Reklama

Minęły trzy lata od naszego ślubu i do tej pory sądziłam, że nasze małżeństwo ma się dobrze, aż do momentu, gdy mąż podniósł na mnie rękę. Zanim stanęliśmy na ślubnym kobiercu, byliśmy parą przez cztery lata, a dwa z nich spędziliśmy pod jednym dachem. Myślałam, że przez ten czas zdążyłam go dobrze poznać i wiem, do czego jest zdolny, ale najwyraźniej się myliłam.

Reklama

Czekałam na niego

Zbliżał się piątkowy wieczór. W planach mieliśmy wyjazd na weekend do domku moich rodziców za miastem. Pragnęliśmy spędzić aktywnie czas, а wieczorkiem urządzić grilla i delektować się smacznym winem. Mój partner bardzo potrzebował chwili wytchnienia, gdyż od paru miesięcy w jego pracy panowała napięta atmosfera. Firma borykała się z problemami, redukowała etaty, a pracownicy walczyli o utrzymanie posad. Karol stał się podenerwowany i łatwiej tracił cierpliwość, mimo że początkowo próbował to ukrywać.

Rano ustaliliśmy, że po pracy od razu pojadę na działkę. Wszystkie rzeczy potrzebne na weekendowy wyjazd miałam już w bagażniku. On planował przyjechać, gdy skończy pracę. Czekałam na niego do samego wieczora. Około dwudziestej zaczęłam się martwić. Próbowałam się do niego dodzwonić, ale jego telefon milczał. Jego koledzy z pracy powiedzieli mi, że miał jakąś nieprzyjemną rozmowę z przełożonym i wyszedł z firmy około piętnastej.

– Wylali go z pracy? – zapytałam, domyślając się już, co zaszło.

Podobnie jak wiele par, wzięliśmy kredyt na mieszkanie i gdzieś w zakamarkach umysłu ciągle dręczyła nas obawa, że może się wydarzyć coś, co uniemożliwi nam jej spłatę. To chyba zmora naszych czasów. Nie należeliśmy już do najmłodszych – ja niedawno przekroczyłam trzydziesty piąty rok życia, a mój mąż miał trzydzieści osiem lat – ale trudno powiedzieć, żebyśmy cieszyli się stabilnością finansową.

Byłam pełna niepokoju o swojego małżonka. Skontaktowałam się telefonicznie z krewnymi, ale żaden z nich nie miał żadnych informacji. Ostatecznie po godzinie dziesiątej wieczorem nie wytrzymałam i rozpoczęłam serię telefonów do placówek medycznych oraz na komendę. Dosłownie umierałam z obawy o jego los.

Wrócił podpity

Była pierwsza w nocy kiedy dotarł do domu. Wstawiony jak nigdy, wszedł do środka i z miejsca zaczął robić mi wyrzuty, że dzwonię po znajomych i krewnych, przez co wychodzi na kompletnego pantoflarza. Bo przecież jest dorosły i może sobie iść na piwo, kiedy tylko najdzie go ochota bez pytania kogokolwiek o przyzwolenie.

– Wystarczyło, abyś wysłał mi sms-a i bym się nie zamartwiała – w końcu udało mi się wtrącić słowo.

– Czyli nawet jednego kroku nie wolno mi postawić bez twojego przyzwolenia? – wydarł się na cały głos. – Traktujesz mnie jak jakiegoś smarkacza i przez ciebie nie mogę czuć się prawdziwym facetem, bo okaleczasz mnie psychicznie. Mam tego powyżej uszu – krzyknął wniebogłosy i wtedy poczułam, jak jego pięść ląduje na mojej twarzy. A potem spadały na mnie kolejne ciosy. Zachwiałam się, po czym upadłam jak kłoda. Nagle wszystko spowiła ciemność.

Okłamałam policję

Trudno mi powiedzieć, jak długo byłam nieprzytomna. Bolało mnie dosłownie wszystko, a każdy ruch sprawiał ogromną trudność. Gdy się ocknęłam, zadzwoniłam po karetkę. Lekarz stwierdził, że mam poturbowane żebra i ktoś musiał mnie mocno pobić. Kiedy przyjechała policja, skłamałam, że w środku nocy na działkę wdarli się złodzieje i to oni doprowadzili mnie do takiego stanu. Nie było mowy, żebym powiedziała prawdę, że za wszystkim stoi mój własny mąż.

Czemu? Sporo czasu zajęło mi rozważenie tego. W głębi duszy było mi go żal. Kiedy stracił pracę, musiało nim to tak wstrząsnąć, że po prostu nie wytrzymał presji. To nie był on. Pomyślałam sobie: "Powinnam dać mu jeszcze jedną szansę, żeby mógł się pozbierać". Poczucie wstydu nie opuszczało mnie ani na moment. Miałam wyrzuty sumienia, że zamiast okazać mu wsparcie, robiłam mu wymówki o nieodebrany telefon. No i jeszcze ta kwestia niepłodności.

Mąż miał swoje demony

Od kiedy wzięliśmy ślub, robiliśmy wszystko, by powiększyć naszą rodzinę. Parę miesięcy temu przeszliśmy serię badań, które wykazały, że plemniki Karola są mało aktywne i niezbyt liczne. Nie oznaczało to, że nie może zostać ojcem, ale z pewnością komplikowało sytuację. Akurat wtedy w pracy mojego męża zaczęły się kłopoty i temat potomstwa zszedł na dalszy plan. Jednak w głębi duszy Karol wciąż się nad tym zastanawiał i, jak później stwierdził terapeuta, mój ukochany potrzebował znaleźć kozła ofiarnego, którego mógłby obarczyć winą za swoją niemoc. I padło na mnie.

