Sposób, w jaki poprosiłem Bożenkę o rękę, trudno nazwać szczególnie romantycznym. Owszem, kupiłem dla niej przepiękną wiązankę, jednak na tym kończą się wszelkie analogie do scen rodem z hollywoodzkich romansów. Postawiłem na klasyczne, czerwone róże. Zdecydowałem się na wszystkie dostępne w kwiaciarni.

– Wyjdzie z tego naprawdę pokaźny bukiet – w tonie głosu kwiaciarki wyczuwalne było lekkie zaniepokojenie.

– Znakomicie… – odparłem.

Wtedy właśnie pomyślałem sobie, że razem z moją Bożenką pożyjemy tyle czasu, ile jest kwiatów w bukiecie.

– Jest ich dokładnie trzydzieści siedem – oznajmiła.

– No, to chyba nam starczy… – stwierdziłem po chwili zastanowienia.

Dodatkowo poinstruowałem sprzedawczynię, aby starannie usunęła kolce z łodyg. Zależało mi na tym, żeby Bożenka nie zraniła sobie dłoni. W ostatnim czasie była dość niezdarna i ciągle coś jej wypadało. Dopiero wczoraj dowiedziałem się o jej chorobie.

Ledwie parę tygodni temu wykonała badanie, które ujawniło niepokojące zmiany. Milczała na ten temat aż do poprzedniego dnia, kiedy otrzymała komplet wyników i zyskała pewność, że zmaga się z chorobą nowotworową. Wiedziała już, że konieczna będzie operacja.

Wspomniała mi o tym niemal szeptem, jakby nie chciała mnie zanudzać wszystkimi detalami. Musiałem więc drążyć temat i pytać o każdy szczegół. Odpowiadała przyciszonym głosem, zupełnie jakby pragnęła zachować te straszne nowiny wyłącznie dla siebie. Trzymała się dzielnie, ale widziałem wyraźnie, jak bardzo jest jej ciężko.

Pamiętam, że w tamtym momencie przeszło mi przez głowę, że łzy byłyby lepszym rozwiązaniem. Przynajmniej wiedziałbym, co robić, no i dla niej samej też mogłoby to przynieść ulgę. Ale nie, gadaliśmy tak, jakby to wszystko, co się dzieje z Bożenką, było jakąś abstrakcją. Teraz już wiem, że brała wtedy porządną dawkę leków na uspokojenie i właśnie dlatego była w stanie tak dobrze trzymać nerwy na wodzy.

Od dłuższego czasu planowałem się jej oświadczyć

Tamtej nocy nie mogłem zasnąć choćby na chwilę. Rozmyślałem o naszej przyszłości we dwoje, o czekającym ją zabiegu i o tym koszmarze, który miała przed sobą Bożena. Myślałem nad tym, czy da radę przez to przejść. Zdawałem sobie sprawę, że czeka nas trudny okres. Gdy tak leżałem, wpatrując się w sufit, uświadomiłem sobie, że tak naprawdę możemy liczyć tylko na siebie nawzajem.

Parę lat przed naszym spotkaniem, Bożena straciła swoją siostrę – jedyną bliską jej duszę. Ja z kolei mam dorosłego już syna, Janka, który wprawdzie żyje w tej samej miejscowości co ja, ale nasze drogi rzadko się krzyżują. Z matką Janka nigdy nie stanęliśmy na ślubnym kobiercu, nie zbudowaliśmy typowej rodziny, choć starałem się być dla syna jak najlepszym tatą. Teraz mój syn jest już całkiem samodzielny, ma własne cztery kąty i własne życie...

Nad ranem doszedłem do wniosku, że czas na ślub. Zaraz po robocie poleciałem do kwiaciarni. Wtedy zupełnie wyleciał mi z głowy pierścionek.

– A to z jakiej okazji? – moja partnerka skrzywiła się nieprzyjemnie. – Na co mi te kwiatki? Przyniesiesz mi po operacji…

– Chciałbym cię poprosić, abyś została moją żoną. Wyjdziesz za mnie? – chwyciłem Bożenkę w talii i przyciągnąłem do siebie jednym ramieniem. W drugim wciąż ściskałem pokaźny bukiet czerwonych róż.

