Reklama

Kiedy nowi lokatorzy naszego starego mieszkania wnosili pierwszą partię swoich rzeczy, Artur zapytał:

Reklama

– Nie żal ci? Nie będzie ci przykro? To w końcu tyle lat… Może jednak chciałaś tu zostać, a ja cię zmusiłem?

Jednak obawy mojego męża nie były uzasadnione. Zmiana mieszkania była nam bardzo potrzebna. Iza, nasza starsza córka, poszła właśnie do szkoły muzycznej a pianina nie da się schować w szafie. Tytus był już za duży, żeby mieszkać w pokoju z siostrą, a ja miałam zdecydowanie za daleko do pracy. Nowe mieszkanie miało rozwiązać te wszystkie problemy za jednym zamachem.

No i chyba było jeszcze coś. Artur i ja potrzebowaliśmy odmiany. Zawsze byliśmy dobrą parą, nigdy się nie kłóciliśmy, ale po latach pojawiła się rutyna.
Każde z nas miało swoje upodobania, stałe nawyki. Jedynym nieoczywistym momentem był wybór miejsca na wakacyjny wyjazd. Jechaliśmy więc tam, gdzie chciały dzieci – czyli nad morze.

Zmiana mieszkania wiązała się z jego wspólnym urządzaniem, pracą na cztery ręce. Nie przeżyliśmy tego jako młoda para, bo Artur wprowadził się do „gotowego” mieszkania, które odziedziczyłam po moich wcześnie zmarłych rodzicach. Pewnie dlatego z nowym mieszkaniem wiązały się dziwne emocje – jakbyśmy ja i Artur mieli znów zacząć wszystko od początku…

Zobacz także

Nasze stare mieszkanie było pełne pamiątek

Nasze stare mieszkanie miało fajną lokalizację i wywoływało, przynajmniej we mnie, całą masę sentymentalnych wspomnień. Tu się przecież wychowałam, tu spędziłam całe dzieciństwo, tu zapraszałam gości na pierwszą prywatkę. Miałam tu tyle pamiątek – jeszcze po dziadkach i rodzicach. Swoich własnych też.

Moje niemowlęce buciki, zabawki – jeszcze z przedszkola, szkolne zeszyty, pamiątki z wakacji, kolekcje pocztówek, kubeczków i podstawek pod piwo. Te ostatnie kolekcjonował kiedyś mój młodszy brat. Były też kolejowe rozkłady jazdy zbierane przez tatę, który całe życie był dyżurnym ruchu w PKP, no i oczywiście koronki babci.

Zwłaszcza do tych ostatnich byłam bardzo przywiązana. Babcia była mistrzynią szydełka, a jej koronkowe serwetki w kształcie kwiatów, liści i rozgwiazd dostawały nawet nagrody na konkursach. Po śmierci babci oprawiłam kilkanaście z nich w ramki i powiesiłam na ścianach. Nasi goście zawsze mówili, że to bardzo oryginalna dekoracja. Artur chyba też je lubił. Chyba, bo mój mąż rzadko wyrażał swoje poglądy na temat urządzania domu. Zawsze od razu akceptował moje pomysły, twierdząc, że też mu się tak bardzo podoba. Grażyna, moja przyjaciółka, nie mogła się temu nadziwić.

– Aśka, to nie jest normalne, żeby facet tak się na wszystko zgadzał. Mój Witek ma swoje zdanie nawet na temat koloru pościeli. Artur naprawdę nie protestuje, kiedy urządzasz wszystko po swojemu?!

Nie umiałam wytłumaczyć Grażynie, że się myli. Jej Witek nie ma u siebie w pracy nic do powiedzenia, więc w domu próbuje być kierownikiem nawet w sprawie pościeli.

Artur wtrącił się bodajże raz – zmienił miejsce na rurę od zmywarki, twierdząc, że woda nie będzie dobrze odpływać. Nie kłóciłam się, bo mój mąż jest naukowcem, cenionym specjalistą od takich spraw. Ma zajęcia ze studentami na politechnice i ci studenci bardzo go lubią. Praca jest jego jedyną pasją, więc sprawy domowe zostawia całkowicie moim decyzjom.

