Myślę, że i tak w końcu tam trafię, bo nie spowiadam się w konfesjonale, lecz na łamach prasy i muszę liczyć się z tym, że przeczyta te słowa ktoś, kto skojarzy fakty i powiadomi odpowiednie władze. W głębi serca na to właśnie liczę – że sprawiedliwości stanie się zadość, że zostanę ukarana.

Powinnam sama zgłosić się na policję, ale … No właśnie. Miesiąc temu spakowałam do torby kilka drobiazgów, wezwałam taksówkę i kazałam się zawieść do najbliższego komisariatu, ale kiedy zobaczyłam umundurowanych mężczyzn i kraty w oknach, spanikowałam i wróciłam do domu.

Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego zeszłam na złą drogę. Miałam szczęśliwe dzieciństwo, fajnych rodziców, nikt mnie nie bił, nie molestował, nie tłamsił mojej osobowości, radziłam sobie z nauką, w pierwszej klasie ogólniaka wygrałam konkurs na miss szkoły, więc na brak powodzenia narzekać nie mogłam… W moim życiu nie działo się nic, co popycha młodych ludzi ku przepaści, poza może jednym – nieodpowiednio ulokowanym uczuciem.…

Był ucieleśnieniem marzeń każdej dziewczyny

Marek, ksywka „Junior”, był królem osiedla. Każdy menel czy skin kłaniał mu się w pas. Ci pierwsi szanowali go za gest, bo nigdy się nie zdarzyło, by nie dał im na piwo, tymi drugimi kierował zwykły strach. Nawet kibole wiedzieli, że z Juniorem się nie zadziera, bo można wylądować na chirurgii szczękowej albo na wózku inwalidzkim.

Wprowadził się do mojego bloku, kiedy kończyłam gimnazjum. Miał wtedy 20 lat i wyglądał jak ucieleśnienie marzeń każdej dziewczyny – wysoki, blond włosy, niebieskie oczy, boskie ciało, ciepły uśmiech i niski, seksowny głos.

Myślałam, że jest dużo starszy ode mnie, bo ubierał się jak mężczyzna na stanowisku i jeździł wypasioną furą. Nie widziałam go nigdy w dresie czy w dżinsach. Nosił eleganckie garnitury a biel jego koszul biła po oczach niczym flesz aparatu fotograficznego. Spotykaliśmy się często pod klatką albo w windzie, czasem w osiedlowym sklepie. Chyba od razu wpadłam mu w oko, bo był szalenie miły i traktował mnie jak dorosłą kobietę.

Zakochałam się na zabój i mało obchodziły mnie plotki, że to syn miejscowego mafiosa, że tatuś powoli acz konsekwentnie wprowadza go w arkana swojego fachu, i że pod maską dobrze ułożonego młodego człowieka kryje się bezwzględny bandyta. Nie czułam się tymi sensacjami zniechęcona czy zszokowana, wręcz przeciwnie, Marek coraz bardziej mnie fascynował. Wstyd przyznać, ale marzyłam po nocach, by zostać jego dziewczyną, a za dnia robiłam wszystko, by te fantazje się ziściły. A że jestem z natury uparta i do bólu konsekwentna, dopięłam swego w niecały rok.

Szybko poszliśmy ze sobą do łóżka. Marek był wniebowzięty, że trafiła mu się dziewica, a ja zachwycona nim jako kochankiem.

– Wiesz, kim jestem, prawda? – spytał już naszej pierwszej nocy.

– Wiem. Moim facetem – odparłam z dumą. – Reszta mnie nie obchodzi.

Miesiąc później mój ukochany wynajął dom w willowej dzielnicy i poprosił, bym z nim zamieszkała, a ja z radością się zgodziłam, czym kompletnie zszokowałam swoich rodziców. W głowach im się wprost nie mieściło, że taka mądra, porządna dziewczyna zadała się z bandziorem. Próbowali mnie zatrzymać, ostrzegali, że zajdę w ciążę, nie skończę szkoły i zmarnuję sobie życie albo zginę w mafijnych porachunkach, ale nie chciałam słuchać. Byłam zakochana i nie trafiały do mnie żadne argumenty.

Przeprowadziłam się do Marka i od tamtej pory zaczęła się równia pochyła. I nie chodzi o alkohol, bo nigdy mnie do tego nie ciągnęło, raczej o upadek moralny.

Nie zrezygnowałam z życiowych aspiracji

Marek trzymał mnie z daleka od tego, co brudne czy niebezpieczne, i nigdy nie rozmawiał ze mną o tak zwanych interesach „firmy”.

– Ufam ci, jak nikomu na świecie – tłumaczył. – Po prostu, im mniej wiesz, tym dla ciebie lepiej.

Tak po prawdzie, to ja nie miałam pojęcia, co on robi, gdzie jeździ i z kim się spotyka. Obijało mi się co nie co o uszy, ale nie bardzo wiedziałam, co to w praktyce oznacza. Wychodził rano, wracał wieczorem i szliśmy w miasto, żeby się zabawić.

