Reklama

Myślałem, że miło mieć sąsiada

– Dzień dobry. Jak miło, w końcu ktoś kupił ten dom! – zakrzyknąłem ze swojej pozycji przy płocie, widząc nieznanego człowieka przekręcającego klucz w zamku dębowych drzwi wejściowych.

Reklama

Mężczyzna się obrócił, spojrzał na mnie z miną kogoś, kto się zastanawia, jak zareagować, a następnie uśmiechnął się szeroko poprzez swoją krzaczastą brodę.

– Dzień dobry. Też mi przyjemnie. Tadeusz jestem – podszedł i uścisnął mi rękę przez sztachety ogrodzenia.

Jednak pomimo uśmiechów i kilku grzecznościowych słów nie był to początek serdecznej pogawędki. Raczej wymuszony punkt programu, który został przez brodacza szybko zakończony wymówką o braku czasu. Poczułem się jak niemile widziany intruz. Miałem nieomal pewność, że nowy sąsiad stał potem przy oknie i obserwował mnie z niechęcią zza firanki…

W wyniku wypadku samochodowego od kilku lat jestem inwalidą i poruszam się na wózku. W tym samym wypadku straciłem żonę. Długo by opowiadać, jak dochodziłem do siebie, walczyłem z depresją i ograniczeniami własnego ciała. Teraz mogę powiedzieć, że lekko nie jest, ale po prostu żyję. I znów zaczynam myśleć o rozrywkach, kontaktach towarzyskich, miłości, przyjaźni i dobrosąsiedzkich stosunkach.

Od wielu miesięcy dom obok stał pusty; jego poprzedni właściciele wyjechali na stałe do Wielkiej Brytanii. Liczyłem na to, że wprowadzi się ktoś sympatyczny, chętny do rozmowy, ale pierwszy kontakt rozczarował. Cóż za gbur mi się trafił. Westchnąłem ciężko, odwróciłem się i pojechałem w stronę swojej werandy.

W zamontowanym przy podłokietniku wózka lusterku wstecznym, które pomaga mi przy przejeździe przez ulicę, zobaczyłem, że firanka drgnęła i przesunął się za nią delikatny cień. A więc miałem rację – naprawdę mnie obserwował. Dojechałem do swojej werandy i tam zostałem, wdychając pełną piersią wiosenne powietrze.

Brodacz wyszedł po chwili z domu i udał się szybkim krokiem w kierunku miasta. Oglądałem kiedyś film Hitchcocka „Okno na podwórze”, w którym człowiek na wózku inwalidzkim obserwował okna kamienicy naprzeciwko i na podstawie spostrzeżeń dedukował, co się dzieje u sąsiadów. Bez wątpienia ludzie unieruchomieni w swoich domach pragną za wszelką cenę zachować kontakt ze światem. A jeżeli ilość bodźców jest niewielka, wtedy rośnie ich zainteresowanie jakąkolwiek zmianą w otoczeniu.

Ja doskonale znałem rytm życia swoich najbliższych sąsiadów, bo wiele czasu przesiedziałem na werandzie, gapiąc się na świat wokół. Można to nazwać wścibstwem czy podglądactwem, można również uznać za styl życia po ciężkich przejściach – żeby nie umrzeć z nudów, żeby nie zwariować. Niestety, muszę obiektywnie stwierdzić, że moje sąsiedztwo było mało ciekawe: sami starsi, stateczni ludzie żyjący bez ekscesów i tajemnic.

Podejrzanie się zachowywał

Brodacz wrócił z jakąś torbą. Nie wyglądała na pakunek z zakupami ze spożywczego czy inny typowy bagaż. Podłużny kształt, owinięty folią, nasuwał myśli o broni lub wędziskach. Skąd on to przytaszczył? Z samochodu? Czemu nie zaparkował po prostu przed domem? Co to może być? Zapadł już wczesny wieczór, a ja siedziałem po ciemku w oszklonej werandzie i śledziłem poczynania nowego sąsiada. Rozejrzał się uważnie przy wejściu; moim zdaniem zbyt uważnie. Wszedł. Dom jednak pozostał pogrążony w ciemności.