– Witek, nie wygaduj bzdur – Bożena wyrwała mi się z objęć. – Co ci teraz strzeliło do głowy? To przez tę moją operację? Bo mogę tego nie przeżyć?

– Nie, Bożenko, przeżyjesz. Ja naprawdę chcę wziąć z tobą ślub.

– Daj spokój. Ludzie biorą ślub, jak są jeszcze młodzi, z wielkiej miłości.

– Kochanie, czyżby nasza miłość nie była wielka? – wykrzyknąłem zaskoczony. – Bożenko, moja miłość do ciebie jest jeszcze silniejsza niż w dniu, kiedy wyznałem ci swoje uczucia po raz pierwszy!

– Witeczku, weź na poważnie to, co mówię. Ja też cię kocham, przecież o tym wiesz... Ale nigdy nie zależało nam na żadnych urzędowych dokumentach, nigdy nie rozmawialiśmy o ślubie, to miała być wolna relacja, już nie pamiętasz?

– Oj, kotku, tu się mylisz. Rozmawialiśmy o tym, a raczej ja poruszyłem ten temat, dwa lata po tym, jak zaczęliśmy mieszkać razem, ale ty wtedy stwierdziłaś, że jeszcze mamy czas.

– Aha, czyli teraz go nie mamy – popatrzyła na mnie z rezygnacją.

– Mamy, skarbie. Mamy jeszcze mnóstwo czasu. Ja dopiero za rok skończę pięćdziesiąt lat, a ty wciąż jesteś taka młoda – objąłem czule Bożenę.

– Nie żartuj, mam czterdzieści cztery wiosny na karku – zirytowała się.

– Dasz radę, wszystko się ułoży po naszej myśli, staniesz na nogi i będziemy wiedli długie i radosne życie – pocieszałem ją, delikatnie przeczesując jej włosy. Szczerze wierzyłem w to, co mówię.

– Skąd możesz to wiedzieć, Wiciu… – dopiero teraz dotarło do mnie, że po jej policzkach spływają łzy.

Jej drobna sylwetka drżała od tłumionego płaczu

– To może ja się zajmę załatwieniem terminu ślubu w urzędzie, co ty na to? – z jej strony nie padło ani jedno słowo, ale doskonale wiedziałem, co powinienem zrobić.

Bukiet róż pozostawał nienaruszony aż do momentu, gdy moja ukochana trafiła na stół operacyjny. Po powrocie do mieszkania późnym wieczorem postanowiłem postąpić zgodnie z radą koleżanki z biura – wyjąłem kwiaty z naczynia i powiesiłem je do góry nogami, by je zasuszyć.

Kolejnego poranka lekarz poinformował mnie, że w trakcie operacji udało się wyeliminować całe źródło choroby. Kiedy odwiedzałem ją w szpitalnym łóżku, radziła sobie znakomicie. Prawdziwe załamanie nadeszło dopiero po powrocie do naszych czterech kątów. Ból promieniował z rany, ograniczając ruchy ręki. Rzeczywistość była dla niej trudna do zaakceptowania. W ciągu kilku dni od powrotu do mieszkania ukradkiem szlochała w toalecie. Na początku starałem się to ignorować, robiąc wszystko, by odwrócić jej uwagę od ponurych myśli.

Czyżby sądziła, że opuszczę ją w takiej sytuacji?

Moja ukochana, Bożenka, to prawdziwy mól książkowy, dlatego robiłem co w mojej mocy, by zaopatrywać naszą biblioteczkę w różnorodne tytuły prosto z drukarni. Oprócz tego wypożyczałem z zabawne filmy, mając nadzieję, że wywołają uśmiech na jej twarzy. Niestety, moje starania nie przynosiły oczekiwanych efektów, a Bożenka z każdą chwilą coraz bardziej poddawała się melancholii i izolowała się od otoczenia. W końcu, po wielu namowach, zgodziła się pójść do specjalisty od zdrowia psychicznego, który przepisał jej delikatne leki na poprawę nastroju. Choć nie od razu, to tabletki okazały się skuteczne.

