Tata zmarł nagle. Koński zawał powalił go w pracy i na nic zdały się wysiłki zespołu ratunkowego. Był to szok dla wszystkich, ale najbardziej baliśmy się o mamę. Zawsze na nim polegała. To on miał pieczę nad wszelkimi sprawami dotyczącymi rachunków, remontów i ogólnej organizacji życia. Nie mieliśmy pojęcia, jak sobie teraz bez niego poradzi. 

Co się stanie z mamą?

Po pogrzebie zebraliśmy się we czwórkę z moim mężem, bratem i bratową, aby uradzić, co dalej.

– Może sprzedamy dom, a mamę któreś z nas weźmie do siebie – zaproponowała bratowa. – Tyle że u nas kompletnie nie ma miejsca… – spojrzała na nas wyczekująco.

Liczyła, że to my zabierzemy mamę. Jej stosunki z teściową były wprawdzie poprawne, ale dalekie od serdeczności. Choć i tak lepsze niż mojego męża, który krytykował mamę za brak samodzielności i inicjatywy. Próbowałam ją tłumaczyć, ale nie był w stanie pojąć złożoności, jaką tworzył dość apodyktyczny charakter mojego ojca i nastawienie mamy, nade wszystko ceniącej spokój w rodzinie. 

Obawiałam się, że wspólne zamieszkanie z mamą stanie się zarzewiem małżeńskich sprzeczek.

– Może jednak lepiej najpierw spytać mamę, jak ona to widzi – nieoczekiwanie odezwał się mój mąż. 

Zgodziliśmy się, że to najlepsze wyjście. Niech zadecyduje. Ku naszemu zdziwieniu zdecydowanie odmówiła.

– Wybijcie to sobie z głowy. Tu jest mój dom, który razem z ojcem budowaliśmy i urządzaliśmy. Nie jestem niedołężna i mogę sama mieszkać.

– Jesteś pewna, mamo? Dasz sobie radę?

– Dlaczego miałabym nie dać? – zdawała się być urażona moimi wątpliwościami. – Znam wszystkich w okolicy, mam blisko do lekarza, sklepów, na ryneczek. Łatwiej mi będzie radzić sobie tutaj, niż przyzwyczajać się do nowego miejsca. A w razie czego mam przecież telefon, zadzwonię, gdy będę potrzebowała pomocy. No, dosyć tego dywagowania. Siadajcie do stołu, obiad gotowy, a wy pewnie zmarzliście na cmentarzu.

Taka decyzja była nam na rękę. Ustaliliśmy tylko, że na zmianę, co drugi tydzień, mój brat i Norbert będą jechali z mamą po większe zakupy, a my z Klaudią będziemy robiły gruntowniejsze porządki. 

Mama nie chciała nas martwić

Początkowo wciąż sprawdzaliśmy, czy mama faktycznie sobie radzi, ale ogarniała rzeczywistość dużo lepiej, niż podejrzewaliśmy. Miała swoje grono znajomych, z którymi wybierała się czasem na spacery, ploteczki lub do kina, a sprawy domowe załatwiała bez specjalnego trudu. 

Nauczyła się nawet obsługiwać komputer i po jakimś czasie pochwaliła się, że już potrafi robić przelewy i nie musi stać w kolejce na poczcie, by zapłacić za prąd czy czynsz. 

Uspokojeni rzadziej wpadaliśmy „na kontrolę” i może dlatego umknęły nam niepokojące symptomy. 

Mama, zapewne nie chcąc nas martwić, też się na nic nie skarżyła. Ukrywała przed nami swoją chorobę, a podczas naszych wizyt udawała, że wszystko gra. My przyjmowaliśmy to z zadowoleniem i zajęci pracą, problemami, dziećmi specjalnie nie dociekaliśmy, jak jest naprawdę.  Tę sielankę zburzył telefon ze szpitala. Obcy głos poinformował nas, że mama wybudziła się po operacji, ale stan jest ciężki.

