Zdziwiła mnie ta huśtawka

Wszystko zaczęło się w tę dziwną, wiosenną noc. Przez cały dzień wiał silny wiatr, od którego rozbolała mnie po południu głowa. Dzikie podmuchy huczały mi w uszach jeszcze, gdy kładłam się spać. Długo przewracałam się z jednego boku na drugi, zanim w końcu udało mi się zasnąć. Sen był jednak taki, jak ten wietrzny dzień – niespokojny, zrywany falami dziwnych emocji i napadami sennych mar. W końcu udręczona poderwałam się z łóżka. Spojrzałam na zegarek, była równo trzecia.

– Godzina duchów… – powiedziałam do siebie, a mąż, Mirek, tylko chrapnął lekko pod nosem. 

Poczułam się samotna i opuszczona. Postanowiłam pójść do kuchni, by się trochę uspokoić. Byłam pewna, że napiję się wody i wrócę do łóżka gotowa przespać resztę nocy bez przygód. Włożyłam kapcie, szlafrok i po ciemku wyszłam z sypialni… Jak tylko zapaliłam światło, od razu poczułam się trochę lepiej. Nastawiłam czajnik i zaczęłam szperać w lodówce. Raczej z nudów niż z potrzeby. W końcu woda się trochę zagrzała. Nalałam sobie pół szklanki i stanęłam przed oknem. Wiatr ustał. Drzewa odpoczywały po dniu pełnym walki o przetrwanie, a śmieci leżały porozrzucane gdzie popadnie. Było cicho, spokojnie i ciemno. Lampy ledwo oświetlały plac zabaw tuż przed naszym oknem. 

W tym lichym świetle dostrzegłam, że buja się jedna z huśtawek… Zupełnie jakby ktoś właśnie z niej zeskoczył. Jakby jakieś dziecko przed chwilą z niej zeszło i popędziło do domu. Ale nikogo nie zauważyłam. Zahipnotyzowana jej miarowym ruchem, patrzyłam, jak huśtawka powoli przestaje się bujać. Dopiero kiedy się zatrzymała, odstawiłam szklankę do zlewu i poszłam do łóżka. 

Woda nie pomogła. Znów się wierciłam i nie mogłam zasnąć. Przed oczami wciąż miałam nasz plac zabaw. I tę rozbujaną huśtawkę. Zastanawiałam się, co wprawiło ją w ruch. „Może jednak wiał lekki wiatr i to on ją poruszył? Może jakiś student wracał z imprezy i potrącił ją, zanim wyjrzałam przez okno. Albo bezpański pies. Kto wie? A może mi się tylko wydawało, że ona się bujała”. Sama nie wiedziałam, dlaczego o tym myślę. W końcu zmęczenie wzięło górę nad tymi rozważaniami i zasnęłam.

Sytuacja powtórzyła się kolejnej nocy

Dzień miałam trudny, bo nieprzespana noc dawała mi się we znaki. Byłam rozdrażniona i rozkojarzona. Zarówno w pracy, jak i później, w domu.

– Ewka, co ty robisz? Przecież ja już uszykowałem Antkowi kolację – wyrwał mnie wieczorem z zamyślenia mąż.

– Co? – zapytałam nieprzytomna.

– No zobacz, kanapki już leżą na talerzu, na stole, trzeba go tylko zawołać.

– No, rzeczywiście. Przepraszam. Jestem dzisiaj nieprzytomna…. – odłożyłam nóż, którym chciałam kroić chleb.

– Dlaczego, co się stało?

– Strasznie kiepsko spałam, a potem się jeszcze wybudziłam o trzeciej. Nie wiem, co się stało.