Potrafi też być dobrym organizatorem. To on wymyślił, że na czas urządzania nowego mieszkania wynajmiemy od sąsiada garaż i schowamy tam wszystkie rzeczy, które mogłyby nam zabierać miejsce i utrudniać pracę.

Magia nowego miejsca zadziałała w każdej dziedzinie

Był początek lata. Firma od przeprowadzek zabrała to, co niezbędne do życia. Wysłaliśmy dzieci na kolonie, a sami postanowiliśmy wykorzystać urlopy na urządzanie się „na swoim”. Mimo wszystko – po raz pierwszy.

To były znakomite cztery tygodnie. Rękami uwalanymi farbą jedliśmy pizzę, siedząc na podłodze pośród kartonów. Spaliśmy na materacu i przez długi czas nie mieliśmy ani telewizora, ani komputera. Dużo czasu traciliśmy w rozmaitych marketach z wyposażeniem wnętrz, ale to też sprawiało nam przyjemność.

Kiedy na kilka dni naszym mieszkaniem zawładnęli hydraulicy, po raz pierwszy od kilkunastu lat spędziliśmy tyle godzin w zespole odkrytych miejskich basenów. Mogliśmy tam skorzystać z niedostępnego jeszcze w domu prysznica, ale przede wszystkim urządzaliśmy sobie wspaniałe pikniki na trawie. Bułki z serem i oranżada smakowały tam lepiej niż najlepsze danie.

Magia nowego miejsca zadziałała w każdej dziedzinie. Materac, który od dawna służył nam już prawie wyłącznie do spania, przypomniał sobie, że łóżko pełni także inne funkcje…

Dwa dni przed końcem naszych urlopów wszystko było już gotowe. Kiedy wreszcie wypakujemy kartony pozostawione w garażu, będziemy znów we własnym domu. Byłam naprawdę szczęśliwa.

Garaż był prawie pusty

Dlatego nie umiem opisać tego, co poczułam, kiedy otworzyliśmy drzwi garażu. Garaż był prawie pusty. Kartony zniknęły. Na posadzce walało się trochę podartej tektury i kilka porzuconych przedmiotów, najwyraźniej uznanych za bezwartościowe. Okradziono nas dokumentnie… Artur natychmiast wezwał policję. Dwóch miłych policjantów starannie spisało nasze zeznanie, ale ich miny nie dawały żadnej nadziei.

– Garaż łatwo okraść i szukaj wiatru w polu. Jakby państwu zginęło coś bardzo cennego, jakiś antyk czy obraz, to może, ale pani mówiła tylko o pamiątkach rodzinnych i jakichś obrusach… Wyjaśniłam policjantowi jeszcze raz, że nie chodzi o obrusy, tylko o ręcznie robione, koronkowe serwetki babci. Pokiwał tylko głową.

– Mogą państwo się wybrać w niedzielę na targ staroci. Tam takie różne graty chodzą za grosze. Może złodziej będzie próbował coś sprzedać…

Policjanci odjechali, a my zostaliśmy w pustym garażu i w paskudnych nastrojach. Chciało mi się płakać. Artur miał poczucie winy.

– Gdybym nie wymyślił tego cholernego garażu… Pewnie ktoś nas obserwował. Myśleli, że Bóg wie co tu schowaliśmy. Głupek ze mnie. Trzeba było to od razu przewieźć do mieszkania…

– Daj spokój. Nie twoja wina, że trafiliśmy na złodzieja. Swoją drogą to przedziwne. Zabrali wszystkie koronki babci, kolekcje ojca, moje lalki, nawet podstawki do piwa, a zostawili nowy ekspres. Jedyną wartościową rzecz, którą faktycznie chyba mogliby gdzieś sprzedać…

Ekspres był prezentem od męża dla mnie – na naszą ostatnią rocznicę ślubu.

