Mój ojciec nauczył mnie, że nie można czekać, aż coś się „samo stanie”, trzeba kreować szanse i okazje. I jeśli pojawi się coś, czego się chce, należy zrobić wszystko, by to dostać. Robiłem, jak mnie uczył. Odnosiłem sukcesy, więc wierzyłem, że miał rację. Aż do dnia, kiedy dotarło do mnie, że wszystko co zdobyłem, rozłazi się w szwach. 

Zanim byliśmy w Katalonii, ja już się zakochałem

Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Jesienią miałem zacząć roczny staż w firmie wuja Konrada. I zdecydować, co chcę dalej zrobić ze swoim życiem. A tymczasem z przyjacielem, Wojtkiem, i grupą podobnych nam młodych ludzi, wyjechaliśmy do Hiszpanii na trzymiesięczny międzynarodowy obóz językowy.

Już w autobusie zauważyłem Elżbietę. Przyciągała mój wzrok jak magnes. Jej uśmiech rozgrzewał moją krew. Była miła, wesoła, inteligentna. Zanim po dwóch dniach podróży dotarliśmy do Katalonii, byłem już zakochany. Problem był jeden – ona wolała Wojtka. Gdy ja proponowałem spacer, miała mnóstwo do zrobienia. Gdy Wojtek, rzucała wszystko, by iść z nim nad rzekę. 

W końcu zrozumiałem, że ona już wybrała. Przestałem więc robić z siebie głupca. Ale nie mogłem się odkochać. Robiłem więc dobrą minę do złej gry, twierdząc, że nie ma sprawy, bracie, cieszę się, że ciebie wybrała, wiesz, ładna jest, ale pójdę kosić inne łąki, mało tu takich?

Uwierzył. 

A ja nocami marzyłem, że napadają nas terroryści, a ja ratuję wszystkich i zdobywam serce Elżbiety. Wyobrażałem sobie też inne scenariusze, których ostatecznym rezultatem było to, że Ela przenosi swoje uczucie na mnie. Wpadłem w obsesję. Zazdrość sprawiała, że moja przyjaźń z Wojtkiem zaczynała trzeszczeć w szwach

I na tę spulchnioną glebę pragnienia padło ziarno magii

To była magia, inaczej tego nie potrafię nazwać. Byliśmy na obozie już dwa miesiące. Tamtego dnia pojechaliśmy z przewodnikiem do miasteczka, w którym podobno było najwięcej warsztatów rękodzieła na kilometr kwadratowy. Mieliśmy przez cały dzień rozmawiać z rzemieślnikami, poznawać słownictwo, uczyć się. Ja już wtedy nie miałem serca do nauki, moje oczy śledziły tylko szczęście Eli i Wojtka. Było to jak rozdrapywanie rany i sypanie na nią soli. A w głębi mnie narastała mroczna fala emocji. Jak gorąca magma, która unosi się kominem wulkanu do góry. Nie wiem, jaką formę przybrałby mój wybuch, gdybym nie trafił na Prządkę. 

Zobacz także:

To było w południe. Weszliśmy do warsztatu tkackiego, w którym przy krosnach pracowały trzy młode kobiety. W grupie było nas piętnaścioro, warsztat nie był zbyt przestronny, więc zrobiło się tłoczno. Stałem z tyłu, nie interesowało mnie tkanie. Jak zwykle z ukrycia patrzyłem na Wojtka i Elę, którzy stali po drugiej stronie, trzymając się za ręce. Wokół mojego serca wirowało nieprzyjemne uczucie. 

– Kto z was chce spróbować utkać kawałek pledu? – spytał przewodnik 

Niemal wszyscy podnieśli ręce, Wojtek i Ela oczywiście też, śmiejąc się radośnie. Nie mogłem na to patrzeć. Odwróciłem się. Za sobą dostrzegłem drewniane niebieskie drzwi, pełne ażurowych mauretańskich zdobień. Miałem wrażenie, że mnie zapraszają, zwłaszcza że były nieco uchylone. Obejrzałem się za siebie. Nikt na mnie nie patrzył, zrobił się rejwach. Cóż, to trochę potrwa, pomyślałem, i wsunąłem się przez drzwi do sąsiedniego pomieszczenia. 
Było dość spore i prawie puste, nie licząc koszy wypełnionych kolorową przędzą, które stały pod ścianami. Na środku pokoju znajdowało się duże krosno, a przy nim siedziała prządka. Na oko miała z czterdzieści parę lat. Później wielokrotnie próbowałem sobie przypomnieć, w co ta kobieta była ubrana, ale nie pamiętałem. Jakbym oprócz jej twarzy i ogromnych czarnych oczu nie widział niczego innego. 

