Moja mama powtarzała, że od przeznaczenia nie da się uciec. Za młodu bawiło mnie takie podejście. Uważałam, że to, co się wydarzy w moim życiu, zależy przede wszystkim ode mnie. Ale przestało mi być do śmiechu, kiedy w naszym domu zaczęła się pojawiać nowa koleżanka mamy. Pani Jola była wróżką, to znaczy pracowała jako wróżka. Właściwie nie miałabym nic przeciwko niej, gdyby nie te głupie przestrogi.

Przepowiednie pani Joli niezmiennie wieszczyły mi pecha. Kiedy stawiała mi karty, zawsze powtarzała to samo: „Dziecko, strzeż się bruneta, który da ci czerwone kwiaty. Sprowadzi na ciebie nieszczęście”. Niby drwiłam z daru jasnowidzenia pani Joli, ale jej ostrzeżenie nieproszone utkwiło mi w pamięci. Utkwiło i się zakorzeniło. Dlatego nigdy nie kupowałam kwiatów od ciemnowłosych handlarzy, a na randki umawiałam się tylko z blondynami. Wolałam nie kusić losu, ale ten okazał się sprytniejszy ode mnie.

Poznałam bruneta

Miałam osiemnaście lat i właśnie przygotowywałam się do matury. Artura poznałam w lutym, tydzień przed studniówką. Czekałam przed kinem na koleżankę i próbowałam zapalić papierosa.

– Może pomogę? – usłyszałam za sobą miły, męski głos.

Z ulgą schowałam popsutą zapalniczkę i odwróciłam się. Przede mną stał ciemnowłosy chłopak. Na pewno kilka lat starszy ode mnie i tak przystojny, że z wrażenia mnie zatkało. Przez moment nie mogłam wykrztusić słowa, choć zwykle nie mam z tym problemu. Na szczęście, nieznajomy przerwał niezręczne milczenie. W kilka minut tak mnie zbajerował, że bez wahania wzięłam od niego numer telefonu.

– Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – powiedział na pożegnanie.

– Może tak, może nie… 

Próbowałam zgrywać niedostępną, ale w głębi ducha szalałam z radości. Taki chłopak zwrócił na mnie uwagę! Chyba zaproszę go na studniówkę! Marzenia o Arturze tańczącym ze mną poloneza pochłonęły mnie tak bardzo, że ledwie usłyszałam głos przyjaciółki, która wreszcie się pojawiła.

– Mańka, zadzwonisz do niego? Naprawdę? Przecież ty nie spotykasz się z brunetami – przypomniała mi żartobliwie Anita.

Zawsze kpiła z mojej fobii. Jednak w tamtej chwili kolor włosów nie miał żadnego znaczenia. Muszę poznać go bliżej – zdecydowałam. – W końcu co złego może się stać? Z powodu przepowiedni jakiejś wariatki nie odprawię z kwitkiem takiego faceta!  Wracałam do domu jak na skrzydłach i choć miałam udawać zajętą, zadzwoniłam do Artura jeszcze tego samego wieczoru.

Staliśmy się nierozłączni

Minęło pięć miesięcy i staliśmy się z Arturem nierozłączni. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę. Ten chłopak był nie tylko moim pierwszym kochankiem, ale też najlepszym przyjacielem. Okropnie się bałam, że naszą sielankę przerwie mój wyjazd na studia, że zapomnimy o sobie.

– Będziemy się widywać przynajmniej raz w miesiącu. Wytrzymamy – zapewniał Artur.

Chciałam mu wierzyć, ale od kilku tygodni miałam złe przeczucia. Co gorsza, atmosfera w domu też była fatalna. Moja mama nie znosiła Artura, bo pani Jola przy każdej wizycie przekonywała ją, że to nie jest odpowiedni chłopak dla mnie.

– Karty nie kłamią, widzę łzy i rozpacz. Uciekaj, dziecko, zanim będzie za późno  – ostrzegła któregoś dnia, gdy znów mi powróżyła na prośbę mojej matki.

Bardzo się wtedy pokłóciłyśmy i odtąd nigdy więcej nie postawiła mi tarota.

Musiałam zmienić plany

Po kilku dniach okazało się, że nie przyjęli mnie na wymarzoną uczelnię. Cały plan mojej przyszłości legł w gruzach. Miałam do wyboru dwa wyjścia – poprawiać za rok maturę albo zacząć studiować gdzie indziej. Ponieważ byłam ambitna, wybrałam pierwszą opcję. I z czasem zaczęłam rozważać propozycję mojej mamy.

– Mańka, wyjedź na ten rok do Niemiec, ciocia Zosia wszystko załatwi. Zamieszkasz z niemiecką rodziną. Zajmiesz się dziećmi, a w zamian dostaniesz dach nad głową, kieszonkowe i bezpłatny kurs językowy. Będziesz au pair czy jak to się tam nazywa.

Chociaż nie miałam ochoty wyjeżdżać, musiałam przyznać, że to dla mnie ogromna szansa. Chciałam studiować germanistykę, więc pomoc rodowitych Niemców w szkoleniu języka byłaby bezcenna. Po takim kursie bez problemu poprawiłabym maturę. Tylko co z Arturem? Czy poczeka na mnie rok?

Na dworzec autobusowy Artur przyszedł z pękiem czerwonych tulipanów. Przy pożegnaniu pękało mi serce. Do końca nie byłam pewna, czy podjęłam dobrą decyzję, ale mój chłopak nawet nie chciał słyszeć o tym, żebym zrezygnowała i została w Polsce.