– Jaka operacja? Wiesz coś o tym? – zadzwoniłam natychmiast do brata. – Boże, mama w szpitalu, a my nic nie wiemy…

– Widocznie nie chciała, żebyśmy wiedzieli – zripostował. – Inaczej by powiedziała. Ale masz rację, trzeba natychmiast jechać.

Kiedy zobaczyłam mamę na szpitalnym łóżku, łzy same pociekły mi z oczu. Była taka… nieduża, jakby skurczyła się o połowę od czasu, kiedy widziałam ją ostatnio. A przecież było to raptem kilka tygodni temu. Podłączona do kroplówki, leżała skurczona, ale gdy tylko nas zobaczyła, spróbowała się uśmiechnąć.

– Porobiło się – wyszeptała, a jej uśmiech zmienił się w grymas bólu. – Ale zreperują mnie i będę jak nowa.

Podczas gdy ja siedziałam przy mamie, brat poszedł poszukać lekarza, aby dowiedzieć się czegoś więcej. Wrócił z zasępioną miną. Domyśliłam się, że jest źle. Jednak dopiero po wyjściu ze szpitala wyznał całą prawdę.

– Podobno zrobili, co mogli, ale ogólnie było już za późno – wierzchem dłoni otarł oczy. – Dają jej jakieś pół roku życia. Przerzuty są już wszędzie.

Zamurowało mnie. Spóźnione wyrzuty sumienia odezwały się we mnie ze zdwojoną siłą.

– Jak mogliśmy do tego dopuścić? – wyszeptałam.

– Pewnie nie chciała robić zamieszania. Znasz ją. Ukrywała swoją chorobę, żeby nam problemów nie robić. No ale ty powinnaś się zorientować, że coś jej dolega…

– Przestań, natychmiast! – zażądałam przez łzy. – Nie pora się obwiniać, choć ja tobie i Klaudii też mogłabym wiele zarzucić – czułam, że złe emocje biorą we mnie górę.

Aby je wyciszyć, skupiłam się na liczeniu oddechów. Kolejne zdanie powiedziałam już spokojnie. 

Wszyscy opiekowaliśmy się mamą

– Trzeba zastanowić się, co dalej. Sam powiedziałeś, że zrobili, co mogli, więc w szpitalu trzymać jej nie będą. A teraz mama sama mieszkać nie może.

Przez chwilę szliśmy w milczeniu, rozważając w myślach różne warianty. Krystian odezwał się pierwszy.

– Chyba najrozsądniej będzie wprowadzić się do niej. To podobno kilka miesięcy. Jeżdżenie w kółko nie ma sensu, bo więcej czasu zejdzie na dojazdy niż na opiekę. Tyle jesteśmy jej winni…

Pokiwałam głową na znak, że się zgadzam. To było chyba najlepsze rozwiązanie. Dorastającym dzieciom daliśmy szansę, by udowodniły, że mogą pomieszkać same, a my we czwórkę wprowadziliśmy się do mamy. I mimo że było nas tyle, wszyscy mieliśmy ręce pełne roboty. Na opiekę nad rodzicem zwolnienia nie dają, więc musieliśmy chodzić do pracy; na szczęście Klaudia i ja miałyśmy pracę zmianową, którą tak ustawiłyśmy, żeby zawsze jedna z nas zostawała w domu. 

Wszyscy bardzo się staraliśmy, aby mama miała jak najlepsze warunki. Oczywiście rodziły się między nami napięcia i scysje, w końcu dla każdego z nas sytuacja była trudna i żyliśmy w ciągłym stresie. Dobijały nas to bezsilne patrzenie na męki cierpiącej mamy i świadomość, że niewiele możemy zrobić, żeby jej ulżyć. 

Ponieważ lekarz powiedział, że w zasadzie nic już jej bardziej nie zaszkodzi, spełnialiśmy wszystkie jej zachcianki, gotowaliśmy ulubione potrawy, ściągaliśmy pogodne filmy i muzykę, chcieliśmy zapewnić jej maksimum przyjemności. Wydawało się, że ta metoda przynosi skutki, mama wyglądała nieco lepiej, a nowe środki przeciwbólowe były skuteczniejsze, bo rzadziej wyrywały nas ze snu jej jęki. Powoli budziła się w nas nadzieja, że może jakimś cudem lekarze się pomylili i mama zwalczy chorobę.

