Dwadzieścia lat temu poznałam Pawła. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Niewysoki, trochę za szczupły, na studenckich imprezach umiał się tylko wygłupiać. Błyskotliwe, dowcipne rozmowy – to nie był już jego żywioł. Ja byłam wtedy dziewczyną, za którą faceci chętnie by skoczyli w ogień. Wysoka, gibka, pewna siebie. Dlaczego wybrałam akurat jego? Przecież było tylu innych! 

Igor, wysoki, wysportowany brunet. Pojechaliśmy razem na narty do Zakopanego. Po upojnej nocy wyznał mi miłość. Chciał się żenić. Zbyłam go jakimś żartem. Dziś Igor jest znanym chirurgiem, mieszka w domu z żoną i trójką dzieci. A Maciek? Trochę mroczny, małomówny. Kiedy mnie całował, byłam w ekstazie. Nie był wylewny, miał trudny charakter. W końcu jednak wydusił z siebie jakoś, że mnie kocha. Zastanawiałam się nawet, czy nie wyjechać z nim, jak proponował, do USA. Ostatecznie jednak się przestraszyłam. Pojechał sam i został w Hollywood wziętym scenariopisarzem. Widuję go teraz czasem na Facebooku. Ma żonę aktorkę i bardzo przystojnego syna. Na zdjęciach wygląda na szczęśliwego.

Byli też inni, których nie dopuściłam do siebie tak blisko

Irek, Bartek, Piotr. Każdy z nich mówił, że kocha, każdy chciał spędzić ze mną życie. A ja zostałam żoną szarego i nijakiego Pawła… Dlaczego?! Kiedy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że ujął mnie właśnie tym, że niczym się nie wyróżniał. A zarazem był grzeczny, zawsze na rozkaz. Wybrałam wygodę. Przestraszyłam się ogierów, wybrałam więc muła. Nie doceniłam Pawła. Nie przewidziałam, co naprawdę w nim drzemie. Pierwsze sygnały pojawiły się dopiero po ślubie. I to delikatne, łatwo było je przeoczyć.

Zaczęło się od tego, że odciął mnie od przyjaciół. I to w taki sposób, że tego właściwie nie zauważyłam. Marudził, narzekał na nich, sączył jad w moje serce, podsycając nieistotne zadry, aż w końcu obudziłam się sama, zdana tylko na jego towarzystwo. Wtedy zaszłam w ciążę. To z kolei skłoniło go do przekonywania mnie, że powinnam rzucić ukochaną pracę i skoncentrować się na powiększającej się właśnie rodzinie.

– Jesteś tylko pracownikiem biurowym – mówił, łagodząc ciepłym tonem, raniące mnie słowa. – Pozwól, że ja będę nas utrzymywał. Ty musisz na siebie uważać.

Nie chciałam o tym słyszeć, ale gdy już nosiłam przed sobą wydatny brzuszek – uległam. I wtedy zaszła kolejna zmiana.

– Co dzisiaj przez cały dzień robiłaś? – pytał pozornie miłym głosem po przyjściu z pracy. – Źle się czułaś? Nie? To dlaczego nie zrobiłaś zakupów? Widzisz, jestem taki skonany, a teraz muszę iść po zasrane bułki.

W tym mój mąż był mistrzem. Powiedzieć coś ciepło, a równocześnie przemycić komunikat: jesteś beznadziejna. I jeszcze dorzucić, niby mimochodem, ostre słowo, które potem tkwi w tobie jak drzazga.  „Zasrane bułki”. Nie umiem załatwić mu nawet głupich „zasranych bułek”. Może ja cała jestem beznadziejna, do niczego, po prostu „zasrana”? Na świat przyszedł Sebastian. Pół roku karmiłam go piersią, a potem straciłam pokarm. Lekarz powiedział, że to przez stres. Mąż był innego zdania.

– To dlatego, że siedzisz w domu i nic, tylko gapisz się w telewizor! Gdybyś się trochę poruszała, posprzątała lub coś upichciła, twój organizm by się nie rozregulował.

Cholera, przecież sprzątałam, gotowałam i chodziłam na spacery z synkiem! Czasem jednak byłam już tak zmęczona, że rzeczywiście siadałam na kanapie. Czy to taki grzech? Początkowo się buntowałam. Z biegiem czasu zaczęłam mu jednak wierzyć. I wtedy mąż stracił pracę. Myślałam, że poszuka nowej, ale oznajmił, że nie będzie urabiał się po łokcie i teraz ja mam się spiąć do galopu. Po dwóch latach przerwy byłam przerażona. Jak tu wrócić na rynek pracy? Paweł dolewał oliwy do ognia, mówiąc, że się roztyłam, zaniedbałam. Kto kogoś takiego zatrudni?

