Jestem trenerem pływania i ratownikiem. Wiele lat spędziłem na basenach i nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim zjawiskiem. Trudno przyzwyczaić się do myśli, że basen, zwyczajny sportowy obiekt, przez który codziennie przewija się mnóstwo dzieci, jest nawiedzony.

Mały, drżący z zimna chłopiec w kąpielówkach pojawia się w różnych miejscach. Ramiona okrywa ręcznikiem, z mokrych włosów kapie woda. Jego usta są lekko sine z zimna. Wygląda zwyczajnie, jak jeden z małych pływaków, których uczę kraula, nikt nie zwróciłby na niego uwagi, gdyby wmieszał się w grupę dzieci. Tylko że on tego nie robi. Siedzi sam na trybunach dla publiczności, albo przemyka korytarzami. Nie wiem, kim lub czym jest, ale nauczyłem się nie lekceważyć jego obecności.

Zwykle zwiastuje niebezpieczeństwo

Pierwsza zobaczyła go Monika, trenerka maluchów zaczynających zajęcia zaraz po mojej grupie.

– Nie pozwalaj, żeby twoi podopieczni wracali z szatni na basen. Jeden siedział na krzesełku przez bite trzydzieści minut, przeszkadzał mi, nie mogłam odejść od dzieci, żeby z nim porozmawiać, a kiedy odprawiałam go gestem, robił głupie miny. I wyraźnie trząsł się z zimna, chociaż otulił się ręcznikiem. Był mokry, ciekawa jestem, czy się nie przeziębił.

Słuchałem tyrady Moniki z niedowierzaniem. Owszem, kilku moich podopiecznych było niezłymi łobuziakami, ale trzymałem chłopców silną ręką, zamieniając roznoszącą ich energię w postępy pływackie. Po co mieliby wracać i przesiadywać na treningu maluchów? Gdyby jeszcze w kilku, to bym zrozumiał. Każdy powód do draki jest dobry. Ale siedzieć samotnie i trząść się z zimna? Komu by się chciało?

– Po prostu pilnuj swoich chłopaków, ja mam wystarczająco dużo na głowie. Dwanaścioro siedmiolatków to spore wyzwanie.

Dla świętego spokoju przyrzekłem lepiej kontrolować swoich dziesięciolatków, chociaż nie wierzyłem, że któryś z nich zrobił taki numer. Monice musiało się coś przywidzieć.

Raz i drugi zajrzałem po zajęciach do szatni, policzyłem chłopaków. Byli wszyscy. Incydent na trybunach uznałem za jednorazowy, tym bardziej że Monika więcej nie zgłaszała naruszenia regulaminu. Podejrzewałem, że gdyby nawet na krzesełkach siedział pułk wojska, nie zauważyłaby, bo namnożyło jej się kłopotów. Jedna z dziewczynek nagle dostała w wodzie poważnego ataku astmy, trenerka w porę spostrzegła, co się święci i wyciągnęła ją, zanim stało się najgorsze. Monika naprawdę nie odrywała oczu od swoich podopiecznych. 

Po tym wypadku jeszcze troje rodziców z ociąganiem przyznało, że ich dzieci używają inhalatorów. Zrozpaczona Monika poprosiła mnie o pomoc. Zacząłem z nią pracować jako drugi ratownik ubezpieczający i wtedy go zobaczyłem. Siedział tam, mokry i nieszczęśliwy, jak opisała go Monika.

– Moni! – krzyknąłem, budząc ciekawość ćwiczących dzieci. – Czy to ten koleżka? Podejdź do mnie – nakazałem mu surowo.

Nawet nie drgnął. Uśmiechał się krzywo, jak chochlik.

– Natychmiast do mnie, chłopcze! – podniosłem głos. 

Uważam, że na basenie powinna obowiązywać żelazna dyscyplina, dla bezpieczeństwa użytkowników.