Nasz ślub odbył się parę tygodni po tym, jak przeszła zabieg chirurgiczny i rozpoczęła radioterapię. Bożena prezentowała się cudownie, mimo że ciągle powtarzała, że okropnie się zestarzała.

– Przestań gadać głupoty. Mało która kobieta w twoim wieku może się pochwalić tak gładką cerą – skarciła ją Grażyna, wierna przyjaciółka Bożenki, która była naszym świadkiem na ceremonii.

Mój syn Janek miał być jednym ze świadków na moim ślubie. Kiedy zwróciłem się do niego z tą prośbą, był bardzo zaskoczony.

– Tato, a ja byłem przekonany, że wy od dawna jesteście małżeństwem. Przecież ty i Bożena od zawsze jesteście razem – powiedział zdziwiony. – Oczywiście pomijając ten czas, gdy byłeś w związku z mamą... – dorzucił z lekkim smutkiem w głosie.

Rzeczywiście, takie wrażenie mogło mu towarzyszyć. Łączyła nas relacja bez zobowiązań od ponad 15 lat, czyli większą część życia Jasia. Tydzień po ślubie wyruszyliśmy z Bożeną do Białowieży. Tamten zimowy weekend był wspaniały, tuż obok lasu oprószonego miękkim puchem. Przez chwilę mieliśmy poczucie, jakbyśmy przenieśli się do jakiejś nierzeczywistej, fantastycznej krainy.

Podczas tamtego wydarzenia moja nowo poślubiona małżonka wyznała mi, że w momencie, gdy poprosiłem ją o rękę, poczuła się znowu bezpiecznie. To poczucie komfortu uleciało z niej, kiedy dowiedziała się o swojej przerażającej chorobie. Obawiała się, że zostanie sama w obliczu choroby i zdawała sobie sprawę, że taki obrót spraw był całkiem możliwy.

Nic nas ze sobą nie wiązało, a do jej uszu niejednokrotnie docierały historie o mężczyznach, którzy w podobnych okolicznościach porzucali swoje partnerki po długich latach wspólnego życia. Twierdzili, że nie są w stanie znieść ich kalectwa lub wymigiwali się, mówiąc, że nie potrafią udźwignąć brzemienia tej straszliwej choroby.

Jak mogłaś we mnie zwątpić, skarbie? – zapytałem, wpatrując się w zmęczone oczy mojej ukochanej.

– Wiesz, co mówią o poznawaniu się przy beczce soli… – uśmiechnęła się i zaskoczyła mnie pytaniem: – A czemu akurat trzydzieści siedem róż?

– W kwiaciarni było tylko tyle… – odpowiedziałem zgodnie z prawdą, nie zdradzając swoich ówczesnych przemyśleń.

Po przyjeździe z Puszczy Białowieskiej zderzenie z realnym światem mocno dało nam w kość. Jednak moja ukochana wykazała się niezwykłą siłą i udało jej się przejść przez całe leczenie, a jej ciało pokonało w końcu tę paskudną chorobę. Minęło już osiem lat, odkąd powiedzieliśmy sobie „tak”. Zima zbliża się wielkimi krokami, a dzisiaj u nas prószyło białym puchem.

Niestety, tym razem nie uda nam się wybrać do Białowieży tak jak wcześniej w każdą rocznicę ślubu. Musimy jeszcze bardziej dbać o siebie nawzajem i być w świetnej kondycji. Niedawno, dokładnie dwa miesiące temu, zostałem świeżo upieczonym dziadkiem, a moja druga połówka zyskała zaszczytny tytuł babci. Nie jesteśmy zatem skazani tylko na siebie, a jeśli los będzie dla nas łaskawy, czeka nas jeszcze jakieś trzy dekady radosnego życia. No, chyba że tamta pani w kwiaciarni pomyliła się co do ilości róż i było ich znacznie więcej...

Witold, 49 lat