Reklama

Nie tak planowałam swoją rodzinę

Nigdy nie zapomnę słów, jakie ksiądz wygłosił w trakcie niedzielnego kazania. Według niego, tylko rodzina, w której wychowuje się trójka dzieci, zasługuje na miano chrześcijańskiej. „No tak, dwójka dzieci to przecież o wiele za mało, ale czwórka to już... zupełnie jak z marginesu społecznego” – przeszło mi wtedy przez głowę z goryczą.

Reklama

Jestem mamą czwórki wspaniałych dzieciaków, które mam z trzema facetami. Choć daję z siebie wszystko, żeby być dla nich jak najlepszą mamusią, to w oczach wielu osób wyglądam dość podejrzanie. Ludzie zastanawiają się, jak można było postąpić tak lekkomyślnie i urodzić aż taką gromadkę?! Uwierzcie mi, nie zrobiłam tego specjalnie.

Nigdy nie planowałam, aby moje dzieci miały różnych tatusiów. Kiedy angażowałam się w nową relację, zawsze głęboko wierzyłam, że tym razem będzie to coś trwałego i pięknego. Jak każda młoda kobieta śniłam o przytulnym domku z ogromnym ogrodem, psach i kotkach kręcących się pod stopami, aromacie świeżego ciasta unoszącym się z kuchenki. No cóż, nie wszystko poszło zgodnie z planem...

Adaś był pierwszy na świecie

Próbuję nie mieć urazy do przeznaczenia. Odpowiedzialności szukam nie tylko u moich facetów, ale też u siebie. Być może byłam za bardzo łatwowierna? Albo za dużo wymagałam? Cóż… czasem życie tak wygląda, no nie? Adaś, mój pierwszy synuś, jest rezultatem zafascynowania gościem, który genialnie radził sobie na stoku. Spotkałam go, gdy czekaliśmy na kolejkę górską.

Kolejka do wyciągu ciągnęła się w nieskończoność, staliśmy w niej chyba z piętnaście minut, ale to i tak wystarczyło, żeby nawiązać nić porozumienia. Leszek schylił się, by podać mi skipass, który wpadł w zaspę, a potem zaczepił mnie rozmową. Przycupnęliśmy obok siebie na wolnej ławce i nim dotarliśmy na szczyt, już zdążył mnie oczarować… Był trzy lata starszy, studiował, a jego umiejętności na nartach i ogólna błyskotliwość zrobiły na mnie piorunujące wrażenie.

Częstował mnie, zwykłą uczennicę liceum, grzańcem, przy którym prowadziliśmy niekończące się nocne pogaduszki o kinie i książkach. Od rana do wieczora szusowaliśmy po stoku, a wieczorami lądowaliśmy w knajpce albo na łazęgach. Po jednym z takich wieczornych spacerków skończyliśmy u mnie w pokoju…

W ciepły i przytulny wieczór leżeliśmy wtuleni pod kołdrą. Miłość i zachwyt rozpierały mnie od środka, a świat zdawał się tętnić życiem pomimo śniegu za oknem. Podczas pożegnania chłopak zostawił mi swój numer. Dopiero później okazało się, że... był zmyślony. Poczułam się zdruzgotana, a mój stan pogorszył się, gdy po kilku tygodniach zorientowałam się, że spodziewam się dziecka.

Miałam pomoc rodziców

Opowiedziałam o wszystkim rodzicom, którzy zareagowali wprost cudownie. Okazali mi pełne wsparcie. W szkole nie pisnęliśmy ani słówka i przystępowałam do matury z ledwo zauważalnym brzuszkiem. Nauczyciele prawdopodobnie coś podejrzewali, ale nie wygłaszali żadnych uwag...

Kiedy zaczęłam chodzić do szkoły pomaturalnej, na świat przyszedł mój synek Adaś. Wybrałam kierunek związany z organizacją turystyki, bo od zawsze ciągnęło mnie do odległych, tropikalnych zakątków świata. Dzięki temu, że dziadkowie zajmowali się ukochanym wnusiem, mogłam sporo czasu poświęcić na naukę. Poza tym, ilekroć spoglądałam na uroczą twarzyczkę mojego maleństwa, czułam niesamowity zastrzyk energii!

Miałam wrażenie, że dam radę wszystko, nie tylko zaliczyć wszystkie testy. Nie twierdzę, że było idealnie. Miałam pełną świadomość, że szanse na odnalezienie taty mojego bobasa są bliskie zeru, więc nawet nie podejmowałam prób poszukiwań. Jak mi podał nieprawdziwy numer, to chyba wcale nie chciał się ze mną kontaktować, zgadza się?

Strasznie to przeżywałam, bo zanim tak naprawdę dorosłam, to moje sny o wielkiej miłości legły w gruzach. Miałam 19 lat i dziecko na głowie, i zamiast myśleć o wyjściu na jakąś dyskotekę, to główkowałam skąd wziąć kasę na pampersy dla berbecia. Nie mogłam przecież non stop żerować na rodzicach...

W Egipcie poznałam Marka

Pracę w branży turystycznej zaczęłam już jako uczennica, dorabiając sobie w jednym z biur podróży. Gdy synek skończył 3 lata, moja szefowa, pani Basia, wysunęła propozycję wyjazdu do Egiptu w celu odwiedzenia tamtejszych hoteli.

– To prezent od naszego biura turystycznego dla agencji, która osiągnęła najlepsze wyniki. Zasłużyłaś na tę nagrodę, bo jesteś moją najbardziej rzetelną i pracowitą podwładną – oznajmiła. Wprost nie posiadałam się z radości! Egipt całkowicie mnie oczarował... Do domu wróciłam przepełniona optymizmem i wspaniałymi wrażeniami. Od tamtej pory jedyne o czym marzyłam, to ponownie odwiedzić ten niezwykły zakątek świata, i zrobić to nie raz, a wiele razy...

Zastanawiałam się nad możliwością pracy jako rezydentka. Rodzice byli bardzo przychylni, ponieważ dochody z takiego zajęcia byłyby znacznie wyższe niż z posady w lokalnej firmie. Jedynym istotnym minusem tego rozwiązania była perspektywa rozłąki z moim ukochanym Adasiem.

– Nie musisz przecież wyjeżdżać na całe miesiące! Możesz po prostu polecieć do Egiptu w szczycie sezonu, gdy przebywa tam największa liczba polskich turystów – usłyszałam radę.

Postanowiłam tak zrobić. Na 3 miesiące opuściłam kraj. Rozstanie z synem sprawiło mi ból, jednak jakoś udało nam się to przetrwać. Gdy minęło pół roku, udałam się ponownie, tym razem również na trzy miesiące. Jednak tym razem celem mojej podróży nie było jedynie poznawanie uroków Egiptu, ale również spotkanie z Markiem... Podobnie jak ja pracował jako rezydent, z tą różnicą, że on przebywał w Hurgadzie od dłuższego czasu. Moje uczucie do niego narodziło się podczas pierwszej wyprawy i przebywając w Polsce, ogromnie za nim tęskniłam.

Byliśmy w stałym kontakcie przez e-maile, a Marek non stop wydzwaniał. Zdawałam sobie sprawę, że każda minuta rozmowy ze mną to dla niego wydatek rzędu siedmiu złotych, dlatego uznałam, że te telefony są wyznacznikiem siły jego uczuć. Kiedy tylko wylądowałam, od razu rzuciłam mu się w objęcia i z tego drugiego wyjazdu najbardziej utkwiły mi w pamięci nasze pełne romantyzmu noce… Ich efektem jest moja ukochana córcia, Monisia.

Okazało się, że już ma żonę

Wiadomość o ciąży napełniła mnie wielkim szczęściem. Wiedziałam, że mój partner darzy mnie uczuciem i będzie wniebowzięty, gdy powiem mu o dziecku, które nosiłam pod sercem. Cóż za ogromne rozczarowanie mnie spotkało... Kiedy Marek usłyszał o naszym „wypadku”, gdyż tak określił mój brzemienny stan, powiedział, że przeleje mi kasę na rozwiązanie tego problemu.

– Oszalałeś? To maleństwo jest blisko mojego serca! – zbulwersowałam się. – Pragnę dać mu życie!

W tamtej chwili mój wybranek bez skrępowania przyznał się, że… ma żonę! Co więcej, jak się później okazało, nie byłam jedyną młodziutką „zdobyczą” w jego kolekcji. Regularnie na długie miesiące zostawiał swoich bliskich w niewielkiej polskiej mieścinie, a będąc w Egipcie zawsze umiał oczarować jakąś łatwowierną panienkę. Raz była to rezydentka, innym razem turystka...

Od dawna wszyscy wiedzieli, jaki on jest, ale nikt z pracy nie raczył mnie o tym poinformować. Do tej pory mam o to pretensje do współpracowników. Chociaż, tak sobie myślę, czy cokolwiek by to zmieniło, gdyby ktoś mi powiedział wcześniej? Moja Monisia przyszła na świat i teraz – podobnie jak moje pierwsze dziecko – może liczyć na alimenty, jednak nie zaznała ojcowskiej miłości. Marek nieustannie przebywa poza granicami kraju, a nawet gdy jest w Polsce, wstydzi się do nas przyznać.

Powtarzam sobie, że nie da się nikogo zmusić do kochania, ale za każdym razem, gdy patrzę na moją przepiękną córeczkę, uświadamiam sobie, ile ten mężczyzna traci, nie chcąc jej poznać!

Miałam nadzieję, że on okaże się tym wymarzonym

W wieku dwudziestu pięciu lat, jako matka dwojga pociech dzieci sporo już w życiu przeżyłam. Nie uskarżałam się jednak na to, jak potoczyły się moje losy. Nasze dzieci dorastały w atmosferze miłości, którą zapewniałam ja oraz dziadkowie. Niczego nam nie brakowało. Wprawdzie nie mogliśmy sobie pozwolić na jakieś szaleństwa, ale lubiłam fundować moim dzieciakom małe przyjemności. Uwielbiały one rurki z kremem z pewnej cukierni na naszym osiedlu, więc od czasu do czasu tam je zabierałam.

Z reguły za ladą stała sympatyczna dziewczyna, lecz czasem witał nas sam szef. Miał może z 10 lat więcej niż ja i za każdym razem wdawał się w miłe pogawędki ze mną i moimi dziećmi. W końcu doszło do mnie, że ten gość wyraźnie ze mną flirtuje... Cóż, jako kobieta z dziećmi nie miałam zbyt wielu okazji do zabawy, więc kiedy któregoś dnia spytał, czy wybiorę się z nim do kina, przystałam na propozycję.

Zaczęliśmy się z Tomkiem spotykać. Powiedział, że miał już jedną żonę w przeszłości.

– Nie potrafiła zaakceptować mojego stylu życia. Chyba sądziła, że facet prowadzący własną firmę to same luksusy i łatwa kasa. A ja codziennie o świcie musiałem wstawać, żeby zrobić świeże pieczywo i wypieki na rano. Marynia nie dała rady tego znieść, więc po trzech latach zdecydowaliśmy się rozejść. Nie doczekaliśmy się dzieciaków...

Stopniowo zaczynałam patrzeć na Tomka jak na kogoś, z kim mogłabym spędzić resztę życia. Nie stronił od obowiązków, był realistą, mieliśmy wiele wspólnego. Co jednak najistotniejsze, pokochał moje pociechy. Wyznałam mu otwarcie, w jakich warunkach przyszły na świat, a wtedy usłyszałam słowa, które sprawiły, że poczułam w sercu ogromną słodycz:

– Nie przejmuj się, skarbie, już niedługo twoje maluchy będą mogły nazywać kogoś tatą.

Moja relacja z Tomkiem nie posuwała się może w zawrotnym tempie, ponieważ poprzednie bolesne przeżycia sprawiły, że stałam się ostrożna i zachowywałam pewien dystans w stosunku do facetów. Mimo to, nasze uczucie stawało się z dnia na dzień coraz głębsze.

Pewnego razu Tomek rzucił pytanie, czy chciałabym poznać jego rodziców, gdyż oni bardzo tego chcą. Wtedy pomyślałam, że w końcu los postanowił obdarzyć mnie uśmiechem i zrekompensować ostatnie lata. Rodzice mojego partnera zrobili na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Idąc do nich, miałam w głowie myśl, że mogą nie być do końca zadowoleni z wyboru syna, szczególnie ze względu na moje dzieci. Jednak po czasie spędzonym w ich towarzystwie zrozumiałam, że obecność Adama i Moniki zupełnie im nie przeszkadza. Przy następnym spotkaniu postanowiłam zabrać moje maluchy ze sobą...

„Rodzina. W końcu uda mi się zbudować taką, o jakiej zawsze śniłam” – dumałam, spoglądając z podziwem na mojego ukochanego. Widziałam w jego spojrzeniu, że również żywi do mnie głębokie uczucia.

Wtedy stało się najgorsze

Pewnego razu przyłapałam go na szkicowaniu czegoś w notatniku z pomysłami na wypieki.

– Hej, a co to takiego? – zaciekawiona, zajrzałam mu przez ramię.

– Tort na nasz ślub – odparł poważnym tonem, prezentując skomplikowaną budowlę z lukru cukierniczego.

Wtedy łzy wzruszenia same popłynęły mi po policzkach. Mieliśmy brać ślub w święta Bożego Narodzenia. Już odliczałam czas do momentu, gdy padną słowa: „Niech wasze życie będzie równie słodkie co ten weselny wypiek”. Zwłaszcza że dwa tygodnie temu odkryłam, iż spodziewam się dziecka z Tomkiem… Ciąża sama w sobie nie była dla mnie niespodzianką, ale fakt, że noszę bliźnięta, wprawił mnie w osłupienie

– W pani brzuchu kryją się dwa maleńkie serduszka – oznajmił doktor w trakcie USG.

– To wspaniała wiadomość! – Tomek wprost promieniał z radości. Snuł plany, jak będziemy wychowywać nasze dzieci, a ja nareszcie poczułam, że trafiłam na mężczyznę, który zatroszczy się o całą naszą rodzinę. Jednak los okazał się dla nas bezlitosny i najwyraźniej zdecydował, że moje najmłodsze dzieci, podobnie jak starsze, będą dorastać bez taty. Co więcej, o mało ich nie straciłam, gdy dowiedziałam się o śmierci Tomka. Miesiąc przed naszym ślubem...

Trudno znaleźć słowa, by wyrazić ogrom cierpienia, jakie mnie dotknęło. Nie mam pojęcia, w jaki sposób poradziłabym sobie z tym koszmarnym czasem po stracie narzeczonego, gdyby nie wsparcie moich kochanych rodziców i rodziców Tomka. Ci drudzy od razu zapewnili mnie, że zawsze będą traktować mnie jak własną córkę, a moje pociechy jak swoje wnuki. To naprawdę wyjątkowi ludzie i jestem im ogromnie wdzięczna. Dzięki nim nie tylko uniknęłam depresji, ale też mogę cieszyć się obecnym dostatkiem. Tata Tomka przez kilka pierwszych lat pomagał mi w prowadzeniu cukierni, którą nasze dzieci otrzymały w spadku po tacie. Robił to, dopóki sama nie opanowałam sztuki pieczenia tortów i zarządzania pracownikami.

Zdaję sobie sprawę, że los nie obszedł się ze mną najgorzej, choć różni ludzie spoglądają na mnie niezbyt przychylnie, szepcząc po kątach, iż jestem niezamężną matką czworga dzieciaków. W takich chwilach zdarza mi się zajrzeć do notesu z pomysłami pozostawionymi przez Tomka, spoglądam na tort weselny, którego nie zdołał przygotować i wtedy myślę sobie: „Czy to ma jakieś znaczenie, że zabrakło nam czasu, by stanąć przed ołtarzem?”. W głębi serca zawsze czułam się jego małżonką, a on był dla mnie jak mąż. I tak już pozostanie na zawsze.

Reklama

Edyta, 32 lata

Reklama
Reklama
Reklama