Jeszcze do niedawna moje życie toczyło się bez większych zawirowań i niespodzianek. U mego boku był mąż, który mnie kochał, para cudownych dzieci, całkiem niezła praca i śliczny domek. Aż tu nagle zjawił się TEN facet. Mój ułożony świat o mały włos nie stał się gruzowiskiem.

Ćwierć wieku to szmat czasu...

Wszystko zaczęło się cztery tygodnie temu. Nadszedł piątek. Byłam sama w domu. Moja druga połówka zabrała nasze pociechy na weekendowy wypad w Tatry. Naturalnie prosili, bym się do nich przyłączyła, ale grzecznie podziękowałam. Bardziej uśmiechała mi się perspektywa leniuchowania przez dwa dni z pilotem w ręku. Przygotowałam miskę popcornu, rozłożyłam się na sofie. I nagle usłyszałam dźwięk telefonu.

Cześć Lidia, mówi Maciek – usłyszałam w słuchawce nieznajomy głos.

– Maciek? Jaki Maciek? – zdziwiłam się, bo imię nic mi nie mówiło.

– Nie pamiętasz mnie? Cóż, w sumie minęło już ponad 25 lat – odparł rozmówca. Na te słowa w mojej głowie nagle pojawiły się wspomnienia ze szkoły średniej. Olśniło mnie w jednej chwili. Rany, jak mogłam go nie rozpoznać?! Toż to Maciek we własnej osobie! Chłopak, w którym kiedyś zakochałam się po uszy!

Spotkaliśmy się pierwszy raz w domu kultury na naszym osiedlu. Ja chodziłam na zajęcia plastyczne, a on brał udział w kółku aktorskim. Pewnego razu, kiedy bardzo spieszyło mi się na warsztaty, zderzyliśmy się ze sobą na korytarzu. Po prostu na niego wpadłam. Straciłam równowagę i upadłam jak długa na ziemię. Chłopak pomógł mi wstać i zaproponował, żebyśmy poszli razem na zapiekankę. Gdy ten wieczór dobiegał końca, byliśmy już w sobie bez pamięci zakochani.

Od tego momentu byliśmy praktycznie nierozłączni. Gdziekolwiek się udawaliśmy, robiliśmy to we dwoje. Kiedy tuliliśmy się do siebie, czy to nad brzegiem rzeki, czy na parkowej ławeczce, snuliśmy plany dotyczące naszej przyszłości. Nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że jakaś siła mogłaby sprawić, że się rozstaniemy. Upłynął rok, później kolejne lata. Podczas gdy nasi koledzy i koleżanki ze szkoły wciąż znajdywali nowe zauroczenia, nasze uczucie rozkwitało w najlepsze.

Zawsze będę cię kochał, ale bądź cierpliwa

Niestety krótko po maturze Mateusz wyznał, że jego rodzina przeprowadza się do Kanady na stałe.

– Zaraz, zaraz, ale ty raczej tutaj zostajesz, prawda? W końcu przyjęli cię na uczelnię – zirytowałam się.

– Niestety nie, lecę razem z nimi. Nie mam wyboru – wyksztusił z trudem.

– Słucham?! Obiecaliśmy sobie, że nigdy się nie rozstaniemy – wybuchnęłam płaczem.

– Proszę, nie płacz… Przecież do ciebie wrócę… Pomogę rodzicom się przeprowadzić i zaraz będę z powrotem. A jak nie, to zabiorę cię ze sobą. Zawsze dotrzymuję obietnic – objął mnie czule.

– Akurat. Po miesiącu albo dwóch nawet nie będziesz mnie już pamiętał – wyszlochałam.

– Kochanie, to nieprawda! Moja miłość do ciebie nigdy nie zgaśnie. Po prostu bądź cierpliwa i czekaj na mój powrót! Dajesz mi słowo, że mnie nie zapomnisz? – upewniał się.

Przyrzekłam mu to. Po paru tygodniach nadeszła chwila rozstania na lotnisku. Kiedy już wzbił się w przestworza, czułam, jakby moje serce miało zaraz pęknąć z rozpaczy. Brakowało mi go tak strasznie, że nie mogłam wytrzymać. Nieustannie wypatrywałam jakiegoś znaku od niego, choćby najmniejszej wiadomości.

Obecnie komunikacja jest bardzo łatwa. Mamy możliwość wysłania e-maila, SMS-a czy rozmowy online. Kiedyś w zasadzie jedynym sposobem były listy, bo rozmowy międzynarodowe kosztowały fortunę. No i w dodatku w moim domu nie było telefonu. Codziennie sprawdzałam więc naszą skrzynkę na listy, mając nadzieję, że przyszło coś od niego z Kanady. Na całe szczęście mój chłopak dość regularnie wysyłał mi sporo listów. Były one pełne czułości, miłosnych zwierzeń i wspominania naszych wspólnych chwil. Odpisując mu, utrzymywałam podobny nastrój, bez przerwy dopytując, kiedy wreszcie uda nam się spotkać. On na to odpisywał, że jeszcze do końca nie jest pewien, ale być może poda mi już jakąś datę w kolejnym liście.

