„Rodzina ze mnie kpiła, bo ożeniłem się z kobietą, która jest na skraju śmierci. Modliłem się o cud, a dostałem więcej”
„Wiedzieliśmy o tym, kiedy kupowałem pierścionek zaręczynowy. I kiedy szliśmy przez kościół i słyszeliśmy życzenia szczęścia na nowej drodze życia. Doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, gdy zauważyliśmy dwie kreski na teście ciążowym”.

- Listy do redakcji
Anita zmagała się z chorobą. Jej serce mogło nagle przestać bić. Mimo to, pokochała mnie całym swoim sercem, a ja, gdyby to było możliwe, podzieliłbym się z nią swoim. Niestety, nie spełniała kryteriów kwalifikujących do przeszczepu. Los zgotował jej takie życie, że każda doba mogła okazać się ostatnią. W związku z tym, żyła jakby nie miała jutra, i nauczyła mnie tej samej filozofii życiowej.
Gdy spotykasz uroczą kobietę, nie spodziewasz się rozmów na temat śmierci. Anita, niemal natychmiast po zapoznaniu oznajmiła, że przyszła na świat z defektem serca, który nie poddaje się leczeniu chirurgicznemu, a z innych powodów zdrowotnych transplantacja jest niemożliwa. Otrzymała życie na raty, to prawda, ale w sumie była zadowolona, że udało jej się z niego wyłuskać ponad dwadzieścia pięć lat. Cóż ja na to miałem powiedzieć?
Nie miałem na to żadnego wpływu
To stało się po prostu oczywiste, kiedy ją spotkałem i zakochałem się na całego. Owładnęła mną w mgnieniu oka. Posiadała niesamowitą inteligencję i genialne poczucie humoru. Czy naprawdę taka osoba mogłaby odejść z tego świata w dowolnym momencie? O nie, to niemożliwe, pomyślałem. Na pewno zestarzeje się ze mną!
Pragnąłem dać Anicie wszystko. Chciałem, aby mogła przeżyć jak najwięcej normalnych chwil, bo każdy dzień mógł okazać się ostatnim. Choć, szczerze powiedziawszy, nie do końca wierzyłem w możliwość jej nagłego odejścia. Zakładałem, że skoro jesteśmy na tym wielkim świecie i skoro ją kocham, powinna cieszyć się życiem jeszcze przez długi czas, a najlepiej ze mną przy jej boku. Moi rodzice byli przerażeni, że zdecydowałem się na związek z osobą, która była niemal na skraju śmierci.
– To poważny problem, synu! – rozpaczała mama. – Nie masz pojęcia, na co się decydujesz, jak bardzo będziesz cierpiał...
Anita podchodziła do swojej sytuacji w sposób naturalny i bezpretensjonalny. Temat jej zdrowia nie był dla niej tabu od dawna, ale to nie oznaczało, że się nim chwaliła, starając się zdobyć współczucie innych czy osiągnąć jakiś cel. Po prostu, tak się zdarzyło, że urodziła się taka – delikatna i podatna na choroby, jakby to była cecha fizyczna, jak piegi czy kolor oczu. Dlatego ja również podchodziłem do tego w ten sposób.
– Proszę cię, mamo, nie nazywaj jej problemem. To jest kobieta, którą kocham, a nie krzyż, który będę musiał nieść na Golgotę – protestowałem. – Nie ma znaczenia, czy będziemy razem rok, pięć czy dziewiętnaście lat. Nikt tego nie wie na pewno, a przecież nieszczęścia zdarzają się ludziom. Jutro mogę zginąć w wypadku i to Anita mnie przeżyje.
– Boże, synu, wypluj te słowa!
Dobrze, nie byłem naiwnym, ślepo upartym durniem, zdawałem sobie sprawę, że nasza wspólna droga mogła być znacznie krótsza, niż byśmy tego oczekiwali. Dlatego jeszcze bardziej pragnęliśmy przeżyć ją jak najintensywniej, jak najgłębiej. Tak więc, pół roku po pierwszym spotkaniu zdecydowałem się zadać to ważne pytanie, a dwa miesiące później wzięliśmy ślub. Dlaczego mielibyśmy czekać, skoro Anita była miłością mojego życia? W tej kwestii nie miałem żadnych wątpliwości.
