Było tak gorąco, że kręciło mi się w głowie. Przywarłam plecami do zimnych cegieł frontowej ściany domu i patrzyłam na oblany blaskiem zachodzącego słońca ogród. Poskręcane konary starej gruszy niemal sięgały ziemi, zanurzając owoce w wysokiej trawie. Wiedziałam, że przede mną jeszcze mnóstwo pracy – przynajmniej dwa miesiące rozpoczynających się właśnie wakacji. Mimo wszystko cieszył mnie ten widok, zwłaszcza po wszystkim, co ostatnio przeszłam. Potrzebowałam ciszy, spokoju i rozpościerającej się za oknami zieleni. Zdążyłam już poznać sąsiada, mieszkającego nieopodal właściciela stadniny koni. Poza nim nie kręciło się w okolicy zbyt wielu ludzi, co zdecydowanie mi odpowiadało. 

Potrzebowałam zmiany

– Jesteś pewna? – zapytała mnie tuż przed wyjazdem Bożena, dyrektorka szkoły i dobra koleżanka zarazem. 

Obejmowałam ramionami duże kartonowe pudło, w którym mieściło się niemal całe moje dotychczasowe życie.

Muszę spróbować – odparłam i szybko zamrugałam oczami, by powstrzymać się cisnące się do oczu łzy. 

Mimo pewności co do podjętych decyzji, rozstanie z ludźmi, z którymi dzieliło się dotychczasową codzienność, jest trudne. Byłam nauczycielką w jednej z wielu podobnych do siebie miejskich szkół. Poczucie wypalenia zawodowego zbiegło się z problemami w życiu prywatnym.

– Pamiętaj, że to tylko bezpłatny urlop, możesz wrócić – przekonywała Bożena, odprowadzając mnie do drzwi. 

Skinęłam głową, a potem wyszłam na zalany słońcem dziedziniec. 

Chciałam otworzyć pensjonat

To wspomnienie wróciło do mnie, kiedy brodziłam boso w wysokiej trawie zaniedbanego ogródka. Stary, jeszcze przedwojenny dom kupiłam po rozwodzie. Razem z mężem postanowiliśmy sprzedać ten, w którym wydarzyło się między nami tyle złego. Po podziale majątku musiałam zatem znaleźć sobie nowe lokum. To wtedy poczułam przemożną potrzebę dokonania zmian w swoim życiu. Nawet praca przestała przynosić mi satysfakcję, a kolejne pokolenia uczniów nadwyrężyły moją cierpliwość. Kiedy tylko zobaczyłam ogłoszenie o sprzedaży starego domu na wsi, wiedziałam już, że będzie mój. Cena była korzystna, ponieważ budynek wymagał remontu. W związku z tym zostało mi sporo oszczędności, które pozwolą na stopniowe przeprowadzanie prac naprawczych i na bieżące utrzymanie. 

Postanowiłam zrobić sobie rok przerwy od pracy i zaszyć się w domu z ogrodem, by przemyśleć, co dalej. W głowie miałam plan, ale nie byłam pewna, czy się powiedzie. Wolałam zostawić sobie otwartą furtkę na wypadek, gdybym musiała jednak wrócić do nauczania. Wiedziałam, że Bożena przyjmie mnie z otwartymi ramionami. Ze spokojem i bez presji podeszłam zatem do realizacji mojego planu.

Będę podsyłał ci wczasowiczów – żartował Radek, nowo poznany sąsiad. – Latem mam pełne obłożenie i muszę odmawiać.

Choć obcy, jako jedyny wyrażał się z entuzjazmem o moich „szalonych” koncepcjach. Rodzina i znajomi pukali się w głowę, gdy opowiadałam im, że chcę wyremontować dom na wsi i zrobić z niego pensjonat. Tymczasem Radek uważał, że to świetny pomysł. 

– Ludzie mają dość miasta, pragną ciszy, spokoju, zieleni, która jest zielona, i nieba, które jest niebieskie – mówił oparty o próchniejący płot, a ja kiwałam energicznie głową, zgadzając się z każdym słowem. 

Ja też byłam zmęczona gwarem, zaduchem, tłokiem, smogiem i pragnęłam umknąć od tego na jakieś ustronie. Marzył mi się choćby weekend w otoczeniu sielskich krajobrazów, z uciekającymi spod nóg gdaczącymi kurami, zapachem siana i piaszczystej drogi po letnim deszczu. Nie mogłam uwierzyć, że wreszcie mam to w zasięgu ręki. Co z tego, że dom był do remontu? Co z tego, że drewniane okiennice zwisały smętnie na zardzewiałych zawiasach, w rogu kuchni przycupnął stary piec, tęskniąc za zdunem, a z belek na suficie sypały się drzazgi? 

