Prowadzenie nawet tak niewielkiego motelu, jak mój, nie jest proste. Kiedy moja żona żyła, jakoś to funkcjonowało, ale teraz to już nawet nie warto o tym mówić... Od kilku miesięcy dokładam do biznesu, a mimo to wygląda na to, że zbliżam się do bankructwa.Kiedy kupowaliśmy ten budynek, planowaliśmy stworzyć w nim gospodę i zajazd, biorąc pod uwagę, jak dużo samochodów tędy przejeżdżało. Mimo że tylko w sezonie letnim, kiedy wszyscy pędzili jak szaleni nad Bałtyk – mieliśmy wystarczająco dużo gości, żeby pokryć zyskami resztę roku. Teraz, kiedy wytyczono nową trasę, około dziesięć kilometrów dalej, niewielu ludzi tu wpada.

A może po prostu osiągnąłem wiek, kiedy codzienna walka o byt staje się zbyt męcząca? Może nadszedł moment, by odpuścić, sprzedać wszystko, przejść na emeryturę i zrobić na złość rodzinie, która jak stado hien czai się na spadek po wujku? Gdybym miał z Elą dzieci, wszystko wydawałoby się mieć więcej sensu, bo miałbym powód, dla którego warto by było ciężko pracować...

Nie miała gdzie pójść, więc przyszła do mnie

Zaczynałem coraz częściej zastanawiać się nad takimi kwestiami do czasu, gdy spotkałem Roksanę. Okazało się, że mogła być wyzwalaczem przyszłych przemian. Zjawiła się nie wiadomo skąd i nie miała dokąd iść, więc została tam, gdzie ją wyrzucono z busa przepełnionego pracownikami, jadącymi do pracy do Szwecji. W trakcie podróży ktoś ukradł jej paszport, więc nie miała możliwości przekroczenia żadnej granicy. W tłocznym pojeździe stała się jedynie dodatkowym ciężarem, więc bez żadnych wyrzutów sumienia pozbyto się jej na najbliższym przystanku, który przypadkiem znajdował się obok mojego zajazdu.

Pamiętam, że poczułem radość, kiedy zobaczyłem, jak bus pełen pasażerów zatrzymuje się na parkingu – tylu ludzi mogło zostawić tu trochę pieniędzy. Niestety, zostawili tu tylko płaczącą panią z komiczną, starą walizką i zniknęli, nie decydując się nawet na herbatę. Nie mieli na to ani gotówki, ani czasu. Roksana również nie miała żadnych środków, więc nie weszła do zajazdu. Usiadła na swoim bagażu tam, gdzie ją zostawili i siedziała, jakby oczekiwała na jakiś cud.

Zająłem się swoimi obowiązkami, zapominając o zapłakanej kobiecie z parkingu, która dopiero pod osłoną nocy zdecydowała się poprosić o miejsce do spania w motelu. Miałem wrażenie, że los jej nie rozpieszczał, bo za biurkiem recepcji akurat zasiadała Marlena, córka siostry mojej żony. Była młoda, miała około dwudziestu paru lat, ale wygadana, wystrojona i z ambicjami na gwiazdę. Gdy zszedłem na parter, natknąłem się na jej solowy występ – wyglądało na to, że dziewczyna uważała się za właścicielkę tego miejsca.

– To nie jest miejsce dla bezdomnych! – mówiła ostrym, nienaturalnie wysokim tonem. – Być może w waszym kraju, można za darmo zatrzymywać się w hotelach, ale u nas zasady są inne. Jeśli nie masz pieniędzy, trzeba zostać w domu, zamiast wędrować po świecie!

Kobieta ze starą walizą stała ze spuszczoną głową, niczym mała dziewczynka przed groźnym nauczycielem, a przecież ta młoda dziewczyna, która na nią krzyczała, mogłaby być jej córką.

– Co tu się wyprawia? – zapytałem, starając się powstrzymać złość. – Dlaczego krzyczysz jak wójt na wiejskim zebraniu? To nie jest świetlica, więc zachowaj odrobinę kultury. Może lepiej poszłabyś umyć naczynia w kuchni.