Elegancki, włoski – wyglądał jak milion dolarów. Bardzo lubię kawę z ekspresu, ale uważałam, że Artur trochę zaszalał. Nie byliśmy zamożni, wydał na to połowę swojej akademickiej pensji. Tymczasem złodzieje nie tylko nie zabrali ekspresu, ale nawet go nie rozpakowali – stał na środku garażu nietknięty, w oryginalnym pudełku ze sklepu. Rabusie najwyraźniej nie przepadali za kawą…

Nie mieliśmy czasu na rozpamiętywanie nieszczęścia. Mimo wszystko było mi bardzo smuto i w sekrecie wylewałam łzy. Następnego dnia wracały dzieci. Musieliśmy rozpocząć normalne życie – w domu urządzonym wygodnie, nowocześnie, tyle że bez większości pamiątek, które towarzyszyły mi od dzieciństwa. Życie potoczyło się dalej. Tak jak podejrzewaliśmy – policja nikogo nie złapała i niczego nie ustaliła. Po kilku miesiącach śledztwo umorzono, a ja uświadomiłam sobie, że mogę spokojnie żyć bez przedmiotów, które ukradziono nam z garażu, i już tylko czasem przypominam sobie o tym podczas parzenia kawy.

Musimy zrobić album rodzinny

Iza bardzo dobrze czuła się w nowej szkole. Pianino bardzo się przydało, a my przyzwyczailiśmy się do codziennej porcji ćwiczeń naszej córki. Ale szkoła muzyczna to też normalna szkoła, więc co jakiś czas, poza muzyką, pojawiały się zwykłe szkolne kłopoty.

– Mamo, pani od historii kazała nam zrobić album rodzinny. Mamy znaleźć stare zdjęcia, takie z babciami i dziadkami, wkleić do albumu – tak żeby ich nie zniszczyć, i opisać…

No jasne. Panie nauczycielki uwielbiają takie prace domowe. To nic, że to ja muszę pójść do sklepu i wydać pieniądze, a potem oboje z Arturem spędzimy wieczór na przygotowaniu albumu, bo nasze dziecko, choć chyba uzdolnione muzycznie, ma dwie lewe ręce do prac tego rodzaju…

Gorzej, że rodzinne zdjęcia padły w garażu łupem złodzieja. Iza będzie musiała powiedzieć pani, że nie ma żadnej fotografii przodków. Wyobraziłam sobie reakcję pani i reszty klasy, kiedy moja córka powie, że nie odrobiła pracy domowej. Szybko rozważyłam wariant fałszywej grypy lub konieczności wyjazdu w sprawach rodzinnych…

Nie mogliśmy jednak uczyć dziecka oszustwa, a poza tym każda przerwa w lekcjach pianina oznaczałaby dla Izy konieczność nadrabiania i dodatkowy stres.

– Artur, musimy coś zrobić. Nie wiem, może pożycz od kogoś z pracy jego zdjęcia. Nie rozumiem, po co tym złodziejom były nasze zdjęcia rodzinne. Chyba brali wszystko jak leci. Pewnie dawno trafiły na jakiś śmietnik…

Artur zmarszczył czoło. Widać było, że intensywnie nad czymś myśli.

– Naprawdę te zdjęcia zostały w garażu? Dałbym głowę, że widziałem je gdzieś tutaj…

Popukałam się w czoło. Mój mąż był urodzonym bałaganiarzem, podczas gdy ja znałam położenie każdego talerza w każdej naszej szafce. Jeżeli ktoś miał pewność i rację w tej sprawie, to niestety ja… Tym większe było moje zdziwienie, kiedy nazajutrz Artur postawił na stole pudełko z rodzinnymi fotografiami.

– Widzisz, a ja byłem absolutnie pewien, że je zabraliśmy. Zdjęcia były razem z moimi papierami… – powiedział.

Najwyraźniej się starzeję… Kiedyś podobna pomyłka nie miałaby prawa mi się przydarzyć. Nie miałam jednak czasu, żeby się nad tym dłużej zastanawiać. Mieliśmy tylko parę godzin, żeby wykonać elegancki album rodzinny. Poza tym bardzo się ucieszyłam. Rodzinne fotografie były jedną z tych rzeczy, których utratę przeżyłam najmocniej. Szczęśliwa pobiegłam do papierniczego, a następnego dnia, wraz z Izą, dostaliśmy piątkę za wzorowo odrobione zadanie domowe.