Dom miał swoją historię

Kiedy wgryzałam się w twardą, nie całkiem dojrzałą gruszkę, zerwaną z własnego drzewa we własnym ogródku, a po brodzie spływał mi kwaśny, cierpkawy sok, wszystko inne przestawało mieć znaczenie. Spałam na starej rozkładanej wersalce z wytartą tapicerką, ale to też mnie nie zrażało. Radek obiecał mi zresztą, że wkrótce zabierze mnie do znajomego stolarza, bym mogła zamówić nowe meble. Odradzał mi takie ze sklepu.

To dom z duszą, nie można wstawić tam byle czego – tłumaczył. – Zobaczysz, twoi goście to docenią.

Wykazywał niezmąconą wiarę w moje możliwości i w mój sukces, choć przecież ledwo mnie znał. To było szalenie budujące. Dodawało mi wiatru w żagle. Dla mnie pensjonat w starym domu pozostawał w sferze pięknych, ale na razie mglistych wizji. Radek zachowywał się tak, jakby za kilka dni miało nastąpić uroczyste otwarcie. Skwapliwie korzystałam z jego pomocy, wciąż nie mogąc wyjść ze zdumienia, że tak ciepło mnie przyjął w roli swojej najbliższej sąsiadki. Jak kogoś z rodziny, jak dawno niewidzianą przyjaciółkę.

– Znasz historię tego domu? – zagadnęłam go, gdy zatrzymał się u mnie na popołudniową kawę.

Wracał z przejażdżki konnej. Gniadą klacz przywiązał do starej gruszy w moim ogrodzie. Kobyłka leniwie skubała źdźbła trawy, a my usadowiliśmy się na schodkach prowadzących na drewniany ganek, z kubkami w dłoniach. Pomarańczowe słońce powoli zanurzało się za drzewami. Ten moment i cała sceneria przywodziły na myśl stare fotografie w kolorze sepii.

Przed wojną była tu szkoła dla dziewcząt – odpowiedział Radek. – Po wojnie ktoś odkupił budynek i zaadaptował na dom. Potem właściciel się zmienił… Tyle – zawahał się – wiem.

– To fascynujące, ile historii może kryć się w tych zniszczonych murach – zauważyłam, dotykając dłonią chropowatego betonu schodów. 

Odsunęłam rąbek sukienki wysoko nad kolana, by opalać nogi, oparłam się na łokciach i wystawiłam twarz do słońca. Ten dom działał na mnie terapeutycznie. Otulał mnie spokojem, pozwalał się w pełni zrelaksować. Siedząc z kawą na schodach, poczułam się tak swobodnie, jakby nie było ze mną Radka. Tymczasem gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że siedzi z lekko zarumienioną twarzą i nie spuszcza ze mnie wzroku. A dokładniej z moich ud. Zmieszał się, gdy nasze spojrzenia się spotkały, i wstał.

– Powinniśmy zabrać się do pracy.

Z głuchym stuknięciem odstawił kubek po kawie na schody, otrzepał spodnie, a potem odwrócił głowę w stronę klaczy. Zwierzę zarżało i zarzuciło grzywą. Obciągnęłam sukienkę.

– Wpadnę jutro i pogadamy o remoncie – dodał Radek.

Sąsiad bardzo mi pomagał

Nie ruszywszy się z miejsca, patrzyłam, jak odwiązuje klacz, a potem wyprowadza ją za płot, wskakuje na siodło i oddala się kłusem.

Wrócił następnego dnia, niosąc skrzynkę z narzędziami. 

– Dlaczego tak mi pomagasz? – zapytałam bez ogródek.

– Trzeba sobie pomagać, prawda? – uśmiechnął się. – Poza tym… No, polubiłem cię.

– To miłe! – odparłam, śmiechem pokrywając nagłe skrępowanie.

Serce mi przyspieszyło, zupełnie jak wczoraj na schodkach, gdy dotarło do mnie, że Radek widzi we mnie kobietę, a nie po prostu sąsiadkę. I nie było to nieprzyjemne odkrycie. Raczej ekscytujące, bo ja też go polubiłam, choć do tej pory próbowałam to ignorować, wmawiając sobie, że po prostu uzależniłam się od jego pomocy, że lubię nie tyle jego, co poleganie na nim, to, że we mnie wierzy, że mnie wspiera, że jest blisko. No ale na tym przecież polega lubienie kogoś – takie lubienie, które nie ma nic wspólnego z tym, jak ktoś wygląda (choć on wyglądał całkiem, całkiem, zwłaszcza na koniu), za to dużo z tym, jaki ktoś jest. A on był super. 