Marlena, zirytowana zacisnęła usta i bez słowa oddaliła się do kuchni, gdzie zaczęła ponownie udzielać lekcji. Zdecydowanie nie miałem chęci na pouczanie tej smarkuli, ale widocznie zbytnia pewność siebie uderzyła jej do głowy. Będzie trzeba przypomnieć jej, że pełni tu funkcję kelnerki.

Skierowałem swoje spojrzenie ku kobiecie z parkingu. Wydawało mi się, że ma około czterdziestu lat, ale pomimo swojego wieku była bardzo atrakcyjna. Stała, patrząc na mnie oczami zbitego psa.

– Panie – powiedziała – Nie mam gdzie pójść. Straciłam prawie wszystko, co miałam, ale jestem gotowa pracować, nie oczekuję niczego za darmo. Mogę sprzątać, myć naczynia, cokolwiek pan zechce. Skradziono mi dokumenty i nie mogę tak po prostu wrócić do domu.

Właśnie potrzebowałem kogoś do pracy

Zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Oprócz tego nie jestem jeszcze na tyle stary, aby zapomnieć, jak sam kiedyś wyjeżdżałem za granicę do pracy. Bez gotówki i dokumentów, z długami zaciągniętymi pod kątem przyszłych zysków. Roksana znajdowała się w trudniejszej sytuacji, niż ja kiedykolwiek.

Zbieg okoliczności sprawił, że nasze drogi się skrzyżowały. Ona w tamtym momencie potrzebowała wsparcia, które byłem w stanie jej zaoferować. Oczywiście, nie jest mi łatwo i nikt mi nie wręcza pieniędzy na tacy, ale w porównaniu z realiami, moja sytuacja to prawdziwe Eldorado. Dodatkowo miałem zaciągnięty pewien dług wdzięczności wobec życzliwych osób, które spotkałem na emigracji i ta sytuacja była świetną okazją, aby wyrównać te życiowe zobowiązania.

Nie zastanawiając się długo, zaoferowałem Roksanie posiłek i miejsce do przenocowania. Zaprosiłem ją do stołu i udałem się do kuchni, gdzie poinstruowałem obsługę w kwestii gościa. Widząc moją siostrzenicę opierającą się o kuchenną szafkę, wiedziałem, kto powinien wykonać to zadanie. Tak jak przewidywałem, nie była zadowolona, ale nie zgodziłem się na jakiekolwiek dysputy: trzeba było nauczyć młodą dziewczynę dobrych obyczajów. Na noc Roksanę ulokowaliśmy w pokoju służbowym, gdzie znajdowało się wolne łóżko. Następnego dnia miała wyjechać.

Sytuacja potoczyła się inaczej. O poranku na parkingu zatrzymał się autokar z turystami z Niemiec i konieczne było szybkie zorganizowanie się, aby obsłużyć wszystkich, co przy tak skromnej liczbie personelu było wyzwaniem.

Co więcej, Marlena nie pojawiła się w pracy. Zadzwoniłem do jej mamy, która jest siostrą mojej żony, i dowiedziałem się, że dziewczyna jest chora. Trochę w to nie wierzyłem, ale nie było mi dane angażować się w ich zabawy, musiałem natychmiast wymyślić jakieś rozwiązanie. Znalazłem Roksanę, która piła herbatę w kuchni i wyjaśniłem, że potrzebna nam jest jej pomoc. Kobieta natychmiast pojaśniała, jakbym zaproponował jej pracę na stanowisku dyplomatycznym, a przecież nie miała pojęcia, czy w ogóle jej zapłacę.  Okazała się o wiele bardziej kompetentnym pracownikiem niż moja siostrzenica. Dodatkowo zrobiła na wszystkich wrażenie swoją doskonałą umiejętnością posługiwania się językiem angielskim.

Roksana błyskawicznie zorientowała się w nowych zadaniach. Po jednej czy dwóch godzinach miałem już w pełni kompetentny personel. Był to piątek, początek weekendu, co zawsze wiązało się z większym natężeniem ruchu. Marlena była tego świadoma i sądzę, że z premedytacją mnie zostawiła na pastwę losu – zdecydowała się na ukaranie mnie za poprzedni dzień.

