„Nie dziwię się ojcu, że zostawił matkę i odszedł w siną dal. Ta furiatka ledwo sama ze sobą może wytrzymać”
„O matko jedyna, zaraz oszaleję! Już nie mam pretensji do ojca, że pewnego razu poszedł kupić szlugi i słuch po nim zaginął. Ludzie gadali, że pół życia marnują nam rodzice. Mamie udało się z całym”.
- listy do redakcji
Dzwoniła z każdą pierdołą
Wykonując pracę zdalną w domu, mogłabym, przynajmniej w założeniu, wylegiwać się pod kołderką do dwunastej. Tym bardziej że moja efektywność osiąga apogeum późnym wieczorem i nocą. Ale gdzie tam! Zazwyczaj o siódmej z rana wyrywa mnie ze snu dźwięk telefonu – połączenie od matki. Nie, żeby coś ważnego się wydarzyło, bez obaw. Po prostu starowinka musi przed kimś wyżalić się ze swoich problemów, a ja wręcz doskonale się do tego nadaję.
– Dzwonię do ciebie, bo Waldek pracuje – zazwyczaj tym zdaniem rozpoczyna rozmowę.
No pewnie, brat dzień w dzień jeździ do roboty, czyli pracuje, a ja siedzę w chałupie i pewnie się nudzę, i kręcę się z kąta w kąt. Skoro nie zasuwasz od bladego świtu przy taśmie, to każdy może ci dowalać. Kasa sama ci się sypie z nieba...
– Nie uwierzysz, co mi się przyśniło! – zawołała dziś mama, a ja od razu przełączyłam smartfona na tryb głośnomówiący i machnęłam parę przysiadów, żeby się obudzić.
Niestety, to nic nie dało, powieki same opadały mi na oczy. Musiałam jak najszybciej napić się kawy. Złapałam za czajnik, nalałam do niego wody i zabrałam się za robienie śniadania, a mama w tym czasie ciągle trajkotała. Z przejęciem relacjonowała swój sen, w którym małżonka Waldka puszczała się z innym gościem. I zgadnij, gdzie to było? W miejscowym ośrodku kultury!
Właśnie trwał wernisaż Halinki, córki N., która prowadziła moje lekcje języka polskiego w drugiej klasie. Przecież na bank muszę ją kojarzyć, taka wysoka blondyneczka! Pojawiła się prawdziwa elita: pan magister z małżonką, dyrektor szkoły, a nawet komendant policji i sam burmistrz. W tym czasie Natalia obściskiwała się z jakimś kolesiem jak jakaś opętana, tuż pod pamiątkową tablicą. Co takiego? Faktycznie nie ma takiej tabliczki? No ale we śnie wisiała!
Przez przypadek dosypałam soli do świeżo zaparzonej kawy.
– O cholera! – powiedziałam, nie panując nad emocjami.
– Bożenko! – zareagowała z niesmakiem moja mama. – Zdaję sobie sprawę, że to bardzo przykra sytuacja. Fakt, że Waldemar tyle poświęcił dla dobra Natalki, ale szanująca się kobieta nie używa takich wulgaryzmów! Już natychmiast mnie przeproś!
Czy ja muszę tego słuchać?
Jak mi kazano, wyrazy skruchy złożyłam, a ona trajkotała w najlepsze. Akurat bratowa z tym facetem zsunęli się na dopiero co wypastowaną podłogę, kiedy zdołałam zalać nową kawę. Przechyliłam porządnie kubek i momentalnie poczułam się lepiej. Otaczająca rzeczywistość nareszcie zaczęła się wyostrzać.
– A ja miałam niedawno sen – wtrąciłam się w matczyne gadanie – że UFO na Wiejskiej wylądowało i ...
– Daj spokój – niecierpliwie mi przerwała. – Co za bzdury, latające spodki!
Fuknęła ze złością, a potem kontynuowała relacjonowanie swojego snu, który w przeciwieństwie do mojego, na pewno miał charakter przepowiedni. Wszyscy są świadomi, jaka Natalia jest porywcza i niewierna.
– Zero wstydu! Za grosz! – podsumowała zgrabnie matka. – Jak myślisz, czy powinnam o tym powiedzieć Waldkowi? Chyba powinien być świadomy takich rzeczy, nie uważasz?