Lekarze wyrazili zgodę
– Chciałbym, żebyśmy mieli razem dziecko – wyznałem. – O ile to oczywiście nie stanowi zagrożenia dla twojego zdrowia. A jeśli jest inaczej, to chciałbym, abyśmy adoptowali dziecko, by stać się pełnoprawną rodziną.
Anita miała wątpliwości.
– Nie chciałabym zostawić dzieci bez matki. I tak czuję się winna, że to przez mnie zostaniesz wdowcem w młodym wieku... – westchnęła z trudem.
– Wybacz, ale to jest ryzyko, które chcę podjąć. Tak łatwo mnie nie zbędziesz – żartowałem. – Los nas połączył, nie wierzę, że teraz miałby nas rozdzielić.
Specjaliści orzekli, że ciąża może stanowić zagrożenie dla zdrowia mojej małżonki, jednak po przeprowadzeniu szeregu różnorodnych badań, zdecydowali, że możemy starać się o dziecko – pod warunkiem, że Anita od początku będzie przebywać w szpitalu. Dobrze.
Nasz zapał w dążeniu do celu przyniósł efekty, bo już po upływie trzech miesięcy mogliśmy cieszyć się sukcesem. Ach, jaka to była euforia, choć przeplatała się z obawami o dwa istnienia. Lekarze jednak zapewniali nas, że wszystko jest pod ich nadzorem, wyniki są w granicach normy, z tą jedną różnicą, że moja ukochana z powodu wady serca stale musiała przebywać na oddziale patologii ciąży. Nie mogła dumnie pokazywać swojego rosnącego brzucha sąsiadom, kuzynostwu i przyjaciółkom – cały ten okres spędziła na oddziale, leżąc w sali razem z kolejnymi dziewczynami, które przybywały i odchodziły. Ona zostawała, bijąc rekord długości pobytu na oddziale, lecz nigdy się nie skarżyła.
– W końcu jest okazja, żeby nadrabiać zaległości w spaniu i bezkarnie przybierać na wadze! – z uśmiechem stwierdziła. – W końcu, jeśli to pomoże Fasolce, to jestem gotowa tu siedzieć nawet dwa lata.
Miałem poczucie, że właśnie tyle to wszystko trwa
Chwile mijały jakby w zwolnionym tempie, lecz wreszcie nadszedł ten moment. Dzień planowanego cesarskiego cięcia. Dano mi zgodę na obecność w sali operacyjnej. Nie ukrywam, czułem się zażenowany, bo Anita okazała się być znacznie bardziej odważna. Moje dłonie i nogi drżały, prawie zasłabłem! Obawiałem się o moją małżonkę, troska o nasze dziecko była ogromna, lęk, że coś może pójść nie tak, był wszechobecny, ale z drugiej strony...
Niewyobrażalne byłoby, żeby los był aż tak brutalny – pozwolić nam przejść przez wszystko tylko po to, aby potem bezceremonialnie wszystko zakończyć. Każdą komórką swojego ciała czułem, że to nie jest finał naszej opowieści. Anita była pod opieką najlepszych medyków, właśnie dlatego, by wszystko dobrze się skończyło. Jej serce miało dla kogo bić, ogromna liczba ludzi mocno ją wspierała, dlatego nie było szansy, aby coś poszło nie tak.
Gdy pielęgniarka przekazała Anicie naszą małą, płaczącą córeczkę, nie mogłem powstrzymać łez. To był moment, którego nigdy nie zapomnę: pierwsze spotkanie naszej małej rodziny. Wiedziałem, że to jest dopiero wstęp do naszej wspólnej przygody. Długiej przygody. Anita miała obowiązek dbać o siebie. Nie mogła się przeciążać, zbytnio męczyć czy nosić naszą małą po całym domu, więc tego nie robiła. Wszystkie bardziej wymagające obowiązki przejąłem na swoje barki. Nosiłem Adę na rękach, wstawałem do niej nocami.
