Reklama

Radek, mój mąż, był typowym mieszczuchem. Przynajmniej od dwóch pokoleń jego rodzina mieszkała w mieście, więc zrobiło się naprawdę dziwnie, gdy w wieku czterdziestu paru lat odkrył w sobie duszę chłopa.

Reklama

– Od razu chłopa! – prychnął, gdy mu to uświadomiłam. – Po prostu pomyślałem, że fajnie byłoby mieć kawałek ziemi, gdzie człowiek czułby się panem.

– Przecież mieszkanie masz własnościowe – mruknęłam. – Możesz w nim udawać, kogo tylko zechcesz.

– O rany! – denerwował się, że nie rozumiem jego pragnień. – Chodzi o działeczkę w urokliwym miejscu. Ptaszki, trawka, jakiś grill w weekend, potem może domek letniskowy… Co ty na to? Dobrze zarabiam, można by zainwestować.

Dla mnie inwestycja w ziemię to stracone pieniądze. Mój ojciec każdy grosz wkładał w gospodarstwo i nie dorobił się nawet porządnego garnituru do trumny. Całe życie pod kreską. Chociaż, z drugiej strony, domek letniskowy to nie hodowla tuczników. Sporo koleżanek z pracy chwaliło się wiejskimi „rezydencjami”, ba, nawet przyczepą kempingową ustawioną u szwagra nad jeziorem. To zaczynało się robić modne i było oznaką statusu, więc machnęłam ręką i nie oponowałam, kiedy Radek postanowił przeznaczyć roczną premię na kupno działki. Miałam nadzieję, że to będzie kawał łąki z dostępem do jeziora, na przykład na Pojezierzu Drawskim, gdzie mój szef wyjeżdżał co roku, by pozować do zdjęć na swoim, wielkim jak wieloryb, jachcie. Niestety, nagroda Radka nie była na tyle pokaźna, by zaspokoić moje oczekiwania.

Oczywiście potrzebował gotówki. Ile wziął z konta, do dziś nie wiem

– To nic – powiedział mąż, pełen zapału. – Poszukam czegoś na naszą kieszeń.

Znalazł, a jakże, podmokły kawał nieużytku w dziurze oddalonej od najbliższego akwenu o dobre dwa kilometry. Gość, który mu to sprzedał, musiał się zaśmiewać do łez, że znalazł frajera na takie błoto.

– Co ty?! – oburzał się Radek na moje insynuacje. – Przecież tam jest pięknie! I nie cały kawałek jest podmokły: od strony drogi jest sucho, i tam właśnie postawię kiedyś piękny domek.

– Na mnie nie licz – zapowiedziałam. – Ale jak chcesz sobie pomarzyć, proszę bardzo. Zresztą akurat na domek to nas nigdy nie będzie stać. Twój syn właśnie zdał na studia, więc nadmiar gotówki będziemy mieli gdzie ulokować.

Myślałam, że po paru weekendach spędzonych wśród komarów, Radkowi znudzi się udawanie obszarnika. Mnie obrzydło bardzo szybko. Spanie w namiocie w naszym wieku?! Rano budziłam się przemarznięta, obolała i napuchnięta od niezliczonych ugryzień.

– Dość – powiedziałam po trzecim takim wyjeździe. – Nie mam zamiaru na starość bawić się w Indian. Chcesz tak spędzać wolny czas, proszę bardzo, ja wolę wypoczywać w normalnym łóżku.

Radek odnajdował w tym jakąś radość. Brał wałówkę na trzy dni, śpiwór i w piątek po pracy jechał sto kilometrów, żeby posiedzieć na trawie, rozpalić ognisko; Bóg wie, co jeszcze tam robił. Chyba się jednak trochę nudził, bo po jakimś czasie postanowił zostać hodowcą pszczół.

– To świetne miejsce na pasiekę – przekonywał. – Miód jest teraz poszukiwanym produktem. Przy dwudziestu ulach można zbić niezły majątek.

Oczywiście potrzebował gotówki. Ile wziął z konta, do dziś nie wiem, ale podobno była to niesłychana okazja, bo kupił ule razem z rojami, po zmarłym pszczelarzu. Dwa lata trwała ta przygoda. Miodu mieliśmy trochę w pierwszym roku, w następnym było go tyle, że nie pokrył wydatków związanych z kupnem cukru.

