Reklama

Przed laty pracowałem w biurze projektowym. Chwalono moją pracę i śmiałe pomysły. No i mówiono o mnie, że „ten facet najpierw myśli o zwykłym człowieku, a dopiero potem siada do deski kreślarskiej”. Po latach doceniono moją pracę i miałem awansować na szefa biura. To się doskonale składało. Im bowiem bardziej traciłem na głowie włosy, tym mniej przychodziło mi do głowy pomysłów. Natomiast szef biura już tylko wybierał najlepsze prace. Robota jak dla mnie na finiszu kariery zawodowej.

Reklama

Okazało się jednak, że wdrapanie się na szczyt będzie wymagało jeszcze nieco wysiłku. Poproszono, żebym po raz ostatni pokierował zespołem architektów. Mieliśmy przygotować na konkurs zarys koncepcyjny nowego osiedla mieszkaniowego. Terminy były napięte, więc musieliśmy ostro wziąć się do roboty. Codziennie robiliśmy burze mózgów, jednak nie udawało nam się wyjść poza sztampę.

Na kilka dni przed godziną zero zostałem w firmie sam. Miałem nadzieję, że w ciszy i spokoju wreszcie jakiś pomysł wpadnie mi do głowy. Ponieważ siedzenie za biurkiem i gapienie w ciemne okno było denerwujące, zacząłem chodzić po biurze. W przeszłości na spacerach przychodziły mi do głowy najlepsze pomysły.

Stwierdzono u mnie silne wstrząśnienie mózgu

Kilka razy przeszedłem koło stanowiska Krzysztofa, jednego z młodych projektantów. Chciał znaleźć u nas zatrudnienie i właśnie był na stażu. Jednak nie widziałem jego osoby w naszym zespole. Facet był cichy, małomówny i niepewny swego. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz przedstawiał mi swój projekt, trzęsły mu się ręce. A my potrzebowaliśmy przebojowych architektów, a nie strachliwych wyrobników deski kreślarskiej.

Kiedy po raz nie wiem który przechodziłem obok biurka Krzysztofa, mój wzrok przyciągnęła teczka projektowa. Nie powinienem przeglądać cudzych pomysłów, a jednak to zrobiłem. W rysunkach, szkicach i omówieniach znalazłem wszystko, czego przez ostatnie dwa tygodnie daremnie szukałem. Byłem ocalony. Miałem rewelacyjny projekt, taki w moim stylu, nakierowany na człowieka i jego codzienne wygody.

Zobacz także

Tej nocy nie wróciłem do domu. Do rana przygotowywałem nowatorski projekt. Kiedy wpisywałem na końcu pomysłodawców, pominąłem Krzysztofa. Wiem, postąpiłem źle. Ale gdybym to zrobił, wszyscy by wiedzieli, że to on jest głównym autorem całości. Tyle czasu zmarnowałem ze swoimi ludźmi na jałowych dyskusjach, a tu przychodzi młody i trach, wszystko wymyślone. To byłby wstyd.

Zadzwoniłem do kolegi z zespołu i powiedziałem z dumą, że zostawiam im na swoim biurku niemal gotowy projekt.

– Przesiedziałem nad nim całą noc. Teraz idę do domu, żeby ją odespać. Dopracowanie całości zostawiam w waszych rękach.

Mówiąc wprost, ukradłem pomysł. Kiedy jechałem do domu, próbowałem to bagatelizować. Ja też byłem okradany z pomysłów i co? Żyję!

– Nie masz sobie co wyrzucać – przekonywałem się. - Jak się jest młodym, trzeba zapłacić frycowe.

Nie zamierzałem przejmować się już tą sprawą, ale los miał inne zdanie.

Kiedy dojeżdżałem do domu, samochód nieoczekiwanie zgasł. Próbowałem go uruchomić, ale niewiele to dało. Co jest? Zły, palnąłem dłonią w kierownicę. Wysiadłem i zepchnąłem auto na pobocze. Trzasnąłem za sobą drzwiami i poszedłem w stronę domu. Przez park miałem najbliżej.

Zamyślony szedłem chodnikiem. Już widziałem siebie w gabinecie szefa. Nagle mój wzrok padł na olbrzymiego doga. Biegł obok pana, który śmigał chodnikiem na deskorolce. Na mój widok pies skoczył w bok. Smycz znalazła się na wysokości moich bioder, nie zdążyłem zareagować – no i ścięło mnie z nóg. Wyrżnąłem głową o beton i odleciałem w ciemność.

Obudziłem się w karetce, która pędziła na sygnale.

– Jak się pan czuje? – lekarz zajrzał mi w oczy.

– Stratowany – próbowałem zażartować, ale niebezpiecznie zakręciło mi się w głowie.

Trafiłem na oddział neurochirurgiczny

Stwierdzono u mnie silne wstrząśnienie mózgu i ogólne potłuczenia. Godzinę później do szpitala przyjechała żona. Miała wystraszoną minę.

– Żyję – próbowałem ją uspokoić i rozweselić. – Potrafię dodawać, odejmować. Wiem, ile to jest dwa razy dwa – trzydzieści dwa. Sama widzisz, że nic mi nie jest.

Ale Krystyna się nie uśmiechnęła, tylko jeszcze ciężej westchnęła.

– Tu nie chodzi o mnie, prawda? – spojrzałem na nią pytająco.

