Reklama

Nasza znajomość zaczęła się w piaskownicy wśród ślicznych babek, które zrobiłam. Byłam z siebie dumna, bo sporo się przy nich napracowałam. Starsza siostra, która mnie pilnowała, siedziała na ławce z słuchawkami na uszach, z rzadka obrzucając mnie bacznym spojrzeniem. Gdy do niej pomachałam, tylko wzruszyła ramionami i wróciła do słuchania muzyki. Często tak robiła, to znaczy odpowiadała mi wzruszeniem ramion, więc uznałam, że z aprobatą oceniła efekt moich wysiłków. Radość nie trwała jednak długo.

Reklama

Stroiłam właśnie babki znalezionymi kamykami, kiedy padł na mnie złowrogi cień. Podniosłam głowę. Nade mną stał jakiś chłopiec. Odruchowo uśmiechnęłam się. Byłam otwartą dziewczynką, ufną i przyjaźnie nastawioną do świata. Ale tego dnia po raz pierwszy w życiu zetknęłam się z agresją. Chłopiec skrzywił się i… bez żadnego ostrzeżenia rozdeptał wszystkie moje babki! Swoim złośliwym i podłym czynem wprawił mnie w stan takiego osłupienia, że nie byłam w stanie zareagować. Dopiero gdy skończył, drżącymi od powstrzymanego płaczu ustami wybąkałam:

– Ale dlaczego to zrobiłeś? Czemu zabiłeś moje babki, ty głupku, ty?!

Spojrzał na mnie z pogardą i wycedził:

– To ty jesteś głupia! Głupia i jeszcze brzydka, i… śmierdzisz!

Zobacz także

Co takiego?! Nie dość, że zniszczył babki, to jeszcze mnie niesłusznie oskarżył i zranił! Bo przecież ja byłam małą pedantką i czyścioszką. Jak więc on śmiał powiedzieć, że brzydko pachnę? Rozpłakałam się. Na cały głos. Może i zwykle byłam grzeczną, miłą dziewczynką, ale nie tego dnia. Bek miałam solidny, wyłam jak syrena okrętowa. Wandal speszył się i zrejterował. Buczałam na tyle donośnie, że przedarłam się przez barierę słuchawek. Siostra poderwała się i natychmiast do mnie podbiegła.

– Co jest? Czego się drzesz? Skaleczyłaś się? – pytała zaniepokojona, lustrując mnie wzrokiem od stóp do głów.

Pokręciłam głową i bez słowa wskazałam jedną ręką zdeptane babki, a drugą umykającego chłopca. A ten jak na komendę obrócił się i pokazał nam język.

– Głupek – moja siostra wzruszyła ramionami. – Nie rycz, nie warto się przejmować takim małym draniem.

Nadal zanosiłam się od płaczu.

– Spotkasz ich w życiu wielu, mniejszych i większych, zapewniam cię – podjęła siostra. – Jak będziesz wyć z powodu każdego, głos stracisz na amen. Nie zdziwię się, gdy za tydzień będziecie razem babki lepić. Faceci od małego wstydzą się swoich uczuć i robią wszystko na opak. Pewnie mu się spodobałaś, dlatego cię zaczepił i podeptał twoje babki.

– Ale… ale… – chlipałam. – On jeszcze powiedział, że jestem głupia, brzydka i śmierdzę! – ryknęłam.

To przez nią nauczyłam się lubić bezczelnych drani

Justyna uśmiechnęła się szelmowsko. Pochyliła się i obwąchała mnie.

– No właśnie masz dowód. Pachniesz Chanel. Obraził cię, bo chciał w ten sposób zwrócić twoją uwagę. Tak swoją drogą, mama wie, że używasz jej gwiazdkowych perfum?

Moja starsza o dziesięć lat siostra była dla mnie wielkim autorytetem. Jako sześciolatka nie mogłam mieć pojęcia, że swoją wiedzę o układach damsko-męskich czerpała z romansideł, durnych piosenek i jeszcze durniejszych pism dla nastolatek, czyli że jej pojęcie o życiu było mocno spaczone.

Uwierzyłam jej. Niestety, bo gdzieś głęboko zakodowało mi się, że jak facet mną pomiata, to w ten pokrętny sposób okazuje swoje zainteresowanie. I odtąd zawsze już fascynowali mnie niegrzeczni chłopcy. Jeśli któryś był miły, prawił mi komplementy, dawał prezenty – po prostu mnie nudził, bo nie stanowił wyzwania.

Bo mnie, miłą, serdeczną, dobrze wychowaną pedantkę ciągnęło do rozchełstanych, bezczelnych gburów.

