Był miłością mojego życia

Mateusz był mężczyzną mojego życia. Takie rzeczy się wie, a ja czułam to każdą komórką swojego ciała. Uzupełnialiśmy się we wszystkim… Jak to brzmiało w piosence? „Dotąd byłam niepełna jak czegoś ćwierć albo pół”. Ja przy Mateuszu wreszcie stawałam się całością. Nie potrafię inaczej wytłumaczyć tego, jak się czułam, gdy narzeczony był obok mnie.

Moi rodzice też bardzo polubili Mateusza, i to od pierwszej chwili. Może dlatego pewnego dnia ojciec zaproponował mu wspólny wyjazd do pracy do Anglii.

– Ślub przełoży się o pół roku – powiedział tata – a przynajmniej zarobisz na fajną podróż poślubną. No i rozejrzysz się gdzie, co, i jak. Może potem Ula przeniesie się też do Birmingham.

Pomysł przypadł nam obojgu do gustu. Tak więc pewnego dnia odprowadziłyśmy z mamą obu naszych panów na lotnisko. Mateusz często do mnie dzwonił. Robota szła mu nieźle, znał dobrze angielski, a że był obrotny, jako majster zaczął zastępować ojca, który został przerzucony przez przedsiębiorcę do innej brygady remontowej. Oczywiście dostał też podwyżkę i zarabiał 500 funtów tygodniowo.

– Za tysiąc funtów przeżyję – relacjonował Mateusz. – Tysiąc mogę odłożyć. Po roku będziemy mieli w banku 60 tysięcy. Co ty na to? A jakbyś przyjechała do mnie, to moglibyśmy się tu urządzić może i na stałe.

– O nie, skarbie. Ja z Polski nigdzie na stałe nie wyjeżdżam! Kilka lat i wracamy – powiedziałam zdecydowanie.

Rozmawialiśmy na dziesiątki podobnych tematów i ja byłam coraz bliższa podjęcia decyzji, żeby jechać do Mateusza. Ślub ślubem, ale po tym, jak założymy sobie obrączki, nie zamierzałam z ukochanym rozstawać się na dłużej.

Zadzwonił ktoś nieznajomy

Tamten dzień pamiętam, jakby to było wczoraj. Minęły trzy miesiące i dwanaście dni od wyjazdu Mateusza. Od rana czułam dziwne rozdrażnienie. Nic mi nie pasowało, każdą uwagę, którą słyszałam pod swoim adresem, uznawałam za prowokację, na którą odpowiadałam agresją. No i wreszcie pokłóciłam się z mamą. To było dziwne, bo nigdy dotąd nie rozmawiałyśmy ze sobą podniesionym głosem. Nigdy żadna z nas nie wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami. A tamtego dnia w domu doszło do wojny.

Kiedy siedziałam naburmuszona w swoim pokoju, zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer Mateusza. Pomyślałam, że wreszcie usłyszę jego głos i się uspokoję. Ale po drugiej stronie odezwał się ktoś obcy. Już wiedziałam, że stało się coś złego. Tamten mężczyzna spytał, czy mówię po angielsku. Kiedy potwierdziłam, dowiedziałam się, że Mateusz spadł z rusztowania. Zarwały się pod nim deski. Właśnie dzwoniono ze szpitala. Mimo natychmiastowej pomocy Mateusz zmarł na skutek wewnętrznego krwotoku.

Nie słuchałam, co jeszcze mówił tamten mężczyzna. Miałam wrażenie, że ktoś wyrwał mi z piersi serce. Zaczęłam krzyczeć. Doświadczyłam ogromnego bólu. Myślałam tylko o jednym – też chcę umrzeć. Do pokoju wbiegła mama.  Po chwili i ona płakała ze mną.

Nie chciałam nikogo innego

Dwa lata później nadal nie mogłam otrząsnąć się z tamtej tragedii. Rodzina, przyjaciele próbowali mi podsuwać innych mężczyzn, ale ja chciałam Mateusza. Przychodził do mnie co noc we śnie i zapewniał, że kiedyś wróci, że jeszcze będziemy szczęśliwi. A ja mu wierzyłam. I pewnego dnia sen się ziścił. Szłam ulicą, kiedy nieoczekiwanie usłyszałam za plecami.