– Do kogo krzyczysz? – zainteresowała się Monika.

Machnąłem ręką.

– Popilnuj dzieci, przyprowadzę tego nygusa. On nie jest z mojej grupy, ciekawe co tu robi?

Chciałem ruszyć na trybuny, jednak zatrzymałem się wpół kroku. Nikogo tam nie było. Chłopiec musiał zwiać, gdy na chwilę odwróciłem od niego wzrok.

– Monia, widziałaś go? – krzyknąłem.

– Nie zawracaj głowy – odpowiedziała półgłosem. – Dobrze się czujesz? Za chwilę kończymy, wtedy porozmawiamy.

Stwierdziłem, że mały mógł się zsunąć do wody i cichcem dołączyć do grupy. Nigdy w życiu tak skrupulatnie nie liczyłem wychodzących z basenu dzieci. Stałem jak cerber w przejściu prowadzącym pod prysznice. Monika patrzyła na mnie z troską, ale nie zwracałem na nią uwagi.

– On nie jest z nasej skoły – chudziutka siedmiolatka stała, wbijając we mnie spojrzenie wielkich oczu. Brak przednich zębów utrudniał jej prawidłową wymowę, ale starała się, jak mogła.

– O kim mówisz, kochanie? – spytałem.

– Chłopaki są niegzecne – zawiadomiła. – Pan trener go wołał, a on się tylko śmiał.

– Widziałaś chłopca na trybunach? – nagle zrozumiałem, o kim mówi mała.

Spojrzała na mnie z politowaniem, jakbym prosił o wyjaśnienie oczywistości.

– Dokąd on poszedł? – szybko zmieniłem taktykę.

– Nie wiem – dziecko wzruszyło ramionami, minęło mnie i weszło do szatni.

Odruchowo ruszyłem za dziewczynką, żeby ją wypytać.

– Dokąd? Przecież to damska szatnia – zatrzymała mnie Monika. – Dziwnie się zachowujesz, chodź, musimy pogadać.

– Za chwilę, najpierw porozmawiam z tą małą. Jak ona ma na imię?

– Zostaw ją – poprosiła Monika. 

Nie posłuchałem jej. Usiadłem na korytarzu i czekałem na wychodzące dzieci. Bez czepka na głowie wyglądały zupełnie inaczej, nie mogłem odnaleźć mojej małej informatorki. Za to Monika nakryła mnie bez trudu i prawie siłą zaciągnęła do pokoju trenerskiego.

– Dziwnie dziś się zachowywałeś, wyjaśnisz mi to? – Monia była starsza i bardziej doświadczona, miała do mnie zaufanie, ale tym razem chyba podpadłem. 

Dzieci mają bujną wyobraźnię. Dorośli też?

Postanowiłem być szczery.

– Widziałem chłopca, tego samego co ty. Siedział na trybunach, wyglądał dokładnie tak jak mówiłaś – powiedziałem spokojnie. – Wołałem do niego, chciałem z nim porozmawiać. Kiedy zdecydowałem się podejść, zniknął.

– Nikt nie opuszczał basenu, jestem pewna. Stałam przy wyjściu. Musiało ci się zdawać, może jesteś przemęczony?

– Ja miałem zwidy, ty miałaś zwidy i ta mała, jak jej tam?

– Sandra – powiedziała Monia.

– Ona też go widziała, tak jak my. Sama mi powiedziała.

– To nie jest dowód. Dzieci często konfabulują, mają bogatą wyobraźnię. Proponuję puścić wydarzenie w niepamięć. Nie potrzebujemy sensacji, zgadzasz się ze mną? Masz pojęcie, co by było, gdyby wśród rodziców rozeszła się plotka, że na treningi dzieci przychodzą obce osoby?

– Ależ to tylko mały chłopiec...

– Tyle że plotka zrobi z niego zupełnie kogo innego.

Przekonała mnie. Ochłonąłem, tym bardziej że przez kilka następnych tygodni nikt nie zakłócał spokoju.

