Reklama

Gdy niedoszły teść, głowa rodziny, nazwał mnie „gównem z pegeeru”, postanowiłem zniszczyć tę rodzinę, a raczej ich dochodowy biznes. Stefan wziął mnie na rozmowę, żeby przekonać mnie do zmiany decyzji.

Reklama

Zrozum, Stefan, to nic osobistego – uśmiechnąłem się słabo.

– Jasne. Ty po prostu chcesz, żeby cała moja rodzina do końca życia żałowała tego, co się stało przed laty.

– Jestem biznesmenem i podejmuję racjonalne decyzje – prychnąłem.

Oczywiście oboje wiedzieliśmy, że to bzdura

Nienawiść, którą czułem do całej rodziny, miała w tej historii kluczowe znaczenie, a nie żadne tam interesy. Ciągnąłem jednak niestrudzenie:

– Ta buda jest niedochodowa. Za to ma świetną lokalizację. Jak ją zrównam z ziemią, to na tym miejscu mogę postawić z dziesięć domków letniskowych.

– Wkoło masz ich już kilkadziesiąt…

– Cóż, zawsze przydadzą mi się nowe – wzruszyłem ramionami.

– Bardziej przydałaby ci się knajpa, w której będziesz mógł karmić turystów – próbował mnie przekonać Stefan, niedoszły szwagier, jakby nie rozumiał, że i tak nic nie zdziała.

– Każdy z nas zna się na swoim biznesie – westchnąłem ciężko. – Wy od pokoleń macie tę karczmę, a ja wiem, że turyści chcą przede wszystkim mieć dobre miejsce do spania. Na wyszynku się nie znam. A na miejscu waszej karczmy postawię co najwyżej budkę z hot dogami i automat z napojami.

Mówiąc te słowa, obserwowałem uważnie twarz Stefana, która robiła się coraz bardziej czerwona. Wiedziałem, że bardzo go boli to, co mówię. Zresztą właśnie dlatego to mówiłem.

To wtedy zauważyłem, że wpadłem w oko Ance. Ona też mi się podobała, ale wcześniej jakoś mi nie przyszło do głowy, że mógłbym do niej startować. Wiadomo – ja, gołodupiec z upadającego PGR-u, bez żadnych perspektyw życiowych. A ona… Od podstawówki nazywaliśmy ją „dziedziczka”.

Jej ojciec miał karczmę już w latach pięćdziesiątych. Musiał na niej świetnie zarabiać, bo wszyscy z rodziny nawet w głębokim PRL-u jeździli luksusowymi samochodami i mieli w okolicy nawet lepszą pozycję niż lokalny kacyk z PZPR-u.

Ance ta różnica klasowa nie przeszkadzała, dlatego zaczęliśmy się ze sobą spotykać. Nie przewidzieliśmy jednak, jak bardzo będą przeciwni temu związkowi jej ojciec i brat, Stefan. Ich dezaprobata nie wynikała tylko z faktu, że nie miałem pieniędzy. Po prostu znaleźli lepszego kandydata na męża dla Anki – kolegę Stefana.

Roman był spadkobiercą lokalnej fortuny i ojciec Anki wymarzył sobie, że dzięki temu mariażowi jego imperium spotężnieje. I nawet nie chciał słyszeć, że córka miałaby wyjść za kogoś innego.

Anka na początku nic sobie nie robiła z zabiegów ojca

Lecz ten był wytrwały. Przede wszystkim całkowicie odciął ją od pieniędzy i w jednej chwili dziedziczka fortuny została bez grosza i musiała pożyczać ode mnie na butelkę coli.

Moja dziewczyna bardzo ciężko znosiła tę próbę, widziałem to. Wyraźnie zaczęła się bać, że ojciec nigdy nie zmieni do mnie nastawienia. I nie tylko nie będzie jej dawać pieniędzy, ale nawet nie zatrudni w przyszłości na intratnej posadzie w rodzinnym interesie. A o pracę w naszej okolicy było już wtedy bardzo trudno.

Powoli zaczynało się bezrobocie. Anka nie chciała mi wprost powiedzieć, że relacje między nami psują się przez pieniądze. Ale ja widziałem, jak rodzinka ją coraz bardziej urabia. Byłem pewien: moja dziewczyna coraz bardziej wierzyła, że zainteresowałem się nią tylko dla kasy.

I że coraz bardziej jej „śmierdzę”, bo mieszkam z matką i trójką rodzeństwa w małej klitce w popegeerowskim bloku.
Dlatego to ja zdecydowałem, że nie chcę z nią być. I poprzysiągłem sobie, że nie spocznę, póki jej nie udowodnię, jak wielki błąd popełniła, nie doceniając mnie.

Wykupiłem trzy rozpadające się domki letniskowe nad jeziorem, zadłużając się przy tym po uszy. Zawsze miałem smykałkę do stolarstwa, więc za grosze kupiłem na lewo trochę desek i przy pomocy rodzeństwa odpicowałem je na wysoki połysk.

