Kończyłam właśnie studia, miałam już gotową pracę magisterską, gdy nagle urzędniczki w dziekanacie doszukały się, że brakuje mi zaliczenia stażu terenowego, i nie mam z tego oceny w indeksie. Robiłam studia międzywydziałowe i jakoś ten wymóg umknął i mnie, i mojemu opiekunowi naukowemu. Teraz było to już nie do nadrobienia. W drodze wyjątku dziekan zgodził się, żebym brak zaliczenia stażu pokryła oceną z krótkiej pracy z zakresu historii XX wieku. 

„Dwadzieścia stron, temat współczesny, najlepiej coś z historii rodziny, żeby za dużo nie szukać” – pomyślałam.

Ponieważ moja babcia wiele mi mówiła o swoim dzieciństwie, a nawet spisała krótkie wspomnienia z lat okupacyjnych, postanowiłam, że kamienica na warszawskiej Pradze będzie moim tematem. Czas naglił, więc szybko wzięłam się do dzieła.

Ja cię zapamiętam!

Najpierw pojechałam na drugą stronę Wisły sprawdzić, czy dom jeszcze stoi. Stał, choć nieco zrujnowany. Najbardziej zadbana była staromodna kapliczka pośrodku podwórka. Gdy tak sobie błądziłam, licząc okna w oficynach i robiąc notatki – kto wie, co mi się przyda przy pisaniu pracy – z jednej z oficyn wyszła starsza kobieta. Patrzyła na mnie nieufnie.

– Co tak węszy, przyjechała odzyskiwać? – rzuciła agresywnie. – Po polsku mówi?

– Dlaczego miałabym nie mówić? – zdziwiłam się.

– Bo może z Izraela jest? Takie kołtuny.

– To są dredy, a nie kołtuny, proszę pani. I niczego nie odzyskuję, piszę pracę historyczną o tej kamienicy – wyjaśniłam, z godnością wychodząc na ulicę.

– Zaczekaj, paniusiu! Niech ci się przyjrzę! Ja cię zapamiętam, wróć tu tylko, to zobaczysz! – krzyczała za mną staruszka.

Potem wpadłam do rodziców, których zmusiłam do wygrzebania notatek babci. Mama była wściekła, bo musiała przeszukać wszystkie schowki w przedpokoju, (a było ich trochę) w poszukiwaniu pudła. Trochę jej pomagałam, ale i tak narobiłyśmy bałaganu. Krótko mówiąc, jak wychodziłam z moim łupem, to mama stała wśród walizek i toreb ściągniętych z pawlacza. 

– Oj, Iza, oby ci się to przydało, bo ja mam teraz roboty na dwie godziny – rzuciła za mną, nawet nie kryjąc złości.

Pomyślałam, że ja też w dwie godziny przepiszę to, co babcia zapamiętała na temat kamienicy, sąsiadów i ich dawnego stylu życia. Potem kolejne dwie godziny w archiwum i praca gotowa. 

Myślałam, że pójdzie jak z płatka

W trakcie opracowywania zapisków babuni doszłam do wniosku, że kochana staruszka miała talent literacki – stara Warszawa stawała mi przed oczami jak żywa.

Babcia opisywała stajnię w podwórku, dwa eleganckie sklepy od frontu. Dom miał duże, luksusowe mieszkania od strony ulicy, oficyny zajmowali skromniejsi lokatorzy, płacąc mniejszy czynsz. Cały ten maleńki kwadracik na planie miasta, razem z kapliczką, należał do jednego właściciela zajmującego najpiękniejszy apartament od frontu. Babcia zachwycała się luksusowym wyposażeniem mieszkania, w którym pełno było lśniących mebli, obrazów, brązów. Kamienicznik z żoną lubili dzieci, a nie mieli swoich, więc był zwyczaj, że jak rodzice pojawiali się u gospodarzy w jakichś sprawach, zawsze brali ze sobą córkę.

„Bardzo lubiłam tam chodzić – wspominała babcia. – Dostawałam pyszne łakocie”.

Ponieważ relacja babci urywała się dość niespodziewanie, nie wiedziałam, jakie były dalsze losy mieszkańców domu. Wiedziałam skądinąd, że po wojnie dość krótko moja rodzina mieszkała na Pradze. Pradziadek znalazł pracę na Ziemiach Odzyskanych, na Dolnym Śląsku, a jak wrócił do Warszawy, to dostał służbowe mieszkanie na Mokotowie. Pradziadek był ślusarzem, przed wojną robotnikiem, po niej wstąpił do partii robotniczej i zaczął pełnić funkcję dyrektora fabryki. Najpierw jednej, potem innych.

Taka była polityka państwa, rządzić miał lud. Nie wiem, czy ustrój komunistyczny „ruszył z posad bryłę świata”, jak śpiewali w pieśniach, ale na pewno ruszył mocno z posad karierę życiową pradziadka. Żył on po wojnie w zupełnie inny sposób niż przed nią i w trakcie, więc Pragę odkreślił grubą kreską. Teraz ja musiałam dogrzebywać się powojennych losów praskiej kamienicy. Liczyłam, że wiele powiedzą mi dokumenty. Poszłam więc do archiwum.

Kamienica była własnością najpierw ojca, potem syna o banalnym polskim nazwisku. Po wojnie została przejęta przez państwo. Lokatorzy zamiast kamienicznikowi, zaczęli płacić miastu. Jednak znalazłam też odnośnik o jakichś dokumentach zdeponowanych w jednym z warszawskich biur notarialnych. To, co tam znalazłam, miało wywrzeć wpływ na moje życie.

