To, co usłyszałam, zwaliło mnie z nóg! – Jak to, panie dyrektorze! W końcu podpisałam umowę na czas nieokreślony, która gwarantuje mi stałość zatrudnienia. Dodatkowo mam kwalifikacje egzaminatora maturalnego. Nie ma możliwości, aby mnie pan zwolnił ot tak. Nawet nie mogę skorzystać z urlopu zdrowotnego, bo dopiero co z niego wróciłam.

–  Basiu, nie zwalniam cię, ale chciałbym, abyśmy podpisali aneks do twojej umowy. Iza musi skorzystać z rocznego urlopu zdrowotnego, ponieważ liczba godzin pracy się zmniejszyła i nie ma wystarczającej ilości pracy dla wszystkich. Ty będziesz zastępować Izę w tym czasie. Po upływie roku, mamy nadzieję na lepszy nabór do pierwszych klas. Nawet jeśli tak się nie stanie, Jarek skorzysta z urlopu, aby zapewnić ci odpowiednią ilość godzin i pomóc ci przetrwać ten ciężki dla szkoły czas.

To był dla mnie cios

Zaufałam dyrektorowi, ponieważ zawsze był dla mnie miły i doceniał moją pracę, dlatego podpisałam wypowiedzenie. Nie wyszło mi to na dobre. Iza zdecydowała się na urlop tylko na kilka miesięcy, a nie na cały rok, co spowodowało, że dostałam tylko tymczasowe stanowisko. A później... Później wypowiedzenie stało się faktem i zostałam  bez pracy.

– Nie mogę nikogo przekonywać do pójścia na urlop ani do tego zmuszać –  odparł dyrektor, wzruszając ramionami, kiedy przypomniałam mu o jego wcześniejszych obietnicach. – Takie są fakty. Brakuje godzin i nie mam dla ciebie zatrudnienia.

Ostatecznie, kilka dni po zakończeniu roku szkolnego i po dwunastu latach poświęcenia dla tej placówki, straciłam pracę. Zachowała ją natomiast młoda nauczycielka Edyta, która była tu zaledwie dwa lata i pełniła funkcję nauczyciela kontraktowego. Z nieoficjalnych źródeł dowiedziałam się, że jej ojciec miał bliskie kontakty z burmistrzem naszego miasta. Ja nie miałam dostępu do tak wysokich sfer...  W innych szkołach w tamtym czasie też panowała bieda z etatami. Zarejestrowałam się w urzędzie pracy, aby otrzymać przynajmniej tę skromną kwotę zasiłku.

Wiedziałam, że dużo potrafię

Kiedy udało mi się trochę odzyskać równowagę psychiczną po tym ciosie, zdecydowałam, że to czas na poszukiwanie nowego zatrudnienia. Oczywiście, bez wsparcia "pośredniaka", na którego pomoc nie mogłam liczyć. Być może gdybym była kierowcą wózka widłowego... Zaczęłam od przeglądania ofert w internecie, ale to nie przyniosło żadnych rezultatów. Postanowiłam więc podejść do tego inaczej – postanowiłam odwiedzać firmy i prezentować im moją ofertę. A miałam co prezentować!

Już podczas studiów pisałam teksty dla lokalnych gazet. Po studiach nie zadowoliłam się pracą nauczyciela, ale dodatkowo pracowałam dla wydawnictw jako korektor, pisałam treści na strony internetowe i wciąż publikowałam swoje artykuły. Stworzyłam kilka folderów reklamowych, dzięki temu, że kuzyn nauczył mnie korzystać z programu graficznego. Jednak praca nauczyciela z czasem zaczęła mnie pochłaniać na tyle, że musiałam porzucić te dodatkowe działania i poświęcić się całkowicie szkole. Teraz zdecydowałam się wykorzystać te doświadczenia w poszukiwaniu nowego zatrudnienia. 

Mój optymizm zaczął szybko znikać. Mimo nieustannych wizyt u potencjalnych pracodawców, nie udało mi się zdobyć żadnej posady. Tam, gdzie mogłam wykorzystać swoje umiejętności, nie zatrudniano nowych osób, a do zajęć biurowo– administracyjnych nie miałam odpowiednich kwalifikacji. Byłam gotowa podjąć się każdej pracy, nawet na podstawie umowy o dzieło, ale niestety nie mogłam takiej znaleźć.

Nic z tego nie wychodziło

Któregoś razu odwiedziłam pewną firmę. Jej właściciel dłuższą chwilę zastanawiał się nad moim życiorysem, co jakiś czas wzdychając i chrząkając. W końcu wykrztusił:

–  Ma pani wiele umiejętności, i coś pani powiem... Może i bym panią zatrudnił, ale... –  tutaj zrobił przerwę, chrząknął i zamilkł.

–  Czy coś jest nie tak? –  zapytałam z niepokojem. –  Czy powinnam ukończyć jakiś kurs, szkolenie? To dla mnie żaden problem!