Grzegorz nazywał to „zboczeniem na drani.” Sam był zresztą jednym z nich, choć jemu przydzieliłam akurat rolę najlepszego przyjaciela. Między nami nie było miejsca na żadne gierki. Stanowiliśmy dowód, że istnieje coś takiego jak przyjaźń między kobietą a mężczyzną.

Nasza trwała od dwudziestu lat, choć pewnie w ogóle by się nie zaczęła, gdybym potraktowała zniszczenie piaskowych babek jako wypowiedzenie wojny.
No ale Justyna „otworzyła” mi oczy. Akurat w tym jednym wypadku na szczęście. Kilka dni po incydencie znowu spotkałam na placu zabaw małego wandala.

I od razu do niego podeszłam, oznajmiając, że jeżeli chce się ze mną bawić, zgadzam się, lecz musi odwołać swoje słowa.

– Czyli co? – spytał nieufnie, zerkając na mnie spode łba.

Potem jego wzrok powędrował w stronę ławki, na której moja rozchichotana siostra gadała z jakimś chłopakiem.

– Ty już dobrze wiesz co – odparowałam, biorąc się pod boki.

– No… ale przecież baby są głupie! Tak mówi mój brat, a on jest najmądrzejszy na świecie – wskazał chłopaka flirtującego z moją siostrą.

– Nie jestem brzydka. Odwołaj to– zażądałam i uśmiechnęłam się szeroko.

– No... – łamał się.

– I na pewno nie śmierdzę – kułam żelazo póki gorące. – Jeżeli chciałeś się ze mną bawić, mogłeś poprosić. Więc odwołujesz czy nie?

– Brat mówi, że wy macie te swoje sztuczki, te swoje minki – opierał się coraz bardziej niemrawo.

– A moja siostra mówi, że wy kłamiecie – odparowałam.

– No dobra, może nie jesteś taka znowu brzydka – wydukał wreszcie Grześ.

Właśnie wtedy zostały położone podwaliny naszej przyjaźni. Kopiąc w piaskownicy gigantyczną dziurę do samego morza, obiecaliśmy sobie zawsze mówić prawdę. Fakt, że mieszkaliśmy niedaleko, a moja siostra i jego brat przez jakiś czas ze sobą chodzili, sprzyjał rozwijaniu naszej zażyłości.

Grześ i ja: nierozłącznijak bliźnięta syjamskie

W szkole nie trafiliśmy do jednej klasy, ale już do świetlicy uczęszczaliśmy razem. Przez całą podstawówkę się kumplowaliśmy, pomagając sobie nawzajem w lekcjach – on był lepszy w polskim i wuefie (tylko dzięki niemu zaliczyłam dwutakt), a ja w matmie i fizyce. Nic sobie nie robiliśmy z głupich uwag dzieciaków, w stylu „Grzegorz i Barbara zakochana para”. Nie znali sytuacji, to gadali – grunt, że my wiedzieliśmy, jak jest.

Licea wybraliśmy różne, jednak nadal wspieraliśmy się naukowo. Tylko dzięki mnie mój przyjaciel zdał maturę z matmy. Dodatkowo, jakby w bonusie za lata szczerości, włączyła się też usługa pogotowia randkowego.

Nie chodziło tylko o to, że kiedy nie miałam z kim pójść na dyskotekę czy imprezę, Grzesiek chętnie mi towarzyszył i bez trudu wcielał się w rolę mojego brata, kuzyna albo chłopaka, zależnie od sytuacji i naszego nastroju. W grę wchodziły przede wszystkim światłe rady przedstawiciela płci odmiennej.

Dzwoniliśmy do siebie o każdej porze dniai nocy. Jakby właśnie dla takich jak my ktoś wymyślił telefony komórkowe.

– Baśka, czy jak laska chce za siebie płacić w knajpie, mam się zgodzić czy upierać się przy fundowaniu? – szeptał konspiracyjnie w słuchawkę.

– Odpuść – usłyszał. – Pannę, jak wróci z kibelka, też sobie daruj. Nie ułoży ci się z feministką. Jesteś za bardzo, hmm… stereotypowym macho.

A gdy ja z kolei zadzwoniłam z łazienki „mojej randki” z pytaniem, czy wypada pójść do łóżka już na pierwszym spotkaniu – znaczy, czy facet sobie nie pomyśli, że jestem łatwa – Grześ tylko mruknął:

– Kurcze, czemu ja wciąż trafiam na jakieś zatwardziałe dziewice?! Nie. Facet nie weźmie cię za puszczalską, jeżeli zaliczycie wszystkie bazy na pierwszej randce. O ile nie zażądasz nazajutrz oświadczyn, będzie zachwycony.

