Strasznie się pokłóciliśmy. Jak zwykle o to samo – że praca jest dla niego ważniejsza niż ja. Że mnie nie dostrzega, nie rozmawia ze mną, nie widzi moich potrzeb. Tego, że chcę się przytulić i po prostu z nim pobyć. I od czasu do czasu usłyszeć jakieś miłe słowo… Właściwie to ja się z nim pokłóciłam – bo to ja zawsze zaczynałam te dyskusje. Ale co w tym dziwnego?

Mój narzeczony, gdyby mógł, ograniczyłby swoje kontakty emocjonalno-społeczne do zdawkowego: „Cześć, co słychać?” oraz „Idę spać, okropnie jestem dzisiaj zmęczony”.

Na początku naszej znajomości tak to nie wyglądało

Kończyliśmy studia i chociaż mieliśmy dla siebie mało czasu, to jednak udawało nam się spotykać i rozmawiać. Pewnie, nie ma co porównywać tamtych czasów, kiedy byliśmy w sobie szaleńczo zakochani i jeszcze się poznawaliśmy, do obecnych. Od ponad trzech lat mieszkaliśmy już razem. To naturalne, że zniknęła spontaniczność, tęsknota, namiętność i romantyczność. Nie jestem rozhisteryzowaną idealistką, znam życie. Proza siłą rzeczy wypiera poezję, zresztą ja sama jestem za tym, żeby tak było – ileż można sobie pić z dziubków? – no ale bez przesady!

Kiedy skończyliśmy studia, Norbert od razu dostał pracę. Miał szczęście, bo firma, w której dorabiał jako student, podpisała z nim umowę na czas nieokreślony. 

Bardzo przyzwoite warunki – od razu cały etat, opieka medyczna.

– A to dopiero początek – opowiadał mi dumny, gdy siedzieliśmy przy przygotowanej przeze mnie uroczystej kolacji; trzeba było to przecież uczcić! – Wiesz, teraz jestem trochę „przynieś, podaj, pozamiataj”. Na razie jestem „młody” i muszę się godzić na gorsze obowiązki.

– Czyli jakie? – zapytałam z niepokojem. 

Zobacz także:

To była firma logistyczna – nie miałam pojęcia, co mogło oznaczać, że Norbert będzie miał gorszą pracę.

– No… – zawahał się. – Wiesz, będę musiał brać najgorsze trasy. Najdalsze, najmniej korzystne. Ale to tylko przez chwilę – dodał szybko, widząc moją zawiedzioną minę. – Poza tym z każdego zlecenia oprócz pensji jest prowizja, więc to też ma jakieś dobre strony.

Nie byłam zachwycona, lecz zdawałam sobie sprawę, że nie możemy grymasić. Mnie się jeszcze nie udało znaleźć pracy, jak większość absolwentów odbijałam się od kolejnych drzwi. Byłam rozczarowana – kończyłam farmację i wydawało mi się, że skoro aptek w tym kraju nie brakuje, prędzej czy później ktoś mnie zatrudni.

Ech, naiwna… W każdym razie z czegoś musieliśmy żyć i póki co, mieliśmy tylko pensję Norberta. Całkiem niezłą, muszę przyznać. Jednak dla mnie było to trudne. Po całych dniach szukania pracy wracałam wieczorem skonana do pustego mieszkania, bo Norbert brał wszystkie zlecenia, jakie były.

Po roku szczęście uśmiechnęło się i do mnie!

Dostałam wreszcie pracę w aptece.

– Będziesz mógł mniej jeździć – oznajmiłam Norbertowi zadowolona wieczorem, pokazując podpisaną umowę o pracę. – Teraz jest jeszcze moja pensja, więc wreszcie możemy trochę odetchnąć.

Narzeczony pogratulował mi i otworzył z tej okazji butelkę wina. Ale to, co powiedział, ostudziło moją radość.