Biłam się z myślami

Mój opór wobec ewentualnych zawirowań romansowych wynikał z porozwodowego zniechęcenia wobec facetów w ogóle. Bałam się ponownie sparzyć. A co do Radka, nawet jeśli był zupełnie inny niż mój mąż – choćby z tą swoją wiarą we mnie – to przecież nie musiało nam się udać. Bałam się, że jak nam nie wyjdzie, stracę w nim zadatek na dobrego przyjaciela… No ale chwila, moment, od sąsiedzkiego flirtu daleka droga do związku. To, że się lubimy, że odpowiada nam swoje towarzystwo, nie znaczy, że będzie mi się zaraz oświadczał. Już bez przesady… 

On pewnie też ma jakieś blizny na duszy, skoro mieszka i żyje sam. Powiedział, że cię lubi, ale w oczy ci nie patrzy. Co może oznaczać nieśmiałość albo… kreślenie pewnej granicy.  

– Będziemy tak stać, czy bierzemy się do roboty? – Radek wyjął młotek ze skrzynki i uniósł go, prezentując swoją gotowość do działań.

Znałam go na tyle, by wyczuć, iż jest nerwowy. Nadal unikał mojego wzroku. Od poprzedniego dnia wkradło się między nas napięcie i wolałam nie wnikać w jego naturę. Co ma być, to będzie, a wspólna praca jest doskonała również na takie niejasne sytuacje. 

Znalazłam stare pudełko

Jedna ze ścian wymagała skuwania. Na ziemię spadały fragmenty tynku, wzbijając tumany kurzu. Nie spodziewaliśmy się, że tuż przy piecu odpadnie niemal pół ściany. Gdy pył opadł i przestałam kaszleć, coś przykuło moją uwagę. Dziura w murze. Wsunęłam dłoń w pokaźnych rozmiarów wyłom i wymacałam palcami jakiś kanciasty przedmiot. Szarpnęłam, próbując wydobyć tajemniczy skarb. Musiałam użyć siły, lecz w końcu mi się udało, i na podłogę tuż pod moimi stopami z głuchym łoskotem upadło coś wielkości grubej książki. Pochyliłam się, uniosłam znalezisko i rąbkiem koszuli starłam warstwę kurzu z wieczka. To było rzeźbione drewniane pudełko, zamknięte na zardzewiałą już kłódkę.

– Otwieramy? – zapytał przyglądający się całej akcji Radek.

Podałam mu skarb i w napięciu czekałam, aż upora się z zamkiem. Kilkanaście minut później siedzieliśmy na trawie pod gruszą. Uznałam, że to będzie dobra sceneria do badania cudzych sekretów. Delikatnie uniosłam wieczko pudełka. Metalowe zawiasy zgrzytnęły, wpuszczając do wnętrza światło przedpołudnia.

To kapsuła czasu – powiedziałam z zachwytem, wyjmując znajdujące się w środku rzeczy.

Fotografie, jakieś dokumenty oraz list. Zerknęłam na wykaligrafowane starannym pismem słowa: „Drogi właścicielu mojego domu”. 

Serce zabiło mi szybciej. Złożyłam list na pół i szybkim ruchem wsunęłam go do tylnej kieszeni dżinsów. Radek nawet tego nie zauważył. Pochylał się nad rozłożonymi na trawie fotografiami. Spojrzałam na jedną z nich i zamarłam. Radek podniósł na mnie wzrok. Uśmiechnęliśmy się do siebie z radosnym niedowierzaniem.

– To chyba jakieś czary! – pochyliłam się, by dokładnie obejrzeć zdjęcia. 

Scena na jednym z nich była zdumiewająco znajoma: drewniany ganek, schody, na nich dwoje ludzi, a nieopodal pasący się w sadzie koń.

– Nie miałem pojęcia o… o tej kapsule czasu – wyjąkał Radek.

Ja nie miałam z kolei pojęcia, co dokładnie ma na myśli. 

To było fascynujące

Skąd niby miałby o niej wiedzieć? Nie musiałam pytać. Wyznał mi, że stary dom należał niegdyś do jego pradziadka. Potem przeszedł w ręce innego właściciela. Na fotografiach widnieli jednak krewni Radka.

– To na pewno oni – mówił, nie kryjąc wzruszenia. – Musieli zamurować to podczas remontu.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – zapytałam z lekkim wyrzutem. – To jakaś tajemnica, że mój dom należał do twojej rodziny?