Tego wieczoru kładłam się do łóżka bardzo zmęczona. Zasnęłam w trzy sekundy. Spałam jak kamień, ale o dziwo znów zerwałam się w środku nocy. Uniosłam się gwałtownie na łóżku. Wybudziło mnie przekonanie, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Taka fala stresu, która uderza w człowieka, gdy kładzie się spać z głową pełną problemów. Siedziałam na łóżku, ciężko dyszałam i próbowałam dojść do siebie. Już prawie mi się to udało, kiedy dostrzegłam, że na zegarku czerwonymi cyframi wyświetla się godzina trzecia. Znowu!

Wzięłam głęboki oddech i próbowałam opanować strach. Nie wiedzieć czemu nagle przypomniał mi się obrazek sprzed dokładnie dwudziestu czterech godzin. Zamknęłam oczy i zobaczyłam pod powiekami tę cholerną huśtawkę. Czerwoną za dnia, a ciemnobordową w słabym świetle lamp. Trochę zardzewiałą, trochę zniszczoną, kołyszącą się złowrogo i niewytłumaczalnie.

Instynkt podpowiedział mi, żeby położyć się z powrotem do łóżka, przytulić do męża i nie szukać w tym kolejnym przebudzeniu niczego niezwykłego. Ale nie mogłam się oprzeć. Musiałam sprawdzić. Musiałam się upewnić, że ta moja pobudka, to po prostu przypadek. Dlatego wstałam i wyszłam z sypialni.

Nie miałam zwidów

Ciężko stawiałam każdy krok. Niepokój towarzyszył mi do samej kuchni. Tym razem nie gotowałam wody. Od razu stanęłam przed oknem i odchyliłam firankę. Chciałam to zrobić powoli, jakbym się w ogóle nie bała. Ale dłoń sama pociągnęła gwałtownie materiał. Za oknem panował mrok, zobaczyłam blade światło lamp i nasz plac zabaw. W jednej chwili krew uderzyła mi do głowy. Adrenalina obudziła wszystkie zmysły. Nie mogłam uwierzyć. Huśtawka bujała się tak jak poprzedniej nocy. Leniwie, złowieszczo i samotnie.

– Matko boska… – powiedziałam do siebie i zaczęłam gorączkowo rozglądać się w poszukiwaniu kogoś, kto byłby za ten ruch huśtawki odpowiedzialny. 

Ale wokoło było pusto. Zasunęłam zasłony, wyciągnęłam z szafki wino i nalałam sobie całą szklankę. Wypiłam ją duszkiem i poszłam spać. Rano opowiedziałam o wszystkim mężowi. Starałam się brzmieć beztrosko, żeby nie wziął mnie za wariatkę. Jego reakcja była taka, jak się spodziewałam. Zaczął się ze mnie śmiać.

– Ewka, chcesz powiedzieć, że kupiliśmy mieszkanie, w którym straszy? 

– Przecież ja nie mówię o mieszkaniu, tylko o placu zabaw.

– Czyli kupiliśmy mieszkanie w bloku, który stoi przed nawiedzonym placem zabaw – dalej drwił.

– No nie. Tylko chciałam ci powiedzieć, że to dziwne. I tyle…

– Dziwne jest to, że nie śpisz po nocach, tylko łazisz po domu. Może jesteś chora? Weź coś na uspokojenie, to ci się przestanie huśtawka bujać.

Nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. W końcu uznałam, że może mój mąż ma rację. Co z tego, że dwie noce z rzędu wstałam o trzeciej i że widziałam bujającą się huśtawkę? Nic… Tak myślałam wtedy. Ale już kolejnej nocy moje niejasne przeczucia, dziwne podejrzenia, zamieniły się w prawdziwy koszmar. Bo znów obudziłam się w środku nocy. Znów na zegarze wybiła godzina trzecia. Tak bardzo chciałam, żeby to nerwy płatały mi figle. Modliłam się, żeby ta cholerna huśtawka stała spokojnie w miejscu.