Wiesz, żabko, jeździć to ja nadal muszę – powiedział, nalewając rubinowy trunek do kieliszków. – Firma tworzy nową komórkę dla klientów z tego regionu, który ja obsługuję. Szef ze mną już rozmawiał i powiedział, że zgłosił moją kandydaturę na kierownika oddziału. Tylko dlatego – jak zaznaczył – że ja najlepiej znam tamtejszą strukturę. Było mi miło….

– No to chyba dobrze – nic nie rozumiałam. – To znaczy, że jako kierownik będziesz siedział tu i wszystko koordynował, nie? To tak jak chciałeś.

– Pewnie z czasem tak – Norbert wyraźnie unikał mojego wzroku. – Tylko że jeszcze nie mam tego stanowiska. A kandydatów jest kilku. Muszę się tym bardziej starać, tym bardziej wykazać.

Ten związek tracił sens. Wciąż się mijaliśmy

To „tym bardziej” oznaczało mniej czasu w domu, ze mną. Odtąd Norbert albo był w trasie, albo siedział przed komputerem i pisał jakieś raporty czy rozliczenia, albo odpoczywał. I to też zazwyczaj beze mnie. Bo on najlepiej relaksował się, oglądając mecze – których ja nie znoszę, lub grając w kręgle – które też mnie nie bawią.

– Słuchaj, może jednak byśmy gdzieś wyszli razem? – proponowałam co jakiś czas. – Do kina, do znajomych, na spacer.

– Jestem zmęczony – odpowiadał.

Miałam tego dość. Robiłam awantury – że ze sobą nie rozmawiamy, nigdzie nie chodzimy, że nawet nie interesuje się tym, co ja myślę, w jakim jestem nastroju. To właśnie po jednej z takich kłótni zaczął pytać: „Co słychać”. Tyle że odpowiedzi już nie słuchał.

Oddalaliśmy się od siebie. Czas mijał, a mnie się wydawało, że przecieka nam pomiędzy palcami. Ja podpisałam stałą umowę, Norbert został kierownikiem. Owszem, miał teraz mniej wyjazdów, za to więcej pracy. Nieraz zdarzało się, że dzwonili do niego podwładni z jakimś problemem nawet w niedzielę.

Czułam się w tym związku coraz bardziej samotna. Brakowało mi wieczorów, gdy przytuleni oglądaliśmy film, albo słuchaliśmy muzyki. Gdy Norbert głaskał mnie po głowie lub gdy razem szykowaliśmy kolację. Zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogóle ma sens. Nie byliśmy małżeństwem – nigdy o tym do tej pory nie rozmawialiśmy – a mnie już dopadł kryzys. 

A skoro teraz tak jest, to co będzie za parę lat? – rozmyślałam. – Nasze rozmowy ograniczą się do wymiany informacji o pieniądzach, zakupach oraz o chorobach dzieci, jeśli na dzieci znajdziemy czas… Nie, nie mogę na to pozwolić”.

Tylko co miałam robić? Próbowałam rozmawiać z Norbertem, a każda rozmowa kończyła się awanturą, która i tak nic nie dawała. On się złościł, potem przepraszał, ja się dąsałam, potem przyjmowałam przeprosiny – i tak do następnej kłótni.

Tamtej nocy scenariusz awantury nie odbiegał od pozostałych. No, może oboje trochę przesadziliśmy ze słowami. Bo coraz częściej się zdarzało, że podczas takiej awantury puszczały nam nerwy i obsypywaliśmy się oskarżeniami. 

Tym razem ja wykrzyczałam Norbertowi, że mnie już nie kocha. W rewanżu on zarzucił mi, że jestem egoistką, i myślę tylko o sobie. A potem wyszedł, bo musiał z samego rana być na drugim końcu Polski, więc wyjechał parę minut po północy. Popłakałam się.