Żona próbowała zaprzeczać. Ale im bardziej udawała, tym mocniej czułem, że coś jest nie tak. Wreszcie Krysia się poddała.

– Ale przyrzeknij, że nie będziesz się denerwował – położyła mi uspokajająco dłoń na ramieniu.

– Kiedy tak mówisz, już jestem na dziesiątej nerwowej orbicie.

– Przed godziną dzwonili do mnie ze szkoły. Dyrektorka wezwała policję. Naszego syna oskarżono o rozprowadzanie w liceum narkotyków.

Na chwilę mnie zatkało. Skojarzyłem fakty.

– To stąd te pieniądze! Dziesięć tysięcy. A mówił, drań, że kolega dał mu na przechowanie…

– Policja zatrzymała go w areszcie na dwadzieścia cztery godziny. Nawet nie pozwolili mi się z nim zobaczyć – w oczach żony pojawiły się łzy.

Świat zwalił mi się na głowę.

– Weźmiemy najlepszego adwokata – zapewniłem.

– To nie wszystko – ramiona Krysi opadły jeszcze niżej. – Wokół nas rozpętał się jakiś armagedon. Jak wróciłam z komisariatu, to nie mogłam dostać się do mieszkania.

– Bo?

– Sąsiedzi z góry nas zalali. Klepki w przedpokoju się wypaczyły i trzeba będzie rozbić drzwi wejściowe. Inaczej nie dostaniemy się do środka. Co dzieje się w całym mieszkaniu, tylko Bóg raczy wiedzieć. Ale to nie wszystko – głos Krysi całkowicie się załamał. – Jestem w ciąży… Nie wiem, jak to się mogło stać, przecież się zabezpieczamy. No i w tym wieku…

Koniec świata! Byłem pewien, że za moment rozlegną się trąby, które wezwą nas na Sąd Ostateczny. W jednej sekundzie pojąłem przyczynę wszystkiego. To była kara za popełnione przeze mnie draństwo! Samochód, szpital, mieszkanie, syn i ta ciąża żony… Wszystko przeze mnie. Może jeszcze da się to jakoś odkręcić? Sięgnąłem po telefon i wykręciłem numer do pracy.

– Dobrze, że dzwonisz - usłyszałem głos szefa. - Właśnie miałem prosić, żebyś przyjechał do firmy.

– Co się stało? – spytałem zmartwiałym z przerażenia głosem.

– Przeciąg wywiał przez okno ostatnią kartkę projektu. Nie mamy wpisanych autorów i nie możemy wysłać dokumentacji konkursowej.

Pomyślałem wtedy, że los litościwie otwiera przede mną furtkę. To moja ostatnia szansa – przebiegło mi przez głowę. Powiedziałem o wypadku i szpitalu, w którym się znalazłem. Opowiedziałem również o nocnym spacerowaniu po firmie i szukaniu pomysłu. Następnie poprzednie nazwiska uzupełniłem o dane Krzysztofa. Co więcej, poprosiłem, żeby jego znalazło się na czele listy, obok mojego.

Następnego dnia żona wpadła rozpromieniona do szpitala. Podbiegła do mojego łóżka i uściskała radośnie.

Popsuty rzekomo samochód odpalił jakby nigdy nic

– Tomek został wypuszczony z aresztu! Znaleźli prawdziwego dilera, który podrzucił mu do plecaka towar. Sprawdziłam, dziesięć tysięcy kumpel zarobił na saksach w wakacje. Tomek miał mu przetrzymać kasę, żeby jej nie rozpuścił na bzdury. A jeśli chodzi o mnie, to odwołuję alarm. Dziś w internecie dowiedziałam się o wadliwej partii testerów, która znalazła się na rynku. Sprawdziłam numery seryjne, zgadza się. Nie zostaniesz tatą.

W mieszkaniu trzeba było wyłamać drzwi, żeby dostać się do środka. Na szczęście podłoga była zniszczona tylko w przedpokoju. Już od dawna zbieraliśmy się, żeby wymienić klepki. Ubezpieczenie w dużym procencie pokryło nam ten wydatek. Popsuty rzekomo samochód zaś zapalił od pierwszego przekręcenia kluczyka, jakby nigdy nic.

Nasz projekt zdobył trzecie miejsce. Ogłoszenie tej wiadomości zbiegło się z moją nominacją na szefa biura. Wygłosiłem krótką mowę, podziękowałem zespołowi. Jednocześnie poprosiłem wszystkich, by przyjęli do swojego grona Krzysztofa. Trochę jest milczący i wycofany, ale pomysły ma pierwsza klasa.
Żona była na uroczystości, pogratulowała mi nowego stanowiska.

– Co tak wychwalałeś tego młodego? – zapytała zaciekawiona.

– Jeszcze musi się wiele nauczyć. Ale dobrze rokuje. Może nie powinienem dopisywać go do autorów projektu, ale trzeba promować młodych, choćby nawet ich wkład był niewielki.

Reklama

Kiedy wychodziłem z biura, potknąłem się i… coś chrupnęło w piszczelu. Kiedy karetka wiozła mnie do szpitala ze złamaną nogą, pomyślałem, że to jest kara za to, że nie powiedziałem, kto naprawdę był autorem zwycięskiego projektu. Od tej pory już wiem, że nie ma co igrać z losem.

Reklama
Reklama
Reklama