Byłem wściekły i zdezorientowany

W czwartki pracuję do zamknięcia basenu. Ostatnie dwie godziny przeznaczone są na pływanie rekreacyjne, moim zadaniem jest czuwanie nad bezpieczeństwem użytkowników. Jestem głównym ratownikiem, w zespole mam jeszcze dwóch kolegów. W wodzie jest wówczas dużo ludzi, przychodzą pływać całe rodziny, musimy być wyjątkowo czujni.

Zwykle schodzę z obiektu ostatni, lubię rzucić okiem, czy wszystko jest w porządku. Tym razem również zajrzałem na opustoszały basen. Światła były pogaszone, paliły się tylko podwodne reflektory. Smugi światła przyciągały wzrok, więc nie od razu go zobaczyłem. Siedział w drugim rzędzie plastikowych krzesełek przeznaczonych dla kibiców. Wyglądał tak, jak zapamiętałem. Ociekający wodą chłopiec w ręczniku na ramionach.

Ruszyłem w jego stronę, a wtedy on wstał i zdecydowanym gestem wskazał mi lustro wody. Odruchowo spojrzałem i nogi ugięły się pode mną. Na gładkiej powierzchni, po której ślizgały się smugi odbitego światła, zobaczyłem cień ludzkiej postaci. Ciało topielca musiało już opaść w dół, woda załamywała obraz, nie widziałem dokładnie, ale jednego byłem pewien: cokolwiek to było, mogło oznaczać tylko jedno: śmierć. Nie dopilnowaliśmy pływaków, jak to się mogło stać?!

Zareagowałem jak na szkoleniu, bez chwili wahania. Wystartowałem do biegu, żeby znaleźć najdogodniejsze miejsce do skoku. Topielec zadryfował na drugą stronę basenu, wiedziałem, że w ten sposób szybciej pokonam dzielącą mnie od niego odległość. Dobiegłem najbliżej jak się da, odbiłem się i skoczyłem. Kilkoma machnięciami ramion dopadłem środka basenu i zanurkowałem. Mimo że błyskawicznie rozglądałem się dookoła, nie dostrzegłem ciała.

Wynurzyłem się, żeby złapać oddech i jeszcze raz zanurkowałem. Po trzecim razie upewniłem się, że w basenie byłem tylko ja. Podciągnąłem się i usiadłem na brzegu, żeby dojść do siebie, uspokoić oddech. Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi. Przed chwilą widziałem w wodzie ciało dorosłego mężczyzny, mniej więcej mojego wzrostu. Nawet próbowałem go ratować. Co się ze mną dzieje? Ze zdenerwowania zakręciło mi się w głowie. Spojrzałem w kierunku rzędów krzeseł. Ciągle tam był. Patrzył na mnie. Znów miał odrobinę złośliwy wyraz twarzy, chyba z powodu krzywego uśmiechu. Mały chochlik.

– Kim jesteś? Czego chcesz? – krzyknąłem.

Byłem naprawdę wściekły i zdezorientowany. Straciłem kontrolę nad tym, co się działo. Zaczerpnąłem wody i przemyłem twarz, do konfrontacji z nieznanym potrzebowałem wewnętrznego spokoju. Kiedy podniosłem wzrok, chłopca nie było. Nawet się nie zdziwiłem. Wstałem, dla pewności jeszcze raz zlustrowałem przejrzystą wodę basenu i wyszedłem.

– Dowiem się o tobie wszystkiego – powiedziałem na głos, idąc korytarzem. 

W oknie odbił się ludzki kształt. Przystanąłem, gotów się z nim zmierzyć.

– Jesteś tu? – spytałem.

– Jestem, bo co? Wychodzi pan? Bo zamykam – za szybą stał nocny dozorca. 

– Już, już. Idę sobie – uspokoiłem go.

Zbieg okoliczności?