A jednak poszło łatwo

Trafiłam do biura, gdzie polubiłam się z Iwoną, koleżanką z sąsiedniego biurka. Poczułam się pewniej, kompleksy trochę opadły. Na chwilę… Bo Paweł zaczął deprecjonować moje zajęcie. Narzekał, że przynoszę za mało pieniędzy, za długo siedzę i nie wiadomo, co tam robię po godzinach. Może mam kochanka? Równocześnie zachował kontrolę nad finansami, ja nie mogłam nawet sprawdzić stanu konta. Zrobił się też zazdrosny, szpiegował mnie, rozliczał z każdej minuty.

– Zostaw go – radziła Iwona, która stała się moją jedyną przyjaciółką i powierniczką. – On nie jest ciebie wart.

Muszę przyznać, że miałam okazję to zrobić. Kiedy syn poszedł do liceum, poznałam Karola. Wesoły, trochę zwariowany, bardzo się we mnie zakochał.

– Weź rozwód – namawiała Iwona. – Odejdź z Karolem.

Poszłam więc za jej radą i powiedziałam mężowi, że odchodzę. Myślałam, że się wścieknie, jak zwykle obrzuci mnie stekiem inwektyw. On jednak… Popłakał się. Błagał, żebym go nie zostawiała, zapewniał, że kocha i że się zmieni. Zostałam z nim. Z litości. Odprawiłam Karola. Miesiąc później wszystko wróciło do normy. A nawet gorzej, bo teraz Paweł mnie wyzywał, nazywał brzydką i nieapetyczną. Taką, której nawet patykiem nie da się dotknąć. I chwalił się, że jako prawdziwy mężczyzna musi gdzieś rozładować napięcie. Jak? Płacąc za seks prostytutkom.

Siedzę w tej kuchni i patrzę martwym wzrokiem w okno

Tyle lat znosiłam tę presję, pogardę, to odzieranie z godności. Paweł nigdy mnie nie uderzył, nie podniósł głosu, nie przyszedł nawet do domu pijany. A jednak gdy tylko skrzywił brew, kuliłam się ze strachu. Stosował domową przemoc bez przemocy. Przynajmniej fizycznej. A mimo to przyzwyczaiłam się do tego. Teraz nie mogę wprost uwierzyć, że przez tyle lat znosiłam to codzienne szczucie, umniejszanie, wdeptywanie w ziemię. Nawet synowi Paweł powiedział, że „matka to d*****, która chciała od nas odejść z gachem”. Sebastian powtórzył mi to, kiedy przez telefon dopytywałam, dlaczego nie przyjechał z internatu do domu na święta… 

Długo się później wypłakiwałam przed Iwoną. Dlaczego więc właśnie teraz się obudziłam? Powoli odrywam wzrok od szyby. Dzisiejszego wieczoru siekałam w kuchni warzywa na kolację, kiedy Paweł wrócił z miasta.

– Znów zielenina na kolację? – skrzywił się. – Tak gotujesz, że nawet nasz syn nie przyjechał na Wigilię.

– Sebastian nas nie odwiedza, bo nazywasz mnie przy nim dz**** – odpowiedziałam ze smutkiem.

Prawda w oczy kole. I nic nie pomoże, że później godzinami wypłakujesz się koleżance.

Zesztywniałam. Skąd wie, że powiedziałam o tym Iwonie? Tymczasem mąż też się zorientował, że powiedział za dużo. Słów jednak nie dało się cofnąć.

– Co, zaskoczona? Nie wiedziałaś, że Iwona wszystko mi powtarza? To dowiedz się, że od roku jest moją kochanką. Wystarczyło się do niej pouśmiechać, pozgrywać skrzywdzonego mężusia i teraz je mi z ręki! 

Zamarłam. To było jak gwóźdź do trumny. Odwróciłam się na pięcie i postanowiłam, że już nigdy więcej nie dam sobą manipulować. Pojechałam do rodziców, niebawem dojechał mój syn, któremu wszystko wytłumaczyłam. Zabrał mnie do siebie, bym stanęła na nogi. Nigdy już nie wrócę do tego więzienia.