Prządka uniosła głowę i spojrzała na mnie. Uśmiechnęła się lekko. Ośmielony, podszedłem bliżej. Rzuciłem okiem na to, co tkała. 

– Nie patrz – powiedziała takim tonem, że odwróciłem wzrok od krosna. Nie wiem, co ona tkała, ale z pewnością nie była to zwykła, nudna tkanina. – Usiądź – wskazała mi głową stołek obok krosna. 

– Kim pani jest? – spytałem po hiszpańsku. Nie mogłem się na nią napatrzeć. Była piękna. Skojarzyła mi się z dawną gwiazdą Hollywood.

– Prządką – odparła. – Ważniejsze pytanie brzmi: Co ty zamierzasz zrobić ze swoim pragnieniem, i jak cię przed tym uchronić.

– Nie rozumiem – odparłem. 

Kochasz kobietę, która jest przeznaczona innemu. Ale ty nie chcesz się z tym pogodzić. W twojej duszy rośnie śmierć. Nie lubię niezaplanowanych śmierci.

Nadal nie rozumiałem, o czym ona mówi i kim jest, ale jej słowa wytrąciły mnie z zapatrzenia i wróciły wszystkie moje emocje. 

– Każdy sam wykuwa swoje przeznaczenie – powiedziałem twardo. 

– Jeśli czegoś się chce, trzeba to zdobyć. A ja chcę Eli. Kocham ją. 

– I myślisz, że zabijając swojego przyjaciela, zdobędziesz serce kochającej go kobiety? – prządka parsknęła drwiącym śmiechem. – Nie popełniaj błędu tysięcy głupich mężczyzn. To nigdy nie skończy się dobrze. 

Prządka patrzyła na mnie nieodgadnionym wzrokiem

Ze słów Prządki dotarły do mnie tak naprawdę tylko słowa: zabijając swojego przyjaciela. W tym momencie zrozumiałem, że ona ma rację. Że to będzie skutek wybuchu tej mrocznej energii, która we mnie wzbiera. 

– To nieuniknione – wyszeptałem. 

– Jeśli chcę być w życiu szczęśliwy, muszę mieć Elę

– Nie będziesz jej miał. Nigdy cię nie pokocha i nigdy nie będzie twoja, nawet gdybyś zabił jej ukochanego. W tej linii życia to po prostu niemożliwe. Ich wspólne przeznaczenie jest zbyt silne. Zaakceptuj to. Za miesiąc się rozstaniecie, ty wyjedziesz z miasta, przez lata nie zobaczysz się z przyjacielem i jego żoną…

– Nigdy – krzyknąłem i zacisnąłem dłonie w pięści. Sama myśl, by odpuścić, wyjechać, zapomnieć, była nie do zniesienia. 

– Dasz radę to zrobić – powiedziała kobieta łagodnie. – Tylko musisz wziąć się w garść, obudzić rozsądek i uczciwość.

Te słowa nie niosły dla mnie treści. Natomiast zalęgła się we mnie inna myśl, zrodzona z dziwności tej sytuacji. Czułem się jak we śnie, jakbym w jakiejś mitycznej przestrzeni rozmawiał z istotą Mocy. Kimś, kto wie więcej i może więcej. W głowie zabrzmiały mi jej uprzednie słowa. 

– W tej linii życia – powtórzyłem je. – A w innej?

Prządka patrzyła na mnie nieodgadnionym wzrokiem, jakby zastanawiała się nad dostępnymi opcjami. Potem spojrzała na to, co przędła, pochyliła się i coś zrobiła. Nie wiem co, bo choć kątem oka widziałem ruch jej rąk na krosnach, tkanina wciąż była bardziej wrażeniem, niż czymś materialnym. 

– Masz rację – mruknęła. – Nie odpuścisz – spojrzała na mnie. – Prosisz o przeniesienie przeznaczenia, tak? Los twojego przyjaciela ma być twoim losem, tak? 

– Czy to możliwe? – spytałem podekscytowany.

