To było dla niej ważne

Śmierć babci była dla mnie wielkim ciosem. Kochałam ją bardzo. I chociaż miała już  90 lat i od dawna ciężko chorowała, to jakoś nie dopuszczałam do siebie myśli, że ten moment przyjdzie. Ba, nawet gdy dwa lata temu opowiadała mi o swoim testamencie, nie chciałam przyjąć do wiadomości, że pewne rzeczy są nieodwołalne.

– Muszę to komuś przekazać, a z twoją mamą nie da się na ten temat rozmawiać – oznajmiła mi wówczas babcia, jak zwykle rzeczowo i konkretnie. – Otóż zostawiam swój testament. Nie protestuj, dziecko – dodała, widząc, że aż się żachnęłam. – Oryginał jest u pana Z., wiesz, sąsiada spod trójki, on jest prawnikiem i zawsze prowadził moje sprawy. No więc jeden jest tam. A drugi tu chowam, w pudełku – powiedziała i włożyła kopertę do drewnianego pudełka, a to do szuflady w komodzie. 

Po chwili namysłu dodała:

– I mam do ciebie prośbę: zależy mi, żebyście otworzyli go zaraz po mojej śmierci, przed pogrzebem. Pan Z. też ma to przykazane, ale na wszelki wypadek tobie mówię, bo to nigdy nie wiadomo, jak się w życiu ułoży. 

Bąknęłam wtedy coś, że przecież babcia ma jeszcze czas, bo nie chciałam myśleć, że kiedyś umrze.

Ale oczywiście to się stało. Zmarła w szpitalu, w nocy, podczas snu. Lekarze uspokajali, że przy jej chorobie i wycieńczeniu organizmu to najlepsze, co mogło się stać. Nie cierpiała, nie męczyła się, a przecież i tak już od kilku lat była schorowana i słaba. Należał się jej odpoczynek. Niby z mamą mówiłyśmy i czułyśmy to samo, ale nie mogłyśmy sobie darować, że w tym czasie, w tej ostatniej chwili była sama, bez nas.

– Przecież nie mogła pani być w szpitalu przez 24 godziny na dobę i przy niej czuwać  – tłumaczyła mamie cierpliwie pielęgniarka, która pomagała sprzątnąć rzeczy babci. – Skąd można było wiedzieć, że to akurat dziś w nocy się stanie?

Nie byłam na to przygotowana

Byłyśmy z mamą w takim szoku, że początkowo zupełnie zapomniałam o prośbie babci i jej testamencie. Przypomniałam sobie, gdy wyszłyśmy ze szpitala i miałyśmy jechać załatwiać formalności pogrzebowe.

– Mamo, babcia napisała testament i prosiła mnie, żebyśmy go otworzyły zaraz po jej śmierci, przed pogrzebem – powiedziałam, zatrzymując się na parkingu, przed samochodem. – Chyba powinnyśmy to zrobić teraz, zanim zaczniemy wszystko uzgadniać.

– Ale co ty mówisz, dziecko, jaki testament – mama podniosła na mnie zapłakane oczy. – To teraz nieważne.

– Ale babcia wyraźnie mówiła, że przed pogrzebem – tłumaczyłam spokojnie. – Może spisała jakieś wytyczne, jak chce być pochowana?

– Nigdy ze mną o tym nie rozmawiała – mamą znowu wstrząsnęły spazmy.

– Ze mną też nie, tylko o tym testamencie mówiła – wyjaśniłam. – Jeden jest u pana Z., a drugi w szufladzie, w komodzie babci. Myślę, że musimy uszanować jej wolę. I oddaj mi te kluczyki, ja poprowadzę.

Pojechałyśmy pod blok babci, ale żadna z nas nie miała odwagi, by otworzyć drzwi jej mieszkania. Wreszcie zapukałyśmy pod trójkę.

– Dzień dobry panu – przywitałam się. 

Pan Z. nas znał. Z uśmiechem zaprosił do środka, ale gdy spojrzał na nasze twarze, od razu wszystko zrozumiał.

– Czy….

– Tak – przytaknęłam. 

Mama stała oparta o ścianę i nic nie mówiła. Pan Z. ujął ją za łokieć i wprowadził do pokoju. Posadził na krześle.

– Bałem się, że to może stać się w każdej chwili – wyszeptał. Widać było, że śmierć babci też nim wstrząsnęła. – Pani Maria była już taka słaba.

Zaproponował herbatę. Siedziałyśmy u niego w salonie, niezdolne do myślenia. Emocje opadały, zostało poczucie smutku, bezradności i tęsknota.

– Nie wiem, czy panie wiedzą, ale pani Maria zostawiła u mnie testament – powiedział pan Z., wnosząc herbatę na tacy. – Jestem prawnikiem i znam jego treść. Powinny panie się z nim zapoznać przed pogrzebem, zanim zaczniecie wszystko załatwiać. Nie wiem, czy dziś jest dobry moment, ale długo przecież nie można czekać.

– Dlaczego przed pogrzebem – głos mamy był słaby i cichy. – To pewnie jakieś sprawy spadkowe, można później.

