Na co dzień jestem osobą twardo stąpającą po ziemi. Ale od czasu do czasu lubię sobie zajrzeć w karty i spróbować wyczytać z nich, co przyniesie mi przyszłość. Najczęściej robię to po ciężkim dniu pracy, żeby się odprężyć. Oboje z mężem jesteśmy aktorami, a to praca dość wyczerpująca psychicznie. 

Karty ostrzegą mnie przed złem?

Nigdy jednak tak naprawdę nie przywiązywałam wagi do tego, co mi się w kartach ukazało. To była dla mnie po prostu relaksująca rozrywka. Pewnie dlatego umykało mojej uwadze, że wróżby często podpowiadały właściwe rozwiązanie, pojawiających się kłopotów. Może gdyby to były poważne problemy, byłoby inaczej, ale los na szczęście nie gnębił mnie zbytnio.

Z drugiej strony powinnam była pamiętać, co powiedziała mi pewna stara Cyganka, którą spotkałam z mężem na spacerze kilka tygodni po naszym ślubie. Szliśmy przez park, trzymając się za ręce, i snuliśmy marzenia – o tym, że będziemy sławni, bogaci, może wyjedziemy do Hollywood…? Oczywiście były to żarty, oboje jesteśmy ludźmi rozsądnymi, którzy znają swoje ograniczenia. W pewnym momencie zobaczyłam Cygankę w kwiecistej chuście zarzuconej na ramiona. Stała na skraju trawnika i przyglądała się nam. Po chwili ruszyła w naszą stronę. Ale nim zdążyła zapytać, czy może nam powróżyć, sama podsunęłam jej pod nos moją dłoń. Tylko na nią spojrzała i zaraz odsunęła od siebie.

– Tobie wróżba niepotrzebna, karty wskażą ci wszystkie dobre rzeczy i ostrzegą przed złem – stwierdziła i odeszła.

Popatrzyliśmy po sobie z mężem zdziwieni zachowaniem Cyganki. Wkrótce jednak zapomniałam o tym zdarzeniu.

Wróżba ciągle siedziała mi w głowie

Przypomniałam sobie o nim wiele lat później, w niepokojących okolicznościach. W tym czasie mój mąż, Janek, był zatrudniony w teatrze i przygotowywał się do roli Merkucja w inscenizacji „Romea i Julii”. Ja natomiast starałam się o rolę do nowego serialu oraz dwóch reklam, więc biegałam z castingu na casting. Gdy wracałam do domu, dla odprężenia stawiałam karty. Jak zwykle wychodziły same drobnostki – jakaś zguba, czyjaś obmowa, nadchodzący drobny prezent od losu (kilka dni później dostałam rolę w reklamie). Aż pewnego dnia nie mogłam uwierzyć własnym oczom – karty mówiły, że w najbliższym czasie mój mąż zginie w wypadku!

Było to pierwsze tak poważne ostrzeżenie w dotychczasowym morzu wróżebnych drobnostek. W pierwszej chwili nawet się nie zdenerwowałam, bo przecież tak naprawdę nie wierzyłam w te przepowiednie! Złożyłam karty i zabrałam się za robienie obiadu. Nie szło mi za bardzo, bo wróżba siedziała mi w głowie jak cierń.

W końcu poszłam do sypialni, i kiedy spojrzałam na kwiecisty szal wiszący na oparciu fotela, przypomniałam sobie Cygankę i jej słowa sprzed dziesięciu lat. I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w moich myślach pojawiły się te drobne podpowiedzi kart, które się sprawdziły. Nie mogłam tego zlekceważyć. Sprawa była zbyt poważna. Kiedy więc Janek wrócił do domu, powiedziałam mu o wróżbie.

– Nie zamierzam zostać wdową – oświadczyłam stanowczym tonem. – A karty do tej pory nigdy mnie nie zawiodły.

– Ale mówiłaś, że zawsze wróżby dotyczyły drobnostek.

– Nasze życie składa się z drobnostek. Poza tym pamiętasz, co powiedziała tamta Cyganka w parku? Nie wiem, gdzie czyha niebezpieczeństwo, ale na wszelki wypadek zrezygnuj z jazdy samochodem.

Nie wiem, jakby wydarzenia się potoczyły, gdybym miała męża na przykład inżyniera. A ponieważ jest aktorem, a aktorzy to dość przesądni ludzie, Janek zgodził się przez najbliższy miesiąc zrezygnować z jazdy samochodem do teatru na przedpołudniowe próby i wieczorne przedstawienia. Nie powiem, było to dla mnie korzystne, gdyż miałam auto do własnej dyspozycji.

Kilka dni później, gdy właśnie wracałam z nagrań, zadzwonił Janek.

– Co robisz? – jego głos drżał.

– Nic, jadę do domu. Stało się coś?

– Wracaj szybko. O mało przed chwilą nie zginąłem.

Dodałam gazu i po kilkunastu minutach stałam już w progu mieszkania. Janek wziął mnie w ramiona i mocno przytulił.

– Dzięki twoim kartom ocalałem. Wyobraź sobie, wyszedłem z psem na spacer, bo akurat Magnusowi zachciało się siku i pociągnął mnie za sobą w głąb trawnika pod samą ścianę domu. Kiedy obwąchiwał jakiś krzak, coś strzeliło nad moją głową. Jakoś skojarzyło mi się to z twoją wróżbą, więc spojrzałem w górę. Wtedy zobaczyłem spadający na mnie i Magnusa pomost, na którym niedawno tynkarze malowali elewację. W ostatniej chwili uskoczyłem w bok. Zbiegli się ludzie. Na szczęście pomost był pusty i nikomu nic się nie stało.

