Pierwsze zajęcia z doktorem Kropą pamiętam, jakby to było kilka dni temu. Wykładowca przedstawił się, a potem zaczął odczytywać listę obecnych studentów. Gdy dziewczyna mu się podobała, stawiał gwiazdkę przy jej nazwisku. Inne znaczki stawiał przy mniej atrakcyjnych studentkach. Przy moim nazwisku postawił gwiazdkę. Kropa po kilku wykładach miał zwyczaj przepytywać studentów. Wtedy poznaliśmy jego wredny charakter. 

Był chamem

– A teraz zobaczymy, co studenci zapamiętali z naszych wykładów – uwielbiał mówić o sobie w liczbie mnogiej.

Następnie spoglądał na salę, jakby wyszukiwał wzrokiem ofiary, i jednocześnie przesuwał palcem po liście obecności. Byłam pewna, że to ja pójdę na pierwszy ogień. I nie myliłam się. Kropa wyłuskał mnie wzrokiem, uśmiechnął się paskudnie i rzekł:

– Proszę… panią Helenę – odczekał sekundę. – Zechce nam pani zreferować dotychczasową wiedzę. 

Odpowiedź nie stanowiła dla mnie problemu, ale K. nie był zadowolony. Zaczął więc zadawać pytania szczegółowe. Na nie także odpowiedziałam. 

– No tak – mruczał pod nosem, ale tak, żeby wszyscy słyszeli. – Helena zabrała dziś z domu nie tylko biust, ale i rozum. Ciekawe, bardzo ciekawe!  

Sala ryknęła śmiechem, a ja usiadłam upokorzona i czerwona na twarzy jak burak. Bardzo mnie zabolała ta uwaga. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że K. miał uczulenie na płeć przeciwną. Znajomi ze starszych lat uprzedzali mnie, że teraz K. będzie mnie wywoływał do odpowiedzi na każdych zajęciach przez cały semestr. 

– To wredny zwyczaj tego drania – opowiadali. – Swoje ofiary gnębi przez cały czas. Nie odczepi się od ciebie, nawet jeśli będziesz umiała wszystko na blachę. Będzie szukał dziury w całym. I jeszcze jedno – nasłuchasz się wielu uwag dotyczących twojego biustu, to hobby. 

Czułam, że się na mnie uwziął

Niebawem się przekonałam, że koledzy mieli rację. Podczas kolejnych ćwiczeń także zostałam wywołana do odpowiedzi. Tym razem jednak K. zadawał mi pytania. Odpowiadałam prawidłowo, ale on drążył, wypytywał o szczegóły, jakby chciał złapać mnie na błędzie. 

– Czyżbym się mylił? – udawał zdziwienie. – Można mieć duży biust i rzetelną wiedzę? – powiedział niby do siebie.

– Czy nikt nie składał skargi na tego gnoja? – spytałam koleżankę z trzeciego roku.  

– Było wiele skarg – odpowiedziała. – Ale K. nigdy nie poniósł żadnych konsekwencji. Natomiast skarżący mieli przechlapane. Byli regularnie pytani na każdych zajęciach. Na egzaminach ustnych maglował ich okrutnie. Większość nie wytrzymywała i zmieniała uczelnię. Ci, którzy zostali, siedzieli cicho jak mysz pod miotłą.   

– To naprawdę nie mamy jak się bronić? – dziwiłam się. 

– Zajęcia K. są tylko przez dwa lata, trzeba przetrwać – odpowiedziała koleżanka. – Kiedyś był normalny!

– Niemożliwe – zdziwiłam się. 

– Naprawdę! K. był kiedyś żonaty z Violettą.

– Z tą Violettą…? 

Violetta R. prowadziła zajęcia z kultury języka, a poza tym uchodziła za najbardziej urodziwą wśród wykładowczyń. Trudno było wyobrazić sobie K. u jej boku.    

– Dokładnie z tą! Otóż wiele lat temu Violetta zakochała się w jednym ze studentów. Chłopak podobno był bardzo przystojny. Zdradziła z nim K. i w konsekwencji odeszła. Odbył się burzliwy rozwód. Od tej pory K. nienawidzi kobiet, a i chłopakom też nie odpuszcza. 

Mścił się na dziewczynach

Nie byłam jedyną ofiarą K.. Podczas jednego kolokwiów zaliczenia nie otrzymało piętnaście dziewczyn i dwóch chłopaków. K. czepiał się wszystkiego. Każda z dziewczyn musiała ustalić termin poprawki. Nie kończyło się na jednej wizycie u wykładowcy. Ja poprawiałam pięć razy! Zawsze drań znalazł coś, co mu się nie podobało. 