Na studiach – on poszedł na dziennikarstwo, ja wybrałam politechnikę – niektóre randki przeradzały się w ciut dłuższe związki, a my nadal się sobie zwierzaliśmy. Byliśmy swoimi przewodnikami: on przybliżał mi świat męskiej prostoty i logiki, ja jemu świat kobiecego braku konsekwencji.

– O co chodzi? Czemu robiła miny?– konsultował się ze mną o północy, gdy już niemal zasypiałam. – Przecież powiedziała, że nie przywiązuje wagi do dat
rocznic. A teraz nie pozwala się dotknąć, bo zapomniałem o miesięcznicy naszego pierwszego razu! Zwariowała?

– Zapomniałeś?! – momentalnie się obudziłam. – Jezu, kobiety kłamią, że im to wisi. To taki test na wrażliwość dla samca. Nie zdałeś. W ramach poprawki gnaj do nocnego, kup szampana i jakiś prezent, na przykład oliwkę do masażu, a potem już sam wiesz co.

– Tak, nie tłumacz… Dzięki! Wiesz, ciebie kocham najbardziej na świecie!

Ja też go kochałam. Inaczej musiałabym się obrazić za ciągłe nazywanie mnie „patentową idiotką odporną na wiedzę i doświadczenie”. Większość jego męskich porad tyczyła bowiem odkręcania mojego kursu na drani. Nie potrafiłam – nie chciałam – uwierzyć, że jak facet mnie olewa, to wcale nie stoją za tym jakieś ważkie powody w rodzaju choroby mamy. Grześ zaś uczył mnie, że jak mężczyźnie zależy na kobiecie, to na rzęsach stanie, by ją zadowolić. A jak miga się i kręci, to znaczy, że chce się zwyczajnie wykręcić z układu.

– Jak coś wygląda i rechocze jak żaba, najpewniej jest żabą, a nie zaklętym księciem – takim tekstem uraczył mnie w trakcie imieninowego przyjęcia mojej mamy, na której mój facet się nie pojawił, choć przecież solennie obiecywał.

Był moim wykładowcą, starszym o dziesięć lat, a ja szczeniacko w nim zakochana miałam nadzieję, że stanę się dla niego kimś więcej niż jedną z wielu zaliczanych studentek.

Grzegorz od pół roku wybijał mi te mrzonki z głowy.

– Faceci są prości, nieskomplikowani jak budowa cepa – mlaskał przy torcie.

– Ja przyszedłem, bo jesteś dla mnie ważna, no i bo twoja mama mnie zaprosiła. Takie same powody do przyjścia tutaj miał teoretycznie ten twój profesorek. Skoro więc się nie stawił, to nie chciał.

– Przeziębił się! Bał się, że nas pozaraża, położył się do łóżka – natychmiast wzięłam ukochanego w obronę.

– Akurat – prychnął Grześ. – Znaczy całkiem możliwe, że wylądował w łóżku, ale z pewnością nie sam.

– Jesteś podły! Albo zazdrosny…

– Przejrzyj na oczy, kretynko! – zirytował się, dziabiąc tym razem w serniku.

Chciałam mu pokazać, że ten jeden raz się pomylił i postanowiłam odwiedzić chorego z kawałkiem urodzinowego tortu. A Grzegorza zmusiłam, by mnie zawiózł swoim rzęchem. Odkąd zaczął pracować i wynajął kawalerkę, tłukł się po mieście fiatem punto. Na górę nie wlazł. A ja, kretynka, tak. No i przeszkodziłam ukochanemu w… korepetycjach. Zdradzał mnie z jakąś smarkulą z pierwszego roku. Ja już skończyłam studia i okazałam się dla niego zbyt dojrzała… Usiadłam na schodach, na klatce schodowej i wybuchłam płaczem. Wyć wciąż potrafiłam porządnie.

Grzesio usłyszał i przybył z odsieczą. Wziął mnie za rękę jak dziecko, sprowadził na dół, a ponieważ nie chciałam psuć mamie urodzinowego nastroju, zawiózł mnie do swojej kawalerki. Tam władował do łóżka, otulił kołdrą i położył się obok. Jakby mnie pilnował.

W strasznej desperacji poszłam na całość

I wtedy coś we mnie pękło. Zniknęła jakaś cienka, niewidzialna granica między nami, której nigdy dotąd nie przekraczałam. Ale czułam się taka nieszczęśliwa, taka samotna, taka głupia, brzydka i „śmierdząca” pechem, że było mi już wszystko jedno. W tamtej chwili mogłam zaryzykować nawet naszą przyjaźń.

– Pocałuj mnie! – zażądałam.