– Wszystko jest możliwe, jeśli jesteś gotów zapłacić cenę

– Jaką?

– Syn.

– Słucham? 

Prządka popatrzyła na mnie poważnie. 

– Nie urodzi ci się syn. 

– Nie znam faceta, dlaczego miałbym go żałować? – zażartowałem. Byłem podniecony pojawiającą się możliwością zdobycia ukochanej. W oczach kobiety mignęła jakaś emocja, ale nie rozpoznałem jej. – Chcę tego przeniesienia. Nic innego się nie liczy.

– Dobrze. Podaj mi lewą dłoń.

Wysunąłem ku niej rękę. Prządka ukłuła mnie czymś w palec serdeczny, a potem dotknęła kropli krwi nicią, którą wplatała w tkaninę. Zobaczyłem, jak krew zabarwia nić na czerwono, poczułem jakieś dziwne szarpnięcie w sercu… 

Ktoś szturchnął mnie w bok. Otworzyłem oczy. Stałem w grupie kolegów w niewielkiej tkalni. Przy jednym z krosien zauważyłem Wojtka. Poszukałem wzrokiem Eli, ale nie było jej. Wtedy poczułem kobiecą dłoń, która wsunęła się w moją.

– Nie wiedziałam, że umiesz spać na stojąco – powiedziała do mnie Ela i przytuliła się do mojego boku. Gdy uniosła ku mnie twarz, w jej oczach ujrzałem ciepło i miłość. Zadrżałem. Jakby sprawdził się mój sen. Rozejrzałem się, ale w żadnej ze ścian nie było niebieskich drewnianych drzwi. Przyśniły mi się, nie było innego wytłumaczenia.

Ela mnie nie zdradzała, ale już o tym myślała

Przez kolejne lata przekonałem sam siebie, że to poprzednie życie, kiedy Ela była z Wojtkiem, było tylko zaburzeniem mojego mózgu. W końcu na każdym kroku życie udowadniało mi, że jest prawdziwe. 

Nie pojechałem do Austrii do wuja, bo nie chciałem opuszczać Eli. Skończyłem studia z zarządzania, by być z nią w tej samej grupie. Pobraliśmy się, potem założyłem firmę. Ela urodziła naszą córkę i uznała, że woli być w domu. Nie miałem nic przeciwko. Ja rozwijałem biznes. Kupiliśmy dom, z roku na rok było nam coraz lepiej. 

Wojtek pozostał przyjacielem domu. Jak zawsze pełen energii, pomysłów, taki niespokojny duch. Ela mówiła, że powinien znaleźć sobie kobietę, która go okiełzna, da mu cel. On odpowiadał, że najpierw musiałby się zakochać, ale najwyraźniej nie jest do tego zdolny. A przecież szuka. 

Faktycznie, szukał. Ciągle poznawaliśmy jego nowe dziewczyny. Był muzykiem, miał artystyczną duszę, która najpierw kobiety pociągała, a potem przerażała niestałością. Jedynie Elżbieta go rozumiała. Twierdziła, że ma duży talent, i gdyby tylko był bardziej konsekwentny i zdyscyplinowany, osiągnąłby sukces.

Raz odpowiedział żartem, że gdyby Ela go wzięła pod swoje skrzydła, to by się ogarnął. A ona zaśmiała się i odparła, że powinien był o tym pomyśleć, kiedy się poznali, i postarać się, by to jego wybrała, a nie mnie.

Siedzieli wtedy w ogrodzie naszego domu, Sabinka, nasza dziewięcioletnia wówczas córka, usiłowała go namówić, by zagrał z nią w badmintona. Wstał i poszedł. Moja córka uwielbiała wujka Wojtka, swojego ojca chrzestnego. A on uwielbiał ją. Wtedy, tamtego dnia, gdy usłyszałem tę wymianę zdań i patrzyłem, jak Wojtek bawi się z Sabiną, poczułem coś dziwnego. Ale po chwili wszystko wróciło do normy, a ja zapomniałem. 

Dziesięć lat później siedziałem w salonie naszego domu, po obiedzie, znów, jak od pewnego czasu, czując się wykluczony z rodziny. Moja dziewiętnastoletnia córka siedziała blisko chrzestnego na kanapie, pokazując mu coś na tablecie i śmiejąc się, a moja żona w fotelu po drugiej stronie stolika czytała książkę. I dostrzegłem tę wymianę spojrzeń między Wojtkiem a Elżbietą. Zrozumiałem, co ono oznacza. Jeszcze nie zrobili tego pierwszego kroku ku romansowi i zdradzie, ale już o tym myśleli. 