–  To nie w tym rzecz... –  mężczyzna zaczął drapać się po głowie. –  Pani potrafi naprawdę wiele... Może nawet za wiele...

–  Co?! Nie rozumiem? –  spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

–  Ech, powiem pani wprost! –  westchnął. –  Po prostu pani umiejętności są za duże.

Zaskoczona, w ciszy zabrałam swoje CV z biurka i wyszłam. Po powrocie do domu zaczęłam rozważać to, co mi powiedziano. Im więcej nad tym rozmyślałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to, co do tej pory uznawałam za swoje mocne strony, stanowiło barierę w poszukiwaniu zatrudnienia. Nie zastanawiałam się nawet nad powodami takiego stanu rzeczy. Realia były, jakie były i uświadomił mi to ten mężczyzna, który sam prawdopodobnie ukończył tylko technikum. "Jeśli tak, to zmienię taktykę!" –  zdecydowałam. "Nie będę wspominać o wyższym wykształceniu".

Żadna praca nie hańbi

Pewnego dnia, wracając z przechadzki, zauważyłam ogłoszenie przymocowane do drzwi centrum kultury: „Potrzebujemy bileterów i szatniarek!”. Bez zastanowienia weszłam do środka i miałam szczęście! Nikt nie zadawał mi pytań o wykształcenie czy doświadczenie. W ten sposób rozpoczęłam swoją karierę jako szatniarka w centrum kultury. Chociaż nie zarabiałam majątku, miałam stabilną pracę i wystarczało mi na pokrycie moich skromnych potrzeb. Koleżanki z pracy były naprawdę miłe.

Rozmawiałam z Basią, panią od sprzątania, na temat pielęgnacji roślin i robótek ręcznych. Z Ulą, która sprzedawała bilety, dzieliłam się przepisami kuchennymi. W ten sposób minął mi rok. Czasami, gdy odbierałam płaszcze, spotykałam kogoś ze starych znajomych, ale zwykle udawali, że mnie nie rozpoznają. Dlatego nie musiałam nikogo informować o mojej sytuacji.

Kiedyś, tuż przed gościnnym spektaklem teatru z miasta wojewódzkiego, miałam naprawdę dużo pracy. Było to tak ważne wydarzenie kulturalne w naszej miejscowości, że sam dyrektor centrum poruszał się wśród licznie przybyłych widzów. Osobiście witał niektóre osoby, a co jakiś czas rozmawiał ze mną przyjaźnie. Właśnie poszedł przywitać kolejnych gości, a ja zajęłam się ich płaszczami. Gdy odwróciłam się, by wziąć kolejną kurtkę, znalazłam się twarzą w twarz z matką jednego z moich byłych wychowanków, która jest znana w mieście jako lekarka.

Zostałam zdemaskowana

–  A pani co tutaj robi? –  zawołała zaskoczona. –  O matko! Czy pani nie uczy już w drugiej szkole średniej?

–  Już nie! – odparłam z uśmiechem. 

Los sprawił, że dyrektor ośrodka kultury stał się świadkiem naszego spotkania.

–  To pani zna panią Basię? I co to za historia z tą szkołą, bo nie do końca rozumiem?

–  Oczywiście, że znam! – potwierdziła chętnie lekarka. – To przecież nauczycielka mojego syna! Wspaniała nauczycielka języka polskiego. Nie rozumie, co tutaj robi.

Pospiesznie się wycofałam w stronę innych gości, aby uniknąć dalszych pytań. "Niech to szlag!" –  pomyślałam. "Zdemaskowała mnie! Teraz na pewno stracę pracę i mogą mnie jeszcze oskarżać o oszustwo!".

To była niespodzianka

Podczas przedstawienia schowałam się w mrocznym zakątku i zastanawiałam się nad swoim następnym krokiem. Zdecydowałam, że kolejnego dnia odwiedzę dyrektora, wyjaśnię mu moją sytuację i poproszę, aby nie zwalniał mnie z pracy. Nie zdołałam tego zrobić, ponieważ już następnego dnia to on wezwał mnie do swojego biura.

– Chcę, żebyś mi coś wyjaśniła! – zażądał natychmiast. – Dlaczego ukryłaś przed nami, że jesteś polonistką i podjęłaś pracę u nas jako szatniarka?

Zrobiłam głęboki wdech i zaczęłam mówić o stracie mojego miejsca pracy i nieskutecznych próbach znalezienia nowego, o kwalifikacjach i doświadczeniu, które stały się barierą w zdobyciu nowego zatrudnienia. Dyrektor wysłuchał mojej historii, a potem powiedział:

To właśnie takiej osoby jak pani szukam! Planuję rozwijać dział wydawniczy, od broszur po monografie na różne tematy. Czy zechciałaby pani przejść z szatni do naszego nowego działu wydawniczego?

Nie mogłam uwierzyć własnym uszom!

– Czy pan na pewno mówi poważnie?

Zaśmiał się głośno, a potem przesunął w moją stronę umowę.