Chciałam go bronić jak lwica

Z utęsknieniem wypatrywałam chwili, kiedy ponownie poczuję jego silne objęcia. Jednak po mniej więcej roku korespondencja nagle się urwała. Kompletnie nie wiedziałam, co się stało. Chodziłam przygnębiona i przygaszona. Moja mama nie potrafiła znieść widoku mnie w takim stanie.

– Córciu, zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie nie jest łatwe, ale gdy tylko zaakceptujesz rzeczywistość, od razu poczujesz się lepiej – przekonywała.

– O czym ty mówisz? Jaką rzeczywistość mam zaakceptować?

– Chodzi o to, że Maciek już pewnie zakochał się w innej. Nawet nie pamięta, że kiedykolwiek istniałaś w jego życiu.

– Nie, to się nie mogło wydarzyć. Obiecał mi wieczną miłość. Ufam mu całym sercem – sprzeciwiłam się gwałtownie.

Czułam, że mogłabym walczyć o niego niczym rozwścieczona lwica. Głęboko wierzyłam, że pomimo czasu, który upłynął i odległości, która nas dzieli, jestem dla niego wyjątkową kobietą. I że niebawem otrzymam od niego wiadomość, która to udowodni. Tygodnie mijały, a upragniony list wciąż nie nadchodził. Rzecz jasna czułam się z tego powodu nieszczęśliwa, ale ból nie był już tak przejmujący jak na samym początku. Pewnego razu nawet zorientowałam się, że od tygodnia ani razu nie sprawdziłam skrzynki pocztowej.

Znał masę ślicznych dziewcząt, ale postawił na mnie

Powoli przestawałam wierzyć w miłość Maćka, aż w końcu ta wiara całkowicie się ulotniła. Przyjęłam do wiadomości, że nasze drogi już się nie skrzyżują. Żyłam jak typowa studentka. Chodziłam na zajęcia, wkuwałam przed egzaminami, a od czasu do czasu wpadałam do klubów czy balowałam ze znajomymi na domówkach. Na jednej z takich imprez poznałam Artura. Był bardzo atrakcyjnym, młodym lekarzem, który dopiero zaczynał swoją karierę w chirurgii. Wokół niego krążyło masę ślicznych dziewczyn, ale on wybrał właśnie mnie. Zaprosił na pierwszą randkę, a potem na kolejną.

W jego obecności czułam się dobrze, ale nic poza tym. Zero przyspieszonego bicia serca czy motyli w brzuchu. On za to kompletnie stracił dla mnie głowę. Chodził za mną jak cień, traktował jak księżniczkę, zarzucał kwiatami. Moi rodzice byli nim oczarowani. Ciągle mi powtarzali, że jeśli go stracę, to do końca życia będę tego żałować, bo lepszej partii na męża nie znajdę. Kiedy więc po dwóch latach oświadczył mi się, powiedziałam „tak”. Nie kochałam go, ale wiedziałam, że u jego boku będę bezpieczna, że da mnie i naszym dzieciom spokojne, dostatnie życie. I nie pomyliłam się.

Nigdy nie żałowałam ślubu, aż do tego wieczora...

Artur, pomimo mijających lat, wciąż był wspaniałym partnerem życiowym. Troskliwym, dbającym o mnie, lojalnym. Ani przez chwilę nie żałowałam, że zostałam jego żoną, byłam pewna swojego wyboru. Do momentu, gdy tego wieczoru usłyszałam w słuchawce głos Maćka. Nasza rozmowa nie trwała długo. Byłam tak zaskoczona i wzruszona tą niespodziewaną pogawędką, że nie potrafiłam wydusić z siebie ani jednego sensownego zdania. Maciek od razu to zauważył.

– Co powiesz na to, żebyśmy jutro się zobaczyli? Będziesz mogła wszystko sobie poukładać w głowie – zaproponował. Przystałam na to bez zastanowienia. Nie dlatego, że wciąż coś do niego czułam. Miałam pewność, że to zamknięty rozdział. Po prostu chciałam zobaczyć, jak się zmienił facet, w którym kiedyś byłam tak szaleńczo zakochana. No i dowiedzieć się, czemu przestał odpisywać. Ustaliliśmy, że spotkamy się w kawiarence w hotelu.