Kiedy Karol oprzytomniał i uświadomił sobie, do czego doprowadził, pogrążył się w rozpaczy. Nikt nie musiał nic mówić, bo każdy rozumiał, że to tylko jednorazowy wyskok. A przynajmniej takie mieliśmy przekonanie. Coś jednak pękło w jego wnętrzu, jakby otworzył na oścież jakieś drzwi, a z czającej się za nimi ciemności zaczęły wychodzić na światło dzienne demony.

Chciałam być lojalna

Po trzech latach przemoc fizyczna i psychiczna stała się u nas codziennością. Kiedy minął rok, przestał przepraszać za swoje zachowanie. Pan Hyde, który wcześniej pojawiał się tylko od czasu do czasu, teraz na dobre zagościł w jego wnętrzu. Czy moi bliscy o tym wiedzieli? Dokładałam starań, aby nic do nich nie dotarło. Zależało mi na tym, by nie myśleli źle o facecie, którego darzyłam uczuciem i którego sama wybrałam. Tak to sobie racjonalizowałam. A może żywiłam nadzieję, że on to dostrzeże, będzie wdzięczny i znowu stanie się taki jak kiedyś?

Kiedyś, podczas podróży pociągiem, w wagonie siedziałyśmy tylko we dwie – ja i siostra zakonna w średnim wieku. Coś mnie tchnęło i zaczęłam się zwierzać. Zakonnica zapytała nagle, czemu nie zdecyduję się go zostawić. Spojrzałam na nią zaskoczona. Kobieta w zakonnych szatach zadaje mi takie pytanie?

To przecież mój mąż, z którym wzięłam ślub – odpowiedziałam zmieszana.

Przyglądała mi się przez moment, westchnęła, ale nie skomentowała mojej odpowiedzi.

Niemniej jednak, słowa zakonnicy i jej reakcja odbiły się szerokim echem w mojej duszy. Zajrzałam w swoje wnętrze, aby odnaleźć szczerą odpowiedź na to pytanie. W końcu ją odkryłam. Nie przyszło mi to wcześniej do głowy, ponieważ paraliżował mnie strach. Sądziłam, że jeśli spróbuję go porzucić, może wyrządzić mi krzywdę. Żyłam w przeświadczeniu, że sobie nie poradzę w życiu sama, rozwód okaże się piekłem, moja rodzina się ode mnie odwróci, a ja już nigdy nie spotkam mężczyzny, który mnie zechce.

Zbyt długo się bałam

Mnóstwo rozmaitych powodów sprawiało, że bałam się zerwać tę relację. Można by je wymieniać i wymieniać, a jeden był bardziej absurdalny niż drugi. Dziś doskonale to rozumiem, ale kiedyś święcie wierzyłam w ich prawdziwość i nieuchronność. Tak miało być i już. Moje fatum. Przeznaczenie. Karma. Czy jak to tam zwał.

Po około dwóch, może czterech tygodniach, znowu oberwałam od niego. Powód? Cholera wie. Z płaczem i jego chamskimi docinkami za plecami poczłapałam do łazienki. Popatrzyłam na swoją twarz w lustrze. Nos mi spuchł, a krew leciała prosto do ust. Zaczęłam się nad sobą rozczulać.

– Dość tego! – dobiegło mnie nagle.

Obróciłam się dookoła, jednak łazienka świeciła pustkami – nie było tu ani jednej osoby, która mogłaby coś powiedzieć. Doszłam do wniosku, że to pewnie przez to okrutne bicie mam jakieś zwidy. Wyprostowałam plecy i ponownie zerknęłam w lustro. Zamiast własnego odbicia zobaczyłam twarze nieznajomych kobiet. Wszystkie wpatrywały się we mnie surowo, zupełnie jakby czegoś ode mnie oczekiwały. Na żadnej z nich nie dostrzegłam choćby cienia empatii.

Weź się w garść!

Zalękniona spuściłam wzrok i ochlapałam swoją twarz lodowatą wodą. Kiedy podniosłam głowę, w tafli lustra widniała już tylko moja własna twarz.

Już dawno powinnam była to zrobić

Dotarło do mnie, że dłużej nie mogę pozwalać Karolowi traktować mnie w taki sposób. Wciąż pamiętam moment, kiedy w końcu pojęłam i przyjęłam to do wiadomości. Słusznie uważałam, że zmiana, jaka zaszła w moim życiu, nie jest winą mojego męża, a moją własną. Pozwalałam mu pomiatać sobą.

Następnego dnia rano zdecydowałam się zrobić to, co powinnam była uczynić od razu po tym, gdy po raz pierwszy mnie uderzył. Spakowałam swoje rzeczy i odeszłam. Mąż wcale mnie nie szukał.

Muszę przyznać, że nie było łatwo, ale poradziłam sobie. Zaskakujące jest to, że dosłownie każdy – zarówno przyjaciele, jak i rodzina, a nawet Karol, który ciągle liczy na to, że do niego wrócę – zauważył, że przeszłam metamorfozę.

– Zrobiłaś się twarda – stwierdzili faceci, którym w większości ta moja przemiana niezbyt przypadła do gustu.

Nabrałaś pewności siebie – przytakiwały z uznaniem kobiety.

Gdy mijam lustro, kątem oka widzę całkiem inną kobietę, niż jeszcze jakiś czas temu.

Reklama

Hanna, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama