Reklama

Zapada zmrok, a ja już jestem przerażona. Najchętniej położyłabym się do łóżka, jestem zmęczona, więc pewnie natychmiast odpłynęłabym w krainę snów. Ale właśnie to jest to, co mnie przeraża. Zazdroszczę ludziom, którym nic się nie śni. I tym, którzy snów nie pamiętają. Ja zazwyczaj pamiętam. Zwłaszcza te, o których chciałabym zapomnieć.

Reklama

Co mi się śni? Chyba przyszłość, tak myślę. Niektóre z tych widziadeł, koszmarnych zresztą zazwyczaj, już się spełniły czy też zrealizowały. Tak jak tamto, w którym wyśniłam śmierć dziadka.

Byłam nastolatką, kiedy pewnej nocy go zobaczyłam. Wyglądał strasznie – był opuchnięty, sinofioletowy. Coś chciał do mnie powiedzieć, ale zamiast głosu wydobywał z siebie tylko bulgot. Zupełnie nie przypominał mojego dziadunia, z którym tak lubiłam rozmawiać, słuchać jego opowieści, chodzić na ryby. Ale jednak wiedziałam, że to on i że stało się coś okropnego.

Obudziłam się rano, przerażona. Zadzwoniłam do dziadka natychmiast i z ulgą usłyszałam jego głos. Spokojny jak zwykle, opanowany. Powiedziałam, że stęskniłam się za nim, bo nie chciałam go straszyć. Ale o śnie myślałam cały czas. I niestety, byłam pewna, że zwiastuje nieszczęście.

Bo nie pierwszy raz śniły mi się dziwne rzeczy. Kiedyś, jeszcze jako dziecko, przyśniło mi się, że samochód potrącił naszego psa. Ukochanego, starego wilczura. Pamiętam, że płakałam, a mama uspokajała mnie, że to tylko sen. Dwa dni później sama płakała. Birek wybiegł na jezdnię za kotem, wprost pod koła auta

Kiedy więc kilka dni później zadzwoniła zapłakana babcia, właściwie nie musiała nic mówić. Dziadek poszedł jak zwykle rano na ryby. Gdy nie wrócił na obiad, babcia się zaniepokoiła. Ale nie znalazła go nigdzie nad wodą, dowiedziała się tylko, że wziął łódkę. Wieczorem zawiadomiła policję. Znaleźli go następnego dnia koło południa. Utopił się. Podobno poprzedniego dnia wiał silny wiatr…

Jakiś czas później przyśnił mi się wypadek, w którym ja sama miałam brać udział. Widziałam czerwony samochód i roześmiane twarze znajomych. Chwilę potem był już tylko huk, a ja, unosząc się gdzieś w górze, patrzyłam na powykręcany, dymiący wrak, na ludzi leżących obok. Ktoś próbował się podnieść, ktoś cicho jęczał.

Raz próbowałam ostrzec znajomych. Nie uwierzyli

Kiedy kilka dni później znajomi zaproponowali wyjazd za miasto, przeraziłam się. Koleżanka z dumą pokazywała mi ich nowy samochód, zapewniając, że wszyscy się wygodnie zmieścimy. Czerwony, lśniący ford… Opowiedziałam jej wtedy o swoim śnie i poprosiłam, żeby nie jechali. Chyba ją przeraziłam, bo zaczęła się zastanawiać, ale jej mąż wyśmiał nasze obawy.

Pojechali, ja zrezygnowałam z wycieczki. W drodze powrotnej mieli wypadek, w którym oboje dość poważnie zostali ranni. Na szczęście żyją. Jola mi potem powiedziała, że policjant oglądający samochód stwierdził, że pasażer na tylnym siedzeniu nie miałby żadnych szans. Bo właśnie tył został zmiażdżony przez ciężarówkę.

Nie zawsze śnią mi się koszmary. A przynajmniej tak myślę, bo wielu swoich snów nie kojarzę. Być może, gdy widzę przerażone tłumy, to gdzieś tam na świecie coś się dzieje, a ja po prostu nic o tym nie wiem. Nie zawsze oglądam wiadomości, nie wszystko do mnie dociera.

Śniło mi się na przykład, że zderzyły się dwa pociągi, w dodatku jeden przewracając się, spadł z nasypu na stojące w pobliżu domki jednorodzinne. Nie kojarzyłam, czy to w Polsce czy nie, ale raczej nie, bo wagony były jakieś inne. I nie wiem, czy to już się wydarzyło, czy dopiero spotka nas takie nieszczęście. Gdzie i kiedy? Nie wiem. Ale spotka, bo moje sny są prorocze.