Otóż był tam testament ostatniego właściciela domu – tego, który babcię częstował cukierkami – zapisywał on kamienicę swojej córce, a mojej babci! Okropnie się rozemocjonowałam tym odkryciem. 

Jeśli byłoby to prawdą, to razem z mamą dziedziczyłabym nieruchomość wartą wiele milionów złotych! Jeśli zaś okazałoby się, że po latach ten zapis stracił ważność, to trudno. Ale mielibyśmy romantyczną historię w rodzinie. Moja babcia nie była córką ślusarza tylko kamienicznika! Zrobiłam zdjęcie tych zapisów telefonem komórkowym i pobiegłam do mamy. Ta skrzywiła się i zapytała tylko:

– I ty w to wierzysz?

– Dlaczego nie?

– Przecież coś by się o tym mówiło. A jedyne, co pamiętam, to powtarzane wspomnienia, że właściciel domu był dobroczyńcą rodziny. Załatwił pracę pradziadkowi, pomagał w kształceniu jego dwóch sióstr. O kamieniczniku z prababcią nic nie mówiono – zapewniała mama.

– No cóż, powód do dumy to nie był. Prababunia przyprawiła rogi pradziaduniowi! – zaśmiałam się.

– Nie przesadzaj – ostrzegła mnie matka.– To byli zacni ludzie, godni szacunku.

– Przecież wiadomo – rzekłam pojednawczo. – Takie rzeczy zdarzają się w najlepszych nawet rodzinach.

– Masz rację. I co teraz?

– Skończę pisać pracę, oczywiście bez tych rewelacji. A potem, kto wie, może się odzyska tę kamienicę?

– Ja tam na Pragę nie pójdę – zastrzegła matka.

Zobaczymy, zobaczymy… – pokiwałam głową.

Testament był zgodny z prawem

Póki co odłożyłam rodzinne zagadki na bok i w lekkich nerwach dobrnęłam do obrony pracy magisterskiej. Dostałam piątkę.

– Pewnie teraz zagłębisz się w historię rodzinną – stwierdził mój chłopak, jak tylko wyszliśmy z gmachu uczelni.

– Tak właśnie zrobię.

– Mam kolegę, Tolka, który jest aplikantem w znanej kancelarii prawniczej. Rozmawiałem już z nim, obiecał, że ci pomoże.

Okazało się, że ostatni właściciel kamienicy złożył testament zgodny z prawem i obowiązujący. Co więcej, choć mu dom zabrano, dopełnił wymogów prawnych, co jakiś czas potwierdzał, że czuje się właścicielem kamienicy, tak że jest podstawa prawna o ubieganie się o jej zwrot! 

– To jak wygrana w totka! – powtarzał mój ojciec, który już cieszył się na przeprowadzkę. – Praga? Czemu nie. Zawsze jakaś odmiana – mówił.

Jednak pojawiły się pewne przeszkody. Zgodnie z planem zagospodarowania, kamienica ma zostać zburzona. Kiedy? Nie wiadomo. Jeżeli do tego dojdzie, prawdopodobnie dostanę grunt zastępczy. Urzędnik nieoficjalnie powiedział, gdzie znajdują się działki, które mogą trafić w ramach odszkodowania do dawnych właścicieli. Z moim chłopakiem i z Tolkiem, prawnikiem, pojechaliśmy rowerami je obejrzeć. Rozległe pola zarosłe chwastami, nawet sarna przebiegła gdzieś pod lasem. 

Śmialiśmy się, szalejąc w trawie, a potem zrobiliśmy sobie piknik.

– A może wracając, przejedziemy przez Pragę? – zaproponował Tolek.

– Świetny pomysł – wykrzyknęłam. 

– Oprowadzę was po moich włościach. Hipotetycznych, jak na razie.

W świetnych humorach dojechaliśmy na miejsce. Wprowadziliśmy rowery na podwórko. Pokazałam chłopakom okna mieszkania, w którym przed wojną mieszkał właściciel i w oficynie okna lokum, które wynajmowała moja rodzina. Z grubsza wprowadziłam ich też w historię kamienicy, którą odszukałam w księdze hipotecznej. I w tym momencie z bramy na podwórko, niczym na teatralną scenę wkroczyła stara kobieta, z którą już miałam do czynienia.

– I co tu znowu robi?! – wrzasnęła i zamierzyła się laską. – Przyszła po swoje?

– No co pani!

– Ja poznaję twoją twarz, ladacznico! Skóra zdarta z krwiopijcy, co tu mieszkał!

– Mamo! Co mama znowu! – mężczyzna w średnim wieku wypadł z drzwi oficyny i odciągnął staruszkę. – Przepraszam, ona żyje w kilku światach naraz. Ma sklerozę… Mama pozwoli na górę – powiedział uprzejmie i popchnął matkę w kierunku klatki schodowej.

Gdy para lokatorów odeszła, spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo i bez słowa opuściliśmy posesję.

– Czyli ten facet nie kłamał w testamencie. Jesteś jego prawnuczką – skomentował mój chłopak. – Skleroza, nie skleroza, ale stara ma oko i pamięć do twarzy.

Nic nie powiedziałam, bo co tu gadać. Historii nie zmienię. Ale czy wrócę na Pragę, tego jeszcze nie wiem.