Patrzyłem na Sabinę. Była moją córką, ale zupełnie tego nie czułem. Nigdy nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Miłość między mną a Elżbietą też się już wypaliła. W biznesie miałem wrażenie, że wrogowie sprzysięgli się, by mnie wykończyć. Wszystko się sypało, rozchodziło w szwach. Miałem dopiero czterdzieści pięć lat i wrażenie, że po tylu latach starań nie mam nic.

Patrzyłem na trójkę najbliższych mi ludzi i zobaczyłem w nich rodzinę. Ja tkwiłem poza ich kręgiem. Wtedy powróciły do mnie słowa, które kiedyś usłyszałem we śnie: „Chcesz przeniesienia przeznaczenia? Los twojego przyjaciela ma być twoim losem”. I pomyślałem: A jeśli to nie był sen? Przez moje ciało przeleciał dreszcz i w głowie rozwinęły się wspomnienia mojego życia przed wizytą u Prządki. Gdyby były zwykłym zaburzeniem percepcji, czy byłyby tak wyraźne, prawdziwe? Bardziej prawdziwe, niż to życie, które przeżyłem?

A skoro można było przenieść przeznaczenie, może da się to odkręcić?

Następnego dnia kupiłem bilet na lot do Hiszpanii. W Barcelonie wynająłem samochód i pojechałem na północ. W miasteczku Prządki niewiele się zmieniło, jakby czas omijał je szerokim łukiem. Było już późno, więc wynająłem pokój w małym hoteliku, a potem zaszedłem do niewielkiej rodzinnej restauracji na kolację. Siedziałem przy stole nad parującą paellą, piłem wino i zastanawiałem się, co stanie się jutro. Jakie mam opcje.

– Nie masz żadnych – usłyszałem. Uniosłem wzrok. Naprzeciwko mnie siedziała Prządka. – Nie ma powrotu do przeszłości, to prawa fizyki. Powinieneś to rozumieć. 

– Wszystko się sypie – powiedziałem. – Nie tak miało być. Zapłaciłem za to synem.

I w tym momencie poczułem ból w sercu. Tęsknotę, która często mnie dopadała, a nie wiedziałem, skąd się brała. Teraz zrozumiałem. Tęskniłem za  życiem, którego nigdy nie przeżyłem. Moim życiem. W przebłysku ujrzałem moje dawne przeznaczenie, którego się wyrzekłem: ludzi, których nie poznałem, bo nie pojechałem do wuja, a którzy otworzyliby mi drogę do życia pełnego podróży, przygód i odkryć. Życia pełnego wielkich miłości do wspaniałych kobiet i miłości największej – do syna, którego się wyrzekłem, nie wiedząc, że byłby moim najlepszym przyjacielem. Syn, który zaopiekowałby się mną na starość, który byłby przy mnie do końca i sprawił, że żyłbym i umierał szczęśliwy.

– Zapłaciłeś – prządka skinęła głową. – Twój przyjaciel, żona i córka, która powinna być jego, w końcu się zejdą. I nic na to nie poradzisz. 

– A ja? Co z moim przeznaczeniem? 

– Proszę pana, wszystko w porządku? – kelner nachylał się nade mną. Siedziałem w restauracji sam, nad wystygłą paellą. Ale zrozumiałem, że dostałem odpowiedź i mogę wracać do domu. 

Nie mam żalu do żony i córki, że o mnie zapomniały

Ela rozwiodła się ze mną i rok później wyszła za Wojtka, któremu wreszcie świetnie idzie zawodowo. Córka zagląda do mnie rzadko. W końcu to, co potrzebuje od ojca, otrzymuje od ojczyma. Nie mam do nich żalu. Może do prządki, która nie wyjaśniła mi dokładnie, z czego rezygnuję. Mogła mi to przecież pokazać, jak zrobiła to dwadzieścia pięć lat później. Tyle że kiedy pierwszy raz o tym pomyślałem, w głowie pojawiła mi się myśl: Nie spytałeś. 
To prawda. Nie spytałem. Wiedziałem lepiej.