Co się robi w nocy po wejściu do mieszkania? Zapala się światło. A on tego nie zrobił… Analizowałem wszystkie możliwości, w końcu przyszło mi do głowy rozwiązanie. Nie zapalił światła, bo zszedł od razu do piwnicy. Tam było tylko jedno, malutkie okienko, na dodatek z drugiej strony, dla mnie niewidocznej. W głowie zakiełkowało mi straszne podejrzenie.

Oczyma duszy widziałem, jak brodaty Tadeusz schodzi do piwnicy i przygotowuje w niej celę dla swoich ofiar, które wkrótce porwie i będzie męczyć, by w końcu z ich skór uszyć płaszcz. Sceny z „Milczenia owiec” przemknęły przez mój głodny wrażeń umysł. Może już ktoś tam siedzi, więziony i torturowany!

Po kilku minutach, jakby na zaprzeczenie mojej tezy o piwnicznych kaźniach, w domu obok trzasnęło coś na górze. Nie na piętrze, ale jeszcze wyżej. Ciemność nocy ogarnęła już miasto, jedynie gdzieś w odległym centrum, w okolicach rynku, rozpoczęła się dyskoteka lub koncert. Rytmiczne basy docierały aż tutaj, widać było również w oddali snopy świateł bijących w ciemne sklepienie.

Po głośnym trzaśnięciu zapadła cisza. Wcisnąłem się w róg werandy, gdyż tylko stamtąd mogłem dojrzeć okno połaciowe w dachu sąsiada. Ciemność jednak skutecznie zamazywała przekaz. Nerwowo poszperałem w szufladzie komody i wyjąłem noktowizor. Kiedyś takie cacka mieli tylko policjanci i wojsko; teraz, w epoce nowych technologii, wyposażenie szpiegowskie było tanie i ogólnodostępne.

Musiał być jakimś przestępcą

Zielonkawy obraz przekazywał kształty postaci i przedmiotów. Usłyszałem krótkie przekleństwo, a po chwili trzask zamykanego okna. Jednak kilka sekund obserwacji w zupełności mi wystarczyło. Domyśliłem się, co to za podłużny kształt. Rany! Do czego to doszło, żeby i u nas w kraju takie rzeczy się działy… Jasne, Dallas i zamach na Kennedy’ego albo próba zastrzelenia de Gaulle’a w latach sześćdziesiątych.

W głowie miałem sceny z filmu „Dzień szakala”, w którym morderca zainstalował się w kamienicy, naprzeciwko miejsca uroczystości z udziałem generała, i tylko zbieg okoliczności uratował słynnego Francuza. No ale u nas? Okropność! Ponownie skierowałem noktowizor w tamto okno, lecz było już zamknięte na głucho.

Po chwili drzwi domu trzasnęły i brodacz szybkim krokiem oddalił się ulicą. Pozostał tylko cichy i ciemny dom. Ja jednak byłem niemal pewny, że widziałem długą lufę wystającą poza obrys dachu. Pewnie dopiero się przymierzał. Może dyskoteka na rynku go spłoszyła? Jutro już jej nie będzie, on znów zaatakuje!

Rzuciłem się do komputera i zacząłem gorączkowo szukać informacji o wizycie kogoś ważnego w naszym regionie. Rozłożyłem również plan miasta i zastanawiałem się, w które punkty może trafić snajper celujący z okienka na dachu. Byłem tak rozemocjonowany, że nie położyłem się do łóżka. Całą noc myślałem i analizowałem sytuację. Nazajutrz przed dziewiątą rano moja koncepcja była skrystalizowana. Określiłem kilka najbardziej prawdopodobnych punktów ostrzału, znalazłem również potencjalny cel.

Jak podały regionalne serwisy informacyjne, jeden z ministrów miał dziś odwiedzić tutejszą fabrykę. Mord polityczny, ciemny typ z brodą planuje śmierć notabla, siebie obsadziłem w roli pogromcy snajpera. Pozostał mały cień wątpliwości. Przecież każdy może w swoim domu otwierać okno i wnosić do wnętrza, co chce. Bez konkretnego czynu nie ma przestępstwa.

Nie dawałem za wygraną

Postanowiłem sprawdzić dostępnymi kanałami tożsamość brodacza i szczegóły transakcji zakupu domu. Chwyciłem za telefon. Na stronie internetowej biura nieruchomości ogłoszenie o sprzedaży posesji sąsiadów było cały czas aktywne.

– Halo, jestem zainteresowany zakupem domu przy ulicy Brzozowej… – zacząłem. – Aha, dostępny od ręki, pan mówi. I na pewno nie ma innych kupców w tej chwili? Dziękuję. Jeszcze się odezwę.

Opadłem na oparcie wózka spocony z emocji. W biurze nic nie wiedzieli o nowym lokatorze, a mieli podobno wyłączność na tę nieruchomość. Czyli „sąsiad” przebywa tu nielegalnie, bez ich wiedzy! Bingo! Cały dzień spędziłem na dywagacjach i kreowaniu kolejnych scenariuszy rozwoju wypadków. A brodaty Tadeusz nie wracał… Może już go nie zobaczę? Będzie jak zjawa, jak koszmar, który zmarnował mi jedną noc i odpłynął na wieki.

Nadchodził wieczór. Siedziałem na werandzie i powoli zasypiałem… Nagle usłyszałem szczęknięcie zamka u furtki, potem kroki na schodach. Brodacz znowu się pojawił wczesnym wieczorem. Skubany, lubi noc – porę złych ludzi i niecnych czynów! Senność prysnęła, a ja wbiłem spojrzenie w szarą sylwetę sąsiedniego budynku. Ani jednego światełka nie zapalił.

Znowu trzasnęło okienko na poddaszu. Boże, to się właśnie dzieje! Teraz, na moich oczach! Drżącymi rękami założyłem noktowizor. Ujrzałem podłużny kształt. Nie ma chwili do stracenia! Chwyciłem telefon.

– Halo, policja…!

Zgłoszenie o uzbrojonym mężczyźnie zamierzającym dokonać zabójstwa przyjął dyżurny, który miał dziwnie znudzony głos, mimo rewelacji, jakie mu przekazałem. Obiecał, że ktoś przyjedzie i sprawdzi. Czekając, wyobrażałem sobie, jak to się rozegra. Będzie oblężenie domu, kwartał ulic zostanie otoczony przez kordon komandosów, wszędzie będą migać koguty radiowozów, nadleci helikopter patrolowy, dziennikarze będą raportować każdą sekundę akcji…

Ale kolejne minuty mijały, czarny wieczór zamieniał się powoli w pełnoprawną noc, i kompletnie nic się nie działo. W końcu po trzech kwadransach usłyszałem dźwięk sunącego po ulicy roweru; wąskie światełko lampki zatrzymało się przy wejściu do sąsiedniego budynku. Dzielnicowy zsiadł, przypiął bicykl do sztachety i… jak gdyby nic zadzwonił do drzwi wejściowych.

Oszalał?! Przecież zaraz zginie! Jak można lekceważyć takiego zawodowca? To nie uczniak, który przeszedł ulicę w niedozwolony miejscu. To wyszkolony, bezwzględny kiler! Drzwi się otworzyły, brodaty sąsiad wyjrzał na ulicę i zaczął rozmowę z policjantem. Niestety, słowa do mnie nie docierały; widziałem jedynie zarysy postaci w mdłym świetle bijącym od wejścia – bo brodacz na dźwięk dzwonka zapalił światło, więc nawet bez noktowizora ich widziałem.

„Ha, udaje normalne życie, nie przyzna się, że siedział dotąd w zupełnej ciemności i planował zbrodnię” – przeleciało mi przez głowę. Po chwili dyskusji Tadeusz wszedł do domu i zaraz wrócił, niosąc coś w rękach. Policjant obejrzał podłużny przedmiot, coś powiedział i… wskazał ręką na mój dom. Następnie zasalutował zamaszyście i odjechał, dzwoniąc swoim rowerem.

Mam zbyt bujną wyobraźnię

Zamarłem zaskoczony i przerażony. Co się dzieje? Jak to możliwe? Brodacz został pod furtką, patrząc to na oddalającego się stróża prawa, to na moją werandę. Wreszcie gdy dzielnicowy zniknął na dobre, wolnym krokiem wyszedł na ulicę, a potem przez mój ogródek ruszył prosto ku werandzie. Jak ten policjant mógł mu zdradzić, kto dzwonił z informacją? Jak mógł mnie zostawić sam na sam z takim typem?! Co teraz będzie? Zasunąłem w panice wszystkie zamki i zamarłem w oczekiwaniu.

Brodacz był coraz bliżej, w końcu stanął pod drzwiami i zadzwonił. Najpierw delikatnie, po kilku sekundach bardziej natarczywie. Wiedziałem, że nie mam szans. Jeden mocniejszy ruch ręką i zbije szybkę, potem otworzy drzwi przez powstały otwór, a kiedy wejdzie… Nie, lepiej samemu otworzyć.

– Dobry wieczór. Słucham pana? – starałem się opanować drżenie głosu.

Tamten bez słowa podał mi karteczkę. Zacząłem czytać:

Pan Tadeusz K., pracownik uniwersytetu, wydział astronomii, jest upoważniony do przebywania na terenie domu przy ulicy Brzozowej. Pan K. zobowiązuje się niczego nie ruszać ani nie zmieniać wewnątrz budynku, jedynie korzystać z pomieszczenia na poddaszu w celu prowadzenia obserwacji astronomicznych.

Pod spodem widniał podpis tego samego agenta nieruchomości, z którym rozmawiałem kilka godzin wcześniej, wraz z adnotacją, że właściciele zgodzili się na udostępnienie wnętrza domu. Opuściłem zawstydzony głowę. Za dużo filmów, za dużo wyobraźni…

– Pan Staszek z nieruchomości jest moim starym znajomym – odezwał się brodacz. – Teraz mamy wysyp meteorów Orionidów. Obserwujemy je z uniwersytetu, ale tam jest za dużo świateł z parkingu, z budynków obok, z biurowców. Tu to co innego, najciemniejsza dzielnica w mieście… Zgadałem się kiedyś z panem Staszkiem, że ma tutaj wolne pomieszczenie na poddaszu, więc nie musiałbym się instalować na łąkach za miastem. Właściciele wyrazili zgodę. Wczoraj się obserwacje nie udały przez fajerwerki w rynku, ale dziś widzialność jest doskonała – brodaty sąsiad obszernie wytłumaczył swoją obecność w domu obok. – Nie jestem włamywaczem czy kimś gorszym. To, co robię, jest nie tylko ciekawe, ale też najzupełniej legalne.

Spojrzałem przez okno werandy w niebo. Meteory, gwiazdy, obserwacje? Tego się nie spodziewałem. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że o to może chodzić.

– A więc ten podłużny kształt wystający z okna to luneta – upewniłem się.

– Luneta – potwierdził Tadeusz. – Największa z przenośnych, jaką dysponuję. Dziś naprawdę świetnie widać niebo.

Pokiwałem głową. Cała moja ekscytacja i zaangażowanie wyparowały. Astronom? Obserwacje nieba? Przecież to nudne. Nic nie powiedziałem, ale moja mina musiała wyrażać ogrom rozczarowania, jakie poczułem. Brodacz zadumał się, otaksował mnie wzrokiem i w końcu oświadczył:

– Zresztą stąd też dobrze widać. Ściągnę zaraz sprzęt i razem pooglądamy Orionidy. Dziś ostatnia szansa, następna dopiero za rok. To jak, chce pan?

Nie miałem odwagi odmówić. W końcu podejrzewałem go o najgorsze rzeczy, więc należała mu się mała rekompensata. Choć byłem zmęczony dwudniowym śledztwem, to po kilku minutach zacząłem słuchać magicznych opowieści Tadeusza i zerkać w wizjer przyniesionej lunety.

Reklama

Minął rok. Tamten wieczór stał się zarzewiem mojej wielkiej pasji astronomicznej. Mam swój własny teleskop, obserwatorium w ogrodzie i internetowych przyjaciół z całego świata, którzy jak ja siedzą godzinami pod nocnym niebem. Jednak moim największym przyjacielem stał się Tadek, z którym od tego pierwszego spotkania niejedną noc przegadaliśmy, nie tylko na tematy astronomiczne. Tak sobie czasem myślę, że to całkiem jak w filmie „E.T.”, gdzie najlepszy przyjaciel bohatera zszedł prosto z rozgwieżdżonego nieba.

Reklama
Reklama
Reklama