Kiedy wybrałam uczelnię, słyszałam zewsząd, że chcę wyrwać faceta. Bo co innego będę robić na politechnice? Nie było łatwo: przyszli pracodawcy cmokali, kręcili  głowami, rozkładali ręce i odsyłali za drzwi.

Pani inżynier? Bez żartów. No, może na architekturze, zwłaszcza zieleni, ale na wydziale budowlanym? Boże drogi, uchowaj! Naprawdę? Ty tak na poważnie? Niedowierzanie, kpiny, czasem wręcz drwiny, to mi towarzyszyło. Byłam rarogiem. Jedyną dziewczyną na wydziale, w dodatku niezbyt urodziwą.

– Na pewno nie znajdziesz tu męża, panienko. Szkoda twojego zachodu i mojego czasu, poświęconego na naukę kogoś, kto po pierwszym semestrze i tak zrezygnuje – usłyszałam od wykładowcy na pierwszych zajęciach.

Moi koledzy parsknęli śmiechem. Mnie łzy zapiekły pod powiekami, policzki zapłonęły. Serce waliło wściekle. Upokorzenie było niemal nie do udźwignięcia. Miałam marzenia i plany, dokładnie przemyślany cel w życiu. Owszem, wybrałam kierunek zdominowany przez mężczyzn, ale to nie znaczyło, że polowałam tu na męża albo że chciałam zostać miss budowy!

To było trudne

Przez pierwszy semestr płakałam niemal codziennie po powrocie na stancję. Ciągle słyszałam przytyki od wykładowców i studentów, którzy pouczali mnie, gdzie moje miejsce. Nie tutaj. Do kuchni, do garów, do męża i trójki dzieciaków uczepionych mojej spódnicy. Cholera! – myślałam – gdzie to równouprawnienie, gdzie patrzenie na wyniki i osiągnięcia, a nie na to, co człowiek ma między nogami? Co ciekawe, kobiety profesorki wcale nie traktowały mnie lepiej. Albo bały się konkurencji, albo moje poprzedniczki, miast przetrzeć mi szlaki, sprawiły, że zarosły chwastami.

Tak czy siak, gdybym była mniej uparta, chyba rzeczywiście odpuściłabym sobie ten rok, wybrała inny kierunek i startowała na nowo od października. Ale kurczę, jeśli zrezygnuję, to ci wszyscy krytykanci uznają, że mieli rację. Ich męskie ego nadmie się jeszcze bardziej. Poza tym nie znosiłam przegrywać.

Zatem wzięłam się do roboty, nieważne, że ze łzami w oczach z powodu różnych bzdur wygadywanych na mój temat. Dawałam z siebie wszystko. W efekcie na koniec pierwszego roku miałam drugi wynik na wydziale, co zapewniło mi wysokie stypendium naukowe. Niektórym zaimponowałam i zaczęli patrzeć na mnie przychylniej, inni plotkowali, że dostawałam dobre oceny na egzaminach z litości albo na piękne oczy.

Zdobywałam szacunek

Z jednej strony drażniło mnie to niemiłosiernie, z drugiej motywowało do jeszcze cięższej pracy. Dzięki temu powoli zdobywałam szacunek wśród kolegów z roku i wykładowców. Zauważałam zmianę w ich zachowaniu, gdy docierało do nich, że sama opracowywałam projekty, zaliczałam testy na maksymalną ilość punktów, bo się uczyłam, a nie dlatego, że założyłam obcisłą spódnicę. Brałam też udział w różnych konkursach, zdobywając wyróżnienia. Każdego roku zajmowałam pierwsze albo drugie miejsce w rankingu studentów. To powinno robić wrażenie.

– No i widzi pani, miałem rację, nie znalazła tu pani męża. Warto było poświęcać kawał życia na takie studia? – rzucił złośliwie ten sam wykładowca, który przygadał mi na pierwszych zajęciach.

Tyle że ja już nie byłam tamtą płaczliwą prowincjuszką.

– Owszem, warto było. I oby następnych roczników nie uczył ktoś o poglądach sprzed dwustu lat – odparłam z poważną miną i wyszłam bez słowa, zabierając podpisany indeks.

Nie mogłam znaleźć pracy

Choć zdobyłam tytuł magistra inżyniera, znalezienie pracy w zawodzie to znowu nie był spacerek po łączce. Jako świeżak tuż po studiach, bez doświadczenia, bo praktyk nikt nie traktował poważnie, swoimi wyróżnieniami i medalami w konkursach mogłam sobie dom udekorować.

– No tak, tak, imponujące, ale skąd ja mam tak naprawdę wiedzieć, że mi pani nie spartoli roboty? – słyszałam.

Albo:

– Ja bym nawet panią zatrudnił, ale jak mi się baba na budowie pojawi, to cała robota stanie! Nikt nie będzie pani słuchał.

Potencjalni pracodawcy cmokali, kręcili głowami, rozkładali ręce i odsyłali mnie z kwitkiem.

Nie wytrzymałam

Byłam sfrustrowana i wkurzona. Nie po to harowałam jak wół przez kilka lat, żeby teraz wsadzić sobie dyplom w buty. I wcale nie szukałam kierowniczego stanowiska. Chciałam zdobyć doświadczenie, wdrożyć się w praktykę i realia mojego zawodu, a potem małymi kroczkami wspinać się coraz wyżej. Taki był mój plan, ale jak miał zadziałać, skoro nikt nie chciał dać mi szansy?

– Jaka idea pani przyświecała, gdy wybierała pani taki kierunek? – spytał właściciel kolejnej firmy na rozmowie kwalifikacyjnej.

No i czara goryczy się przelała.

