„Miałem ojca za tchórza i uważałem, że mama zmarła przez niego. Żałuję, że nie mogę go już przeprosić”
„Z moich oczu nie poleciała nawet łza, kiedy dowiedziałem się, że zmarł, a teraz wyłem jak kilkuletnie dziecko. Przez dziesięć lat nawet nie próbowałem dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało, nigdy nie próbowałem go zrozumieć. Będę to sobie wypominał do końca życia”.

- Listy do redakcji
Przez wiele lat byliśmy naprawdę wspaniałą, kochającą się rodziną. Ojciec był inżynierem. Zawsze był surowy i rzeczowy aż do bólu. Mama była plastyczką. Do tego ja i moja starsza siostra. Żyliśmy w naszym szczęśliwym świecie, który zawalił się dziesięć lat temu.
Rodzice pierwszy raz zdecydowali się wyjechać bez nas na wakacje – wcześniej zawsze jeździliśmy wspólnie. Od dawna marzyli o tym, aby na własne oczy zobaczyć Egipt. Skończyłem właśnie osiemnaście lat więc uznali, że mogą zostawić mnie pod opieką starszej siostry. Przez dwa tygodnie mieli odpoczywać od codziennych obowiązków.
Podczas jednej z wycieczek, kiedy jedyny raz zdecydowali się skorzystać z lokalnych linii lotniczych, doszło do wypadku. Ku zdziwieniu wszystkich w wypadku zginęła tylko jedna osoba, a druga została ranna. Pech chciał, że byli to moi rodzice.
Ojciec stał się wrakiem
Miesiąc po wypadku ojciec wrócił do kraju. Był zupełnie inny. Ten potężny, twardy facet zamienił się we wrak człowieka. Przywiózł ze sobą prochy mojej matki. Pogrzeb był cichy i kameralny. Ojca na nim zabrakło. To tamtego dnia kompletnie się upił. Pierwszy raz w życiu. Tak naprawdę już nigdy nie wytrzeźwiał. Powoli tracił kontakt z nami i rzeczywistością. Coraz rzadziej rozmawialiśmy, oddaliliśmy się od siebie. Zamknął się w sobie, a my mieliśmy do niego coraz więcej pretensji. Wiedziałem, że z każdym dniem tracimy go coraz bardziej.
Chcieliśmy z siostrą poznać wszystkie okoliczności wypadku, ale ojciec uparcie powtarzał, że niczego nie pamięta. Miesiąc po pogrzebie wykrzyczałem ojcu, co o nim myślę. Naprawdę go to wkurzyło. Na tyle, że aż uderzył mnie w twarz. Ja wyszedłem z domu. To był ostatni raz, kiedy z nim rozmawiałem. Myślałem, że stchórzył kolejny raz.
Policja uznała, że doszło do wypadku. Na wiadukcie był rozlany olej, do tego słaba barierka ochronna, która po prostu nie wytrzymała uderzenia auta. Zimna woda zrobiła swoje. Tylko ja wiedziałem, że ojciec kolejny raz stchórzył. Kolejny raz podjął próbę ucieczki. Tym razem ostatnią. Zdecydowałem też, że moja noga nie stanie na cmentarzu. To, że w jednym grobie miałem teraz oboje rodziców było dla mnie nie do zaakceptowania.
Wyjechałem z kraju
Po roku zdecydowałem się wyjechać z Polski. Byłem w różnych miejscach, ostatecznie osiedliłem się z Irlandii. Raz na jakiś czas kontaktowałem się z Karoliną, która została w Polsce. Podjęła studia na Akademii Sztuk Pięknych. Podobnie, jak mama miała talent plastyczny.
Ja wdałem się w ojca: odziedziczyłem po nim umiejętność analitycznego myślenia i smykałkę do przedmiotów ścisłych. Zacząłem od pracy na zmywaku, później zatrudniłem się jako barman. Ostatecznie zostałem menedżerem w jednym z barów. Pewnego dnia przełożony zasugerował, abym zaczął naukę na uczelni. O dziwo nie oponowałem i dzisiaj jestem inżynierem.
Siostra miała prośbę
Dźwięk telefonu naprawdę mnie zaskoczył. Nadzorowałem właśnie prace na budowie nowej galerii handlowej, gdy zadzwonił. Kiedy spojrzałem na ekran, okazało się, że to Karolina.
– Hej siostra, co tam? – rzuciłem zniecierpliwiony do telefonu, równocześnie pokazując coś szybko palcem pracownikom na rysunkach budynku.
– Niedługo mija dziesięć lat... – powiedziała ściszonym, nieco melancholijnym głosem. Nie wyczułem jednak ani cienia pretensji.
Gdy to usłyszałem, moje ciało momentalnie zdrętwiało.
– Więc...? – burknąłem szorstko.
– Mógłbyś w końcu wydorośleć. Nie chcę tego dźwigać sama – powiedziała zdecydowanie.
Słowa Karoliny naprawdę mnie zaskoczyły. Poczułem się, jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody. Nie potrafiłem podważyć jej argumentu. Potrzebowałem dłuższej chwili, aby powstrzymać wzbierającą we mnie złość.
– Ok, będę – w końcu odpowiedziałem i się rozłączyłem.
Przyjechałem na rocznicę śmierci
Kiedy przyjechałem do Polski, od razu poczułem się jak w domu. Zima przywitała mnie typową dla siebie pogodą – padał śnieg z deszczem. Taka pogoda to norma w tej części Europy, w Irlandii to z kolei rzadkość. Nie pogoda była jednak dla mnie najważniejsza. Liczyło się tylko jedno – spotkanie z Karoliną. A ona? Cóż, obdarowała mnie najcudowniejszym uśmiechem, jakiego nie widziałem przez ostatnie dziesięć lat. Przegadaliśmy cały dzień i pół nocy. Przysnęliśmy na kilka godzin, a po przebudzeniu znowu gadaliśmy długie godziny. W końcu Karolina powiedziała:
– No dobra, już pora. Zbliża się moment, gdy równo dziesięć lat temu... – zaczęła mówić drżącym głosem.
– ...gdy odeszła od nas mama – dokończyłem za nią. – Oraz gdy dla mnie na zawsze zniknął tata – dorzuciłem trochę ściszonym tonem.
Siostra spojrzała na mnie ze złością. W sumie nic dziwnego. Sam miałem wyrzuty sumienia za to, co powiedziałem. Nie powinienem.
– Ależ jesteś uparty! – warknęła Karolina. – Do tego kompletny dureń! – dorzuciła jeszcze bardziej wkurzona. – Będziesz kiedyś żałował tych słów. Zobaczysz.
– Jakoś wątpię – burknąłem pod nosem, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego, jak bardzo się mylę.
Poszliśmy na cmentarz
Bez trudu znaleźliśmy miejsce przy cmentarnej bramie – był to przecież zwykły dzień. Chociaż dla mnie był naprawdę wyjątkowy – po raz pierwszy od dziesięciu lat miałem odwiedzić grób rodziców. Byłem zdenerwowany, ale starałem się opanować. Prowadziła moja siostra, ja już nawet nie trafiłbym na grób rodziców. Kiedy dochodziliśmy do szerokiej, zacienionej alejki, nagle usłyszałem głosy przekomarzających się dzieci. Serio, tutaj?
Zastygłem w bezruchu, ale siostra złapała mnie za rękę i poprowadziła w stronę, z której dobiegały te nietypowe jak na miejsce dźwięki. Na grobie rodziców było mnóstwo pięknych kwiatów i zniczy – wyglądał pięknie. Dookoła biegał tłum dzieci, a dwoje dorosłych stawiało ostatnie znicze. Siostra uparcie prowadziła mnie do nich.
Nie wiedziałem, co się dzieje
Gdy byliśmy prawie na miejscu, dzieci jakby zastygły i zaczęły nas obserwować. Nagła cisza zwróciła uwagę ich opiekunów, którzy na nasz widok od razu się uśmiechnęli i ruszyli w naszą stronę. Mężczyzna wyciągnął rękę na przywitanie, kobieta od razu rzuciła mi się na szyję. Kompletnie nie wiedziałem, o co chodzi.
– Możecie mi wyjaśnić, o co tutaj chodzi? – spytałem zszokowany.
– Świętujemy, jak co roku – padła odpowiedź, która wprawiła mnie w jeszcze większe osłupienie.
– Co roku? Rok w rok świętujecie śmierć mojej mamy? Czy wy jesteście normalni?
– Świętujemy początek nowego życia – powiedziała kobieta, patrząc na swojego męża.
Poznałem prawdę o wypadku
Byli w tym samym samolocie, co nasi rodzice. Kiedy wybuchł pożar, wszyscy wpadli w panikę. Tylko mój ojciec opanował nerwy. Szybko odblokował wyjście ewakuacyjne i pomógł wydostać się z samolotu pozostałym pasażerom. Mama siedziała w przedniej części. Też pomagała innym. Zanim na miejscu pojawili się ratownicy wszyscy – poza moimi rodzicami – byli już poza samolotem. W tym momencie doszło do wybuchu. Jego siła była tak ogromna, że wypchnęła ojca ze środka. Niestety, mama została. Tylko jej tata nie zdołał pomóc.
Wszyscy trafili do tego samego szpitala i byli wdzięczni ojcu, wyrażali uznanie dla jego odwagi i poświęcenia. On jednak nie był w stanie wybaczyć sobie tego, że nie zdołał uratować mamy. Ciągle powtarzał pod nosem, że jego dzieci nigdy mu tego nie wybaczą.
Kiedy to usłyszałem, zacząłem strasznie płakać. Z moich oczu nie poleciała nawet łza, kiedy dowiedziałem się, że zmarł, a teraz wyłem jak kilkuletnie dziecko. Przez dziesięć lat nawet nie próbowałem dowiedzieć się, co tak naprawdę się stało, nigdy nie próbowałem go zrozumieć. Będę to sobie wypominał do końca życia. Dzisiaj już nie cofnę czasu, niestety. Tak mi przykro, tato...
Konrad, 28 lat