– Hej, dziewczyno, gdzie tak pędzisz?

Przez ułamek sekundy miałam ochotę zbesztać podrywacza – ale w następnym ułamku dotarło do mnie, że to Mateusz. Naprawdę usłyszałam jego głos. Odwróciłam się. Stał za mną. Był nieco inaczej uczesany i ubrany, lecz miał ten sam głos, kolor oczu i dołeczek w policzku, gdy się uśmiechał.

– Mateusz? – wyszeptałam, patrząc na niego jak wół na malowane wrota. 

Uśmiechał się coraz szerzej.

– Jak masz na imię? – spytał.

– Nie wiesz? – odpowiedziałam.

Uniósł lewą brew – zawsze tak robił, kiedy się czemuś dziwił.

– Czyżbyśmy się już kiedyś poznali? Nie sądzę. Zapamiętałbym taką piękną dziewczynę. Więc jak masz na imię?

– Urszula – odparłam nieprzytomnie, próbując opanować emocje. 

Czyżbym z tej tęsknoty już zupełnie sfiksowała i mam halucynacje?

– Ładnie.

– A ty? – spytałam.

– Mateusz.

Nagle zrobiło mi się gorąco, po chwili przestałam cokolwiek widzieć i czuć. Najwyraźniej zemdlałam. Kiedy zaczęła mi wracać świadomość, otworzyłam oczy. Zobaczyłam nad sobą ukochaną twarz.

– Tak za tobą tęskniłam – powiedziałam i przytuliłam się do trzymającego mnie w ramionach mężczyzny.

Wtedy poczułam, że to jednak nie był mój Mateusz. Inaczej pachniał. W inny sposób mnie do siebie przytulał.

Chciałam, by to był on

Zaczęliśmy się jednak umawiać, i kiedy zaczął używać wody kolońskiej, którą mu podarowałam, niemal uwierzyłam, że mój Mateusz zmartwychwstał. Tak, to nie była halucynacja, a ja nie zwariowałam. Każdy z nas gdzieś ma swojego sobowtóra. Ten Mateusz przyjechał do naszego miasta kilka tygodni wcześniej i… natknął się na mnie. Zrozumiałam, że tak chciał los. I nikogo nie słuchałam, że to przecież nie ten chłopak, że podobieństwo jest łudzące, ale charakter ma o wiele gorszy niż mój „prawdziwy” ukochany. Nic mnie to nie obchodziło. Wierzyłam, że Mateusz znalazł sposób, aby do mnie wrócić. Pół roku później byliśmy już po ślubie.

Niestety, wbrew sennym obietnicom ukochanego, nie byłam szczęśliwa. Mąż już na weselu zaczął podrywać moje druhny. Dowiedziałam się o tym kilka miesięcy później, bo przecież nikt nie podejdzie do panny młodej i nie powie jej, że nowo poślubiony mąż jest dziwkarzem. Wkrótce też okazało się, że Mateusz od dziewczyn bardziej lubi wódkę. Cały czas miałam nadzieję, że do niego dotrę, że się poprawi… Pewnego dnia, pół roku po ślubie, wrócił nad ranem śmierdzący wódką i tanimi perfumami.

Gdy wyraziłam swoje niezadowolenie, wykrzyczał mi w twarz, że ożenił się ze mną tylko ze względu na pieniądze mojego ojca. Że nawet, k…, zmienił imię na Mateusza, żebym nie miała wątpliwości. I że, k…, on czuje się zdradzany, bo jak mówię to imię, to on wie, że ja kocham się z tamtym, że mówię do tamtego. Więc żebym milczała… Osłupiałam. A po chwili coś we mnie pękło. Zrozumiałam wreszcie, że ten facet, to nie jest mój Mateusz. I nigdy nim nie był. Że cudów nie ma.