Mój brat mieszka niedaleko mamy i regularnie ją odwiedza, praktycznie co dwa dni. Z całą pewnością matka nie będzie wciskać mu żadnych głupot. Jest w pełni świadoma, że natychmiast wytknąłby jej niestworzone historie, dlatego tylko mnie usiłuje je wkręcać, by choć trochę się zabawić, zanim dopadnie ją ponura codzienność osiemdziesięcioletniej staruszki. Poza tym nawet nie oczekiwała na moją reakcję, ale przeskoczyła do kolejnego tematu, mianowicie użalania się nad swoim zdrowiem.
Kolana bolą ją tak mocno, że praktycznie nic nie może zrobić! Zastanawia się, czy to przez ten nowy jadłospis zalecony przez doktora. Kto to słyszał, żeby tak ograniczać spożywanie mięsa? Chociaż w zasadzie to może i lepiej, bo i tak nie miałaby siły iść na zakupy, a lodówka świeci pustkami.
– Chwila moment! – zareagowałam żywo. – Jak to pusta, przecież Waldek wpadł do ciebie wczoraj? Czemu go nie poprosiłaś, żeby cię podrzucił do sklepu?
– Oj, Bożenko, nie chciałam mu zawracać głowy – poskarżyła się mama. – Myślisz, że mało ma własnych kłopotów?
No to wiadomo, każdemu innemu dają święty spokój, a mnie męczą, bo mam chatę na końcu świata. Reszta ludzkości jest nietykalna. Ta babka z parteru wpada do niej codziennie. Muszę jej za to płacić, ale mama o tym nie ma pojęcia. Jednak seniorka zwykle ją zbywa tekstem: „daj spokój, niczego jej nie potrzeba”. Szyby to Bożenka umyje jak się zjawi, a z odkurzaniem też sobie córunia najlepiej radzi.
Jak zawsze wychodzi na to, że to moja wina
Napiłam się kawy, ukroiłam parę kromek pieczywa i zaczęłam robić jajka na twardo. W tym czasie moja rodzicielka kontynuowała swój monolog, jakby była w transie. Teraz przerzuciła się na tematy funeralne. Odeszła z tego świata mama mojej przedszkolnej przyjaciółki, Ilonki. Na pewno pamiętam tę kobietę, nosiła obrączkę z fałszywego złota. Trumna, którą dla niej wybrano, była okropna – w białym kolorze... Kto to widział, żeby biel, symbol ślubów i wesel, była obecna na cmentarzu! Ta kobieta zawsze taka była, ale gustu to nie miała za grosz. Przy każdej nadarzającej się okazji było widać, że nie dorasta do pewnego poziomu.
– Uczestniczyłaś w ostatnim pożegnaniu? – nie mogłam wyjść ze zdumienia, bo do miejsca wiecznego spoczynku ma od jej domu spory kawałek, na dodatek teren jest pagórkowaty.
– Dotarłam jedynie do świątyni – mruknęła pod nosem. – Nie dam rady iść ani kroku dalej.
Akurat zabierałam się za odsączenie ugotowanych jaj, kiedy usłyszałam donośny okrzyk mamy:
– Pająk! Ogromny! Schował się za starą kanapą!
Totalnie się wystraszyłam, gdy usłyszałam jej wrzask i przez przypadek wylałam na siebie gorącą wodę. Cholera jasna! Ściągnęłam przemoczoną koszulkę i chwyciłam z lodówki zamrożonego kurczaka, przykładając go do poparzonych miejsc na brzuchu. Masakra, ale to boli…
– Córciu, słuchaj uważnie, to może być jadowity pająk! – zaskomlała moja rodzicielka.
– Mamo, właśnie się poparzyłam, muszę lecieć.
– Powinnaś być ostrożniejsza – zaczęła mnie pouczać. – Czy opowiadałam ci kiedyś, jak dziadek poparzył się w trakcie wojny? To dopiero była opowieść…
Leżałam na lodowatych kafelkach, otoczona paczkami z zamrażalnika i rozmyślałam nad tym, jakiemu kretynowi przyszło do głowy stworzenie darmowych rozmów. Chociaż może powinnam rozejrzeć się za inną siecią...