Kochałam go, ale widziałam coraz wyraźniej, że to nie ma sensu. I w dodatku denerwowało mnie to, że nie dawało się z Norbertem na ten temat nawet porozmawiać. On był ciągle w biegu albo zmęczony. A ja się miotałam. Nie chciałam się ani z nim rozstawać, ani żyć tak jak dotąd

Wyłam więc na głos, pozwalając, by te gromadzone przez wiele miesięcy emocje wypłynęły ze mnie. Krzyczałam w pustym mieszkaniu, że już go nie chcę, że nie możemy być razem, i że go kocham. Wszystko to, co powinnam mu powiedzieć prosto w oczy. Ryczałam chyba przez godzinę. Potem, zmęczona, przysnęłam. 

Obudziłam się nagle nad ranem. Nie wiem, która była godzina, za oknami wciąż panował mrok. Byłam obolała, bo padłam tak jak stałam, w ubraniu, 
zwinięta w kłębek na fotelu. Chciałam się podnieść, iść do łazienki, lecz w tym momencie usłyszałam jakiś hałas w przedpokoju. Zanim zdążyłam się przestraszyć, ujrzałam w drzwiach sylwetkę Norberta.

– Wróciłeś – poczułam ulgę i niepokój jednocześnie. – Nie pojechałeś do klienta?

– Nie wstawaj, ja tylko na chwilę – Norbert wszedł do pokoju, ale nie zbliżył się do łóżka. – Wiesz, nie powinienem wyjeżdżać bez pożegnania, bez przeprosin. Powiedziałem ci wczoraj za dużo, o wiele za dużo. W ogóle ostatnio byłem zły, widzę to teraz wyraźnie. Nie chcę tego tak kończyć, nie chcę zostawiać cię w nienawiści do mnie, pełnej urazy i bólu. Przepraszam cię, moja żabko, naprawdę. Nie, nie wstawaj – powiedział, widząc, że wstaję z fotela. – Ja muszę już iść. Żegnaj, kochanie.

Koło piątej nad ranem? Co ta kobieta bredzi? 

Zerwałam się z fotela, lecz zaplątana w koc, nie mogłam się ruszać. Zanim się uwolniłam i pobiegłam do przedpokoju, jego już nie było. Na podłodze pozostał tylko mokry ślad – na dworze leżała śnieżna breja i ta plama w moim przedpokoju to był jedyny znak, że Norbert faktycznie przyszedł do domu. 

Przez chwilę zastanawiałam się, czy to mi się nie przyśniło. Spojrzałam na zegarek – dochodziła piąta rano. Powinien już przecież dojeżdżać do klienta. Poszłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawy. Nie było sensu kłaść się spać, i tak bym  nie zasnęła. Ogrzewałam ręce gorącym kubkiem i patrzyłam w okno. 

„Jakie to słodkie, że wrócił tylko po to, żeby mnie przeprosić – pomyślałam. – Chociaż i nierozsądne. Jechał całą noc, a teraz będzie się śpieszył, bo przecież z klientem jest umówiony na rano… Powinien do niego zadzwonić i przełożyć spotkanie!”.

Sięgnęłam po komórkę, żeby powiedzieć to Norbertowi, jednak zrezygnowałam. Uświadomiłam sobie, że prowadzi auto, a drogi są śliskie.

– Lepiej niech się skupi, po co ma się rozpraszać – rzuciłam w przestrzeń.

Poszłam do łazienki i zamiast jak zwykle rano wziąć prysznic, tym razem zrobiłam sobie kąpiel. Leżałam w pachnącej pianie i rozmyślałam. Może jednak ten związek można jeszcze uratować? Może nie wszystko stracone? Przyjechał, żeby mnie przeprosić, a przecież wystarczyło zadzwonić. Przypomniało mi się, jak kiedyś, gdy się poznaliśmy, Norbert przeszedł na piechotę pół miasta tylko po to, żeby wręczyć mi kwiaty na przeprosiny. Na kwiaty mu starczyło, ale na bilet czy taksówkę już nie.

Do pracy szłam na drugą zmianę, więc miałam jeszcze dużo czasu. Postanowiłam upiec ciasto. Norbert wróci wieczorem, będzie miał niespodziankę…

Kończyłam się ubierać, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Ze zdumieniem zobaczyłam policjantów.