Nie mogłam na niego patrzeć

– Wynoś się – powiedziałam. – Nie chcę cię znać! Wracaj pod ten kamień, spod którego wypełzłeś, do swoich dziwek!

Uderzył mnie w brzuch. Upadłam. A w niego wstąpił szał. Bił mnie i kopał, ale pilnował, żeby żaden cios nie wylądował na twarzy. A gdy skończył, zdyszany, powiedział:

– A jeśli powiesz, choć słowo rodzicom, to wtedy cię dopadnę i zatłukę na śmierć. Czy mnie zrozumiałaś, suko?

Wiedziałam, o co mu chodzi. Mój tata miał przekazać nam w następnym tygodniu dom, który dla nas wybudował i urządził. Teraz rozwód nic nie dałby „Mateuszowi”, później by na nim zarobił. Chyba czytał w moich myślach. Nachylił się i wysyczał, żebym nie ważyła się myśleć o rozwodzie, bo „jeszcze mi nie zrobił dzieciaka”. Poczułam strach tak wielki, że aż zrobiło mi się niedobrze.

– Rozumiesz? – chwycił mnie za włosy.

Kiwnęłam potulnie głową, a kiedy Mateusz mnie puścił, pozbierałam się z podłogi i uciekłam do innego pokoju. Nie poszedł za mną. Wiedział, że jestem zbyt przerażona, żeby dzwonić do rodziców po pomoc. Tej nocy znowu śnił mi się mój Mateusz. Był wściekły, czułam to. We śnie tulił mnie do siebie, a ja płakałam. Zanim odpłynęłam, usłyszałam obietnicę, że już nikt mnie nigdy nie skrzywdzi.

Następnego dnia obudziłam się sama w sypialni. W domu było cicho. Zwykle następnego dnia po pijaństwie mąż tłukł się po kuchni w poszukiwaniu czegoś, co wyleczyłoby go z kaca. Tym razem nic nie słyszałam. Wstałam cicho, uchyliłam drzwi, wyjrzałam do przedpokoju. Zajrzałam do drugiej sypialni, nic.

Wtedy zobaczyłam otwarte drzwi, które prowadziły na strych. Kilka tygodni po ślubie przyłapałam tam swojego męża z jakąś dziwką, z którą wrócił pijany do domu. Czyżby teraz miało być podobnie? Nasłuchiwałam przez dłuższy czas, ale z góry nie dochodził najmniejszy szmer. Powoli weszłam na schody. Stąpałam ostrożnie, by żaden stopień nie skrzypnął. „A może – pomyślałam z nadzieją – nie ma go w domu, poszedł gdzieś w miasto i wróci dopiero za kilka dni”.

Mogłam liczyć na rodziców

Gdy zobaczyłam, że nigdzie go nie ma, spakowałam swoje najpotrzebniejsze rzeczy i uciekłam do rodziców. Oczywiście powiedziałam im o wszystkim — o tym, że mąż mnie pobił i o tym, że zależy mu wyłącznie na pieniądzach mojego taty. Po pierwszym szoku rodzice od razu kazali mi działać. Pojechali ze mną na policję, gdzie złożyłam zawiadomienie o znęcaniu się psychicznym i fizycznym.

Policja zatrzymała Mateusza, ja miałam czas by wywieźć z domu wszystkie jego rzeczy i zmienić zamki w drzwiach. Mój ojciec załatwił mi najlepszego w mieście adwokata, który miał mnie łagodnie przeprowadzić przez rozwód, zabezpieczając mnie w najlepszy sposób przed Mateuszem.

Tak też się stało — już po kilku miesiącach byłam rozwódką, mój mąż został z niczym. Dodatkowo miał zakaz zbliżania się do mnie i przestrzegał go. Wiedział, że w naszym mieście jest już skończony, więc wyjechał gdzieś na drugi koniec Polski. Nie obchodzi mnie to, ważne, że nie muszę już na niego patrzeć.

Ja powoli odzyskuję równowagę. Wiem już, że nigdy nie spotkam swojego Mateusza. Bardzo go kochałam, ale wiem, że muszę iść dalej i żyć bez niego. Może dam radę.