Następnego dnia zaciągnąłem Monikę do pokoju trenerów i opowiedziałem jej o wszystkim.

– Nie zwariowałem, Monia, znasz mnie tyle lat. Tu dzieje się coś dziwnego. On zmusił mnie do akcji ratowniczej, pokazał unoszący się w wodzie ludzki kształt. Co to może znaczyć? Kim jest? Duchem? Czy w naszym basenie utopiło się kiedykolwiek dziecko?

– Nigdy, wiedziałabym o tym. Jesteś pewien tego, co mówisz?

– Całkowicie. Chciałbym zrozumieć, o co mu chodzi.

Monika milczała przez chwilę.

– Znasz miejską legendę o duchu dziewczyny pokazującym się w biały dzień na basenie warszawskiej Legii? To było w latach pięćdziesiątych. Odkryte kąpielisko stanowiło ogromną atrakcję i letni salon towarzyski. W ciepłe dni bywało tam naprawdę tłoczno, toteż nie od razu zauważono związek między piękną dziewczyną w turkusowym kostiumie, a nieszczęśliwymi wypadkami. Podobno każdy, kto ją widział, stawał się naznaczony. Wcześniej czy później dosięgało go przeznaczenie.

– To znaczy?

– Zdarzał się wypadek. Utonięcie, lub kalectwo spowodowane pechowym skokiem na główkę między kąpiących się. Wówczas nie było to zabronione, czasem kończyło się śmiercią lub paraliżem. Ci, którym udało się wywinąć, opowiadali, że tego dnia widzieli piękną dziewczynę w turkusowym body. Nikt jej nie znał, co było dość dziwne, bo bywalcy Legii stanowili jeden wielki klan. Skojarzono fakty i nazwano turkusową dziewczynę wysłanniczką śmierci.

– Chcesz powiedzieć, że u nas tę rolę pełni mały chłopiec?

– Nie wiem, pomyślmy. Zobaczyłam go i zdarzył się wypadek. Mała Sylwia dostała w wodzie ataku astmy. Ale wszystko skończyło się szczęśliwie, więc teoria chyba nie pasuje. – Monika zastanawiała się dłuższą chwilę. – Coś mi się przypomniało. Czy wiesz, że na tym terenie było dawniej dużo glinianek? Część z nich połączono i przekształcono w parkowe jezioro, inne zasypano, na ich miejscu wybudowano osiedle. Nasz basen stoi na starej gliniance.

– Rozumiesz, co to znaczy? – ożywiłem się nagle.

– Myślisz, że chłopiec utonął wiele lat temu, a teraz nagle zaczął nawiedzać obiekt sportowy? Puknij się w głowę. Pracuję tu od początku, nigdy wcześniej go nie widziałam.

Trudno było nie przyznać jej racji, w logicznym rozumowaniu tkwił jednak jeden szkopuł. Był nim ociekający wodą malec, który pojawiał się, choć nie powinno go tu być. Zacząłem o nim myśleć, jak o turkusowej dziewczynie: zwiastował nieszczęśliwe wypadki. Zastanawiałem się, po co pokazał mi dryfującego w basenie topielca. Odpowiedź sama się nasuwała: zobaczyłem przyszłość. Ktoś umrze podczas mojego dyżuru. Nie wiedziałem, że przepowiednię nie zawsze odczytuje się wprost.

Bałem się tego, co miało nastąpić

Postanowiłem nie dopuścić do nieszczęśliwego wypadku. Stałem się czujny jak nigdy przedtem, wyzbyłem się zdradliwej dla ratownika rutyny, nie odrywałem oczu od pływających ludzi. Starałem się zarazić niepokojem kolegów, wciąż gadałem o ostrożności, aż w końcu wszystkich do siebie zraziłem.

– Przydałoby ci się kilka dni urlopu – powiedziała Monika, patrząc na mnie z troską. – Spójrz na siebie, jesteś blady, pod oczami masz cienie. Dobrze sypiasz?