Z każdym krokiem do kuchni coraz bardziej zaciskałam pięści. Wbijałam paznokcie w dłonie, żeby mieć pewność, że to nie sen. A i tak było mi ciężko uwierzyć w to, co zobaczyłam za oknem. Huśtawka znów bujała się do przodu i do tyłu. Ale tym razem nie poruszały nią żadne tajemnicze siły. Tej nocy na jej ławeczce siedział mój syn…

Co on tam robił?

W swojej piżamie w samochody, z bosymi stópkami i włoskami rozwichrzonymi od snu. Przez sekundę lub dwie patrzyłam na niego i zbierałam siły. Aż w końcu miałam ich dość, żeby zacząć krzyczeć. Wrzeszczałam tak, że zbudziłam pewnie cały blok. Do kuchni przybiegł mąż. Popatrzył na mnie przerażony, a ja ucichłam i pokazałam palcem za okno. Myślałam, że Mirek zaraz podejdzie do mnie, wyjrzy na podwórko i powie, że nic tam nie ma. Że upewni mnie w przekonaniu, że zwariowałam. Bo to przecież nie mógł być mój kochany Antoś.

Mirek zbliżył się, popatrzył na plac zabaw i zbladł. A potem zaklął i pobiegł do drzwi. Wystrzelił z nich jak pocisk. A ja zorientowałam się, że nie mam omamów. Że to dziecko na huśtawce, to nie mara. To naprawdę był mój syn. Wtedy się otrząsnęłam i wybiegłam za mężem. Wpadłam na niego na klatce schodowej. Niósł zziębniętego Antka na rękach. Zza uchylonych drzwi wyjrzała sąsiadka.

– Co się dzieje? Wszystko w porządku? – zapytała starsza pani.

– Tak, pani Halino, już tak – odpowiedział mąż.

Weszliśmy do mieszkania. Położyliśmy Antka do naszego łóżka i otuliliśmy kołdrą. Przytulaliśmy go oboje i próbowaliśmy uspokoić, bo był przerażony. Miał rozszerzone źrenice i szybko oddychał. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Kiedy już się wyciszył i zasnął, Mirek szepnął do mnie:

– Lunatykował…

– Skąd wiesz?

– Bo jak go zerwałem z tej huśtawki, to się gwałtownie przebudził.

– Jezu, żeby mu się tylko jakaś krzywda nie stała…

– Nie bój się, wszystko będzie dobrze.

– Ale Mirek, tu dzieje się coś złego. Nie widzisz?

Nie mówmy o tym teraz, żeby go nie obudzić. Pogadamy za dnia. Ty też śpij.

Zasnęliśmy wszyscy razem i tak też się obudziliśmy. Rano syn nie pamiętał wydarzeń minionej nocy. Próbowaliśmy go wypytywać, co się stało, ale on tylko patrzył na nas zdziwiony. Mąż był pewny, że Antek lunatykował. Nasz syn wstał, otworzył sobie drzwi i poszedł na huśtawkę. Mnie jednak nie dawały spokoju moje wcześniejsze przebudzenia. Mirek uparcie je bagatelizował.

– Może jako matka przeczuwałaś, że będzie z nim coś nie tak. Może wybudzał cię instynkt. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale myślę, że powinniśmy się teraz skupić na Antku. Trzeba się nim zająć. Poszukać pomocy u jakiegoś specjalisty – powiedział.

Zrobiliśmy tak, jak mówił. Zapisaliśmy się do lekarza i czekaliśmy na wizytę. Nie było to spokojne oczekiwanie, bo Antek cały czas lunatykował. I to w przedziwny sposób. Za każdym razem wstawał z łóżka i szedł do drzwi, a tam walczył z zamkami. Po pierwszej nocy zamykaliśmy je tak, by nie mógł ich otworzyć. Budził nas więc regularnie o trzeciej w nocy tymi swoimi próbami wydostania się z domu. Stękał i marudził, a ja wstawałam i szerokim łukiem omijałam okno w kuchni. Przez pierwsze trzy noce bałam się sprawdzać, czy huśtawka się buja….