– Ech, ja to tyle w życiu doświadczyłam... – westchnęła w międzyczasie moja mama. – Wy, młodzi, nie zdajecie sobie sprawy z tego, jakie okropne może być życie. I nikt tego nie docenia, każdy skupiony na własnych problemach, żadna dusza do mnie nie zajrzy, o nic nie spyta...
Wystarczy, koniec z tym
Ze stękaniem zwlokłam się z podłogi i poszłam się w kierunku drzwi wyjściowych. Nacisnęłam dzwonek, a potem czym prędzej wróciłam do mieszkania, chwyciłam telefon i oznajmiłam:
– Mamo, nie mogę teraz gadać, przyszedł pan z zakładu energetycznego.
Ale tak łatwo to ona nie odpuści. Zapomnij o prądzie, skoro zaczęłyśmy temat cmentarza… Trzeba zająć się grobem! Kompletnie nie wiedziałam, o co jej chodzi, ale zapewniłam, że w dzień Wszystkich Świętych zjawię się w rodzinnych stronach i pozałatwiamy wszystkie sprawy. Przesyłam całusy, tysiące serdeczności, pa pa…
O matko jedyna, zaraz oszaleję! Już nie mam pretensji do ojca, że pewnego razu poszedł kupić szlugi i słuch po nim zaginął. Współczuję mamie, zdaję sobie sprawę, że egzystencja kobiety po osiemdziesiątce do łatwych nie należy, ale czy moja jest lepsza… Ludzie gadali, że pół życia marnują nam rodzice. Mamie udało się z całym.
Wkurzony jak wszyscy diabli. Czy ja w ogóle mam świadomość, co matka wyrabia? Dopiero co mu kumpel o wszystkim powiedział! Przyuważył ją na cmentarzu, jak szorowała pomnik szczoteczką. W taki ziąb, kiedy lało jak z cebra! Marudziła mu, że żadne z jej dzieciaków nie kwapiło się, żeby się tym zająć, a przecież lada moment Zaduszki i ona nie będzie się wstydzić przed ludźmi, że jej nagrobek jest upaprany!
– Bożena, na litość boską, musisz tu przyjechać, bo ja już po prostu padam z nóg – błagał Waldek. – Tam, kurde, i tak nikogo nie ma pochowanego! Po jaką cholerę harować jak wół dla jakiejś pustej dziury w ziemi?!
Cóż, dwa lata temu mamusia wykupiła sobie miejscówkę na cmentarzu i postawiła nagrobek. Tak dla świętego spokoju, gdyby tak nagle kopnęła w kalendarz. Niestety musiała to zrobić samodzielnie, bo odmówiliśmy jej pomocy. Zamiast poczekać na powrót córki ze studiów, byłam zmuszona pokonać 200 km w jedną stronę tylko po to, aby usłyszeć, jaka jestem bez serca. Przecież mama uprzedzała, że koniecznie trzeba odwiedzić groby bliskich przed 1 listopada! Ale ja wolę jakiegoś gościa z pracy niż własną matkę, to chyba oczywiste. I biedaczka w pojedynkę, ledwo powłócząc nogami, prawie że na łożu śmierci… Cóż za parszywy los, kiedy zawsze zdany jesteś wyłącznie na siebie, a dla innych stanowisz jedynie zbędny ciężar…
– Uwierzysz, że nie przyszło mi do głowy, że zapragniesz szorować własny nagrobek? – w końcu przerwałam tę lawinę pretensji. – No pomyśl, mamo, przecież to bez sensu!
– Sam się nie wyczyści – powiedziała stanowczo. – A widnieje na nim moje nazwisko! Nie mogę się wśród ludzi pokazywać. O rany, coś kiepsko się czuję, chyba mam temperaturę – nagle zaczęła narzekać. – To na bank zapalenie płuc! I to wszystko przez ciebie, Bożena… Jeśli teraz masz w nosie mój grób, to co będzie, jak kopnę w kalendarz?
No i trzeba było dzwonić po karetkę… Współczuję mamie, wiem, że życie osiemdziesięciolatki to nie bułka z masłem, ale czy moje jest lepsze…
Bożena, 52 lata