Naprawdę cenię moją rodzinę i mimo że wciąż mieszkamy razem z teściami, nie stanowi to dla mnie problemu. Jesteśmy w stanie się porozumieć. Niemniej jednak jakiś czas temu w naszym domu zagościła mroczna atmosfera podejrzeń i braku zaufania. Wszyscy patrzyli na siebie spod byka. A to wszystko przez to, że z naszej lodówki zaczęło w nocy znikać jedzenie. Szczególnie mięso...

Ktoś polował na naszą lodówkę

Wszyscy wiedzą, że mój teść to zatwardziały miłośnik mięsa, więc moja żona zaczęła podejrzewać swojego ojca o nocne kosztowanie zawartości naszej lodówki. Ja starałem się nie angażować w te rodzinne spięcia. Lepiej nie wkładać nosa w nieswoje sprawy... Ale kiedy pewnego razu, gdy odpakowywałem kanapki w pracy i zobaczyłem, że są z dżemem, to wreszcie i mnie to ruszyło

Powiedziałem do zebranych przy stole mojej żony, teścia i teściowej, naszej trójki dzieci oraz dwóch kotów, że mamy w domu jedzeniowego rabusia. U nas nie jest aż tak źle, że musimy liczyć każdy kawałek kiełbasy, ale też nie zarabiamy tyle, aby karmić psa szynką, który strzeże domostwa.

Kiedyś w nocy cała nasza jałowcowa zupełnie zniknęła, pozostał jedynie pusty talerz z resztką ogonka, do którego przyczepiony był sznurek – pozostałość po pętelce z wędzarni.

– Jeśli ktoś z was to zjadł – mówiła żona, patrząc na dzieci ostrym spojrzeniem – to powinien się do tego przyznać i posprzątać talerz. Nie mamy przecież służących!

Ola, Czarek i Bartek pokręcili głowami, że to nie ich sprawka. Teść również natychmiast się zrzekł winy, a teściowa wyraziła swoje oburzenie głośno.

Prawie dokładnie przytaczam:

– Święty Józefie, opiekunie wszystkich głodnych i spragnionych. Wszyscy przecies wiedzą, że nigdy nie byłem łapczywa na jedzenie. Zjem to, co moje, ale cudzego mi nie tseba! – mówiła matka żony bez górnej szczęki, którą oddała tydzień wcześniej do naprawy.

Nie można jej było nic zarzucić, obstawała przy swoim. Przecież przez ostatni tydzień mogła spożywać jedynie zblendowane zupy. Biedulka.

Kto poobgryzał mielone?

Parę dni po tym zdarzeniu zauważyliśmy, że z czternastu smażonych kotletów mielonych, które były przygotowane na następny dzień, każdy miał ślady po ugryzieniu. Wyglądało to tak, jakby nocny intruz chciał sprawdzić, który z kotletów jest najsmaczniejszy, dlatego z każdego ugryzł zaledwie kęs. 

Pierwszą myślą, która przyszła mi do głowy, było to, że to może jakiś intruz  zakrada się do naszego domu, gdy wszyscy śpią. Cała wioska wie, że moja małżonka to wyśmienita kucharka. A jak rozpoznaje się doskonałe gospodynie? Po tym, że ich potrawy mają ten sam smak przez cały rok, miesiąc po miesiącu, tydzień po tygodniu i... kotlet po kotlecie.

Później, naśladując Sherlocka Holmesa, zdecydowałem się na detektywistyczną eliminację. Na początku z grupy podejrzanych usunąłem koty. Wiadomo, nie są w stanie same otworzyć lodówki ani odkryć garnka. A z tego garnka pewnego dnia wyparowała aż jedna trzecia gulaszu.

Rozważałem wszystkich domowników, ale oczywiście od razu wykluczyłem teściową bez zębów. Pozostał teść oraz dzieci. Nie mogłem przypuszczać, że moja żona jest tak obłudna. Poza tym, aby skłonić ją do jedzenia cokolwiek, trzeba było z nią walczyć. Nie ukrywam, że moja żona jest atrakcyjna, ale moim zdaniem kilka dodatkowych kilogramów tylko by jej dodało uroku.

Dawniej zasugerowałem nawet, że mogłaby coś...

Oj, co ja wtedy się nasłuchałem! Że na pewno już jej nie kocham i że jestem zboczony, bo marzę o grubych babach... I kiedy tak rozmyślałem o złodzieju, niespodziewanie przemknęło mi przez myśl, że żona za dnia nic nie je, bo w nocy dostatecznie się objada. Prędko odrzuciłem te niskie przemyślenia. Żona to rzecz święta.

Zastosowałem technikę eliminacji, by wykluczyć siebie jako podejrzanego. W końcu jestem pewien, że nie jem w nocy. Fakt, że inni na mnie patrzyli z podejrzeniem, a nawet moja żona kazała mi przysiąc, że to nie ja – uznałem za coś naturalnego. W końcu, zawsze podejrzewamy innych, nigdy siebie.