– To z powodu warrozy – tłumaczył nagle oświecony mąż. – Roje są osłabione przez chorobę i trzeba się liczyć ze stratami, ale za to w następnym roku…

– Też będą straty – przerwałam. – Ja to znam z autopsji, Radek. W gospodarkę można wkładać, ale z wyjmowaniem zawsze są problemy.

Nie miałam racji z tymi stratami. Zimą ktoś ukradł wszystkie ule i tym sposobem wybawił nas od kolejnych kosztów.

– Cholerni złodzieje! – pieklił się Radek. – Wszystko wyniosą, wszystko ukradną. Nie ma sensu czegokolwiek robić na działce, póki nie postawię ogrodzenia.

– A co ty tam, do jasnej ciasnej, chcesz ogradzać?! – próbowałam przemówić mu do rozsądku. – Przecież tam nic nie ma.

– Nie ma, bo ukradli – upierał się.

– A ukradli, bo nie było ogrodzone. Każdy łaził jak po swoim, ale teraz to się skończy, moja w tym głowa!

Córka akurat wychodziła za mąż, a ponieważ koszt wesela, które obiecaliśmy sponsorować, przekroczył nasze możliwości finansowe, więc Radek postanowił dodatkowo zainwestować w ogrodzenie nieużytku. Skoro i tak się zapożyczymy, dowodził, to co za różnica trochę w tę czy w tamtą? Na nic się zdały moje tłumaczenia, prośby, groźby – nie ustąpił. Wzięliśmy więc odpowiednio wysoki kredyt; wesele wyszło piękne, z ogrodzeniem było mniej ciekawie.

Żeby zaoszczędzić parę złotych, najął nygusów z sąsiedniej wsi

Radek najął robotników, by szybko i sprawnie oprawili metalowe słupki w betonowych cokołach.

– Chodzi o to, żeby materiał na ogrodzenie nie leżał na działce za długo, bo skusi złodzieja – tak się tłumaczył z zatrudnienia ekipy.

Wydawało mu się, że jest sprytny, ale nie docenił przeciwnika. Jeszcze tej samej nocy ktoś wyciągnął większość słupków ze słabo zastygniętego betonu, załadował na samochód i szukaj wiatru w polu! Przepadło. Jeśli miałabym typować sprawców tego czynu, wskazałabym na ekipę, która pracowała przy ogrodzeniu. Żeby zaoszczędzić parę złotych, mąż najął bezrobotnych nygusów z pobliskiej wsi. Nie mieli daleko, by nocą wrócić po stalowe słupki, które przez cały dzień pracowicie oprawiali.

– No co ty?! – Radek był wstrząśnięty moimi pomówieniami.

– Raduś – powiedziałam, nie bez złośliwej satysfakcji. – Znam zaradność takich ludzi, a ty, wybacz, guzik o życiu wiesz, bo cały czas siedzisz za stołem kreślarskim.

Pokręcił głową z niedowierzaniem, ale nie dyskutował. Postanowił, że zastąpi brakujące stalowe słupki drewnianymi.

Dużo tańsze to nie było, ale mu się wydawało, że jest gospodarny. Nie rozumiałam, czemu tak się uparł na to ogrodzenie.

– Wykopię stawy na zabagnionym kawałku – wyjawił wreszcie. – Będzie z tego niezły biznes. Ryba jest w cenie.

Koszt wynajmu koparki przyprawił mnie o ból głowy, a jeszcze dochodziło kupno narybku.

– I wszystko po to – wybuchłam w końcu – żeby ci te ryby ukradli! Dość tego! Nie widzisz, że to jest skazane na porażkę? Mój ojciec całe życie poświęcił ziemi, a umarł jak nędzarz. Nam grozi to samo.

– Przesadzasz – prychnął. – Mamy przecież pensje.

– Które pochłania kawałek bagna, zwany przez ciebie „działeczką rekreacyjną” – dołożyłam puentę. – Ładna mi rekreacja!

Sprawa stawów rybnych niby utknęła w martwym punkcie, ale obawiałam się, że Radka już pochłonęła nowa wizja i wykorzysta pierwszą lepszą okazję, by zrealizować pomysł. Mniej więcej w tym samym czasie zaczął nas nawiedzać chętny, by odkupić działkę.

– Nie! – stanowczo stwierdził Radek.

Gość był jednak strasznie napalony. Dzwonił co miesiąc z zapytaniem, czy już dojrzeliśmy do sprzedaży. Myślałam, że gorszego naiwniaka niż mąż nie spotkam na swojej drodze, a tu taka niespodzianka.