Czekał na mnie, kiedy przekroczyłam próg lokalu. Rozpoznałam go bez trudu. Przybyło mu lat, jego włosy przyprószyła siwizna, lecz to wciąż był ten sam człowiek, z którym snuliśmy wizje naszego wspólnego życia. Podniósł się od stolika i skierował kroki ku mnie. Ściskał w dłoni ogromną wiązankę kwiatów.

– Rany, Lidka, to naprawdę ty! Nic się nie zmieniłaś. Jak ja się cieszę, że cię w końcu znalazłem – powiedział, ściskając mnie mocno. Poczułam przypływ gorąca, zupełnie jakby czas się cofnął i znów byliśmy nastolatkami.

– Wiesz, chyba nie mam ochoty na kawę – wydukałam.

– Nie? To na co masz ochotę? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy. Bez słowa pokazałam palcem klucz na stoliku i skierowałam się w stronę windy. Po chwili, w pokoju hotelowym, zatonęłam w jego objęciach. Z Maćkiem spędziłam noc i cały kolejny dzień. Szczerze mówiąc, prawie w ogóle nie spaliśmy. Na przemian kochaliśmy się i rozmawialiśmy. Chcieliśmy dowiedzieć się o sobie absolutnie wszystkiego.

Powiedział, że dotrzymał słowa

Maciej wyznał, że milczał z powodu ciężkiego wypadku na drodze. Kilka miesięcy był nieprzytomny, a potem przez rok wracał do zdrowia. Gdy w końcu poczuł się lepiej, próbował nawiązać kontakt listownie, ale bez odzewu z mojej strony.

– Pewnie moi rodzice przechwycili listy i wyrzucili je – doszłam do wniosku.

– Ale czemu mieliby to zrobić? – zaskoczył go mój domysł.

– Byłam wtedy już z Arturem. Może nie chcieli, żebyś po raz kolejny zawrócił mi w głowie – mój uśmiech miał nutę goryczy.

– Wielka szkoda, byłem zdecydowany polecieć do Polski. Pamiętałem o tym, co ci obiecałem. Chciałem wrócić i oświadczyć ci się...

– Ale nie wróciłeś... Nie da się zmienić przeszłości – z moich ust wydobyło się westchnienie.

– Ale możemy nadgonić to, co przegapiliśmy! Polećmy razem do Kanady. Od nowa napiszemy naszą historię! Kocham cię i pragnę, byśmy byli razem aż po grób!

– Daj spokój! Teraz jestem już mężatką i matką. Nie mogę ich od tak porzucić.

– Twoje dzieci prawie osiągnęły pełnoletność i lada moment zaczną żyć po swojemu. A co z mężem? Przecież sama przyznałaś, że nigdy nic do niego nie czułaś.

– Ale Artur jest dla mnie dobry, troszczy się o mnie…

– I to ci odpowiada?

– Jak do tej pory pasowało mi to.

– No to jak będzie? – Maciek spoglądał na mnie z nadzieją w oczach. Miałam ochotę wykrzyknąć, że się zgadzam, że jestem na tak, jednak powstrzymałam się przed tym.

– Nie wiem… Potrzebuję trochę czasu, żeby to wszystko sobie poukładać w głowie – wydusiłam z siebie. Nie byłam gotowa, by od razu zdecydować.

W niedzielę pod wieczór byłam z powrotem w domu, jeszcze przed tym, jak mąż i dzieci mieli wrócić. Zaczęłam szykować obiad, ale kompletnie nie mogłam się skupić. Wciąż widziałam przed oczami twarz Maćka i słyszałam, jak mówi: „Pojedźmy razem do Kanady”.

„A co, jeśli faktycznie powinnam to zrobić…?” – szeptało mi moje serce.

Moje rozmyślania zostały przerwane, kiedy nagle usłyszałam dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Po chwili do mieszkania wpadli Artur z dzieciakami. Wszyscy w świetnych humorach, uśmiechnięci od ucha do ucha.

Mamo, nad czym tak dumasz? – spytała zaciekawiona córka.

– Właśnie, coś się wydarzyło? – dodał mąż, przyglądając mi się z zaciekawieniem.

– Ależ skąd, nic takiego. Zwyczajnie tęskniłam za wami – odpowiedziałam, usiłując zamaskować zakłopotanie. Gdy już usiedli przy stole, a ja podałam obiad, cichcem czmychnęłam do toalety i wykręciłam numer Maćka.

– Przykro mi, ale nie uda nam się nadrobić utraconych chwil – oznajmiłam i przerwałam połączenie. Być może będę tego żałowała, ale podjęłam taką decyzję. Moje uczucia do Artura nie były miłością, jednak w jego obecności czułam się bezpieczna.

Lidia, 47 lat