Naprawdę, było trudno – troska o malucha, niedobory snu, większe obowiązki w domu, łączenie wszystkiego z pracą – ale, cóż, dzięki temu Anita mogła odpoczywać, a jej wyniki były na stałym poziomie.
– Oho, nadal żyję... – powtarzała czasami, kiedy rano otwierała oczy, jakby zaskoczona tym, że znowu dała radę.
– Oczywiście, że żyjesz – odpowiadałem. – I musisz zjeść śniadanie, które zaraz przygotuję.
Po ślubie niektórzy przepowiadali nam rychłe zakończenie związku. Albo szybko się sobą znudzimy, albo natkniemy się na jakąś różnicę osobowości nie do pokonania, albo... Anita pewnego dnia po prostu nie otworzy oczu. Nie przejmowałem się ich pesymistycznym podejściem, ale irytowało mnie takie gadanie, dlatego osoby o takim nastawieniu usuwałem z listy znajomych.
Chłopaki z pracy narzekali na swoje małżonki, sprzeczali się z nimi, przechodzili okresy milczenia, mówili nawet o rozwodach. Nie mogłem tego pojąć. Ja zawsze tęskniłem za moją Anitką. Codziennie pragnąłem ją pocałować na dzień dobry i przytulić na dobranoc. Byłem pewien, że nigdy mi się to nie znudzi. Takie rzeczy po prostu instynktownie się czuje...
Moja matka uwielbiała Anitę, ale czuła paniczny strach przed jej chorobą. Obawiała się, że powie coś nieodpowiedniego i ją obrazi. Bała się też, że pokocha ją jak własną córkę, a ona nagle zniknie, zostawiając ją z rozbitym sercem.
– Bez obaw – apelowałem. – Negocjuję o nią z losem i mam całkiem niezłe wyniki.
– A co jeśli...
Anita nigdy mi się nie znudzi!
– Ty raczej zastanów się, co nam sprawisz na srebrną rocznicę ślubu. I troszcz się o swoje wysokie ciśnienie, abyśmy wszyscy dożyli naszej kolejnej rocznicy – dowcipkowałem, choć nie do końca.
Doktor, do którego regularnie uczęszczaliśmy na kontrole, z każdą wizytą coraz częściej kręcił głową z niedowierzaniem.
– Pani Anito, nigdy nie obserwowałem tak szybkich pozytywnych postępów, a przez lata analizowania wyników swoich pacjentów, zęby na tym zjadłem – zdjął okulary i uśmiechnął się do nas. – Nie mam pojęcia, jak pani to robi, ale proszę się podzielić swoim sekretem albo go opatentować, zrobi pani na tym majątek...
Progres postępował w niesamowitym tempie, czego nawet my, mimo pełnego optymizmu, nie przewidzieliśmy. Jeżeli by się nie pogorszyło, to już byłoby wspaniałe, lecz jej stan naprawdę się polepszał. To nie była przemijająca reakcja ciała ani zbieg okoliczności. To cud, który dział się na naszych oczach, dawał nam nadzieję na to, co nieustannie podkreślałem – Anita jeszcze was wszystkich zaskoczy. I tak też się stało. Zdziwieni byli przede wszystkim lekarze, a także sama Anita. Mi pozostało tylko zacierać ręce z radości i kochać moją żonę jeszcze bardziej.
– Jestem kochana i sama kocham. I oto cała tajemnica – oświadczyła Anita profesorowi.
Potem, już w domu, zapewniła mnie, że naprawdę w to wierzy. Pragnie, żeby to miłość pozwoliła jej żyć dzisiaj, jutro i choćby jeden dzień dłużej.
– Nie jestem pewna, czy dożyję wieku stu lat, ale pragnę ujrzeć, jak Ada robi pierwszy krok, jak wypowiada następne zdania, jak idzie po raz pierwszy do przedszkola. Chciałbym być przy niej, gdy zacznie chodzić do szkoły, gdy zakocha się, wyjdzie za mąż... Nie ośmielam się marzyć o tym, że zobaczę nasze wnuki...