– Chciałam znaleźć męża, ale się nie udało – wycedziłam – więc cztery lata z rzędu dostawałam stypendium naukowe. Aha, no i marzyłam o tym, żeby kolejni pracodawcy seksiści odrzucali moją kandydaturę, choćby na najniższe stanowisko, tylko dlatego, że nie mam penisa. Takie wyjaśnienie wystarczy?

Ulało mi się, bo miałam już dość życia na garnuszku rodziców, choć posiadałam wiedzę i umiejętności, które powinny pozwolić mi utrzymywać się samodzielnie. Nie miałam już niczego do stracenia, poza kolejną szansą, której i tak bym nie dostała.

– No, dziewczyno, jak potrafisz w ten sposób się odcinać, to nie wątpię, że poradzisz sobie na budowie. Widzę panią w moim zespole. Przyda się odświeżenie kadry. Co pani na to, pani Małgorzato?

– Ale… jak to? – zająknęłam się, bo ten twist losu zupełnie mnie zaskoczył.

Byłam zaskoczona

Spodziewałam się wywalenia za drzwi za pokaz frustracji tudzież impertynencji, a nie oferty pracy. A tu proszę, zrobiłam właściwe wrażenie. Gość mówił serio. Omówiliśmy szczegóły i zostałam zastępczynią kierownika budowy. Wyszłam stamtąd tak zszokowana, że nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Dopiero mój podpis na umowie o pracę uświadomił mi, że wreszcie będę mogła dowieść swojej wartości jako inżynier. Miałam na to trzy miesiące okresu próbnego.

Rzecz jasna nie obyło się bez powtórki z rozrywki, kiedy pojawiłam się rano na wskazanej budowie. Kierownik oprowadził mnie i pokazał stopień zaawansowania prac. Potem przedstawił mnie ekipie i poleciały komentarze. Większość spłynęła po mnie jak woda po kaczce.

– No to pięknie, baba na budowie, pech gwarantowany – westchnął jeden z pracowników tak teatralnym szeptem, że głuchy by go usłyszał.

– Co to się porobiło, kobieta mnie będzie pouczać.

– Taka gówniara ma tu rządzić? Jeszcze czego! Niedoczekanie…

– Wiadomo, dlaczego dostała pracę…

Tym ostatnim poczułam się naprawdę dotknięta, więc zareagowałam:

– Pan jest tynkarzem, tak? Proszę mnie oświecić, na jakiej podstawie pan dostał tę pracę, przez łóżko? Bo tynki są źle położone. Widzi pan to? – wskazałam dłonią miejsca, które wymagały poprawek.

– Przecież ja o tym mówiłem trzy dni temu! – zdenerwował się kierownik. – Jeszcze tego nie poprawiliście? Dobre ma pani oko – pochwalił mnie.

Wzruszyłam ramionami.

– Piątka na dyplomie zobowiązuję. Jeszcze tylko muszę przekonać dwa razy starszych ode mnie facetów, że mogę im wydawać polecenia i wytykać błędy.

– Spokojnie, przywykną. Na mnie też na początku patrzyli spode łba, bo młody, co to łopaty nigdy nie trzymał. Jak im pokazałem, że znam się na pracy, to skończyły się docinki. Wiadomo, kobiecie może być ciężko w męskim świecie, ale jak widzę, pani nie daje sobie w kaszę dmuchać – uniósł kciuki. – Tak trzymać, pani Małgosiu!

Ciągle coś udowadniałam

Mimo wsparcia dyrektora i kierownika nie było mi łatwo zdobyć zaufanie ekip, z którymi współpracowała nasza firma. Musiałam się starać i wysilać bardziej, niż musiałaby to robić facet w mojej sytuacji. Upór to moje drugie imię, więc dostałam umowę na czas nieokreślony i to z wyższą stawką, co mnie zachęcało do tego, by dzień za dniem mierzyć się z betonem w męskich głowach.

Powoli podwładni i współpracownicy przekonywali się do mnie. Wiedziałam, co mówię i co robię. Nie wydawałam głupich poleceń, nie mieszałam pojęć. Większość w końcu zobaczyła we mnie fachowca i zaczęła traktować jak swojaka, z należytym szacunkiem. Niektórzy byli bardziej oporni. Gdy zostawałam sama na budowie, nagle pojawiało się piwo i przerwy dłuższe niż czas pracy.

Testowali mnie. Na ile mogą sobie pozwolić. Zapowiedziałam cwaniakom, że w każdej chwili mogę użyć alkomatu. A potem nietrzeźwym polecę po premii. Jak to nie podziała, wpiszę naganę do akt. Za trzecim razem wykopię z budowy, choćby miał trzy „hore curki” i niewidomą matkę staruszkę pod opieką.

Większość po takim tekście potulnie wzięła się do roboty. Tylko jeden próbował kombinować i uparcie chował piwo po kieszeniach. Wzięłam głęboki oddech przed tym, co musiałam zrobić. Po czym wezwałam policję z alkomatem i… zwolniłam delikwenta. Dyscyplinarnie. Kierownik budowy, a formalnie mój szef, tylko pokiwał głową na znak, że aprobuje taką decyzję. Byłam ostra, ale konsekwentna. Pokazałam, że nie rzucam słów na wiatr.

Od tamtej pory miałam posłuch wśród załogi. Już nigdy nie usłyszałam, że zrobiłam karierę przez łóżko. Nie byłam maskotką na budowie, ale kimś, kto nadzoruje, wymaga i zna się na swojej robocie. Po trzech latach otrzymałam samodzielne stanowisko kierownika budowy. Uwielbiam tę pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną. Z dziewczynki, która bawiła się klockami zamiast lalkami, wyrosła kobieta, która obecnie zarządza kilkoma budowami naraz. Utarłam nosa kpiarzom i niedowiarkom. Pokazałam, że jak baba się uprze, to nie ma mocnych!