Cała ta historia zaczęła się trzy miesiące wcześniej, gdy postanowiłam podejść do nieznajomego mężczyzny i spytać, czego ode mnie chce. Dlaczego od wielu dni wystaje na chodniku po drugiej stronie jezdni, naprzeciwko mojego domu, jakby na mnie czekał, gdy późnym wieczorem wracam z pracy. Dlaczego patrzy na mnie, jakby chciał coś powiedzieć. Kiedy z bliska ujrzałam jego twarz, odniosłam wrażenie, że gdzieś już ją widziałam. 

Czy my się znamy? – zapytałam. 

Mężczyzna w milczeniu wyciągnął przed siebie dłoń. Usłyszałam brzęk i spojrzałam pod stopy. Na chodniku leżał kluczyk z metalową plakietką. Schyliłam się po niego. Kiedy podniosłam wzrok, przede mną nie było nikogo. Rozejrzałam się, ale o tej porze ulica była już pusta. Być może nieznajomy zniknął w mroku między budynkami, pomyślałam. Kim był? Spojrzałam na trzymany w dłoni kluczyk. Na metalowej plakietce było oznaczenie, że jest od skrytki bagażowej dworca autobusowego. Numer 23.

Poczułam przelatujący mi po plecach nieprzyjemny dreszcz przeczucia, że ten kluczyk to nie jest dobra wiadomość. Nie chcesz wiedzieć, co jest w tej skrytce, wyszeptał mi do ucha cichy głosik rozsądku. Popatrzyłam na stojący obok kosz na śmieci. Wystarczyło zrobić trzy kroki. Problem w tym, że moja ciekawość zawsze była silniejsza od rozsądku. Wsunęłam kluczyk do kieszeni

Akurat w domu byłam sama, bo mąż był w dwutygodniowej podróży służbowej. Nie miałam więc z kim pogadać. Cały wieczór patrzyłam na kluczyk leżący na stole. Ciekawość pchała mnie, bym natychmiast udała się na dworzec, a rozsądek namawiał na wyrzucenie klucza. Poszłam na kompromis i skrytkę otworzyłam o siódmej rano następnego dnia. 

Byłam w szoku

Znalazłam kilka dużych kopert. Zapakowałam je do torby i wróciłam do domu. Wyłożyłam koperty na stół i znów zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobię, gdy do nich zajrzę. Uznałam w końcu, że najgorzej to nie wiedzieć, że zbierają się nad nami ciemne chmury. Bo wtedy nie mamy szansy się przygotować. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Niby rozumiemy, co to oznacza, ale dopiero gdy zajrzymy tam, gdzie nie powinniśmy, albo dowiemy się czegoś, czego tak naprawdę nie chcemy wiedzieć, to odczujemy prawdziwość tego przysłowia. Otworzyłam koperty i znalazłam się w moim prywatnym piekle. 

W pierwszym pakiecie trafiłam na rachunki. Część z nich została wystawiona przez firmę mojego męża. Przejrzałam je, ale nie znalazłam nic podejrzanego. Z kolejnej koperty wysypały się fotografie. Na wszystkich znajdowała się nieznana mi blondynka po trzydziestce w towarzystwie różnych ludzi. Nie była może klasycznie piękna, ale była bardzo interesująca. I miała świetną figurę. Na wielu zdjęciach wyglądała jak bizneswoman – gładkie włosy upięte w kok, dopasowana garsonka, szpilki. Na kilku fotografiach była z moim mężem – siedzieli w jakiejś restauracji, szli przez park. Śmiali się z czegoś. 

W ostatniej kopercie były zdjęcia, które zrobiono z ukrycia. Na wielkim łóżku kotłowała się para. Na kilku fotkach ujrzałam twarz kobiety – to była ta blondynka. Nie widziałam twarzy mężczyzny, jedynie jego niczym niewyróżniające się plecy, ale potrafiłam kojarzyć fakty. Gdyby to nie był mój mąż, te zdjęcia nie trafiłyby do mnie. Nie byłoby powodu. Dwa plus dwa zawsze jest cztery. Oszukał mnie – pomyślałam, czując, jak serce ściska mi się z bólu. Jak on mógł mnie zdradzić i jednocześnie mówić, że mnie kocha?! Przecież było tak wspaniale. Zaczęliśmy nawet planować dzieci. Był czuły, zainteresowany, twierdził, że jest taki ze mną szczęśliwy… Kanalia! Drań! I pewnie teraz jest z tą wywłoką. 

Skojarzyłam nazwisko, które wyczytałam na rachunkach. Robert jakiś rok temu mocno współpracował z jakąś firmą, która była własnością kobiety. Nawet zastanawiał się nad wejściem w spółkę. Ale nic z tego nie wyszło… No tak, pewnie dlatego, że postanowili nie mieszać romansu z interesami. Włączyłam komputer, wpisałam nazwisko kobiety do wyszukiwarki. Nie spodziewałam się tego, co znalazłam. 