W końcu jednak, czwartej nocy, gdy Mirek poszedł pod drzwi, żeby zabrać stamtąd Antka i zanieść go do łóżka, zdobyłam się na odwagę i odsunęłam firankę. Odetchnęłam z ulgą, bo huśtawka stała w miejscu nieporuszona.

Musieliśmy zająć się synem

Ale zaraz pojawił się kolejny stres – przyszła mi do głowy pewna straszna myśl… Podzieliłam się nią z mężem.

– Mirek, a jak to Antek wychodził wcześniej na dwór? Może to po nim tak bujała się ta huśtawka w te dwie noce, kiedy się przebudziłam.

– No co ty? Przecież byśmy usłyszeli, że wychodzi, że wraca… Zresztą, jak otworzyłby sobie bramę? No gdzie tam! Coś ci się przywidziało, po prostu.

– Sama już nie wiem.

– Nie wariuj, dziewczyno. Mamy problem z lunatykowaniem. Raz wyszedł na dwór, nic się nie stało i tyle. Koniec kropka. Nie ma nic więcej.

Leczyliśmy syna w klinice snu, ale efekty były dość mizerne. Prawie co noc Antoś próbował wyrwać się na dwór. Lekarz ostrzegał, że poprawa nie przyjdzie natychmiast, ale ja czułam, że tu nie chodzi tylko o lunatykowanie. Że na tym przeklętym placu zabaw jest coś, co mnie i syna przyciąga. Zaczęłam więc myśleć o zasięgnięciu porady u jakiegoś specjalisty od duchów. Wróżki, egzorcysty, jasnowidza.

Ale zanim powiedziałam o tym mężowi, z pomocą przyszła mi sąsiadka. Ta, która wyszła na korytarz tej nocy, gdy Antoś bujał się na huśtawce. Wiedziała o naszym bloku znacznie więcej niż my. Mieszkała tu od prawie trzydziestu lat, a my wprowadziliśmy się dopiero przed dwoma laty. Otworzyła drzwi, kiedy wracałam z pracy pewnego popołudnia, i zawołała do siebie. Nie mówiła długo.

– Pani Ewo, ja wiem, co się u was dzieje. Widziałam wtedy Antosia. Pani pomyśli pewnie, że jestem wariatka…

– Proszę się nie przejmować, ja też wariuję – uśmiechnęłam się do niej.

– Niech pani idzie dwie bramy dalej, pod numer siedem. Niech pani tam zadzwoni do mieszkania dziewięć i powie, co się z pani synem dzieje

– Ale czemu tam akurat?

– Bo tam mieszka kobieta, której dwadzieścia pięć lat temu na tym placu zabaw zginął synek…

– Jezus Maria!

– To było straszne. Wszystko pamiętam. Karetkę, syreny i jej płacz, krzyki. Jak klęczała nad małym. Potem się dowiedzieliśmy, że chłopiec miał ukrytą wadę serca. Nie zdążyli go uratować.

– Co pani mówi?

– Tak było. Choć teraz już nikt tego nie wspomina. Pani Ewo, ta kobieta twierdzi, że ma z nim dalej kontakt. Ze swoim synem. Że on tu pośród nas… żyje – sąsiadka była zawstydzona, mówiąc te słowa.

Pewnie spodziewała się, że pokiwam głową z pobłażaniem i pójdę. Kiedyś bym tak zrobiła.

Ale po tym, co nas spotkało, byłam skłonna jej uwierzyć.

– I co mam powiedzieć tej kobiecie? – zapytałam.