Czy pani zna Norberta K.? – policjantka patrzyła na mnie z uwagą i z jakimś dziwnym błyskiem w oku.

– Tak, a o co chodzi? Mieszkamy razem, ale jego w tej chwili nie ma, pojechał w delegację – wyjaśniłam rzeczowym tonem.

– Możemy wejść? – policjant uśmiechnął się do mnie smutno. 

Serce zaczęło mi trzepotać w piersiach.

– Tak, proszę – otworzyłam drzwi szerzej. – Ale czy coś się stało? Czy Norbert… O co chodzi?

– Proszę usiąść. Pan K. miał wypadek dziś w nocy.

Zerwałam się z krzesła i po chwili znowu na nie opadłam. Ręce mi się trzęsły, czułam, że brak mi tchu.

– Co mu się stało? – zapytałam ochrypłym głosem. – Proszę mi powiedzieć. My… Nie jesteśmy jeszcze małżeństwem, ale jesteśmy razem, mam prawo… Co mu się stało? Coś poważnego?

Patrzyli na mnie może przez sekundę w milczeniu, a mnie się wydawało, że całą wieczność. Potem policjantka pochyliła się nieco nade mną.

– Pan K. nie żyje – powiedziała cicho. – Bardzo mi przykro.

Nie pamiętam, co robiłam potem, czy zemdlałam, czy coś. Wiem, że dawali mi jakieś krople, parzyli herbatę. Wreszcie wezwali pogotowie, a ta policjantka została ze mną do przyjazdu karetki. Lekarz podał mi jakiś proszek, zrobił zastrzyk.

– Czy ktoś może do pani przyjechać? Nie powinna być pani sama.

– Ja przecież nie jestem sama. Ja mieszkam z… – wydukałam i w tym momencie puściły wszystkie tamy. 

Ryczałam, krzyczałam wniebogłosy, że to niesprawiedliwe. Chlipałam, że to przeze mnie, bo wrócił, żeby mnie przeprosić i potem się śpieszył. Powinnam go była zatrzymać, nie pozwolić mu jechać. Na ósmą i tak by nie zdążył. Potem nagle, nieoczekiwanie, spłynął na mnie spokój; pewnie zaczęły działać leki. Wypiłam herbatę i próbowałam się dowiedzieć, jak zginął, gdzie i kiedy. Czy cierpiał? Czy ktoś z nim jeszcze rozmawiał?

Wszystko wskazuje na to, że zmarł na miejscu – policjantka starała się mówić spokojnie, jak do dziecka. – To wydarzyło się kilkanaście kilometrów przed Kielcami, koło piątej nad ranem.

– Jak to, koło piątej? – spojrzałam na nią zdziwiona. – Przecież koło piątej był tutaj… Wrócił, żeby mnie przeprosić.

– Musiało się pani pomylić – kobieta nadal była spokojna, stanowcza. – Radiowóz przyjechał dziesięć po piątej, a na miejscu była już karetka. To musiało się wydarzyć zaledwie kilka minut wcześniej.

Patrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami. Co ona bredzi?

Ależ on tu był! Jestem pewna, widziałam go, rozmawiałam z nim…

– Może to się pani śniło – policjantka uśmiechnęła się smutno. – Tak bywa.

Wzruszyłam ramionami i popatrzyłam w okno. On tu był, jestem pewna. 

Jego głos, sylwetka, mokra plama na podłodze… No tak, tyle że nie mógł być jednocześnie w domu i 300 kilometrów dalej, pod Kielcami… Ale był, przyjechał, przeprosił. I prosił o wybaczenie. Czułam, jak środki uspokajające zaczynają brać moją świadomość we władanie. Poddawałam się, odpływając. 

Jeszcze zarejestrowałam, jak policjantka delikatnie podprowadza mnie do łóżka, kładzie, przykrywa kocem. A ja odpływam. Znowu zobaczyłam twarz Norberta przed oczami. On tu był.  Jestem pewna. Ale to niemożliwe. Kiedyś się nad tym zastanowię…