Obudził mnie łomot do drzwi przetykany trelem dzwonka. Zarys okna nawet jeszcze nie szarzał, a święcący ekranik budzika wskazywał godzinę 3.15. Kto to mógł być o tej porze?

– Rany boskie, co się stało?! – mamrotałem w panice, szukając pod łóżkiem pantofli i bezskutecznie próbując znaleźć włącznik lampki przy łóżku. W końcu pobiegłem boso w ciemności, coś zwaliłem na podłogę, rozległ się trzask pękającego szkła. Dopadłem drzwi i spojrzałem przez wizjer. Na klatce schodowej stał mój brat. Boże! Ktoś umarł?!

– Otwieraaać! – ryknął Stefan i ponowił łomot w drzwi.

Przekręciłem zamek.

– Tata miał znowu atak? Czy coś z mamą?! – zakrzyknąłem, wpuszczając go do przedpokoju. – Coś z mamą, tak?!

– Co? Z mamą? Jaką mamą? Nie, nie… – mamrotał na wpół przytomnie. – Coś innego. Czytaj. Znalazłem to w skrzynce.

Był wstyd jak nie wiem co

Podał mi świstek papieru, tłumacząc, że wracając późno z kolacji służbowej, przed wejściem do mieszkania odruchowo zajrzał do skrzynki pocztowej… Chwyciłem kartkę papieru. Postrzępiony brzeg na linii wyrwania z brulionu i kilka nagryzmolonych słów.

Zobacz także:

– „Będę jutro po szesnastej. Jimmy” – odczytałem powoli.

Co za Jimmy?

– No jak to? Nie wiesz?! Jest jeden. NASZ Jimmy – wycedził Stefek, zdziwiony najwyraźniej, że nie od razu skojarzyłem.

– TEN Jimmy? Naprawdę? – nie dowierzałem. – Ale skąd…

– A nie pamiętasz, jak było ostatnim razem? Jimmy nie używa telefonu ani maila. Jakiś chłopak przyszedł z liścikiem, ojciec go pogonił, bo myślał, że mama dostaje potajemnie listy od kochanka. A Jimmy się potem zjawił wieczorem. My nieprzygotowani i zaskoczeni. Był wstyd jak nie wiem co.

Pamiętałem. Rzeczywiście był wstyd. Gość przyjeżdża z zagranicy, w dodatku rodzina, niesie prezenty i kwiaty dla mamy, my stoimy w drzwiach ubrani w pasiaste flanelowe piżamy, a w tle ojciec śpiewa arię Moniuszki pod prysznicem. To się nie może powtórzyć.

– Sądzisz, że to on? – nie byłem tak pewny jak Stefek.

– A znasz jeszcze innego Jimmy’ego? – zapytał zdenerwowany moimi wątpliwościami.

Nie znałem.

– Ubieraj się. Mamę i tatę też już zawiadomiłem. Do szesnastej mało czasu.

Wciągnąłem ubranie, omiotłem zrezygnowanym wzrokiem skorupy po wazonie zrzuconym w ciemnościach i popędziłem za bratem. Budzik wskazywał 3.28.

Nadchodził czas dysponowania spadkiem

Jimmy to kuzyn naszego ojca. Legendarna postać w rodzinie. Nielegalnie przekroczył granicę w latach sześćdziesiątych, uciekając do Europy Zachodniej, a potem do USA. Parał się setkami różnych zajęć, by w końcu rozwinąć biznes szparagowy i dorobić się milionów.

Po transformacji systemowej w Polsce zaczął kontaktować się z rodziną. Wielu zapałało ku niemu nagłą kapitalistyczną miłością, snując wizje łatwego bogactwa zdobytego przy pomocy Jimmy’ego. Jeden z kuzynów ojca nawet do niego pojechał, obiecując sobie nie wracać bez worka dolarów uzyskanych od milionera.
Jimmy przyjął go serdecznie, ugościł, ale w sprawach pieniężnych udzielił jedynie kilku rad, jak rozkręcić biznes w Stanach Zjednoczonych, oraz w którym ze stanów są najniższe podatki od działalności gospodarczej. Rozczarowany ziomek wrócił do kraju z bagażem amerykańskiej wiedzy fiskalno-ekonomicznej, jednakże bez fortuny od bogatego kuzyna. Bilet kupił za pożyczone od niego pieniądze. Od tego czasu rozeszła się po rodzinie krzywdząca pogłoska, że Jimmy to sknera.

Nastąpiło wyraźne oziębienie stosunków. Jednak on wraz z nadchodzącą starością zaczął odwiedzać stare kąty w kraju, a u nas tymczasem pojawiło się nowe pokolenie dzieci karmionych opowieściami o milionach bezdzietnego wujka za oceanem. Rozpalało to wyobraźnię niejednego członka rodziny. Tym bardziej że zgodnie z prawami biologii nadchodził czas dysponowania spadkiem i dziedziczenia szparagowego majątku starszego pana.

Nie może być za bogato

W domu mojego brata pomimo wczesnej godziny ruch był już jak na dworcu kolejowym w szczycie sezonu wakacyjnego. Mama i ojciec siedzieli w salonie przy parujących szklankach z herbatą. Żona Stefka krzątała się po domu, kroiła kanapki córkom do szkoły, sortowała pranie, wycierała kurze i wykonywała mnóstwo innych czynności, pokazując dobitnie teściom, jak bardzo jest zajęta przy utrzymaniu domu w dobrym stanie o każdej porze dnia i nocy.