– Zrozumiecie, gdy go przeczytacie – pan Z. wyjął z biurka segregator i chwilę go wertował.

Niedowierzanie mieszało się z szokiem

Wreszcie z jednej z koszulek wyciągnął białą, grubą kopertę.

– To właściwie jest ostatnia wola. Nie ma nic wspólnego ze spadkiem. Zresztą, z tego, co wiem, te sprawy są uregulowane. Tu jest prośba pani Marii dotycząca pogrzebu.

– Tak myślałam – powiedziałam i wyciągnęłam rękę po kopertę. – Babcia mi mówiła, że zostawiła u pana jeden egzemplarz, drugi jest w domu. Ale chyba nie dam rady dziś tam pójść.

– To zrozumiałe – pan Z. podał mi kopertę. – Mogą panie zabrać go do domu.

– A mogę tu? – mama zaskoczyła nas swoim pytaniem. – Skoro pan i tak zna jego treść? Może pan go nam przeczyta?

– Jak sobie panie życzą – starszy prawnik był jak zwykle uprzejmy. 

Otworzył kopertę, wyjął kilka kartek i zaczął czytać. A my z każdym zdaniem wpadałyśmy w coraz większe osłupienie.

Moje drogie dziewczynki! To, czego się teraz dowiecie, wprawi was pewnie w zdumienie, a może i będziecie miały żal do mnie. Ale postąpiłam zgodnie z własnym sumieniem, dotrzymując obietnicy danej przed laty. Wszystko, co tu napisałam, to prawda. I dodam tylko, że nikogo w życiu starałam się nie skrzywdzić i nie złamać zasad.

Wiecie, że swojego męża Jana (twojego ojca, Aniu i twojego dziadka, Natalko) poślubiłam dość późno jak na tamte czasy, bo miałam prawie 26 lat. Byliśmy wiernym i przykładnym małżeństwem, co też zapewne wiecie. Nigdy go nie zdradziłam, a po jego śmierci – świeć Panie nad jego duszą – dbałam zawsze o jego cześć. Nie mam sobie nic do zarzucenia. Ale nie wiecie, że nigdy go nie kochałam. Przez cały czas moje serce pozostało wierne innemu.

Miał na imię Stanisław. Poznaliśmy się tuż przed wojną i chociaż byliśmy jeszcze dziećmi, zapałaliśmy do siebie wielkim, młodzieńczym uczuciem. Zdecydował się walczyć za ojczyznę, ale obiecał mi, że powróci do mnie.

Dotrzymał słowa i wrócił. Na początku bałam się, czy i nasza miłość przetrwała wojenną pożogę. Staszek chyba też nie był pewny. Poznawaliśmy się na nowo, odkrywaliśmy swoje dorosłe wcielenia. I kiedy już byliśmy całkiem pewni, że nic się nie zmieniło, że nadal się kochamy, los znowu spłatał nam figla. Musieliśmy się rozstać, ze względu na powojenną politykę. Poza tym jego ojciec absolutnie nie akceptował naszego związku, utrudniał nam spotkania. Ja nie mogłam się pokazywać w ich domu, Staszek musiał kłamać, gdy szedł się ze mną zobaczyć. A najgorsze było to, że o ślubie nawet nie mogło być mowy. Chyba że Staszek porzuciłby swoją rodzinę. A tego nie chciał. Ja zresztą też.

Widziałam, jak się męczy, jak cierpi, szarpany miłością i poczuciem obowiązku. Miotał się pomiędzy swoim życiem a naszym związkiem. I właśnie dlatego powiedziałam mu, że to nie ma sensu. Że taka miłość, wbrew wszystkiemu, która oznacza zniszczenie więzów rodzinnych, nie przetrwa. To nie jest dobra miłość. Z krwawiącym sercem rozstaliśmy się i założyliśmy swoje rodziny.

Po latach byłam potajemnie na jego pogrzebie. Zmarł przed moim Jankiem. Po ich śmierci pozostałam wierna jednemu i uczciwa wobec drugiego. Ale teraz, gdy zbliża się godzina mojej śmierci, muszę pozostać wierna złożonej obietnicy. Dlatego proszę, żebyście pochowali mnie w grobowcu Staszka. Zadbał o to, by było tam miejsce dla mnie. Zapisane jest to w jego testamencie, rozmawiałam z jego prawnikiem, wszystko jest załatwione.

Wiem, moje kochane dziewczynki, córko i wnusiu, że to dla was szok. Ale proszę, uszanujcie moją wolę. A jak mnie ocenicie, jak będziecie wspominać, to już kwestia waszego sumienia. Kocham was i nadal zza grobu będę kochać.

Płakałyśmy z mamą, trzymając się za ręce. Płakał też pan Z., nie wstydząc się, że jego, starego prawnika, wzruszyły wyznania babuni. Wiedziałyśmy, że musimy spełnić jej prośbę. A to, co sobie pomyśli rodzina na pogrzebie, wcale nas nie obchodziło. Nie będziemy nikomu nic tłumaczyć, nie skalamy tak pięknej miłości.