Pewnie zapytacie, dlaczego nie ostrzegam przed katastrofami czy zamachami. A jak mam to zrobić? Wyobrażacie sobie, że zgłoszę się na policję i powiem, że przyśnił mi się wypadek? Że to na pewno się wydarzy, bo moje sny zawsze się spełniają?

Już widzę te pełne zrozumienia spojrzenia

Zamiast spróbować zaradzić złu, pewnie skierowaliby mnie na badania psychiatryczne. Zresztą, jak mieliby zaradzić? Jeżeli sny nie dotyczą moich najbliższych, to ja często nawet nie wiem, gdzie i jak miałoby się to coś złego wydarzyć. I kiedy!

Zastanawiałam się właśnie, co zrobić, gdy widziałam sztorm. To nie było morze, ale jakieś jezioro. Kilka osób na łódce z przerażeniem w oczach próbowało utrzymać się na powierzchni. Widziałam, jak toną. Kiedy się obudziłam, chciałam przypomnieć sobie jak najwięcej szczegółów, lecz nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Ani kształt jeziora, ani nazwa jachtu, ani żadna charakterystyczna budowla na brzegu. Bo czułam, że to wydarzy się niedługo, chciałam ostrzec…

Kilka dni później, oglądając relację o tragedii tzw. białego szkwału na Mazurach, zaciskałam bezsilnie pięści.

To właśnie jest najgorsze – bezsilność. Bo co mi z tego, że widzę tragedię, zanim jeszcze się wydarzy? Co z tego, że czasem nawet wiem, kogo dotyczy, tak jak w wypadku mojego dziadka? Nic nie mogę zrobić! Jedyne, co mi się udało, to uniknąć własnego wypadku. Ale znajomych już nie uratowałam, bo mi nie uwierzyli.
Czy się temu dziwię? Nawet nie. Ja sama nie wierzyłam w proroctwa, zanim nie doświadczyłam na własnej skórze, że takie rzeczy się zdarzają. Więc nie, nie dziwię się. Ale też z tego powodu między innymi nie zgłoszę swoich wizji na policji.

Nawet tej ostatniej. Chyba najbardziej przerażającej. Znowu nie wiem, ani gdzie, ani kiedy to się wydarzy. Ale tym razem dobrze wiem co. Otóż tyle się mówi o końcu świata. Ja widziałam w swoim śnie makabryczną wizję na ten temat.

Jakiś prorok, czy ktoś taki, stał na ambonie. Może to był kościół, może sala zebrań. Całe pomieszczenie zapchane było ludźmi. Nie wiem, co on mówił – może to było w obcym języku, albo po prostu nie słyszałam słów. W moich snach często tak się zdarza, że widzę obrazy, ale bez dźwięku. W każdym razie ludzie, którzy go słuchali, byli coraz bardziej przerażeni, chcieli się wydostać z sali, uciec, ale nie mogli się ruszyć. Tak to odbierałam.

Potem nagle uniosłam się w powietrzu i „wypłynęłam” na zewnątrz. Przed wejściem do tego budynku kłębił się jeszcze większy tłum. Tysiące ludzi. Pełno było kamer, wozów telewizyjnych, a na olbrzymich billboardach wyświetlano tego proroka. Widziałam jego twarz, widziałam, jak rusza ustami. Ludzie słuchali go jak sparaliżowani.

To zdarzy się wkrótce. Gdzie? Kiedy? Nie wiem

Nagle gdzieś w środku tłumu wybuchł pożar. Wszyscy zaczęli biegać i tratować się nawzajem. Mnóstwo osób upadło. Zobaczyłam z przerażeniem, że niektórzy rzucają się prosto w ogień. Najpierw kilka osób, potem coraz więcej. Zamiast uciekać, gromadzili się pośrodku, tuż przy ogniu, i skakali. Co więcej, już nie byli przerażeni, uspokoili się. Stali w jakimś takim dziwnie opanowanym porządku i po kolei, bez przepychania, podchodzili do ogniska. Ze zgrozą obserwowałam to nieme widowisko. I tylko na końcu usłyszałam jakiś jęk, krzyk strachu. A potem się obudziłam.

Reklama

To było kilka dni temu. Właśnie od tego momentu nie mogę spać. A raczej nie chcę. Boję się. Boję się też włączyć telewizor, żeby nie zobaczyć masakry z mojej wizji w realnych obrazach. Bo jestem bezsilna, nic nie mogę zrobić, ani ostrzec, ani uchronić.

Reklama
Reklama
Reklama