Znalezienie odpowiedniego mieszkania do wynajęcia i zorganizowanie sprawnej przeprowadzki to nie lada sztuka. Zwłaszcza gdy się jest wybrednym. W każdym miejscu, które dotąd oglądałam, widziałam wyłącznie wady. A to za mała łazienka, a to za daleko do sklepu, a to za dużo studentów w bloku. Nic mi się nie podobało, a czas uciekał. Moje obecne lokum miało zostać sprzedane na początku wakacji. Powinnam się bardziej przyłożyć do poszukiwań, ale dopiero dzisiaj, gdy przeglądałam ogłoszenia w internecie, znalazłam coś godnego uwagi. Zadzwoniłam do właściciela i od razu umówiłam się na spotkanie.

Podejrzliwie rozglądałam się po okolicy, szukając felerów, ale na pierwszy rzut oka wszystko prezentowało się znakomicie. Za to wystrój samego mieszkania nieco mnie zniechęcił. Meble kuchenne były zniszczone, a boazeria w przedpokoju odstraszała klimatem wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Gdy jednak wyszłam na dwudziestometrowy taras, od razu wiedziałam, że znalazłam swoje miejsce. Oczami wyobraźni widziałam, jak relaksuję się na leżaku ze szklanką soku.

Nigdzie nie mogłam go znaleźć

– Czy będę mogła pomalować tę boazerię? – zapytałam właściciela mieszkania.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Oczywiście, ale na własny koszt. Każdy nowo wynajmujący ma ochotę przeistoczyć mieszkanie na własną modłę, a później różnie bywa. Ostatni najemca zostawił tu straszny bałagan i zapadł się pod ziemię. Po tym wszystkim musiałem wymienić jedno okno. Koszmar, mówię pani.

– Bez obaw, ja niczego nie zniszczę. Zadbam o mieszkanko jak o własne. Ten taras jest niesamowity! – uśmiechałam się szeroko.

– Czyli podpisujemy umowę, tak?

Kiwnęłam głową. Dwa tygodnie później siedziałam na podłodze w salonie i skręcałam nowy stolik z Ikei. W mieszkaniu nie było zbyt wielu mebli, oprócz starej, zabytkowej szafy, której dolna szuflada była zamknięta na klucz. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Obiecałam sobie, że uporam się z tym problemem, gdy na dobre się tu zadomowię. Brzydką boazerię pomalowałam na szaro, kupiłam nowe łóżko z żeliwną ramą i półki na książki. Teraz wnętrze wyglądało znacznie lepiej, a ja szybko poczułam się jak w domu. Taras okazał się strzałem w dziesiątkę. Rozwiesiłam na nim ogrodowe lampki i wieczorami obserwowałam miasto. To był mój mały raj na ziemi. Koleżanki, które zaprosiłam na skromną parapetówkę, gratulowały mi wyboru.

Wszystko toczyło się tak jak dawniej. Praca, dom, przyjaciele i sporadyczne odwiedziny mamy, która mieszkała w Londynie. Nie potrzebowałam niczego więcej. Do czasu, aż pewnego dnia po powrocie z pracy zastałam pod swoimi drzwiami obcego mężczyznę. Był nieco starszy ode mnie i piekielnie przystojny. Miał w sobie coś z Jima Morrisona. Na mój widok wyraźnie się zdziwił.

– Pani tutaj mieszka? – zapytał.

– Owszem.

– A Krzysiek?

– Jaki Krzysiek? Mieszkam tu sama od dwóch miesięcy.

Mężczyzna był wyraźnie zbity z tropu

– Ach! Ma pan pewnie na myśli poprzedniego najemcę. Z tego, co wiem, pana kolega wyprowadził się z dnia na dzień. Właściciel mieszkania nie wie dlaczego.

Nieznajomy bardzo się zmartwił.

– To dziwne. Mieszkam dwa piętra niżej. Zauważyłbym, gdyby Krzysiek się wyprowadził…

Czułam się trochę niezręcznie. Poza tym ręce mi mdlały od toreb pełnych zakupów.

– Przepraszam, chciałabym wejść do domu.

– Oczywiście, przepraszam. Nie chciałem pani zawracać głowy. Do widzenia.

Uśmiechnął się i odszedł. Uśmiech miał piękny jak całą resztę, więc odprowadziłam go wzrokiem aż do schodów. Cały wieczór o nim myślałam i beształam samą siebie. „Dziewczyno, gdzie twój refleks? Czemu nie zaprosiłaś go na kawę? Gdyby ci się poszczęściło, może wymienilibyśmy się numerami telefonu”. No ale mówi się trudno, okazja przepadła.

Myliłam się…

Następnego dnia, zbliżając się do auta, już z daleka dostrzegłam, że mam kapcia. Szlag! Prawo jazdy zrobiłam dziesięć lat temu, ale jak dotąd nigdy nie musiałam zmieniać opony. Byłam wściekła. Nie miałam pojęcia, jakie autobusy tutaj kursują, a w mojej pracy nie tolerowano spóźnień. Przyglądałam się bezradnie sflaczałej oponie, przeklinając swój los. I wtedy pojawił się przystojniak z wczoraj. Szedł od samochodu zaparkowanego kilka metrów dalej i uśmiechał się od ucha do ucha.