Nie chciałem, żebyś źle to odebrała – tłumaczył. – Mogłabyś na przykład pomyśleć, że przychodzę tu tylko po to, by doglądać dawnej rodzinnej schedy.

– A po co jeszcze?

– Och, przestań… – Radek parsknął śmiechem, znowu umykając wzrokiem.

Dość tego. Chyba pora wyjaśnić, że to, co czuje, nie jest jednostronne, że ja też jestem zmieszana i podekscytowana, wystraszona, niepewna, ale zarazem ciekawa. Dotknęłam jego policzka, a on odwrócił głowę w moją stronę. Milczeliśmy przez chwilę, po prostu patrząc na siebie. Potem – jak gdyby nigdy nic – wróciliśmy do domu, by dokończyć pracę i uporządkować kuchnię. 

Poznałam treść listu

Późnym popołudniem wyszłam na ganek, by odprowadzić Radka wzrokiem. Patrzyłam, jak odchodzi spowitą kurzem drogą, i rozmyślałam o wszystkim, co się wydarzyło tego dnia. Gdy wbiegałam na piętro, trzeszczące schody wydawały z siebie tak głośne dźwięki, że płoszyły drzemiące na gruszy ptaki.  Zdyszana wyjęłam z kieszeni list. Najpierw chciałam go przeczytać sama, jako nowa właścicielka domu, zanim pokażę go Radkowi. Rozłożyłam pożółkłą kartkę i zaczęłam czytać. Przez chwilę miałam wrażenie, że dom znów tętni życiem: z dołu dobiega tupot i śmiech dzieci, a przez szpary w drewnianej podłodze wdziera się zapach przyrządzanej w kuchni pieczeni. Treść listu była jak barwna powieść, od której trudno się oderwać.

– Jeśli choć raz przekroczysz próg tego domu, już na zawsze zostawisz tu swoje serce – odczytałam na głos. – Dbaj o niego, a będziesz w nim zawsze szczęśliwy.

Roześmiałam się i opadłam na wersalkę, wciąż ściskając w garści pachnący przeszłością kawałek papieru. 

– Ale ja już jestem w nim szczęśliwa – wyznałam z bezwstydną, odważną szczerością.

I poczułam wtedy, że oto znalazłam swoje miejsce na ziemi. Kiedy wyszłam następnego ranka do ogrodu, popijając aromatyczną kawę, wiedziałam już, że nie wrócę ani do pracy w szkole, ani do miasta.

– Hej, wyspałaś się? – z drogi dobiegł znajomy głos.

Radek wmaszerował dziarskim krokiem na podwórko, niosąc skrzynkę z narzędziami, z którą ostatnio się nie rozstawał.

– To do roboty! – wyjął mi kubek z dłoni, a potem pomógł mi wstać. 

Czułam, że będziemy szczęśliwi

Zdawało się, że oboje czekaliśmy na ten moment, odkąd spotkaliśmy się po raz pierwszy na drodze przed domem. Objęłam go za szyję, a on przyciągnął mnie do siebie. Nasz pocałunek smakował początkiem nowego życia… Dzięki Radkowi prace remontowe szybko posuwały się naprzód. Kiedy tylko miał chwilę wolnego i nie musiał być w swojej stadninie, przychodził, by własnymi rękami remontować stary dom – mój i poniekąd także jego. Poprosiłam, by w ścianie za piecem pozostawił schowek, zamykany na małe drzwiczki. 

Zaledwie rok później dom był gotowy na przyjęcie pierwszych wczasowiczów.

– Jak go nazwiesz? – zapytał Radek, gdy siedzieliśmy oboje pod obwieszoną dojrzałymi owocami gruszą i podziwialiśmy dzieło naszej ciężkiej pracy. 

Pomalowane na biało okiennice kontrastowały z odnowioną czerwoną cegłą, a odświeżony ganek zapraszał do klimatycznego wnętrza.

– Co? – odparłam, błądząc myślami.

– Pensjonat, musi mieć jakąś nazwę.

– I już ma. Od początku nazywam go Starym Domem.

Chwyciłam Radka za rękę i pociągnęłam w stronę ganku. Usadziłam go na schodach, a sama pobiegłam do domu. Wróciłam, niosąc aparat i statyw. Ustawiłam samowyzwalacz i usiadłam obok mojego mężczyzny. Objął mnie. Ja położyłam głowę na jego ramieniu. Błysnęła lampa, zatrzymując nas w tym miejscu i momencie na zawsze. Sielski obrazek, który kiedyś stanie się starą fotografią ukrytą dla przyszłych pokoleń w małym schowku za piecem.