Najgorzej miała Lidka, szczupła dziewczyna w typie szarej myszki, ale bardzo miła i uczynna. K. z premedytacją jej dokuczał. Byliśmy świadkami, jak siedem razy poprawiała egzamin. Po jednej z jej odpowiedzi pozwolił sobie na wyjątkowo chamską uwagę.

– Widzę, że panienka nie tylko biustu z domu nie zabrała, ale i rozum też tam został.

Tym razem nikt się nie zaśmiał. Lidka wybuchnęła płaczem i wybiegła z sali. Pochodziła ze wsi i bardzo jej zależało na skończeniu studiów. Wiedziała, że musi zacisnąć zęby i znosić chamstwo K. Od tej pory przed każdymi zajęciami faszerowała się środkami uspokajającymi. Po tym numerze reprezentacja naszej grupy poszła ze skargą do dziekana. Dowiedzieliśmy się tylko, że doktor K. ma specyficzne poczucie humoru, a jako wykładowca ma prawo do własnej oceny wiedzy studentów. Na tym koniec. 

Robił z nas idiotów przy każdej okazji

Po pierwszym semestrze W. przekazał nam spis lektur obowiązkowych. Były to wyłącznie jego artykuły, w dodatku niemal niemożliwe do zdobycia. Kiedy ktoś zdobył w bibliotece jakiś jego tekst, natychmiast kopiował i kopie podawał dalej. Wydaliśmy wówczas na ksero po kilkaset złotych na głowę. I wtedy K stwierdził, że część z tych lektur nie będzie potrzebna, a w spisie zapewne znalazły się przez pomyłkę. Odrzucił większość najtrudniejszych do zdobycia, które za ciężkie pieniądze kserowaliśmy jeden od drugiego. 

Zbliżała się sesja. K. zarządził egzamin składający się z dwóch części. Pierwsza to przygotowanie prac semestralnych. Druga – egzamin ustny. Każdy dostał do opracowania swój temat. Wszystko byłoby dobrze, tylko termin oddania pracy przypadał za dwa dni. Większość grupy nie oddała opracowania. Dostaliśmy nowy termin oddania pracy i egzamin ustny przeniesiono na wrzesień.

We wrześniu drobiazgowo sprawdzał opracowania. Znęcał się nad każdym zdaniem. Zaliczył trzem osobom, pozostali, w tym oczywiście ja i Lidka, musieli pisać od nowa. Lidka tak bardzo się bała wejść do pokoju, że ze strachu zemdlała. K. wyszedł z gabinetu, gdy usłyszał zamieszanie na korytarzu. Zobaczył leżącą Lidkę.

– Zemdlała, zanim oddała pracę, więc my po przeczytaniu musimy wyskoczyć przez okno? – roześmiał się złośliwie i zabrał opracowanie Lidki. – Ocućcie to dziecko – dodał i wszedł do gabinetu. 

Zemsta była koniecznością

Męczył nas przez cały miesiąc, w końcu zaliczył wszystkim. Po inauguracji roku akademickiego poszliśmy całą grupą na piwo. 

– Czeka nas kolejny rok z tym pacanem – powiedziałam. – Zastanawiam się, czy się nie przenieść albo zmienić uczelnię. 

– Nie wiem, jak wytrzymam ten rok – powiedziała Lidka.

– Ludzie, przecież nie możemy się poddawać – Radek  podniósł szklankę z piwem. – Wypijmy na pohybel draniowi. Jak nikt nie chce nam pomóc, musimy sami to załatwić.

– Ale jak? Ja nie mam żadnego pomysłu! – powiedziałam. 

– Tu potrzeba odwagi, a pomysł sam się znajdzie – stwierdził tajemniczo Radek. 

Niespełna miesiąc później doktor Wawrzyniec spadł ze schodów. Podobno się poślizgnął, a że w tej części budynku nie ma monitoringu, to na tym stanęło. Po kilku dniach na uczelnię dotarła wiadomość, że K. ma problemy z kręgosłupem. Na studentach ta informacja nie zrobiła żadnego wrażenia. Jestem pewna, że wiele moich koleżanek i kolegów stwierdziło po cichu: „Dobrze mu tak!”. A kiedy okazało się, że jego powrót na uczelnię stoi pod znakiem zapytania, przydzielono nam innego wykładowcę. Wszyscy się ucieszyli.