– Wyśmienicie – mruknąłem. 

Za nic nie przyznałbym się, że w nocy przewracam się z boku na bok. Od kiedy zobaczyłem unoszące się w wodzie zwłoki, nie mogłem sobie znaleźć miejsca. Bałem się tego, co miało nastąpić. Po pewnym czasie zaczęła we mnie kiełkować nadzieja, że alarm był fałszywy. Nie widywałem chłopca, a to dobrze wróżyło. Chciałem odzyskać spokój. Monika miała rację, niezbyt dobrze się czułem, byłem rozbity, jakby łapała mnie grypa. Wierzyłem, że jak odpocznę, wszystko wróci do normy. Miałem silny organizm, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł.

Ten dyżur miał być ostatnim przed krótkim urlopem. Jak zwykle w godzinach przeznaczonych na pływanie rekreacyjne, w basenie było dużo ludzi. Wpatrywałem się w kąpiących tak uważnie, że aż mącił mi się wzrok. Przetarłem oczy i nagle go zobaczyłem. Tym razem stał na wyciągnięcie ręki. Nie uśmiechał się, przewiercał mnie wzrokiem. Spojrzałem w jego oczy i to był błąd. Były czarne jak otchłań, miałem wrażenie, że wciągają mnie w pustkę. Nie! Nie chcę! Desperacko próbowałem się uwolnić, wyrwałem się szarpnięciem, licząc na łut szczęścia.

– Wraca do przytomności. Tomek, słyszysz mnie? Otwórz oczy – ktoś do mnie mówił. 

Słyszałem, ale nie mogłem się poruszyć. Czarne oczy chłopca trzymały mnie w szachu. Zebrałem wszystkie siły i spróbowałem jeszcze raz. Poczułem, że moc jego spojrzenia trochę osłabła. Uśmiechnął się krzywo i lekko odsunął. Mały, złośliwy diabeł.

– No nareszcie. Nie zamykaj oczu, pogotowie już jedzie – to był głos Moniki. 

Chwilę potrwało, zanim udało mi się skupić  wzrok na jej twarzy. Próbowałem jej powiedzieć, że chłopiec znów się pojawił i jest niebezpieczny, ale nie mogłem wydobyć głosu. Denerwowałem się. Musiałem ją ostrzec.

– Leż spokojnie, wszystko będzie dobrze – powtarzała Monika, nie rozumiejąc moich intencji.

Potem pogotowie zabrało mnie do szpitala. Badano mnie przez kilka dni i nie odkryto, dlaczego zemdlałem.

– Tak czasem bywa. Powodem mogło być przemęczenie albo silny stres – powiedział lekarz.

„Albo obecność wieszczącej nieszczęście zjawy” – dopowiedziałem w myślach.

Po powrocie do zdrowia postanowiłem zmienić pracę. Nie czułem się gotowy do kolejnej konfrontacji z chłopcem, czymkolwiek by nie był. Przyjąłem propozycję z najbardziej oddalonego miejsca od feralnego, postawionego na starych gliniankach basenu. Dojeżdżam ponad godzinę, ale to mnie nie zraża, zrobiłbym wszystko, żeby pozbyć się prześladującej mnie zjawy. Regularnie dowiaduję się, czy niebezpieczne widmo nie ukazało się w dawnym miejscu, ale Monika zapewnia, że zjawisko zniknęło tak nagle, jak się pojawiło. To dobrze, przynajmniej ona jest bezpieczna.

Od pewnego czasu mam niejasne uczucie, że spokój prysnął. Zjawa mnie odnalazła. Wieczorem, w przeszklonej ścianie basenu, czasem odbija się niewyraźna mała postać. Tylko tyle, więc staram się zachować zimną krew, tym bardziej że na okalających basen plastikowych krzesłach nie siedzi żaden chłopiec. Przynajmniej na razie.