– Powiedziałbym dzień dobry, ale nie chcę zostać posądzony o ironię – zażartował na powitanie.

– Ano kiepsko się dla mnie ten dzień zaczął – odparłam, choć na jego widok (a świetnie wyglądał w garniturze) humor od razu mi się poprawił. – Złapałam kapcia, jak pan widzi.

Mężczyzna pokiwał głową.

– Widzę. Pomógłbym pani wymienić koło, ale zajmie mi to trochę czasu, no i nie chcę się pobrudzić. Za to chętnie panią podwiozę do centrum. Może być?

Przystojny gentleman proponuje mi pomoc. Jaka normalna dziewczyna by się nie zgodziła? Na początku jechaliśmy w ciszy.

– To pana wóz? – zapytałam w końcu, bo samochód jakoś do niego nie pasował. Brakowało w nim prywatnych rzeczy.

– Firmowy. Niezbyt go lubię, ale wie pani, jak to jest z darowanym koniem.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Potem znowu zapadła cisza.

– Przepraszam, nawet się nie przedstawiłem. Mam na imię Marcel.

– Agata – odpowiedziałam.

Dalej już samo poszło

Marcel okazał się nie tylko przystojnym mężczyzną i ciekawym rozmówcą. Byłam pod wrażeniem jego zawodowej determinacji i życiowej konsekwencji. Miał jasno wytyczone cele. Za parę lat chciał otworzyć własne biuro doradztwa finansowego. Zaimponował mi. Mężczyzna powinien wiedzieć, czego chce od życia.

Tego samego dnia po pracy Marcel wymienił mi koło i polecił wulkanizatora w okolicy. W ramach podziękowania zaprosiłam go do siebie na kolację. Czułam, że coś między nami zaiskrzyło, i postanowiłam kuć żelazo, póki gorące. Kiedy stanął w progu mojego mieszkania, w jego oczach widziałam zadowolenie i obietnicę czegoś niesamowitego.

– Przyniosłem wino i sernik babci  – pocałował mnie w policzek. Wolałabym w usta, ale jeszcze wszystko przed nami.

– Babcie znają się na sernikach – błysnęłam żartem.

– Ja się znam na kilku innych sprawach.

– Jakich to mianowicie?

– No… – udał, że się zastanawia. – Na przykład na wymianie kół.

Roześmialiśmy się oboje. Wszystko szło zgodnie z planem. Na kolację przygotowałam polędwicę i wino, które przyniósł Marcel, świetnie pasowało do dania. Było wyborne, ale też mocne.

– O kurczę, ale mam dziś słabą głowę – jęknęłam, kiedy pokój zawirował mi przed oczami.

Marcel przyglądał mi się z uśmiechem, trzymając swój kieliszek przy ustach. Spróbowałam wstać, ale kompletnie nie miałam siły. Marcel odstawił kieliszek. Dziś już wiem, że celowo mnie upił.

Obudziłam się związana i zakneblowana. W mieszkaniu oprócz Marcela było dwóch obcych mężczyzn. Wszyscy przesuwali meble, zwijali dywany i opukiwali ściany. Wyraźnie czegoś szukali.

– Skrytka w łazience jest pusta. W tej w kuchni też nic nie ma.

Ze strachu zrobiło mi się słabo. Marcel milczał. Pewnie zastanawiał się, co ze mną zrobić. Domyśliłam się, że celowo przebił oponę, by się do mnie zbliżyć. Udawał uroczego, pomocnego amanta tylko po to, żeby zyskać dostęp do mojego mieszkania. Cały czas grał, a ja dałam się nabrać jak dziecko. Za naiwność się płaci. Ze strachu chyba zemdlałam. 

Kiedy się ocknęłam, byłam już sama

Pierwsze, co zrobiłam, to zamknęłam drzwi na oba zamki. Następnie odruchowo zaczęłam sprzątać po koszmarnej kolacji. Wszystko wyszorowałam, ale to nie wystarczyło. Wciąż czułam w domu zapach obcych, złych ludzi. Musiałam się go pozbyć! Tylko jak, skoro bałam się otworzyć okien? Z mojego mieszkania nic nie zginęło. Ci złodzieje zachowywali się tak, jakby czegoś szukali. Nie zależało im na moich kosztownościach, których i tak nie miałam zbyt wiele. Nie wiedziałam, czego chcieli. Zdałam sobie jednak sprawę, że nie jestem tutaj bezpieczna. Owinęłam się kocem i usiadłam na kanapie. Zaczęłam myśleć, co dalej. Przecież nie mogę tutaj mieszkać. A jak zmienią zdanie? Jak wrócą? 

Zawsze sądziłam, że jestem rozsądna. Tymczasem okazałam się łatwowierna jak nastolatka. Z drugiej strony, czy gdybym była bardziej nieufna i ostrożna, coś by mi to dało? Osoby pokroju Marcela nie cofną się przed niczym, by osiągnąć cel.