Cóż, myliła się. Spędziliśmy weekend, pracując bez niej i wszystko poszło nam świetnie. Pomimo dużej liczby gości, każdy z nich został obsłużony sprawnie, szybko i opuścił nasz lokal zadowolony. A ja cieszyłem się z naszej pracy i mogłem z czystym sumieniem zapłacić Roksanie za jej dniówki. Naprawdę chciałem ją zatrudnić na stałe, ale nie miałem takiej możliwości. Po prostu na to nie było mnie stać.

Na początku tygodnia Marlena pojawiła się w biurze i powiem szczerze, nie wyglądała jak ktoś, kto dopiero co wyzdrowiał. Zapytałem, czemu nie zdecydowała się do nas zadzwonić, aby wyjaśnić swoją nieobecność. Odpowiedziała, że czuła się na tyle źle, że nie była w stanie nawet trzymać telefonu.

– No, dobrze – odpowiedziałem z przyjaznym uśmiechem. – Takie rzeczy się zdarzają. Czujesz się już lepiej dzisiaj, prawda?

Gdy potwierdziła, skierowałem ją do pracy przy dokładnym sprzątaniu kuchni. To nie jest przyjemne zajęcie, ale miało takie być, bo to była moja forma zemsty, a co więcej, do cholery, ktoś musiał to zrobić. Nie przewidywałem jednak tak gwałtownej reakcji.

Wtedy wyleciała z hukiem

– Szukałam pracy jako kelnerka, ale jak wujek potrzebuje pomocy w sprzątaniu, to ta nowa jest idealna! – powiedziała. – Nie po to się uczyłam, żeby ścierać kurze!

– No proszę – przerwałem jej. – O ile wiem, nawet nie przystąpiłaś do matury, więc o jakie szkoły ci chodzi? Bo jeśli mówimy o Roksanie, to ona ma wyższe wykształcenie.

– A ja wiem, jakie to wykształcenie! – zaczęła krzyczeć. 

Dosyć tego, ty smarkulo! – wybuchnąłem, tracąc panowanie nad sobą. – Dopóki nie przeprosisz Roksany, a następnie mnie, nie ma sensu, abyś tu wracała. Nie pozwalaj sobie.

Nadęła policzki, robiąc ustami dziubek, co miało symbolizować obrażoną godność. Po chwili wykonała półobrót i opuściła motel. Nie byłem pewien, czy to oznaczało jej ostateczne odejście, czy też planuje wrócić. Tak, czy inaczej na tę chwilę nie miałem znowu pracownika.

Roksana, jak się spodziewałem, bez wahania zgodziła się zostać i wesprzeć mnie, dopóki nie będę w stanie poradzić sobie sam. I, na moje szczęście, nie trwało to długo. Jeszcze tego samego dnia mój telefon zadzwonił. To była moja szwagierka. Jeżeli liczyłem na to, że wpłynie na swoją córkę i przekona ją do zmiany decyzji, to się myliłem. Rozmowa ze szwagierką szybko rozwiała moje złudzenia.

– Twoja żona nie zdążyła jeszcze na dobre ostygnąć w grobie – usłyszałem  – A ty już sprowadzasz do domu jakieś inne kobiety?! Czy teraz cała rodzina ma służyć twoim „córom Babilonu”?

Czy to możliwe, żeby moja wspaniała małżonka posiadała taką nieznośną siostrę? Powinienem był ją zmieszać z błotem, albo zwyczajnie odłożyć słuchawkę, ale te „babilońskie córki” tak mnie rozbawiły, że nie mogłem powstrzymać śmiechu.

– Skąd ci przyszło do głowy to określenie, kobieto? – zdołałem wydusić z siebie z trudem i ponownie rozbawiony zacząłem się śmiać.

– Tak bardzo ci do śmiechu? Zobaczysz. Pożałujesz tego. Znam wielu ludzi, puszczę ten twój przybytek rozpusty z dymem. 

Nie mogłem przestac się śmiać. Zaskoczyłem ją tym. Słychać było tylko jej wściekłe sapanie, a następnie się rozłączyła. Nie miałem zamiaru utrzymywać z nimi kontaktu. Pomogłem potrzebującej, a skoro nawet w takiej sytuacji, moja szwagierka nie potrafi wykazać się ludzkimi uczuciami, to nie moja wina. Nie ma w moim biznesie miejsca na bezduszne kreatury.