Nie wiedziałam co, o tym myśleć

„Eliza W., która przebywała w areszcie tymczasowym w związku z podejrzeniem o zamordowanie męża, wyszła na wolność. Prokuratura nie była w stanie udowodnić jej, że w dniu zabójstwa nie była w zagranicznej podróży służbowej, jak twierdziła. Przypominamy wydarzenia…”. Artykuł okraszało zdjęcie Elizy W. i jej męża. To był ten mężczyzna, który dał mi kluczyk. Przypomniałam sobie, że czytałam o tym kilkanaście tygodni temu. Widziałam jego zdjęcie. Stąd wydał mi się znajomy. Ale… skoro został zamordowany, to jaki cudem…

Serce biło mi mocno, w głowie kręciło się od natłoku myśli. A te najbardziej głośne brzmiały: „Duchy domagają się sprawiedliwości. Dopiero wtedy mogą odejść do światła”. Tak przecież jest napisane w książkach, wszyscy o tym wiedzą, prawda?

Zrozumiałam, o co chodzi. Mąż Elizy W. podejrzewał ją o romans. Być może wynajął prywatnego detektywa, który zrobił te wszystkie zdjęcia. Być może nawet skonfrontował się z żoną. Zagroził jej. Więc ona go uciszyła. Nie chciałam wierzyć w to, do czego prowadziła mnie dedukcja. Ale nie mogłam odrzucić prawdy: Tadeusza W. uśmiercił kochanek jego żony.  Mój mąż. Tadeusz W. przekazał żonie swojego oprawcy dowody, dzięki którym sprawiedliwość zostanie wymierzona. Pewnie wyczuwał, że coś się święci, i ukrył wszystko na dworcu.

Trzęsły mi się ręce, kiedy dzwoniłam do Roberta, żeby rzucić mu w twarz fakty i żądać wyjaśnień. Ale jego telefon milczał. Dzwoniłam całą sobotę, bez skutku. Nie odbierał. „Abonent czasowo niedostępny”. W głowie miałam obrazy Roberta i tej baby śmiejących się, uprawiających seks. Płakałam. Nakręcałam się gniewem, złością i urazą. Nie spałam całą noc. A gdy momentami ze zmęczenia odjeżdżałam, widziałam Tadeusza W. stojącego pod lampą na ulicy, jak z przejmującym smutkiem na twarzy wyciągał do mnie dłoń z kluczykiem do skrytki. Jakby błagał, bym mu pomogła.  Rano wyglądałam jak zombie. Robert wciąż nie odbierał. Ani też do mnie nie zadzwonił. Nie miał czasu!

Wiedziałam, co muszę zrobić

Spakowałam wszystko, co znalazłam w skrytce, i pojechałam na policję. Przekazałam koperty i powiedziałam, że znalazłam je na wycieraczce przed drzwiami. I że nie wiem, kto je podrzucił. Wróciłam do domu i czekałam, co będzie dalej. Już nie dzwoniłam do męża. Wiedziałam, że kiedy go aresztują, od razu się dowiem. W internecie szukałam dobrego adwokata od rozwodów, który puści mojego Roberta w samych skarpetkach. Biedny i w więzieniu – tak ma być. I co jakiś czas wycierałam klawiaturę od łez, bo nie mogłam przestać płakać. 

Cztery dni później przeczytałam w internecie, że policja wreszcie rozwiązała sprawę morderstwa Tadeusza W. dzięki pewnym dokumentom i zdjęciom, które niespodziewanie wypłynęły. Okazało się, że Eliza W. próbowała przejąć majątek swojego męża, jednak prawnie się nie dało. Postanowiła więc fizycznie pozbyć się ślubnego. Namówiła do tego swojego kochanka, Dariusza M., który zabił Tadeusza W. Okazało się, że na tamtych łóżkowych zdjęciach to wcale nie był mój mąż. Nie był kochankiem Elizy W. i nie pozbył się jej męża.

Mąż był niewinny

Poprzednie dni „w piekle” były niczym wobec tego, jak teraz się poczułam. Ja też zapewniałam męża, że kocham go najbardziej na świecie – ale ile warta była moja miłość, skoro tak łatwo ułożyłam sobie w głowie historyjkę, w którą tak szybko uwierzyłam? 

Nie ma nic gorszego od wstydu, uwierzcie mi. Wieczorem tego samego dnia Robert wrócił do domu. Trzy dni wcześniej niż planował. Powiedział, że od kilku dni nie mógł się ze mną skontaktować, mój telefon odrzucał połączenia, a ja nie dzwoniłam. Bał się, że coś się stało. A beze mnie nie mógłby żyć.

Kiedy tulił mnie do siebie, ze wstydu chciałam przestać istnieć. Mój mąż nigdy się nie dowiedział o tym, że go zdradziłam. A ja próbuję mu to wynagrodzić każdego dnia, choć on o tym nie wie. Powtarza tylko wszystkim, że jestem najlepszą, najbardziej lojalną żoną na świecie. Cóż…

A co do Tadeusza W. Do dziś nie wiem, dlaczego akurat mnie wybrał na swoją powierniczkę. Chociaż… pamiętam, jak kiedyś pewna wróżka, do której poszłam jeszcze przed ślubem, rozłożyła karty i spytała mnie, czy widuję duchy zmarłych. Zaprzeczyłam. Wtedy mądrze pokiwała głową i powiedziała: „Czyli jeszcze nie pora. Ale nie martw się, dziewczyno, na wszystko przychodzi odpowiedni czas”. I tak sobie myślę, że to dopiero jest powód do zmartwień.