Jako pierwszy w okolicy wpadłem na pomysł, żeby w tych domkach zrobić normalną łazienkę z toaletą, co teraz jest już standardem, ale wtedy było niespotykane. Można powiedzieć, że zakrawało na luksus. Dlatego wkrótce bez problemu miałem rezerwację na całe lato. Trochę się zachłysnąłem tym powodzeniem i zanim zdążyłem spłacić stare długi, zaciągnąłem nowe na zakup kolejnych domków w upadających zakładowych ośrodkach. Przeszarżowałem z tymi inwestycjami i wkrótce stanąłem na granicy bankructwa. Wprawdzie obłożenie w domkach miałem nadal duże, lecz to nie wystarczało na spłacenie odsetek. Przed totalną katastrofą uratował mnie fakt, że nagle dostałem propozycję odkupienia, za gotówkę, kilku domków.

To pozwoliło mi stanąć na nogi

Mimo wszystko od tej pory byłem dużo ostrożniejszy w inwestycjach i pomnażałem swój majątek powoli. Przez cały ten czas właściwie nie utrzymywałem kontaktów z tamtą rodziną. Jednak wiedziałem z różnych źródeł, że mój talent i wytrwałość w prowadzeniu interesu robią na nich wrażenie. Ponieważ Anka wciąż nie wyszła za Romana, marzyło mi się, że teraz to nie ja będę ich prosił o jej rękę, ale to oni będą zabiegać o moje względy. W końcu ich gastronomiczne interesy mogły świetnie współgrać z moim letniskowymi domkami.

Żeby ułatwić im ponowne nawiązanie kontaktu i trochę dlatego, by osobiście poczuć z ich strony podziw, zacząłem dość często jadać obiady i kolację w ich karczmie. Miejscowych rzadko było na to stać, a ja specjalnie wybierałem różne drogie dania. Nawet ich nie dojadałem. Chciałem tylko zapłacić odpowiednio wysoki rachunek, żeby wiedzieli, że mnie na to stać.

Jednak któregoś dnia, gdy wyszedłem do toalety, przypadkiem usłyszałem rozmowę starego z synem.

Widziałeś, że ten matoł znów tu przyszedł? – zaskrzeczał niedoszły teść.

– Tato, przestań. Za bardzo się do niego uprzedziłeś – odparł Stefan. – Przecież widzisz, jak sam do wszystkiego doszedł.

– I pewnie dlatego ciągle mu słoma z butów wystaje! Widziałeś przecież, dziubnie najlepszych rzeczy po trochu, a resztę zostawi. A napiwek daje jak jakiś książę!

– Przesadzasz… Ja uważam, że niepotrzebnie zabranialiśmy Ance wychodzić za niego. Roman to się z nią chyba nigdy nie ożeni. Jemu tylko w głowie imprezy...

– I co?! I tak zawsze będzie lepszym kandydatem niż ten zasrany nuworysz, to gówno z pegeeru! – syknął stary.

Stary miał trochę racji, że zachowywałem się jak nowobogacki. Jednak zrozumiałem też, że cokolwiek bym zrobił, zawsze będę dla niego „gównem z pegeeru”. To był właśnie ten moment, w którym postanowiłem, że pozbawię ich interesu. Doprowadzę ich do bankructwa. Od tamtej chwili całe moje życie było podporządkowane tylko tej jednej myśli. Wykupywałem ziemię obok ich restauracji i robiłem wszystko, żeby stały się jak najsłabiej widoczne z drogi i aby miały jak najgorszy dojazd. A także wiele innych rzeczy, których celem było jedynie zmniejszenie dochodów potężnej rodziny. Wszystkie moje działania były oczywiście zgodne z prawem, za to wbrew logice prowadzenia interesów. Jednak zysk nie interesował mnie tak bardzo jak upadek ich potęgi.

Dość szybko zacząłem osiągać pierwsze rezultaty. Stefan przyszedł nawet do mnie z misją rozjemczą, namawiając, żebyśmy puścili w niepamięć dawne urazy. Nie miałem zamiaru im odpuszczać, ale pomyślałem, że nie zaszkodzi upokorzyć starego. Udałem więc, że Stefan nie może być dla mnie partnerem do rozmów w interesach i jeśli chcą coś ze mną załatwić, niech przyjdzie do mnie jego ojciec.

Wiedziałem, że to ich wkurzy...

Jednak dumny staruch najwyraźniej nie chciał się zniżyć do rozmowy z „gównem z pegeeru”, bo nie doczekałem się jego wizyty. Pewnie siedział w domu i z przerażeniem patrzył, jak topnieje jego fortuna. Może myślał, że w końcu sobie odpuszczę albo zabraknie mi pieniędzy. Dlatego sam potężnie się zapożyczył, licząc na to, że przetrwa mój atak.

