Ciocia Władzia właściwie nie była dla mnie żadną ciocią tylko sąsiadką, przyjaciółką rodziny i po prostu dobrym człowiekiem. Wszyscy z bloku mówili do niej ciociu. I to nie tylko my, dzieciaki, ale i dorośli. Może tylko ci w jej wieku nie... Dla mnie i innych dzieci była nawet jak babcia. Wołaliśmy do niej tak często, a ona bardzo się cieszyła.

Była dobrym człowiekiem

Nie miała rodziny: mąż zmarł na wylew, a dzieci nie mieli. Prowadziła dom otwarty – zawsze można było do niej wpaść, pogadać, zjeść kawałek domowego ciasta. Ile to razy ja u niej siedziałam – a to zapomniałam kluczy do domu, a to bałam się bury z powodu złego stopnia, a to wpadłam pożalić się na głupią koleżankę. Ona zawsze miała czas i chętnie słuchała. No i pomagała wszystkim. Potrafiła pójść z jednym czy drugim dzieciakiem do domu i uprosić rodziców, żeby nie karali za dwójkę lub stłuczoną szybę; przyprowadzała z przedszkola maluchy, gdy ich mama nie zdążyła wrócić na czas z pracy; wychodziła z psem chorej sąsiadki; piekła torty na urodziny. Nawet i po wsparcie finansowe niektórzy do niej chadzali. Choć sama niewiele miała, nigdy nikomu nie odmówiła. 

W zamian na Dzień Babci jej mieszkanko tonęło w kwiatach, a laurki zajmowały wszystkie półki. Nie była to więc zwykła sąsiadka czy pani Władzia, tylko niezastąpiona, jedyna ciocia. Niestety, przyszedł na nią czas. To był dla nas szok, chociaż przecież wiadomo było, że to musi nastąpić. Była po prostu stara – ale dopiero na pogrzebie dowiedziałam się, że miała aż 94 lata. Do końca była pełna energii i radości, może dlatego tak długo żyła w dobrym zdrowiu. Śmierć też miała piękną – we śnie.

Płakaliśmy po niej wszyscy i nie wyobrażaliśmy sobie, jak to teraz będzie. Bez cioci Władzi? Okazało się, że i ona nie bardzo chce się z nami rozstać…

Ostrzegła koleżankę przed wyjazdem

Pewnego dnia przybiegła do mnie Aneta, koleżanka z bloku. Zdziwiłam się, bo miała właśnie jechać do rodziny i uprzedzała, że nie będzie jej kilka dni.

– A ty co, nie pojechałaś? – Zapytałam. – Urlopu ci nie dali? Przecież miałaś wszystko załatwione.

– Dali, dali, ale ciocia Władzia mnie ostrzegła, żebym nie jechała – powiedziała Aneta, włączając telewizor.

Popatrzyłam na nią jak na wariatkę. Od pogrzebu minął miesiąc, a na wyjazd Aneta zdecydowała się tydzień temu.

– Coś ci zaszkodziło? – zatroskałam się. – Jak ostrzegła? Z zaświatów?

– Właśnie tak – Aneta wskazała ręką na telewizor. – Patrz!

Włączyła wiadomości, w których mówiono o jakiejś katastrofie kolejowej. Kilkadziesiąt osób rannych, kilka zabitych.

– No i? – zapytałam. – Co to ma wspólnego z ciocią Władzią?

– Miałam jechać właśnie tym pociągiem – krzyknęła Aneta. – Ale dziś w nocy przyśniła mi się ciocia i wyraźnie mówiła, żebym przełożyła podróż. Obudziłam się rano i wszystko dokładnie pamiętałam. Wiesz, że nie wierzę za bardzo w takie rzeczy, ale ten sen był taki realny... Więc zdecydowałam się jechać jutro, a teraz patrz!

Sąsiad też był pewien jej opieki

Nie bardzo wiedziałam, co o tym myśleć. Daleka jestem od wiary w sny i wizyty duchów, ale wiem, że i Aneta nie należy do osób przesądnych. Może więc coś w tym jest?

Kilka dni później spotkałam pana Adama, naszego dozorcę. Był jakiś zamyślony i dwa razy musiałam mu mówić dzień dobry, bo mnie nie słyszał. A on, zamiast mi odpowiedzieć, wyznał:

– Wie pani, co się stało? Ciocia Władzia nad nami czuwa! Przycinałem właśnie klon, ten, co zmarzł zimą i kilka konarów uschło, i nagle usłyszałem – ale wyraźnie, jak panią teraz – ciocię Władzię, która kazała mi się szybko odsunąć. Odruchowo odskoczyłem, chyba głównie ze strachu. I ta wielka gałąź spadła na miejsce, gdzie przed chwilą stałem – pan Adam pokazał na konar leżący na trawniku.

Faktycznie, gdyby to spadło na niego… Miał fart. A może rzeczywiście nasza sąsiadka nadal się nami opiekuje? 

Mnie też uratowała

Zamyślona szłam do sklepu, rozważając, co usłyszałam. Nagle poczułam szarpnięcie i przewróciłam się. Już chciałam odwrócić się i nakrzyczeć na tego dowcipnisia, który mnie popchnął, gdy tuż przed moim nosem śmignął samochód. Gdybym się nie przewróciła, wylazłabym taka zamyślona na jezdnię. Zmiotłoby mnie w ułamku sekundy. Odwróciłam się więc, żeby zamiast robić awanturę, podziękować, ale w pobliżu nikogo nie było. Pusty chodnik, a przecież wszystko trwało ułamki sekund. Nikt nie zdążyłby odejść, nawet najlepszy sprinter świata. Wstałam z chodnika, otrzepałam się, obejrzałam podarte rajstopy. Mogło być gorzej.

„Czyżby? Czyżby i nade mną ciocia Władzia roztoczyła opiekę? Czyżbym i ja została przez nią uratowana?”. 

Zamiast do sklepu, poszłam na cmentarz. Jak zwykle, mnóstwo tu było kwiatów i zniczy, ludzie pamiętali o naszej sąsiadce. Zapaliłam lampkę, usiadłam na ławce. W duchu dziękowałam zmarłej za ratunek. Nagle poczułam delikatny powiew na włosach, jakby dotyk czyjejś dłoni. Ciocia Władzia miała taki zwyczaj, tak głaskała, gdy nas, dzieciaki, pocieszała. Nie bałam się, wręcz przeciwnie, ucieszyłam, że nadal z nami jest. Jakoś tak mi się raźniej zrobiło…