Pierwszą osobą, która zgłosiła chęć dołączenia do nocnej straży, był mój teść. Twierdził, że jedynie strzegąc lodówki, będziemy w stanie schwytać łasucha. Wyglądało na to, że próbował odsunąć od siebie podejrzenia. To mu jednak nie wyszło. Pomimo służenia w nocnej straży dwa razy, za każdym razem rano w lodówce panowało pustkowie.

– A może tata tak chętnie godzi się na te nocne zmiany – moja Kasia z uśmiechem stwierdziła – aby potem nie musieć skradać się po domu, a od razu cieszyć się jedzeniem?

Teść poczuł się urażony. „Dobrze, dobrze – zastanawiałem się. – Koty nie wchodzą w grę, teściowa również z powodu braku zębów. Teść też nie wydaje się być sprawcą. Czy to oznacza, że to jednak Kasia?".

Moje przypuszczenia zostały potwierdzone, kiedy w jej kosmetyczce znalazłem papierek od czekoladowego cukierka. Nie do wiary! Tutaj przekonuje, że nawet najmniejsza ilość słodyczy nie znajdzie drogi do jej ust, pije tylko gorzką kawę i herbatę, a potem... po ciuchutku...

Nie ukrywam, że w pewnym momencie zacząłem podejrzewać Kasię jako główną sprawczynię. W związku z tym pewnej nocy, po cichutku wyszedłem z łóżka i ukryłem się w spiżarni, aby obserwować przez szczelinę w drzwiach i złapać na gorącym uczynku nocnego łotrzyka. Czekałem godzinę. Niespodziewanie usłyszałem skrzypienie podłogi dochodzące z dalszej części domu. Zauważyłem moją teściową. Wtedy przyszła mi do głowy myśl, że wraz z teściem zawiązali jakąś konspirację związaną z jedzeniem. Ona wynosi jedzenie z lodówki i mu przynosi. A później razem udają, że nic się nie stało.

Mimo to, moja teściowa nawet nie rzuciła okiem na lodówkę. Wypiła trochę kompotu i powróciła do swojego pokoju. Czekałem następną godzinę. Nic. Wreszcie usiadłem na podłodze i... w ten sposób zasnąłem do rana. Rano okazało się, że nie doglądałem... Cztery schabowe zniknęły...

Czy ja snuję się po nocy? Niemożliwe!

Pewnego wieczoru moja małżonka postanowiła na własną rękę złapać złodzieja. Wiedziałem, że następnego dnia czeka mnie kolejny stresujący dzień w biurze, więc pożyczyłem jej szczęścia i poszedłem do łóżka. Położyłem się na boku, przykryłem kołdrą aż po uszy. Obudziłem się na podłodze w kuchni z obolałą głową Wyglądało na to, że moja żona schowała się za spiżarnią i kiedy złodziejaszek otwierał lodówkę, uderzyła go wałkiem.

Chwilę przedtem, w blasku wydobywającego się z otwartej lodówki, dostrzegła moje oblicze. Jednak mechanizm wyzwalający walącego we mnie wałka został aktywowany, uderzyłem głową i upadłem na ziemię, gdzie później się obudziłem. Okazało się, że lunatykuję, a nocą zajadając zmartwienia, które nękały mnie w ciągu dnia, buszuję po kuchennej lodówce – tak to później zdiagnozował psycholog.

Cała sytuacja wynika z mojego zdenerwowania. Pracuję jako szef w firmie mechanizacyjnej. Znamy to z doświadczenia – z pracownikami bywa różnie: jedni preferują alkohol, inni robią wszystko, by unikać pracy i korzystać ze zwolnień lekarskich, ponieważ to praca w sektorze publicznym i nie ma obaw o złość właściciela. A skoro to ja jestem tym, na kogo dyrekcja zrzuca całe obowiązki, moje nerwy są tak słabe, jak słabe zdrowie żony organisty, która od dwóch lat cierpi na chorobę płuc i jakoś nie może umrzeć. 

Organizm sam w sobie rozwiązał moje problemy

Gdy tylko coś poszło nie tak w pracy, następnego dnia poranek zaczynał się od odkrycia, że w lodówce coś zniknęło. Czasem to kiełbasa była poszarpana, innym razem mięso z garnka zniknęło, a jeszcze innym razem wędliny... Nie będę ukrywał, że wszyscy byli zaszokowani (włącznie ze mną) odkrywając, kto jest nocnym łasuchem. Musiałem stanąć na wysokości zadania jak mężczyzna i przeprosić wszystkich, mimo iż to ja byłem sprawcą, to rzucałem na innych niesprawiedliwe oskarżenia.

Na pewno choroba i całkowity brak świadomości, które popychały mnie, jak żywnościowego złodziejaszka, w kierunku skarbów w lodówce, stanowiły moją obronę. W ciągu następnych dwóch miesięcy byłem zmuszony do odmawiania wszelkiego rodzaju potraw, a moja dieta była podobna do diety teściowej – składała się z zup lub kleików. To nie była kara ze strony mojej żony, ale raczej wynik decyzji lekarza, który zalecił mi zrzucić kilka kilogramów. Oczywiście, wszyscy wiedzą, jak nieuczciwie je nabyłem.