. To miało być wyłącznie nasze święto. 

Tamtego dnia podpytaliśmy mieszkańca wioski o kapliczkę. Okazało się, że msze święte nadal są tam odprawiane. Czyli nasze marzenie miało szansę się ziścić!

Wzięliśmy ślub w tajemnicy

W końcu nadszedł ten dzień. W cichej ceremonii uczestniczyliśmy tylko my i świadkowie. Po wszystkim pojechaliśmy na obiad. Rodzice do dziś mają mi za złe, że nie pisnęłam o ślubie ani słowa. 

– Tak po kryjomu? Bez wesela? Jakbyś się wstydziła, że za mąż wychodzisz – biadoliła mama, gdy pokazałam jej obrączkę. 

– Mamo, wesele to tylko otoczka, liczy się wspólne życia.

Niby przyznawała mi rację, ale miała żal, że nie mogła być przy mnie w tym ważnym dniu. Mama nie miała nic do Matusza, wiedziała, że to dobry chłopak i lubiła go. Po prostu woleliśmy nic nikomu nie mówić, by „dorośli” nie próbowali nas przekonywać, że jak brać ślub, to najlepiej w katedrze, a nie w jakimś polnym kościółku, a po ślubie obowiązkowo musi być wesele i feta. Zrobiliśmy po swojemu i wyszło pięknie. 

Tylko jedno burzyło mój spokój i mąciło szczęście. Nie wspomniałam o tym Mateuszowi, żeby go nie denerwować. Tuż po przyjeździe do karczmy, gdzie zamierzaliśmy spędzić naszą noc poślubną i zjeść obiad ze świadkami, dowiedziałam się czegoś od recepcjonistki. 

– Takie szczęście od was bije, że aż zazdrość bierze. Szkoda, że nie potrwa długo – westchnęła, podając mi klucze do pokoju.

– Słucham? – spojrzałam na nią zdezorientowana i urażona.

– Przepraszam. Chodzi o to, że wzięliście ślub w tej kapliczce przy polach. Pani mąż mi mówił. Szkoda, że nikt was nie uprzedził o klątwie… 

Justyna, moja druhna, prychnęła lekceważąco. 

– Nie słuchaj takich bzdur. 

Byłam przerażona

– To nie bzdury. Moja babcia i mama też nie wierzyły i wzięły tam ślub, a teraz gorzko żałują. Gdyby wiedziały, co je czeka, nigdy nie przekroczyły progu tej kaplicy. Ja nie popełnię ich błędu. To miejsce jest przeklęte.

Ściszonym głosem opowiedziała nam historię polnej kapliczki. W czasie drugiej wojny światowej miała się tam pobrać młoda para. Bardzo się kochali, marzyli o ślubie, do którego nie doszło, bo w dniu ceremonii pana młodego zabili niemieccy żołnierze. . Panna młoda oszalała z szoku i rozpaczy i wkrótce zmarła. 

– Położyła się na ołtarzu, przed którym miała przysięgać. Naznaczyła krwią to miejsce – szeptała recepcjonistka. – Ludzie mówią, że przeklęła każdą parę, która w przyszłości odważy się wziąć tu ślub. Początkowo nikt w to nie wierzył. Kapliczka stoi w urokliwym miejscu i wiele młodych par, takich jak wy, marzyło o złożeniu sobie przysięgi wśród kwitnących łąk i pól. Nawet jak wybudowali nowy, porządny kościół w sąsiedniej wsi, chętni na ślub w przeklętej kaplicy wciąż się… 

– Dosyć! – przerwała dziewczynie oburzona Justyna. – Jak tak można? Złożę skargę u właściciela! Czemu ją pani straszy tymi bredniami i zabobonami? To podłe! 

– Ale prawdziwe – rozległ się głos za naszymi plecami.

Obróciłyśmy się.

Nie chciałam w to uwierzyć

– Jestem jej babką – stara kobieta w czerni wskazała palcem na recepcjonistkę. – A karczma należy do mnie, więc uznajmy, że skargę przyjęłam. 

Nie umiem tego wyjaśnić, ale wraz z jej wejściem poczułam taki smutek, jakby całe szczęście, które towarzyszyło mi zaledwie chwilę temu, nagle uleciało. Właścicielka zajazdu podeszła bliżej, złapała mnie za rękę i spojrzała mi prosto w oczy. Czy gdybym posłuchała tej kobiety, mąż nadal by żył?

– Uciekaj jak najszybciej. Zostaw swojego męża, tylko w ten sposób go ocalisz. Musicie się rozstać, bo inaczej dojdzie do tragedii. 

Wyrwałam się z jej uścisku i spłoszona umknęłam do pokoju. Byłam cała roztrzęsiona. Mateusz od razu zauważył, że coś się stało, ale jakoś odwróciłam jego uwagę. Przez resztę wieczoru nie potrafiłam się prawdziwie cieszyć i spokojnie świętować. Cały czas męczyły mnie słowa starej kobiety w czerni. Skoro nadal nosiła żałobę po osobie, która kochała, musiała mocno cierpieć. Czy dlatego nie wahała się straszyć własnych gości? Wolała mnie ostrzec, ryzykując zszarganą opinię w internecie i utratę klientów, niż milczeć? 

Ale przecież nie mogłam zostawić Mateusza z powodu jej słów. Z powodu jakieś starej klątwy! Ja też kochałam na zabój i nie wyobrażała sobie życie bez mojej miłości. Nie, wykluczone, nie zostawię go. Zresztą, nie pozwoliłby mi odejść. Zażądałby wyjaśnień. I co bym mu powiedziała? Wolałam zapomnieć o przestrodze. 

Mąż zginął zaraz po ślubie

Nasze „żyli długo i szczęśliwie” trwało trzy miesiące. Mój mąż zginął w drodze do pracy. Zabił go pijany kierowca. Nie zdążyliśmy się nawet pożegnać. Nie zdążyłam mu powiedzieć, że jestem w ciąży. 

Staram się nie zadręczać, ale czasem zastanawiam się, czy gdybym posłuchała tamtej starej kobiety, Mateusz nadal by żył. 

Mamo, płaczesz? – Tosia wyrwała mnie ze wspomnień. 

– Troszkę się wzruszyłam. To był piękny ślub…

– Ja też tam wyjdę za mąż – oświadczyła moja córka. – W tym kościółku wśród pól.

– Nie ma mowy! – krzyknęłam, łapiąc ją za ramiona i ściskając mocno. – Nie wolno ci, słyszysz? Zabraniam!

– Mamo, to bardzo boli… – jęknęła płaczliwie.

– Obiecaj! 

– Obiecuję.