– Wszystko. Już przed panią dwie matki tam chodziły. Ona będzie wiedziała…

W niej ostatnia nadzieja

Poszłam jeszcze tego samego dnia. A właściwie pod wieczór, jak zebrałam się na odwagę. Czego się bałam? Wszystkiego. Tego, że się ośmieszę, że ta kobieta uzna mnie za wścibską i szaloną. Tego, że pani Halina nazmyślała bajek, a ja chwytam się jej rady jak ostatniej deski ratunku. Bałam się też duchów. A także, że w tym mieszkaniu zastanę starą, zgorzkniałą wariatkę, który odbiera nam wszystkim spokój. Bałam się, że od tego wszystkiego oszaleję. Że może już jestem szalona.

Dlatego kiedy dzwoniłam do drzwi tej kobiety, cała się trzęsłam. Zupełnie zapomniałam, co miałam powiedzieć, choć wszystko sobie wcześniej w głowie ułożyłam. Stałam przed drzwiami i wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądać ta starsza pani. Jak normalna kobieta czy jak wiedźma z bajek? Gryzłam chyba nawet paznokcie z nerwów. Czekałam, aż otworzy. Nie spodziewałam się tylko jednego – że wcale nie będzie mi dane z nią porozmawiać.

Dzwoniłam kilka razy, ale odpowiadała mi tylko cisza. Mimo to miałam dziwne przeczucie, że ktoś jest za drzwiami. Przyłożyłam do nich nawet ucho, ale nic nie słyszałam. Wrażenie czyjejś obecności jednak się nasiliło. Jakbym przyłożyła głowę nie do drzwi, ale do czyjejś klatki piersiowej.

Otrząsnęłam się jednak szybko i poszłam do domu. Postanowiłam, że spróbuję kolejnego dnia. Byłam zdeterminowana, by pomóc synowi. Okazało się jednak, że nie ma już potrzeby. Problem minął jak ręką odjął, a lekarze nie mogli zrozumieć dlaczego. Pod te drzwi poszłam jeszcze tylko dwa razy. Ale ataki u Antka ustały, więc w końcu uznałam, że nie będę obcej kobiety niepokoić.

Wszystko wróciło do normy. Odzyskaliśmy nasze dawne, spokojne życie. Antoś spał jak aniołek, a przed oknem było cicho, pusto i zwyczajnie. Dzięki Bogu.

– Jak tam, pani Ewo? – zagadnęła mnie któregoś dnia sąsiadka.

– Dziękuję, wszystko w porządku. Mały wyzdrowiał.

– A była pani u tej kobiety?

– Byłam. Trzy razy, pani Halino. Ale nikogo tam nie było

– Jak to nie było?

– No, nie otworzyła mi drzwi ta pani – wzruszyłam ramionami, a sąsiadka uśmiechnęła się tylko.

– To, że nie otworzyła, nie znaczy, że jej nie było. Myślę, że ona wiedziała, o co chodzi… – powiedziała.

– Nie rozumiem.

– Pani Ewo, ta kobieta prawie w ogóle nie wychodzi z domu. Musiała ją pani zastać, tylko ona pewnie uznała, że niepotrzebna jest rozmowa. Ja myślę, że to ona wam ten spokój załatwiła.

– Jak?

– Może swojego syna przekonała…

Wzruszyłam ramionami, uśmiechnęłam się miło i pożegnałam. Powiedziałam, że muszę już lecieć. Przyznaję, że się z rozmowy wykpiłam. Nie chciałam wracać do tych strasznych dni, bo wszyscy troje staraliśmy się o nich zapomnieć. Chcieliśmy mieć tę historię za sobą.

Ale czasem jeszcze o tym myślę. Staję w oknie, patrzę na huśtawkę i wiem, że sąsiadka mogła mieć rację. Że ta kobieta wtedy w domu była. Czułam to. Nigdy się jednak nie dowiem, z czym mieliśmy do czynienia. Czy tą huśtawką bujał wiatr, czy ktoś ją potrącił? Czy może jednak siedział na niej duch tego biednego dziecka, które tu zginęło? Nie próbuje się nawet dowiedzieć. Wiem tylko, że na tym świecie jest coś więcej, niż nam się na co dzień wydaje.