Następnego dnia dowiedzieliśmy się od sąsiadów, że nie wytrzymało jakieś zabezpieczenie, w efekcie czego zaczęły pękać stalowe liny.

O mały włos

Odetchnęłam z ulgą, bo najwyraźniej niebezpieczeństwo minęło… Żeby się upewnić, tego wieczoru rozłożyłam karty. Zaskoczona zobaczyłam, że nadal pokazywały, iż mój mąż zejdzie z tego świata w gwałtowny sposób. Oczywiście nie omieszkałam Jankowi o wszystkim powiedzieć, jak tylko wrócił po wieczornym spektaklu.

– Jesteś pewna?

– Rozłożyłam karty jeszcze dwukrotnie, choć nie powinno się tego robić. Za każdym razem wyszedł mi identyczny rozkład.

– A jeśli to jakaś zmyła?

– Za pierwszym razem mówiłeś to samo, a jednak wyszło na moje.

– I niby kiedy ma spotkać mnie owo nieszczęście?

– Karty to nie datownik, który jeszcze podpowie ci godzinę i minutę zejścia z tego świata. Niedługo.

– Mam premierę na głowie, a ty mnie jeszcze dołujesz takimi sprawami.

– Nie ja, tylko karty. No i gdyby nie one, leżałbyś teraz rozpłaszczony na trawniku i wcale nie myślał o żadnej premierze.

Po chwili namysłu Janek przyznał mi skwapliwie rację. 

Do premiery został tydzień. Kończyłam akurat przygotowywać obiad, gdy zadzwonił telefon. Janek.

– Karty miały rację – oznajmił bez zbędnych wstępów. – W czasie próby miałem zejść po podeście. Zahaczyłem jednak szpadą o jakiś wystający element i minął mnie halabardnik. Moment później załamała się pod nim kładka. Biedak złamał nogę. A gdybym ja wszedł… Ach! Nie chcę o tym myśleć. Może skręciłbym kark?

Jak tylko mąż się rozłączył, zajrzałam w karty. W układzie nic się nie zmieniło 

– Jankowi nadal groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Co jest?! Zaczęłam się zastanawiać, czy powiedzieć o tym mężowi, czy może oszczędzić mu kolejnego stresu. Nie musiałam jednak nic robić. Kiedy bowiem Janek wrócił do domu i dostrzegł moją minę, domyślił się wszystkiego. „No tak, nic dziwnego, że nie chcą mnie w serialu, jestem aktorką do bani, skoro nawet własnego męża nie potrafię oszukać” – pomyślałam.

Fałszywa śmierć

Wreszcie nadszedł czas premiery, największa nerwówa dla aktora. Kiedy odwoziłam Janka na spektakl, zasypał mnie w samochodzie gradem pytań:

– A jak podest znowu się zarwie i tym razem to ja będę po nim przechodził? Spadnę, zabiję się lub coś sobie złamię i po wszystkim. Co wtedy zrobisz?

Już chciałam odpowiedzieć, że „jakoś sobie poradzę”, ale ugryzłam się w język i tylko pocieszyłam go, że spektakl na pewno pójdzie doskonale, sztuka zyska powodzenie i wszystko dobrze się skończy.

– A jak w czasie pojedynku Tybald rzeczywiście mnie przebije swoją szpadą? W końcu Merkucjo, czyli ja, ginie w bitwie ulicznej.

– Przecież szpady są zabezpieczone. Bez obaw, nic złego od tej strony ci nie grozi.

– Chyba że publiczność po spektaklu pozabija nas wszystkich za fatalną grę – westchnął grobowym tonem mój zdenerwowany małżonek.

Tego wieczoru jednak nic groźnego się nie wydarzyło.

A kilka dni później w miejscowej prasie można było przeczytać: „Na koniec warto wspomnieć o aktorze, który zagrał postać Merkucja. Muszę przyznać, że odegrana przez niego śmierć, którą przyjaciel Romea ponosi w ulicznej bójce, była majstersztykiem. Ten lęk, te rzucane na boki przerażone spojrzenia i krzyk strachu, gdy uderzyła weń szpada Tybalda. Wszystko to było odegrane wręcz rewelacyjnie…”.
Zajrzałam do kart. Śmierć zniknęła z najbliższej przyszłości mojego męża.

– Już wiem – oznajmiłam Jankowi, który delektował się pochwałami recenzenta. – Karty cały czas mówiły o twojej śmierci na scenie. Ale najwyraźniej przy okazji uchroniły cię przed dwoma innymi nieszczęściami.

– Jesteś tego pewna?

– Jak najbardziej. Karty mówią teraz jedynie o sukcesie. Sztuka będzie miała powodzenie, a o twojej postaci jeszcze wspomną nie raz.

Od tamtej pory już wiem, że karcianych ostrzeżeń nie warto lekceważyć. A także, że karty najwyraźniej nie rozróżniają rzeczywistości od wyobrażeń, więc nasze interpretacje przepowiedni bardzo się mogą różnić od tego, co szykuje nam los. Dlatego mimo wszystko lepiej stąpać twardo po ziemi i mieć zawsze oczy szeroko otwarte, by nie wpakować się w jakieś kłopoty.