W sumie wszystko dobrze się skończyło, jednak zaczęła mnie dręczyć dziwna myśl. Artur mógłby zostać bez czapki i butów na zimę, ale swoje służbowe papiery skrzętnie przewiózł od razu do nowego mieszkania. W garażu został tylko „Wielki atlas ryb” – ukochana książka Artura, który przez wiele lat hodował rybki w akwarium. Ten atlas był jedyną ze zrabowanych nam rzeczy, której mój mąż naprawdę żałował…

Pamiętałam, że papiery Artura były spakowane w duże plastikowe pojemniki. Skoro w jednym z nich znalazły się fotografie, być może między papierami ocalało coś jeszcze?

Tego dnia nie szłam do pracy, więc z lekkim poczuciem winy postanowiłam zajrzeć do tych jego pojemników. Nigdy tego nie robiłam, ale pewnie Artur nie miałby mi tego za złe. A zresztą nie musi wiedzieć…

Uświadomiłam sobie, że nie zwracałam uwagi na jego potrzeby

Już po otwarciu pierwszego z nich pomyślałam, że chyba ktoś z nas dwojga oszalał. Na dnie leżał „Wielki atlas ryb” – nie można było go nie zauważyć. A może Artur zapomniał, że go spakował, i w ogóle nie otwierał tego pojemnika, odkąd zamieszkaliśmy w nowym lokum? Otworzyłam drugi pojemnik, potem trzeci i czwarty. Znalazłam nasze listy z okresu narzeczeństwa, niemowlęce buciki naszych dzieci, moją ulubioną lalkę i jeszcze kilkanaście przedmiotów, które z całą pewnością osobiście zapakowałam do kartonów zostawionych w garażu… Zanim Artur wrócił z pracy, ułożyłam wszystkie znalezione przedmioty na stole w kuchni. Kiedy wszedł, siedziałam za stołem.

– Możesz mi to wytłumaczyć? Najpierw fotografie, potem to… Pamiętam, jak to pakowałam. Były w garażu. Jak się znalazły w twoich rzeczach? Zapłaciłeś okup? Potrzebowałeś pieniędzy i sprzedałeś nasze rzeczy? Masz długi? W coś się wplątałeś? Jesteś hazardzistą?! – wyrzucałam z siebie pytania jedno po drugim.

Artur uznał, że dalsze unikanie wyjaśnień będzie niebezpieczne… Żadnego włamania nie było. Nasze rzeczy z garażu wynieśli studenci Artura, co prawda po cichu i w środku nocy, ale normalnie otwierając kłódkę kluczem, który dał im Artur. Zawartość garażu przenieśli do naszej piwnicy. Kilkanaście przedmiotów Artur zabrał od razu i schował w pojemnikach na papiery.

– Te rzeczy były najcenniejsze. Ale reszty też nie umiałbym wyrzucić bez twojej zgody. Któregoś dnia i tak zeszłabyś do piwnicy… – powiedział.

– Ale po co? Dlaczego to zrobiłeś?! Włamanie, złodzieje, fałszywe zeznania… Dlaczego okłamałeś mnie i policję?!

Zadawałam pytania, ale znałam już odpowiedzi. Łącznie z tą, dlaczego ocalał ekspres do kawy…

Artur ponuro pokiwał głową.

– Tak, tak. Nienawidziłem tych koronek. I podstawek do piwa. I lalek. I całej reszty. Ale nigdy nie brałaś tego pod uwagę. Musiałem zrobić to tak, żebyś sama zrozumiała, że tego wszystkiego nie potrzebujesz. Ale jeżeli bardzo chcesz, znów powiesimy to wszystko tutaj…

Nie chciałam. Desperacka akcja Artura uświadomiła mi, że nie zwracałam dotąd dość uwagi na jego potrzeby. Miał prawo nie chcieć spędzić życia wśród moich wspomnień, a ja musiałam wreszcie odciąć tę pępowinę.

Reklama

Od tej pory razem wybieramy kolory pościeli i wzory tapet. A rodzinne kolekcje pozostały w piwnicy.

Reklama
Reklama
Reklama