– Nie darowałbym sobie, gdybyś przeze mnie straciła taką okazję. Musisz jechać!

Zostawił mnie bez słowa

Początkowo kontaktowaliśmy się niemal codziennie, ale wkrótce obowiązki domowe i nauka pochłonęły mnie tak bardzo, że brakowało mi czasu nawet na spanie. Pewnego dnia, gdy zadzwoniłam do Artura, nie odebrał telefonu. Wybierałam jego numer jeszcze wiele razy, ale w słuchawce słyszałam wciąż jedno zdanie – abonent czasowo niedostępny. Po kilku tygodniach dowiedziałam się od Anity, że Artur wyjechał do Holandii. Nie powiadomił mnie o tym i wciąż nie odbierał telefonu, choć wydzwaniałam do niego jak wariatka. W końcu dotarło do mnie, że mój chłopak mnie rzucił.

Wiedziałam, że gdy wrócę w rodzinne strony, nie dam sobie rady. Wszystko będzie mi go przypominało. Dlatego postanowiłam zostać jeszcze trochę w Niemczech. Zaczęłam studia na uniwersytecie w Monachium. Dałam też szansę innym facetom i zaczęła umawiać się na randki. Ale zawsze wybierałam blondynów. Wróżba pani Joli ostatecznie się sprawdziła. Artur był brunetem, podarował mi czerwone tulipany, a potem złamał mi serce.

W ciągu następnych lat moje życie nie przypominało bajki. Zdążyłam wyjść za mąż, rozwieść się i wywalczyć w sądzie wysoką kwotę od byłego męża. Nie doczekałam się dzieci, a moja mama umarła. Zostałam sama na świecie. Dojrzewała we mnie myśl, żeby wrócić do Polski, ale nie chciałam zaczynać nowego życia w rodzinnym mieście. Przeprowadziłam się nad morze, znalazłam pracę jako tłumacz i powoli wychodziłam na prostą. Do głowy by mi wtedy nie przyszło, że los szykuje dla mnie niespodziankę.

Znów go spotkałam

Artura spotkałam kilka tygodni później. Szłam przez plac targowy, zewsząd rozbrzmiewały nawoływania handlarzy:

– Kwiaty dla pięknej pani.

Normalnie nie zwróciłabym uwagi na kolejnego sprzedawcę, ale w głosie tego człowieka rozpoznałam znajomą nutę. Odwróciłam głowę i przez moment nie mogłam ruszyć się z miejsca. Artur! Sprzedawał turystkom czerwone róże. Nie protestowałam, kiedy podarował mi kilka z nich. Niemal od razu poszliśmy na kawę. Artur opowiedział mi, że w Holandii oszukał go jakiś pośrednik. Do Polski wrócił kilka lat temu. Za granicą pracował w szklarni, i to właśnie tam nauczył się dbać o kwiaty. Aktualnie hodował różne gatunki róż i sprzedawał je na targach w całej Polsce.

Wszystko zaczęło się od nowa

Mimo upływu lat namiętność między nami nie wygasła. Wręcz przeciwnie – wybuchła z większą siłą. Nasze uczucie stało się głębsze, dojrzalsze, może dlatego, że oboje byliśmy świadomi tego, jak łatwo można je zagubić. Artur zdradził mi, że wyjechał do Holandii po rozmowie z moją matką. Wmówiła mu, że znalazłam sobie kogoś innego i nie zamierzam wracać do Polski. To dlatego przestał się do mnie odzywać. Oboje byliśmy w szoku, kiedy zrozumieliśmy, że rozdzieliło nas nieporozumienie, a przede wszystkim wstrętny podstęp mojej własnej matki. Straciliśmy przez nią tyle czasu… Ale znowu się spotkaliśmy. Dostaliśmy od losu drugą szansę na szczęście, tak przynajmniej powtarzał Artur.

– To prawie niemożliwe, żeby spotkać się po tylu latach, na dodatek w całkiem innym mieście. To musiało być przeznaczenie, Marysiu – podkreślał.

Nie lubiłam, gdy tak mówił. Ogarniał mnie wtedy lęk, dziwne przeczucie nadciągającej katastrofy…

Straciłam go na zawsze

Ponownie straciłam Artura krótko przed naszym ślubem. Tym razem odszedł ode mnie na zawsze. Pewnego zimowego wieczoru, gdy wracaliśmy do domu, stracił panowanie nad kierownicą i nasze auto z ogromną siłą uderzyło w drzewo. Artur zginął na miejscu. Ja przeżyłam, ale od tamtego czasu nie mogę sama się poruszać. Prawdopodobnie już nigdy nie stanę na nogi.

Czy mam żal do Artura? Ogromny!  Jestem wściekła, bo mimo moich próśb jechał wtedy o wiele za szybko – spieszył się na jakiś głupi program w telewizji. Jestem wściekła i zrozpaczona, bo zostawił mnie samą. Jestem zła na matkę, że nas rozdzieliła i przez nią nie mogliśmy być ze sobą dłużej. A najbardziej jestem zła o to, że wtedy na placu dał mi czerwone róże. W takich chwilach myślę, że to wszystko przez tę przeklętą wróżbę! Czy gdyby wręczył mi kwiat innego koloru, nasze przeznaczenie byłoby inne? To głupie wierzyć w coś takiego, ale i tak wciąż i wciąż się nad tym zastanawiam…