– Zapewniam cię, że nie tylko będziesz miała okazję je zobaczyć, ale nie będziesz mogła się od nich uwolnić. Kto inny upiecze im lepszą szarlotkę niż ty, co?
Anita nie tylko doskonale piekła szarlotki. Jej głównym atutem było to, że była niekwestionowaną mistrzynią w przetrwaniu.
– Myślałam, że trzydziestka jest poza moim zasięgiem – wyznała mi podczas swojego urodzinowego przyjęcia, kiedy to wszyscy goście, którzy przyszli złożyć jej życzenia, już się rozeszli, a my mogliśmy spędzić trochę czasu sami w ciszy.
Mimo że wieczory były jeszcze nieco chłodne, staliśmy na balkonie wtuleni w siebie, popijając gorącą herbatę, bo moja żona z powodu wady serca musiała prowadzić abstynenckie życie.
– Cieszę się tak bardzo, że cię spotkałam, że mamy Adę. Tak zupełnie egoistycznie, jestem wam po prostu wdzięczna, że jesteście moją codzienną ekipą reanimacyjną.
– Planujemy nadal spełniać nasze obowiązki. Wyobraź sobie, jakie szaleństwo będzie, gdy przekroczysz czterdziestkę! Wyruszymy w szaloną podróż, zostawiając naszą znerwicowaną nastolatkę u dziadków. Może Malediwy? A może Seszele? Tylko my, piasek, słońce i turkusowe morze. Albo ocean, to nie robi różnicy. Ważne, że z tobą, kochanie.
Już zobaczyłem to w mojej głowie i przysięgłem sobie, że jeśli tylko razem dotrzemy do tej magicznej liczby czterdzieści, to niezależnie od wszystkiego, zafunduję mojej żonie niewyobrażalnie kosztowną podróż. Ważne, żeby była szczęśliwa, ważne, żeby była... Nikt nie ma pojęcia, ile czasu mu jest dane.
Oswajaliśmy ją. Poprzez nadzieję, wiarę, miłość
Niektórzy ludzie mają inny punkt widzenia na czas, który nam został dany, zdając sobie sprawę, że nie powinni go marnować. Są w stanie dokładnie zaplanować swoją codzienność lub zdecydować się na całkowite przeciwieństwo, żyjąc jakby jutro miało nie nadejść, prowadząc hulaszczy tryb życia i ignorując ewentualne konsekwencje.
Anita stara się połączyć te dwie taktyki. Stara się, aby każdy dzień był jak najbardziej kompletny i piękny, by niczego nie żałować, ale jednocześnie zdecydowała się założyć rodzinę i przechodzi przez etapy, które są typowe dla większości osób. Naturalnie obawia się, co stanie się, gdy jej już nie będzie. Przecież teraz odpowiada nie tylko za siebie. Ale ja stale ją zapewniam, że nie pozwolę jej odejść zbyt wcześnie.
– Załóżmy, że możesz zacząć to rozważać, kiedy minie sześćdziesiąt lat naszego wspólnego życia...
Obecnie, radość napełnia moje serce, kiedy obserwuję, jak moja żona zmienia się z wiekiem i staje się coraz piękniejsza z każdym miesiącem. Wiadomo, jej problem z sercem nie zniknie sam z siebie, Anita musi nadal dbać o siebie, przyjmować leki i ciągle monitorować swoją kondycję. Jednakże, po każdej konsultacji lekarskiej opuszczamy gabinet z uśmiechami na ustach i z coraz większą ochotą na życie.
Mamy plany na następne lata, na następne dekady przeżyte razem, jako trio. Jesteśmy w sobie zakochani jak szaleńcy i wierzymy, że nasz osobisty cud będzie kontynuowany. Jestem zakochanym do szaleństwa optymistą i nie planuję się nigdy zmieniać. Istniejemy w cieniu śmierci, odczuwamy jej tchnienie na naszych plecach, ale nie pozwalamy, by nas zastraszyła. Przyzwyczailiśmy się do niej. Poprzez nadzieję, wiarę i miłość. A najważniejsza z nich to miłość...
Mariusz, 34 lata