„Byłem na każde zawołanie tego babsztyla. Po jej śmierci dostałem od jej skąpego syna figę z makiem i czkawkę”
„W pierwszej chwili, gdy padło słowo zakamarki, pomyślałem, że Marcyś z żonką nie znalazł mitycznego złota i teraz, pod pretekstem straszenia, chce, bym pomógł szukać skrytek. To prawda, swego czasu L. wezwała mnie do siebie i nakazała w sypialni za łóżkiem zrobić w podłodze tajemny schowek”.

- Henryk, 55 lat
Robiłem, co chciała
O drewnianej nodze starej L. w naszym miasteczku od lat krążą dziwne opowieści. Z upływem czasu jedni coś do tej historii dodawali, inni ujmowali, więc w gruncie rzeczy nie wiadomo, co jest prawdą, a co nie. Jak to było z żyjącą obok mnie za płotem sąsiadką? Chyba trochę babinę lubiłem. A czy ona mnie również?
Myślę, że u niej przeważała interesowność. Stara L. często krzyczała do mnie: „Szczylu, chodź no pomóc leciwej babinie”. Miała wtedy osiemdziesiąt parę lat, a ja pięćdziesiąt. Nie było ważne, czy stara widziała mnie w obejściu, czy nie, tak długo mnie wołała, aż poszedłem do jej domu i zrobiłem, co było trzeba. Babina miała syna, który mieszkał na drugim końcu miasteczka, ale się go wyrzekła, gdyż chytrus był z niego pierwszej wody. Mówiła, że bała się nawet wpuścić go za próg, bo zaraz by jej coś wyniósł.
– Wyposażyłam mojego Marcysia niczym królewicza, a przecież to żonka wnieść wiano do małżeństwa powinna – narzekała. – Dałam dużo, ale tamtym ciągle mało. No to zawarłam przed nimi drzwi i dopóki żyję, progu nie przekroczą.
Tak zawsze w kółko gadała, gdy poprawiałem jej przekrzywioną framugę czy reperowałem zamek w drzwiach. Dorabiałem jej nawet pod kredens nogę w miejsce starej, zjedzonej przez korniki, kiedy to mebel już niebezpiecznie przechylał się w stronę kuchni, jakby miał się za chwilę obalić, a ułożone w nim talerze i kubki – rozbić się w drobny mak.
Nie tylko tę nogę wystrugałem jak trzeba. Jestem stolarzem i babina, która innych od chytrusów wyzywała, przyszła do mnie z prośbą, żebym i dla niej drewnianą nogę wystrugał, bo ta stara jest już do niczego.
– Ty jesteś spec w drzewie i ślusarce, więc zrób na wzór starego pusty w środku giczał, co by nie był ciężki, i skręć go przemyślnie, żeby jeszcze posłużył lat parę.
Tylko mnie miała obok
Żal mi było starej, więc zrobiłem jej tę nogę i często pomagałem jej w sprawach dnia codziennego. Robota u babiny nie była ciężka. W rzeczywistości chodziło jej tylko o to, żeby ktoś usiadł z nią do stołu i wypił dwadzieścia pięć gramów nalewki na ziołach, którą nazywała „kropelkami”. Za każdym razem, gdy łyknęliśmy spirytualia, L. mlaskała głośno językiem.
– Tylko one trzymają mnie jeszcze przy życiu. Żadne tam doktorowe lekarstwa i te inne medykamentowe wydziwiania. Przy księżycu zioła rwałam, sama spirytus w piwnicy z pulpy mącznej pociągłam, więc napitek samo zdrowie. Ty też, Heniuś, pij. Może i u mnie czasem się narobisz, za co nigdy jeszcze nie dostałeś ode mnie złamanego grosza. Ale ty się nie bój, przyjdzie czas, to wypłacę ci sowicie. A na razie popij kropelek młodości.
No i tak przez lata pomagałem starej, jakby była moją matką rodzoną, wszystko za naparsteczek ziołowej nalewki i obietnice późniejszej nagrody, na którą zresztą wcale nie liczyłem. Człowiek człowiekowi powinien iść z pomocą, jak to Pan nam nakazuje, i tyle.
Pewnego dnia do moich drzwi zapukał Marcyś, syn L.
– Byłem u matki, pukałem, stukałem, ale nikt nie odpowiada. Nawet mnie nie przeklęła zza drzwi, jak to do tej pory czyniła. Myślę, że z nią coś złego się stało.
– A niby skąd to wiesz?
– Jestem z żonką, która ślepiła przez szyby. Widziała matkę, jak w łóżku nieruchomo leży i na jej widok też nie rzuciła przekleństwami. Coś jest złego na rzeczy.
Wziąłem narzędzia ślusarskie i poszedłem pod drzwi chaty L. Zapukałem głośno, a potem zawołałem starą, przedstawiając się, kto za progiem stoi. Nic. Podszedłem pod okno i zajrzałem do domu. Przez uchyloną firankę rzeczywiście zobaczyłem starą, jak w łóżku bez ruchu leżała. Nie było rady, więc otworzyłem zamek, który jakiś czas temu sam dla starej z trzech innych złożyłem w jedną całość, a potem zamontowałem.
Od razu rzuciła się na poszukiwania
Do sieni pierwsza skoczyła żonka Marcysia. Widziałem, jak rozgląda się na boki, jakby z miejsca już szukała co cenniejszego wpadnie jej w oko. Jak weszliśmy do sypialni, stara leżała w pościeli niczym kukiełka. Ręce miała złożone do modlitwy na kołdrze. Włosy zaczesane, a na nie czepek nocny nałożony. Wyglądała bardzo dostojnie. Obok łóżka stała jej noga, którą żona Marcysia zaraz kopnęła pod szafę, co by jej na drodze nie stała. Najwyraźniej chciała przejrzeć szafkę nocną.