Poczerwieniał gwałtownie. Wcale się nie roześmiał, nie wykpił mnie, co oznaczało, że również o tym myślał… Jak by było, gdybyśmy my razem? Po co szukać po całym świecie tej drugiej połówki, skoro mogła być tuż obok? Żaden facet nie był mi tak bliski, żadnemu innemu tak nie ufałam! Widział mnie w zdrowiu i chorobie, w dobrym i fatalnym humorze. Dlaczego więc nie mieliśmy zaryzykować i nie pójść o krok dalej?

– Zrób to. Nie kłam, że nigdy nie chciałeś spróbować, sprawdzić, czy moglibyśmy, no wiesz… – wydyszałam wzbierającą we mnie namiętnością.

– Wiem… – mruknął. – Ale czy ty zdajesz sobie sprawę, że to może wszystko zmienić, wszystko zniszczyć?

– Przestań i pocałuj mnie! – ponagliłam go, bo im więcej o tym myślałam, tym bardziej traciłam odwagę.

– Wedle życzenia, Basiu, ale potem miej pretensje do siebie. Ja jestem tylko facetem, prostym, łatwy w obsłudze, jak dziewczyna prosi o pocałunek… – denerwował się i nawijał niczym katarynka.

Niby wsparł się na łokciu, niby jego usta były kilka centymetrów od moich, lecz wciąż zwlekał. Nie wytrzymałam. Złapałam Grzesia za szyję, mocno przyciągnęłam do siebie i nasze wargi wreszcie się spotkały. Jego były wąskie, dziwnie zimne. Moje gorące, rozpulchnione od płaczu. Zanurkowałam w głąb jego ust. Nasze języki też się spotkały, dotknęły ostrożnie, potem splotły się, zrobiły kilka wspólnych młynków i… nic.

Żadnych mrówek – w sensie romantycznym czy seksualnym. Owszem, poczułam ciarki, lecz bardziej wywołane zażenowaniem. Chciałam się wycofać, tylko nie miałam dokąd. Grześ na mnie leżał. Wgniatał moją głowę w poduszkę, miażdżąc mi wargi w parodii namiętnego pocałunku. Rany! Ale popełniliśmy błąd!

„I co teraz? Jak przerwać tę scenę, by nikogo nie zranić?” – zastanawiałam się.

Nagle odskoczył ode mnie, jakby wyczuł, że za chwilę go ugryzę i z miną zbitego psa zaczął się tłumaczyć:

– Sorry, nie gniewaj się, naprawdę cię kocham i starałem się, uwierz, ale nie mogę… – spojrzał na moje opuchnięte wargi i aż się wzdrygnął.

Autentycznie się wzdrygnął!

– Kurde, jakbym się z siostrą całował! Proszę, nie gniewaj się, nic z tego nie będzie. Jeżeli potrzebujesz przyjaciela, zawsze służę ramieniem, ale niczym więcej – nerwowo zaczął przeczesywać palcami włosy. – Cholera, wiedziałem, no, wiedziałem. Byłem pewien!

Ta dramatyczna noc zadecydowała o wszystkim

– Ale że co? – zapytałam zaskoczona, bo nawet nie zdążyłam mu wytłumaczyć, że czuję się podobnie.

– Że nie powinienem cię całować, bo to się źle skończy.

– Już bez przesady… Całujesz się fatalnie, kompletnie mnie nie kręcisz, ale to nie oznacza końca przyjaźni – powiedziałam, głaszcząc jego ramię.

– Ja się fatalnie całuję? A kto leżał jak kłoda… Co ty powiedziałaś? – spojrzał na mnie z nadzieją. – Tobie też się nie podobało? – wreszcie oprzytomniał.

– Było okropnie, fuj! No, ale musieliśmy spróbować i dobrze się stało, że mamy to za sobą – uśmiechnęłam się.

– Racja. Chyba podświadomie broniłem się przed… No, wiesz, czymś trwałym, nie umiałem się z nikim związać, bo liczyłem, że my kiedyś… Rozumiesz?

– Doskonale – dodałam.

Reklama

Przyszłość potwierdziła trafność tej diagnozy. Nie upłynęło kilka miesięcy i oboje zaangażowaliśmy się w związki z osobami kompletnie odmiennymi od naszych wcześniejszych partnerów, co świetnie tym związkom wróżyło. Ja zakochałam się w mężczyźnie słownym i opiekuńczym, a Grześ zadurzył się na amen w dziewczynie równie zwariowanej jak on sam. Czemu dotąd wybierał poukładane, grzeczne pedantki, z którymi na dłuższą metę nie mógł wytrzymać? Hmm, przecież łatwo to zgadnąć!

Reklama
Reklama
Reklama