Reklama

Tylko ja i ona

Usadowiłam się na skraju siedziska, starając się być jak najmniej widoczna. Udawałam, że wcale mnie tam nie ma, że to nie ja tkwię vis-à-vis ołtarza, zajmując krzesło zarezerwowane dla najbliższych. Wmawiałam sobie, że to nie ja gapię się na prostą trumnę z drewna. Obok mnie znajdowały się puste krzesła. Masa, po prostu masa pustych krzeseł.

Reklama

– Niech pan je wyniesie, nie będą konieczne – usiłowałam wyjaśnić kościelnemu, że na próżno się tak napracował, ponieważ oprócz mnie nikt z familii nie przybędzie.

– Tak trzeba. Każdy ma kogoś bliskiego – wymamrotał sędziwy mężczyzna.

– Kogoś? – mimowolnie podniosłam ton, ale zdałam sobie sprawę, że znajdujemy się w świątyni, a tutaj nie przystoi podnosić głosu, więc wyszeptałam z sykiem: – Nie wszyscy mają krewnych. Mama miała wyłącznie mnie.

Spojrzał na mnie jakoś inaczej.

Zobacz także

– Masz taką pewność? – prychnął. – Myślisz, że was bocian przyniósł? Eh, pleciesz bzdury. Każdy ma kogoś…

Sądziłam, że po odejściu matki nic już nie jest w stanie mnie poruszyć, jednak słowa kościelnego dotknęły wrażliwego punktu. Punktu, o którego istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Do tej pory brak bliskich mi osób zupełnie mi nie przeszkadzał. Cóż, może z wyjątkiem okresów świątecznych, kiedy widok białego obrusa z zaledwie dwoma talerzami wydawał mi się czymś osobliwym, wręcz nienormalnym.

Nie miałyśmy nikogo oprócz siebie

W codziennym życiu w ogóle nie brakowało mi rodziny. Nie doświadczyłam posiadania krewnych, więc trudno mi sobie wyobrazić jakie to uczucie mieć liczną rodzinę wokół siebie. W zasadzie nigdy nie zaznałam też obecności taty, ponieważ mama ani razu o nim nie wspomniała. Nie nosiłam nawet jego nazwiska. Będąc dzieckiem, usiłowałam od czasu do czasu pytać mamę o babcię albo jakąś ciocię lub wujka, ale za każdym razem otrzymywałam wymijającą odpowiedź, że rodzina jest najlepsza na fotografii. W końcu dałam sobie spokój z drążeniem tematu.

Właściwie to dopiero wtedy, kiedy zaniemogła, a później odeszła, zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęsknię za bliskością drugiego człowieka. Za kimś, kto wyciągnąłby do mnie pomocną dłoń, dodał otuchy lub chociaż wysłuchał mojego płaczu i żalu, pozwalając się wygadać. Siedziałam w samotności i po raz pierwszy poczułam, jak bardzo to boli. Ten ból stał się jeszcze dotkliwszy, gdy zajęłam miejsce obok trumny mamy w opustoszałej świątyni, w otoczeniu pustych krzeseł. Gdybym tylko mogła, uciekłabym stamtąd...

„Zdecydowałaś się iść przez życie sama, więc i w grobie będziesz leżeć w pojedynkę, jakby specjalnie dopasowanym do twojej samotności„ ” – przeszło mi przez myśl i nagle poczułam, jak łzy zaczynają spływać po mojej twarzy. Z niedowierzaniem otarłam je dłonią. Może to z przemęczenia? Zacisnęłam ręce w pięści i przyłożyłam je do oczu niczym małe dziecko. W tym momencie łzy popłynęły wartkim strumieniem, zupełnie jakbym uchyliła jakąś zaporę.

Łzy spłynęły mi po policzkach. Zaskoczył mnie ten fakt. Od momentu, gdy moja matka nas opuściła, nie zdarzyło mi się płakać. W końcu... Tak bardzo skupiłam się na rozmyślaniach o swojej osobie i bólu, którym nie miałam się z kim podzielić, że nie spostrzegłam duchownego, który podszedł do trumny. Donośnie odchrząknął, by skupić moją uwagę. Oszołomiona uniosłam wzrok, spojrzałam na niego i podniosłam się z miejsca. Niespodziewanie usłyszałam szelest, jakby oprócz mnie w świątyni znajdowało się mnóstwo osób, które na sygnał dany przez księdza wstały ze swoich krzeseł, podobnie jak ja.

Chciałam ją godnie pożegnać

Możliwe, że jakieś znajome osoby jeszcze się zjawią, właśnie sobie przypomniałam, jak załatwiałam sprawy dotyczące pogrzebu, to pracownik z zakładu pogrzebowego koniecznie chciał opublikować nekrolog w lokalnej gazecie.

– Nie ma takiej potrzeby. Moja mama była samotniczką, wątpię, żeby ktokolwiek chciał ją jakoś uroczyście pożegnać – tłumaczyłam mu, ale on się upierał, że to jest w pakiecie, no i taka tradycja.

Machnęłam ręką i przystałam na to. Jak już, to może przyjdzie jakaś stara kumpela mojej mamy. A co mi tam. Od zawsze miałam sentyment do ceremonii pogrzebowych. Ich przewidywalny charakter i powtarzające się frazy oraz gesty mają w sobie coś kojącego. Osoby pogrążone w smutku nie muszą się zastanawiać nad niczym, ani niczego kontrolować. Postępują zgodnie z odwiecznym rytuałem, który znają od pokoleń. Mogą się w nim skryć niczym dziecko pod dobrze znaną kołderką.

Kiedyś, gdy byłam jedynie anonimową postacią wśród żałobników, niezwiązaną z osobą zmarłą więzami rodzinnymi, a jedynie sympatią, znajomością czy poczuciem powinności, właśnie tak o tym rozmyślałam. I teraz również moje przemyślenia biegły podobnym torem.
Wstałam mechanicznie, przysiadłam na ławce, uklękłam i powtarzałam słowa modlitwy za księdzem, odnajdując spokój w dobrze znanym mi porządku mszy.

Coś jednak nie dawało mi spokoju. Za moimi plecami słychać było nieustanne szepty, przytłumione pokasływania i chrząkania. Modlitwę odmawiało nie parę osób, jak początkowo sądziłam, ale znacznie więcej. Kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt głosów? Kto wypełniał kościół? Ostrożnie zerknęłam za siebie i ujrzałam tłumy ludzi ściśniętych w ławach i stojących pod ścianami świątyni.

Kim byli ci wszyscy ludzie?

Na ceremonii pogrzebowej mojej matki niespodziewanie ogarnęło mnie uczucie dyskomfortu, jakbym była kimś nie na miejscu. Jaki był powód ich przybycia? Czemu nikogo z nich nie kojarzę? Kim oni są? Miałam ochotę raz jeszcze odwrócić się i popatrzeć po kościele, ale coś w środku podpowiedziało mi, żeby tego nie robić. Zostań tam, gdzie siedzisz. To nieznajomi. Przybyli na zwyczajną mszę i trafili akurat na tę żałobną. A może zjawili się za wcześnie i czekają na następne nabożeństwo, to które jest dla nich.

„Czekaj tylko, zostaniesz sama, gdy trumna opuści kościół z księdzem na czele”. Msza żałobna, zamiast przynieść mi ulgę, przerodziła się w obrzęd nie do wytrzymania. Chciałam, by skończyła się czym prędzej. Nie mogłam się doczekać momentu opuszczenia świątyni i zostawienia tych nieznajomych za plecami. Jednak gdy wyniesiono trumnę, oni ruszyli w ślad za mną. Trzymając się razem, szli w pewnym oddaleniu za pogrzebowym orszakiem, zupełnie jakby również brali udział w ostatnim pożegnaniu mojej matki.

Coś podpowiadało mi, że powinnam zapytać, ale zabrakło mi śmiałości, by to zrobić. Niewiele wolnych miejsc zostało na starym cmentarzu obok naszej parafii. Z trudem przekonałam księdza, by pochować mamę gdzieś z boku, więc teraz musieliśmy pokonać całą nekropolię, żeby tam dotrzeć. Gdy byliśmy na miejscu, nieznajomi stanęli tuż obok. Nareszcie mogłam im się dokładniej przyjrzeć. Byli w różnym wieku – starzy, młodzi, parę dzieciaków. Każdy miał na sobie czarny strój i trzymał wiązanki kwiatów. Niektórzy płakali. Zaczęłam dokładniej lustrować twarze zgromadzonych, zastanawiając się, do kogo najlepiej podejść. I nagle...

Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, poczułam, że zaraz runę na ziemię. Rozpaczliwie szukałam oparcia, czegoś, co pozwoliłoby mi utrzymać równowagę, ale na próżno – byłam tam zupełnie sama. Machałam rękami dookoła, aż w końcu udało mi się chwycić ogrodzenia okalającego jakiś okazały grobowiec rodzinny. Kurczowo zacisnęłam na nim palce. Mój wzrok przykuty był do kobiety stojącej nieco z boku grupki nieznajomych.

Początkowo umknęła mojej uwadze, przysłonięta sylwetką mężczyzny obok, ale teraz, gdy on się trochę przesunął, dostrzegłam ją wyraźnie… Ta kobieta była łudząco podobna do mojej mamy. Ta sama wysoka, wyprostowana sylwetka, te same długie włosy upięte w staroświecki kok. Nawet kolor włosów zbliżony, tyle że u niej o nieco innym odcieniu brązu, pomyślałam.

„To chyba jakaś dalsza rodzina, o której nic mi nie wiadomo. Tylko kim są ci inni ludzie?" Przyglądałam się uważnie każdej z osób na zdjęciu, dostrzegając w rysach ich twarzy coś znajomego. Niektórzy przypominali trochę mamę, a inni mnie samą. Te podobieństwa sprawiły, że poczułam się jeszcze bardziej nieswojo niż podczas wizyty w świątyni.

Nie wiedziałam o ich istnieniu

Domyśliłam się, że to rodzina mojej mamy. Ta część familii, o której nigdy mi nie wspominała. Na pewno miała w tym jakiś cel. Zapewne w przeszłości wydarzyło się coś, co sprawiło, że zerwała z nimi wszelkie więzi. Kto wie, może nawet od nich uciekła? Jeśli tak było, to dlaczego pojawili się na jej pogrzebie? Gdyby zależało im na pojednaniu, odwiedziliby ją, gdy leżała w szpitalu. A tak zjawili się dopiero teraz, kiedy już nic nie da się naprawić...

Pracownicy zakładu pogrzebowego skończyli swoją pracę przy grobie. Rozpoczęli dekorowanie kopczyka ziemi kwiatami. Wzięłam głęboki wdech. W końcu zrozumiałam, co muszę uczynić. Nie będę o nic pytać. Po prostu pójdę. Matka zabrała ze sobą do grobu pewien sekret rodzinny i ja ten sekret tu zostawię, przy jej miejscu spoczynku. Uszanuję jej decyzję. Poprawiłam kokardę na bukiecie krwistoczerwonych róż, opuszkami palców dotknęłam tabliczki z wyrytym naszym nazwiskiem.

– Obiecuję, że tu przyjdę, mamo. Pojawię się, kiedy znowu zostaniemy we dwie – wyszeptałam ledwo słyszalnie i odwróciłam się na pięcie.

Drogę zagrodził mi ktoś, kto wyglądał zupełnie jak kopia mojej mamy.

– Cześć, Aniu – odezwała się. – Jestem siostrą twojej mamy. A ta pani to twoja babcia. Mama pokłóciła się z nami wszystkimi, ale chyba nadszedł moment, żebyś wróciła do rodziny… – chwyciła mnie delikatnie za rękę, próbując zaprowadzić do staruszki, którą podtrzymywało dwóch facetów.

Wyrwałam dłoń z jej uchwytu.

Jest pani dla mnie kompletnie obcą osobą. Nie wiem, kim pani jest. Wątpię, żeby moja mama życzyła sobie, żebyśmy kiedykolwiek nawiązały kontakt – wycedziłam przez zęby.

Popędziłam ile sił w nogach do naszego mieszkania. Sięgnęłam po pudełko, w którym trzymałam fotografie. Na żadnej z nich nie rozpoznałam nikogo z tych, których spotkałam na pogrzebie. Nic nas nie wiąże, oprócz może rodzinnych rysów twarzy i ewentualnie nazwiska. Nie mam ochoty ich poznawać ani dowiadywać się o nich czegokolwiek!

W taki sposób próbowałam się upewnić, że podjęłam słuszną decyzję, uciekając z cmentarza. Jednak teraz mam świadomość, że oni gdzieś tam są. Że nie jestem sama na świecie. Kto wie, może pewnego dnia zdobędę się na odwagę, by odkryć sekret mamy? Być może kiedyś zdecyduję się ich odnaleźć?

Reklama

Anna, 28 lat

Reklama
Reklama
Reklama