Domyślałem się, za czym tak oboje ślepią po chacie. Aż dwóch mężów L. uważano za najbardziej majętnych ludzi w miasteczku. Jeden prowadził stację benzynową, co w dawnych latach było bogatym źródłem lewych dochodów. Drugi z kolei był jubilerem. Z tamtych lat podobno miała w domu dużo precjozów i złotych pierścionków, które warte były majątek.
Ponieważ Marcyś z żoną zorientowali się, że stoję w progu sypialni za ich plecami, podziękowali mi i czym prędzej wyprawili mnie za drzwi. Kilka dni później Marcyś z całą rodziną przeniósł się od teściów, gdzie zajmowali tylko dwa pokoiki, do całego piętrowego domu, który odziedziczył po matce.
Miesiąc po pogrzebie, bladym świtem, Marcyś znowu dobijał się do moich drzwi.
– Heniuś, ratuj – jęczał wystraszony.
– Co się stało?
– Coś od trzech dni tłucze się po naszym domu, wali i stuka. Spać nie daje. Pomóż znaleźć to cholerstwo, gdyż moja Irenka wyląduje w psychiatryku.
– A niby jak mam ci pomóc?
– Dobrze znałeś się z mamą. Wiesz, gdzie miała zakamarki. Błagam, zlituj się nad nami.
W pierwszej chwili, gdy padło słowo „zakamarki”, pomyślałem, że Marcyś z żonką nie znalazł mitycznego złota i teraz, pod pretekstem straszenia, chce, bym pomógł szukać skrytek. To prawda, swego czasu L. wezwała mnie do siebie i nakazała w sypialni za łóżkiem zrobić w podłodze tajemny schowek. Kiedy jednak wszedłem do sypialni, zauważyłem, że łóżko jest odsunięte, więc Marcyś jak nic go znalazł.
Autentycznie byli przerażeni
Gdy jednak zmierzyłem wzrokiem trzęsącego się przede mną jak galareta chłopa, pomyślałem, że chyba jednak coś z tym straszeniem może być na rzeczy. Pomogłem mu przeszukać chałupę od strychu do piwnicy, aż wreszcie trafiłem w sypialni na drewnianą nogę staruszki. Wyciągnąłem ją spod szafy i kilka razy uderzyłem w podłogę.
– To taki sam odgłos – krzyknęli małżonkowie – jaki budził nas w nocy!
Irenka wskazała na drewnianą nogę teściowej i kazała mężowi wyrzucić ją w diabły. Sądziłem, że na tym skończyła się cała sprawa, a jednak kolejnego dnia Marcyś znowu walił rankiem w moje drzwi.
– Co jest tym razem? – spojrzałem na niego z nieukrywaną niechęcią.
Na wezwanie L. leciałem zawsze, ale jej syn to co innego!
– Zabierz od nas tę przeklętą nogę. Może wtedy matka da nam spokój – minę miał taką, jakby przed chwilą ducha na własne oczy zobaczył.
Okazało się, że po tym, jak żona kazała Marcysiowi wyrzucić drewniany giczoł, ten chytrus wziął matczyną nogę i wsunął ją między porąbane szczapy drzewne, żeby użyć jej potem do podpałki. Najwidoczniej Marcysiowi po prostu nie mieściło się w głowie, że można zmarnować dobry i suchy kawałek drewna.
– W nocy zbudził nas brzęk wybijanej szyby w sypialni matki – Marcyś niemal szczękał zębami. – Po ciemnicy nie odważyłem się tam zajrzeć, ale rano uchyliłem drzwi i zerknąłem do środka. Szyby w oknie były wybite, a na środku stała drewniana noga mojej matki, która nie wiedzieć jak wleciała do środka.
– I niby w czym mam pomóc?
– Zabierz ją, weź do siebie, zakop, spal, zrób, co tylko chcesz. Ale żebyśmy już jej na oczy nie widzieli.
Nie zapomniała o mnie
Zabrałem więc nogę L. Początkowo miałem zamiar spalić ją w piecu, ale pomyślałem, że pójdę na cmentarz i zakopię ją przy grobie starej, żeby spoczywała kompletna w mogile.
Kiedy tak trzymałem kikut na kolanach, wydał mi się on jakiś ciężkawy. Poszedłem do warsztatu i rozkręciłem go. Wówczas ze środka wysypały się złote łańcuszki, obrączki, sygnety i złote monety.
W ten sposób L. wypłaciła mi się za lata pomocy, kiedy to leciałem na każde jej zawołanie. Pieniędzy było jednak za dużo i połowę sumy przeznaczyłem na okazały grób z marmuru i pomnik, którego jej własny syn nigdy by nie wystawił. Jeśli zaś chodzi o Marcysia i jego żonkę, to oboje wynieśli się z miasteczka, gdyż to charakterystyczne stukanie nadal im żyć nie dawało. I nieprawdą jest, że L. goniła Irenkę po chałupie z własną nogą gotową do ciosu. Ale niech tam ludzie sobie gadają, co tylko chcą.
Ja jestem pewien, że stara już spokojnie spoczywa sobie w grobie, a jak przyjdzie co do czego, to z nogą, którą kazałem włożyć do trumny, godnie stanie przed obliczem Najwyższego.