Dwie nastoletnie dziewczyny, córki Stefa, Ewelina i Kamila, snuły się zdezorientowane w piżamach pomiędzy łazienką, salonem a własnym pokojem, nie wiedząc, co ze sobą począć o świcie. Bawić dziadków rozmową, myć się i ubierać do szkoły, czy może wrócić do łóżek i dospać te dwie godzinki?

– Mówię ci, Basiu, Jimmy pojawił się, żeby uregulować sprawy majątkowe. W tym wieku nie znasz dnia ani godziny – perorował ojciec, z namaszczeniem unosząc herbatę do ust.

– Oj tak, stęsknił się za krajem, to przyjeżdża, brak mu tam swojskiej gościnności – przekazywała swój punkt widzenia nasza mama.

– E tam, swojska gościnność – wątpił pragmatycznie ojciec.

Spierali się tak od kilku minut, a teraz my poszerzyliśmy skład tego panelu dyskusyjnego. Rozmowa krążyła pomiędzy dwoma zagadnieniami: po co Jimmy przyjechał – i jak go przyjąć.

– Nie może być za bogato, bo jeszcze gotów pomyśleć, że się nam zbyt dobrze powodzi – ojciec, pomimo skorupy obojętności, cały czas myślał o potencjalnym spadku i milionach do zagospodarowania. Czyżby chciał go wziąć sposobem „na biedaka”?

– No ale nie może być w żadnym wypadku za ubogo. Gość w dom, Bóg w dom – studziła atmosferę matka zgodnie ze swoją tezą, że Jimmy’emu brak polskiej gościnności.

– Gość w dom, cukier do spiżarki – próbowałem wprowadzić nieco humoru do tej ciężkiej dyskusji, jednakże nikogo to nie rozśmieszyło.

Obie strony traktowały wszystko bardzo poważnie.

Nadszedł czas na działanie

Córki Stefka wyszły w końcu do szkoły, wybierając kilkadziesiąt minut czekania na pierwszą lekcję i w ten sposób unikając udziału w zaostrzającej się wymianie opinii o sposobach przyjęcia bogacza w naszych skromnych progach. Miały jednakże przykazane nie włóczyć się nigdzie po lekcjach i wrócić jak najszybciej, żeby pomagać w pracach przygotowawczych. Tymczasem potyczka słowna nabierała tempa.

– Ten nowy telewizor trzeba schować do piwnicy. Masz przecież jeszcze gdzieś poprzedni, z pękniętą obudową. Może wniesiemy też na jeden wieczór starą pralkę? Widziałem jedną przy śmietniku. Co? – forsował swoją wizję ojciec.

– Musi być na ciepło i na zimno, osobny półmisek wegetariański. No i szparagi!

Nie zapominajmy, że on jest królem szparagów – mama powoli brnęła przez ustalanie jadłospisu, nie zważając na nakazy ubóstwa i wstrzemięźliwości. Znowu rzuciłem rozluźniającą uwagę, że najlepiej będzie, jak przebierzemy się w siermięgi i będziemy jeść kaszę z jednej miski, siedząc na ławach z nieheblowanego drewna. Znowu nikt się nie zaśmiał.

Po kilku godzinach dyskusji, kolejnych kawach i herbatach, ustalaniu poziomu pokazowego ubóstwa oraz menu nadszedł czas na działanie. Zaczęliśmy przenosić i chować sprzęty zgodnie z zaleceniami ojca. Ze względu na ciężar nowa pralka w łazience nie została ruszona, jedynie przykryta starą, postrzępioną derką à la Cepelia rocznik 1978. Z kuchni rozchodziły się smakowite zapachy. Ala, Stefka żona, ze zdenerwowaną miną dzieliła swój czas między przygotowania do kolacji, szukanie w internecie łatwego przepisu na szparagi, a dzielne znoszenie niekończącego się strumienia uwag teściowej. Czas płynął.

Dziewczyny wróciły ze szkoły i od razu zostały zaprzęgnięte do pracy. Robiły to, czego od nich żądaliśmy, śledząc jednocześnie ze zdziwionymi minami chaos, jaki ogarnął ich dom. W końcu około 15.50 byliśmy gotowi. Wszyscy zapadli z westchnieniem w fotele i na kanapy, odpoczywając po trudnym dniu. Zapadła cisza.

Już idę, Jimmy!

Nagle rozległ się dzwonek. Podskoczyliśmy jakby ukłuci szpilką. Stefek popędził do wyjścia. Po chwili usłyszeliśmy, jak woła jedną ze swoich latorośli:

– Kamila, kolega do ciebie!

Po chwili wrócił do pokoju.

To jeszcze nie on – westchnął i opadł na kanapę.

Po chwili Kamila weszła do pokoju i uśmiechnęła się przymilnie do ojca.

– Tato, wyjdę na chwilę przed dom. Wrócę natychmiast, jak tylko się ten wujek pojawi. Bardzo proszę… Mogę?

Ten skinął niechętnie głową.

Był już kwadrans po czwartej, atmosfera gęsta.

– Już idę, Jimmy! Puścili mnie – rozległ się z przedpokoju radosny głos Kamili.

Spojrzeliśmy po sobie ze zdumionymi minami. Jak ona go nazwała…? Stefek wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę i bacznie ją zlustrował. Następnie zerwał się ze wściekłą miną i popędził za dwójką nastolatków.

Wrócił po trzech minutach.

– Można już jeść. I wnosić telewizor z powrotem – oświadczył nam grobowym głosem. – Jimmy już sobie poszedł.