Tymczasem ja miałem wystarczająco dużo pieniędzy na prowadzenie tej wyniszczającej walki. Więcej niż oni. Dlatego wkrótce zacząłem w niej odnosić sukcesy nie tylko taktyczne. Mianowicie kupowałem od zniecierpliwionych wierzycieli długi rodziny. Najczęściej ich zabezpieczeniem były nieruchomości. W ten sposób, kawałek po kawałku, stawałem się właścicielem całego ich imperium. Karczmę zostawiłem sobie na koniec. Teraz również ona miała trafić w moje ręce. Nad nią mieściło się ich mieszkanie. Byłem pewien, że jako ostatni wyprowadzi się stamtąd stary. Po dwóch wylewach, przykuty do łóżka, bezsilnie będzie się przyglądał swojej ostatecznej klęsce w walce ze mną.

Po rozmowie ze Stefanem, w której stanowczo odmówiłem oszczędzenia jego karczmy, wróciłem z biura do domu i od razu nalałem sobie dużą szklankę whisky. Usiadłem w wielkim, skórzanym fotelu, i rozkoszowałem się swoim sukcesem. Teraz już nie będę musiał poświęcać wszystkich sił na walkę z potężną rodziną. Świadomość, że to koniec walki, pozwoliła mi na podsumowanie. Przypomniałem sobie niemal każdy dzień, w którym zarabiałem pieniądze i dążyłem do zniszczenia tamtej rodziny. I gdy tak siedziałem ze szklaneczką whisky w dłoni, robiąc ten swoisty obrachunek ze swoim życiem, zobaczyłem jedną straszną rzecz...

Wypiłem szybko ostatni łyk whisky i chciałem sobie nalać kolejną, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Poszedłem otworzyć. To była Anka. Wciąż z rodzinnym nazwiskiem, bo mimo swoich czterdziestu lat nadal pozostawała panną. Wciąż bardzo atrakcyjną. Ale niewielu dawało jej jeszcze szansę na wyjście za mąż. Zwłaszcza teraz, gdy jest pozbawiona majątku.

– Jeśli przyszłaś mnie prosić…

– Nie przyszłam cię prosić. Przyszłam ci coś zaproponować – odparła butnie.

Zawahałem się, lecz w końcu ją wpuściłem. Przeszliśmy do salonu, a chwilę później podałem jej szklaneczkę i zaprosiłem gestem ręki, żeby usiadła.

– Jesteś zadowolony z tego, co osiągnąłeś? – spytała, patrząc mi w oczy.

– Mów, z czym przychodzisz, albo wracaj do tej swojej karczmy, dopóki coś z niej jeszcze zostało! – wkurzyłem się.

Nie wiedzieć czemu nagle poczułem dziwne wyrzuty sumienia. Może dlatego, że kiedyś naprawdę kochałem tę kobietę?

– Nie niszcz karczmy, tylko nas w niej zatrudnij – walnęła prosto z mostu.

– Też mi pomysł… – prychnąłem.

– Pomyśl, jak bardzo nas tym upokorzysz – głos Anki był lodowaty. – My, zmuszeni pracować u ciebie za grosze.

Zostaw nam tylko mieszkanie i pozwól tam umrzeć naszemu ojcu. To nie potrwa długo. Potem możesz wywalić nas z hukiem i zniszczyć to miejsce. Tak jak to sobie wymarzyłeś przed laty.

Cała Anka...

Mimo wszystkiego, co się stało, chociaż samo przyjście do mnie już było dla niej upokorzeniem – ona jest tu, stoi przede mną z wysoko podniesioną głową i mówi o swoim upadku z taką dumą, jakby mówiła
o triumfie… Zaimponowało mi to.

Tamtego dnia, zaraz po ostatecznej wygranej, jaką była dla mnie rozmowa ze Stefanem, i tuż przed wizytą mojej dawnej miłości – coś we mnie pękło. Nagle zobaczyłem, do czego tak naprawdę doszedłem w życiu i… z przerażeniem odkryłem, że nie mam nic!

Gdybym wiele lat temu nie zdecydował, że chcę coś osiągnąć, żeby zagrać na nosie Kobusom, teraz pewnie byłbym nadal biedny jak mysz kościelna. Jednak może udałoby mi się założyć szczęśliwą rodzinę… Moje dzieci właśnie by dorastały, a ja, zamiast samotnie popijać whisky, spacerowałbym z żoną po parku…

– Zostawię wam tę karczmę – zdecydowałem w jednej chwili. – Nie, nie daruję wam ani złotówki długu, ale rozłożę go odpowiednio w czasie i nie będę wam przeszkadzał w robieniu interesów. Za parę lat powinniście się odkupić…
Zemściłem się. Już mi wystarczy.

Reklama

Tylko co dalej? Pewnie sprzedam wszystko, bo mam dość prowadzenia interesów. Mówię wam, nienawiść potrafi dodać człowiekowi nadludzkich sił. Jednak kiedy spełni się już akt zemsty, człowiek zostaje sam, bez woli walki i celu w życiu.

Reklama
Reklama
Reklama