Niektórzy krytycy poprzedniego systemu twierdzą, że tylko wówczas dziać się mogły prawdziwe ekonomiczne cuda finansowego przychodu. Ja jednak ze swojego doświadczenia zawodowego podkomisarza wydziału dochodzeniowo-śledczego mogę stwierdzić, że całkowicie się mylą.

„Zjawisko nadprzyrodzone”, które chcę opisać, miało miejsce w zwykłym urzędzie kwaterunkowym jednego z zachodnich miast Polski. Ponieważ jestem policjantką z wieloletnim stażem, w tego rodzaju cuda przychodzi mi wierzyć z wielką trudnością, zwłaszcza jeśli ich głównym bohaterem jest… trup.

Historia zaczęła się 16 września w godzinach przedpołudniowych, kiedy to wracająca z zakupów pani Janina N. zauważyła, że z okna mieszkania znajdującego się na trzecim piętrze budynku, w którym mieszka, wydobywa się dym. Kobieta natychmiast wezwała straż pożarną. Kilka minut później dwa wozy bojowe zajechały na ulicę z jękiem syren. Kilku ze strażaków zajęło się rozwijaniem i podłączaniem węża gaśniczego, inni podnieśli drabinę, na którą wspiął się ogniomistrz z toporkiem w ręce. Po wyrąbaniu sobie drogi przez okno strażak dostał się do środka.

Segregatory z pismami wprost pękały w szwach

Pożar okazał się jedynie niegroźnym dymem wydobywającym się z zapchanego przewodu kominowego. Dym co prawda był niegroźny, lecz za to na kanapie ratownik odkrył zwłoki mężczyzny, którego stan już na pierwszy rzut oka wskazywał, że śmierć zabrała go jakiś czas temu.

Przynajmniej taka wiadomość do nas dotarła. W efekcie naczelnik wydziału kryminalnego kazał nam jechać na miejsce zdarzenia. Nieżyjący mężczyzna, którego początkowo określano mianem „trup”, w rzeczywistości okazał się szkieletem, który spokojnie spoczywał sobie na tapczanie.

Jak zwykle w takich wypadkach zaczęłam z towarzyszącymi mi technikami przeszukiwać mieszkanie. Na regale z książkami znalazłam wystającą spomiędzy tomów kartkę, która okazała się listem pożegnalnym denata, na biurku leżał zaś administracyjny nakaz uregulowania niepłaconego od trzech miesięcy czynszu.

Podczas dalszych oględzin nie znaleźliśmy śladów, które by wskazywały, że ktoś próbował włamywać się do mieszkania. Drzwi wejściowe opatrzone były solidnym zamkiem. Dodatkowo zabezpieczał je stalowy łańcuch, który strażacy musieli przeciąć, żeby dostać się do środka.

Zobacz także:

Lekarz sądowy nie stwierdził na szkielecie jakichkolwiek śladów przemocy. Kilka dni później otrzymaliśmy raport posekcyjny, z którego jasno wynikało, że badany mężczyzna zmarł… 12 lat temu w wyniku silnego zatrucia środkami nasennymi. Co w połączeniu z owym listem pożegnalnym dowodziło, że sam jest tego sprawcą. Doprowadzenie sprawy do finału zlecono mnie. Zakładałam, że dojdzie do umorzenia...

Najpierw ustaliłam, że sędziwym nieboszczykiem jest niejaki Andrzej Cz. mieszkający samotnie emeryt, wdowiec. Na koniec pozostało mi wyjaśnienie, dlaczego tak długi czas nieboszczyk przeleżał w mieszkaniu kwaterunkowym, nie płacąc wymaganego czynszu, mało tego – nie wzbudzając swą nieobecnością zrozumiałego zainteresowania sąsiadów.

By odpowiedzieć na powyższe pytanie, udałam się do miejscowego kwaterunku. Kiedy zapukałam do odpowiednich drzwi biura lokalowego, parząca właśnie herbatę urzędniczka niezwłocznie, acz niechętnie, rozpoczęła w segregatorach poszukiwanie… Wkrótce też orzekła, że chyba się pomyliłam, gdyż Andrzej Cz. wciąż żyje.

O, jest! – ucieszyła się, wyjmując z segregatora kolejne urzędowe pismo. – Już tyle razy prosiliśmy, żebyście zajęli się tym draniem. No niech pani sama spojrzy. Facet zalega z komornym od 12 lat!

Sąsiadów w ogóle nie obeszło jego zniknięcie 

Na moją uwagę, że człowiekowi dawno temu się zgasło, kobieta się obruszyła.

– Co mi tu pani będzie wpierała! U mnie jest czarno na białym. Facet co rusz ląduje w kiciu. Jak tylko wyjdzie na wolność, zaraz leci do nas po zapomogę, potem znowu do mamra i tak w kółko. A dług rośnie.

Gdyby nie dowody, że pan Andrzej zmarł, to kto wie, może i bym uwierzyła. Poprosiłam o pokazanie korespondencji między lokatorem i urzędem.