Wbrew temu, co prorokowali rodzice, nie zaszłam w ciążę, nie rzuciłam szkoły i nie zrezygnowałam ze swoich życiowych aspiracji. Zamierzałam zdać maturę i dostać się na uniwerek, a mój facet wspierał mnie w tych zamiarach i mi kibicował. Niestety, pewnego dnia, koło trzeciej nad ranem wszystkie moje plany i marzenia legły w gruzach...

Wracaliśmy do domu z mocno zakrapianej imprezy. Tradycyjnie nie piłam, a Marek jak zwykle sobie nie żałował, w związku z czym auto prowadził Oskar – oficjalnie kumpel z podwórka, nieoficjalnie – goryl. Mareczek był w romantycznym nastroju, tulił mnie i szeptał do ucha, że mnie kocha i że kiedyś się ze mną ożeni. 

W połowie drogi, na skrzyżowaniu, zatrzymała się obok nas na światłach czerwona, sportowa toyota. Kierowca, młody chłopak, palił papierosa. Szyba po jego stronie była do połowy opuszczona.

– Fajne autko – mruknęłam, bo miałam słabość do sportowych samochodów.

– Zdasz egzamin, to ci takie autko kupię – obiecał Marek . – Chcesz się przejechać? – spytał sekundę później z dziwnym błyskiem w oku i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wysiadł, zbliżył się do toyoty.

– Zostaw kluczyki w stacyjce i wypad! – krzyknął.

Zamarłam, bo w niskim, seksownym głosie mojego chłopaka pojawiły się groźne nuty, spojrzenie stało się lodowate, a mięśnie twarzy stężały i zmieniły ją w nieruchomą maskę. Nie znałam go od tej strony i to nowe oblicze niespecjalnie mi się podobało. Chłopak, po chwili wahania, zgasił silnik i wysiadł z auta trzymając. Wyglądał jak moi koledzy z klasy. Był chudy, pryszczaty i trochę zniewieściały, a na dokładkę chyba głupi, ponieważ wziął Marka za gliniarza.

– Niech pan pokaże odznakę! – zażądał buńczucznym tonem.

Mój ukochany zaśmiał się nieprzyjemnie i go fachowo przeszukał.

– Tomasz K., lat 19, Cmentarna 12 – przeczytał po chwili z jakiegoś dokumentu. – Spadaj na chatę, Tomuniu i niech ci do głowy nie przyjdzie, żeby dzwonić na policję, kumasz? – spytał Marek słodkim głosem.  – O furkę się nie martw. Ktoś ją później odstawi pod dom.

Chłopak zbladł, zrobił krok w tył, odwrócił się na pięcie i zaczął biec. Po chwili zniknął nam z oczu, a zadowolony z siebie Marek zamachał do mnie.

– Zapraszam na przejażdżkę, kotku!  – krzyknął.

Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam

Targały mną sprzeczne emocje, ale uczuciem, które wybijało się na pierwszy plan, było przerażenie. Napaść na Bogu ducha winnego chłopaka zszokowała mnie i zaskoczyła. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to teraz niewiarygodnie, bo przecież „wiedziały gały, co brały”, ale wyobrażenia o czymś mają się nijak do rzeczywistości.

– No chodź! – ponaglił mnie Marek. – Ty prowadzisz.

Spojrzałam na niego i przesiadłam się posłusznie do toyoty. Pamiętam, że trzęsły mi się dłonie, a w gardle rosła wielka klucha.

– Spokojnie – mruknął i poklepał mnie z czułością po udzie. – To nie kradzież, tylko pożyczka. Jeśli chcesz być moją żoną, musisz się do takich rzeczy przyzwyczaić. Jedź. Pokaż, czego nauczyłaś się na kursie.

Pokiwałam głową jak automat i ruszyłam w dół ulicy. Starałam się wyglądać na spokojną, ale w środku cała się trzęsłam. Coś mi mówiło, że gdyby chłopak spanikował, Marek bez wahania dałby mu solidną nauczkę. 

Dręczyły mnie wyrzuty sumienia

Nasze stosunki mocno się ochłodziły. Udało mi się wrócić do dawnego życia bez większych problemów, a złamane serce szybko się zagoiło. Dotarło do mnie wreszcie, że związek z Markiem był błędem i że uczucie, którym go darzyłam, nie miało z miłością nic wspólnego.

Oczywiście, nie powiedziałam rodzicom o tej feralnej nocy. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Łudziłam się, że czas wyleczy mnie z poczucia winy, a dramatyczne wspomnienia kiedyś się zatrą, ale przeliczyłam się. Jedno jest pewne – moja przyszłość nie maluje się różowo. I to wszystko tylko dlatego, że zakochałam się w niewłaściwym człowieku.