– Sprzedaj mu – prosiłam Radka. – Facet daje więcej, niż zapłaciłeś za ten grunt.

– I to mnie niepokoi – mruknął w zamyśleniu. – Po co chce to odkupić, i to drożej, niż sprzedał?

– Jak to? – spytałam zaintrygowana. – To ten kupiec jest gościem, od którego kupiłeś działkę?!

– Aha – skinął głową. – To daje do myślenia, co? Zwietrzył interes na tym bezużytecznym bagnie. Może tylko pomarzyć.

No, proszę, okazuje się, że jednak jesteśmy posiadaczami bezużytecznego bagna, a nie cudownej działki! Na wszelki wypadek zapisałam numer telefonu tego faceta.

Potem pochłonęły nas inne, poważniejsze wydarzenia, które przewróciły nasze życie do góry nogami. Radek miał wypadek. Samochód poszedł do kasacji, a mój mąż, w stanie krytycznym, wylądował w szpitalu na OIOM-ie. Lekarze dawali mu niewielkie szanse, ale miał silny organizm. Stracił lewą nogę i wzrok w lewym oku, ale przeżył. Nie wrócił już do pracy. Dostał rentę inwalidzką i spore odszkodowanie ze swojego ubezpieczenia.

– Pieniędzy z odszkodowania starczy na wynajem koparki – powiedział któregoś popołudnia, z długopisem w ręku i kartką papieru, na której dokonywał obliczeń. – Wykopiemy stawy na naszej działeczce…

Jakiś miesiąc po sprzedaniu gruntu zjawili się u mnie policjanci

Nie miałam serca mu się sprzeciwiać. Cieszyłam się nawet, że się nie załamał, ma plany i ochotę, by je realizować. Pal sześć pieniądze utopione w błocie.

Udało mu się wykopać upragnione stawy. Był obecny przy zakończeniu dwóch z nich, trzeciego już nie zobaczył. Uszkodzenia narządów wewnętrznych podczas wypadku były poważniejsze, niż się wydawało, i Radek zmarł, nim skończył roboty na działce. Uregulowałam rachunki, ale nie miałam zamiaru korzystać ze stawów, które powoli napełniały się wodą. To było marzenie Radka, nie moje.

Miesiąc po pogrzebie odnalazłam numer do faceta, który chciał odkupić grunt. Wciąż był chętny, ale kwota, jaką oferował, nie uwzględniała kosztu dwóch czynnych stawów i rozpoczętej budowy trzeciego.

– Na co mi one?! – prychnął. – Zasypanie ich to dodatkowy koszt.

Już wiedziałam, czemu Radek nie lubił cwaniaka. Chętnie pozbyłabym się działki, ale zagrała we mnie ambicja. Przynajmniej chciałam wierzyć, że to ambicja, a nie dusza chłopki przywiązanej do rodzinnej schedy. Powiedziałam, żeby poszedł do diabła z taką ofertą.

– Znajdę kupca, który zapłaci uczciwie – powiedziałam i rozłączyłam się.

Szczerze wątpiłam, czy uda mi się spełnić obietnicę, ale, o dziwo, odezwał się ktoś, gotowy zapłacić żądaną przeze mnie cenę. Szybko dobiliśmy targu i umówiliśmy się z notariuszem. Wtedy ponownie zadzwonił pierwszy kupiec, godząc się na żądaną cenę.

– Za późno – poinformowałam go z nieukrywaną satysfakcją. – Trzeba było się nie targować.

– Głupia baba! – warknął i rozłączył się.

Cham jakich mało. Tym większą miałam satysfakcję, że zagrałam mu na nosie.

Reklama

Jakiś miesiąc po sprzedaniu działki zjawili się u mnie policjanci. Wypytywali o męża, okres, w jakim użytkowaliśmy grunt. Nie chcieli powiedzieć, o co chodzi, ale i tak się dowiedziałam. W trakcie kopania trzeciego stawu natknięto się na ludzkie szczątki i nie były to bynajmniej zwłoki żołnierza z okresu wojny. Mogły leżeć w bagnie najwyżej dziesięć lat. Policja sprawdziła dane zaginionych w tym czasie, wytypowała kilku z nich i zleciła badania genetyczne. Na szczęście to już nie mój problem.

Reklama
Reklama
Reklama