Ze starannie powpinanych pism wynikało, że miesięczny czynsz Andrzeja Cz. wynosił 318 złotych. Pod koniec 1999 roku po raz pierwszy osoba sporządzająca zestawienia statystyczne zauważyła uchylającego się od płacenia lokatora. Po trzykrotnym wysłaniu pism ponaglających wpięto w akta pierwszą notatkę. Wynikało z niej, że oporny lokator płacić nie może, gdyż przebywa w zakładzie karnym, który opuści dopiero w roku 2000.

Kwaterunek nierychliwy, ale sprawiedliwy. Stąd odpowiednie wezwanie zostało wysłane pod adres pana Cz. w miesiąc po tym, jak został rzekomo wypuszczony na wolność. Ponowny brak odpowiedzi spowodował usprawiedliwiony monit. Dalsze milczenie zaowocowało kolejnym ponagleniem i tak przez pół roku. Po tym czasie jakiś urzędnik zapisał, że pan Cz. ponownie trafił do pudła, tym razem na cztery lata.

Jak ustaliłam w następnym tygodniu, w celu potwierdzenia tej wiadomości wysłano stosowne pismo do Ministerstwa Sprawiedliwości. W odpowiedzi nadeszła notatka, że wymieniony nie przebywa w żadnym więzieniu ani tym bardziej areszcie. No to sporządzono stosowne pismo do sekcji prawnej z zaleceniem wyegzekwowania od Andrzeja Cz. zaległości.

Administrator domu, który osobiście pofatygował się do jego mieszkania, dowiedział się od lokatorów, że sąsiad został aresztowany przez… Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nazwa tej instytucji dla kontrolera była wystarczającym wytłumaczeniem, dlaczegóż to kłopotliwy lokator nie został oficjalnie zarejestrowany w żadnym zakładzie karnym. Dłużej sprawy nie drążył.

Mimo to ktoś uznał, że czynsz za mieszkanie trzeba płacić, nawet jeśli się ma na pieńku ze służbami specjalnymi. Odpowiednio wysoka figura w administracji wydała więc postanowienie o ukaraniu pana Cz. eksmisją, wskazując na: „złośliwe uchylanie się od płacenia czynszu”.

Oczywiście nikt nie miał zamiaru wyważać drzwi nieopłacanego lokalu ani też czatować na lokatora i stosować niegodne cywilizowanych ludzi podstępy. Zgodnie z regułami biurokratycznej gry, nie powiadamiając o tym eksmitowanego, wyznaczono mu oficjalnego pełnomocnika, który miał bronić jego praw przed sądem. Ponieważ jednak po kilkakrotnych wezwaniach główny oskarżony nie stawiał się na rozprawy, przewód zawieszono i po pewnym czasie o wszystkim… zapomniano.

Rzecz jasna biuraliści nie są tak głupi, jakbyśmy ich o to podejrzewali. Z mojego dochodzenia wynikało, że oni słusznie dobijali się o należny im czynsz, gdyż pan Cz. nadal żył, o czym świadczyły składane co kwartał podania o przydział zapomogi. Podania z reguły były uwzględniane i pomoc w wysokości 800 złotych trafiała do rąk… No właśnie, czyich?

Pod koniec 2005 roku pan Cz. został nawet wezwany na badanie do Komisji Lekarskiej, która miała orzec, czy stan jego zdrowia nadal wymaga przedłużenia udzielanej mu pomocy finansowej.

Część osób zwolniono… na emeryturę

O dziwo, nieżyjący już od dziesięciu lat nieboszczyk stawił się przed siedzącymi za biurkiem lekarzami, ci zaś potwierdzili jego prawo do pobierania dalszego zasiłku. Tak przynajmniej wynikało z dokumentów rzeczonej komisji, które studiowałam. Nie ukrywam, że włos zjeżył mi się na głowie, gdy wśród pism, monitów, ponagleń oraz innych papierzysk odkryłam, że biedak z czasem założył rodzinę i po roku 2008 urodziło mu się nawet dziecko, na którego utrzymanie z powodzeniem domagał się finansowego wsparcia.

Idąc po nitce do kłębka, trafiłam wreszcie do wydziału lokalowego, gdzie pracował zgrany zespół administratorek. Szybko wyszło na jaw, że wiele pism kierowanych do pana Cz. nigdy nie opuszczało tego pokoju. Zapisane kartki przechodziły jedynie z biurka na biurko, barwiąc się kolejno przykładanymi pieczątkami, by na koniec wylądować w kasie, gdzie coraz to inna kobieta podpisywała się pod zapomogą udzieloną nieżyjącemu.

Po tych odkryciach urząd zadrżał w posadach. Część osób winnych zamieszania z „martwą duszą” zwolniono (na emeryturę), inne zostały przesunięte na mniej odpowiedzialne stanowiska.

W efekcie trzy miesiące po zamknięciu przez nas sprawy, do komendy nadeszło pismo, w którym napisano: „W związku z prowadzonym obecnie postępowaniem w sprawie obywatela Andrzeja Cz., uporczywie uchylającego się od płacenia zaległego czynszu, prosimy o doprowadzenie go do naszego urzędu, celem…”.