Przynajmniej byliśmy przy niej

Niestety, odeszła. Nawet nie wiem kiedy, choć tej feralnej nocy ja miałam przy niej dyżur. Musiałam mocno zasnąć w fotelu, bo ocknęłam się cała zdrętwiała. Po chwili dotarło do mnie, że nie słyszę oddechu mamy. 

Podeszłam do niej. Leżała cicho i nieruchomo. Ciało było zimne. Pobiegłam obudzić resztę. Lekarz stwierdził zgon z powodu zatrzymania akcji serca.

– Już się nie męczy – stwierdziła jakoś tak zimno i bezdusznie. – Świeć Panie nad jej duszą. 

Zaniosłam się płaczem, słysząc te słowa.

– Ale była z nami, mogłam się do niej przytulić! – zawodziłam. – Jesteś bez serca!

– Ja? – jej zdziwienie było autentyczne. – To raczej ty patrzysz na to z egoistycznego punktu widzenia. Dobrze wiesz, że była śmiertelnie chora, przechodziła katusze. Teraz już nic jej nie boli. Odpoczywa. Moim zdaniem to prawdziwa łaska, że odeszła cicho, we śnie, a nie w mękach. Pewnie nawet nie zdawała sobie z tego sprawy.

 – Mama nie żyje i nic jej życia nie przywróci… – powiedział mój mąż, który przez chwilę milczał pogrążony w zadumie, a potem popatrzył na mnie. 

Była w tym cicha rozpacz i prośba o zrozumienie. 

– Jestem nawet skłonny przyznać Klaudii rację, że dla mamy to wybawienie. Słyszałaś, co powiedział lekarz. Odeszła zupełnie zwyczajnie, spokojnie – objął mnie i przytulił, ale w tym geście nie czułam pocieszenia.

Był raczej rozpaczliwy uchwyt tonącego, szukającego po omacku ratunku. Chwilę tak trwaliśmy w tym dziwnym uścisku, po czym odsunął się łagodnie. 

– Nic nie zyskasz na tym, że będziesz roztrząsać tę śmierć.

– Chyba masz rację – przyznałam z westchnieniem. – Nie powinnam, ale zrozum, męczy mnie to. Zwłaszcza że ostatnio mama czuła się jakby lepiej…

– Podobno to normalne, że na parę dni przed śmiercią następuje pewna poprawa – znowu mnie objął, ale tym razem czule i kołysał w ramionach jak dziecko. – Pomyśl, jest już razem z twoim tatą. 

Więcej do tego nie wracaliśmy. Pochłonęły nas przygotowania do pogrzebu, a potem rodzinne narady, co zrobić z rzeczami po mamie. Wszyscy wybraliśmy po kilka pamiątek, resztę postanowiliśmy przekazać organizacjom charytatywnym.

Cały czas nie mogłam pogodzić się z odejściem mamy. Po prostu nie byłam na to psychicznie gotowa. Co rusz popłakiwałam w kącie z tęsknoty i rozpaczy, że przespałam moment, w którym odchodziła. Krystian widział, co się dzieje i próbował być dla mnie wsparciem, ale miałam wrażenie, że mnie nie rozumie.

Kiedy już wróciliśmy do naszego mieszkania, uświadomiłam sobie, że dopiero rozpoczynam żałobę i minie jeszcze dużo czasu, zanim pogodzę się ze śmiercią mamy. Nadal nieustannie o niej myślę, śni mi się niemal co noc. Po prostu tęsknię. Sądzę, że nie ja jedyna zmagam się z wyparciem, po odejściu bliskiej osoby. Mąż namawia mnie na wizytę u psychoterapeuty, myślę, że się zgodzę.