„Żonie na Dzień Kobiet kupiłem ciepłe barchany, a młodej kochance kuse fatałaszki. Plan był sprytny, ale miał luki”
„Chciałem być sprawiedliwy. Kupiłem prezenty na Dzień Kobiet dla żony i kochanki: dla Elwiry coś praktycznego, dla Karoliny coś zmysłowego. Starannie zaplanowałem każdy szczegół, nie przewidując, że drobny błąd, który wydawał się niczym, sprawi, że moje życie rozpadnie się w jednej chwili”.

- Redakcja
Być może powinienem czuć się winny. Może nawet czułem – odrobinę, gdzieś na granicy sumienia, które od dawna nauczyłem się zagłuszać. Ale prawda była prosta: moje małżeństwo istniało już tylko na papierze. Z Elwirą żyliśmy obok siebie, a nie razem. Ona wciąż była piękną kobietą, inteligentną i dystyngowaną, ale między nami nie było już namiętności, tylko rutyna i ciche wieczory przy osobnych lampkach nocnych.
Z Karoliną było inaczej. Młodsza, spontaniczna, pełna życia – budziła we mnie emocje, których brakowało mi od lat. Byłem ostrożny. Uważałem. Do Dnia Kobiet, kiedy jedna pomyłka miała przekreślić wszystko.
Chciałem być sprawiedliwy. Kupiłem prezenty dla obu kobiet: dla Elwiry coś praktycznego, dla Karoliny coś zmysłowego. Starannie zaplanowałem każdy szczegół, nie przewidując, że drobny błąd, który wydawał się niczym, sprawi, że moje życie rozpadnie się w jednej chwili.
W co ja się wpakowałem
Dzień Kobiet. Wręczam Elwirze prezent, nie oczekując entuzjazmu. Nigdy nie reagowała przesadnie – prezent przyjmowała z gracją, dziękowała i odkładała na bok. Tym razem jednak coś jest nie tak.
– Jacek… – mówi powoli, trzymając w rękach pudełko. – To chyba pomyłka.
Patrzę na nią zdezorientowany. Wskazuje na złoty napis na wieczku. Karolina. Serce podchodzi mi do gardła. Krew odpływa z twarzy.
– To… to musi być błąd – rzucam i wyciągam rękę, by wyrwać jej pudełko, ale cofam się, widząc wyraz jej twarzy.
– Jaka Karolina? – pyta spokojnie, ale w jej głosie jest coś, co sprawia, że robi mi się gorąco.
Walczę z paniką. Kłamię natychmiast, bez zastanowienia.
– W sklepie musieli się pomylić. Chciałem kupić coś ładnego i… wiesz, jak to jest. Tysiące paczek, ktoś coś zamienił.
Elwira unosi brew.
– Czyli… przypadkiem dostałeś pudełko z czyimś imieniem?
– Dokładnie tak.
Wpatruje się we mnie długo, aż w końcu uśmiecha się chłodno i kiwa głową.
– Zadzwońmy tam. Na pewno wszystko wyjaśnią.
Czuję, jak pot ścieka mi po plecach. Właśnie wpakowałem się w coś, z czego może nie być ucieczki.
Mam problem
Elwira wciąż trzyma pudełko w dłoniach. Nie otwiera go od razu. Wpatruje się w napis: Karolina.
– Jacek – mówi powoli, jakby smakowała każde słowo. – Mam otworzyć?
– To jakaś pomyłka – odpowiadam odruchowo.
Ona jednak nie przestaje mi się przyglądać.
– Pomyłka? – unosi brwi. – Pudełko z cudzym imieniem znalazło się w twoich rękach przez przypadek?
– Tak – kiwam głową. – Pewnie w sklepie coś pomieszali.
Nie wygląda na przekonaną. Otwiera wieczko i wyciąga delikatny kawałek koronki. Czarna, zmysłowa bielizna, którą miałem dać Karolinie.
Serce mi zamiera. Elwira przejeżdża dłonią po materiale.
– To miał być mój prezent? – pyta cicho.
– Oczywiście – mówię szybko. – Chciałem ci zrobić niespodziankę.
Patrzy na mnie długo, jakby ważyła moją odpowiedź.
– Nigdy nie kupowałeś mi takiej bielizny. Nigdy.
Nie wiem, co powiedzieć. Elwira podnosi pudełko i obraca je w dłoniach.
– Co ciekawe, na nim jest imię Karolina. To też część niespodzianki?
Otwieram usta, ale nie znajduję żadnej sensownej wymówki. Siada powoli na fotelu, trzymając w dłoniach bieliznę.
– Zadzwoń do sklepu – mówi nagle. – Niech mi wyjaśnią, jak to się stało.
Czuję, jak coś ściska mnie za gardło. Nie mam paragonu. Nie mam dowodu zakupu. Mam tylko jedno – problem, który właśnie zaczął wymykać się spod kontroli.
Właśnie straciłem wszystko
Telefon leży na stole. Elwira czeka, aż zadzwonię do sklepu. Mam świadomość, że właśnie znalazłem się w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia.
– No, Jacek – Elwira odchyla się na fotelu i krzyżuje ręce na piersi. – Czekam.
Biorę telefon i udaję, że szukam numeru, ale moje palce są sztywne.
– Wiesz, co? Może sam tam podejdę. Lepiej będzie to wyjaśnić osobiście – mówię, odkładając telefon na stół.
Elwira kiwa głową.
– Tak? A co im powiesz? „Dzień dobry, państwa system się pomylił i wręczył mi pudełko z czyimś imieniem”?
Patrzę na nią i wiem, że nic nie umknęło jej uwadze.
– Zgubiłem paragon – próbuję jeszcze, ale ona parska śmiechem.
– Naprawdę? To ciekawe, bo… – sięga do swojej torebki i wyciąga cienki pasek papieru.
Serce podchodzi mi do gardła.
– Znalazłam go w koszu na śmieci. Jak myślisz, czemu go tam wyrzuciłeś?
Biorę paragon. Są na nim dwie transakcje. Tańsza – praktyczna bielizna, którą zamówiłem dla Elwiry i którą wysłałem Karolinie. I droższa – ta, którą właśnie trzyma w dłoniach.
– Dwie rzeczy kupione tego samego dnia – mówi cicho. – Jedna dla mnie. Druga dla kogoś innego? Dla Karoliny.
Nie próbuję się już tłumaczyć.
– Jak długo mnie zdradzasz? – pyta.
Czuję, jak osuwa mi się grunt spod nóg.
– Elwira…
– Jak długo, Jacek? – powtarza, a w jej oczach nie ma już cienia złudzeń.
Cisza przeciąga się. W końcu odpowiadam.
– Kilka miesięcy.
Nie ma krzyku. Nie ma łez. Jest tylko ten chłodny, pusty wzrok, który mówi mi, że właśnie straciłem wszystko.
Zostałem sam
Elwira nie mówi nic przez dłuższą chwilę. Spodziewałem się wybuchu, krzyku, może nawet rzucania przedmiotami. Tymczasem ona po prostu siedzi, wpatrując się w przestrzeń, jakby w myślach układała własną wersję wydarzeń.
– Kilka miesięcy – powtarza cicho. – Dobrze wiedzieć.
Podnosi się powoli, odkłada bieliznę na stół, jakby jej dotyk parzył ją w dłonie.
– Idę się spakować.
– Elwira, poczekaj – mówię szybko. – Możemy o tym porozmawiać.
– O czym, Jacek? – odwraca się do mnie. – O tym, jak sprytnie mnie oszukiwałeś? O tym, jak zręcznie organizowałeś swoje życie, żebym niczego się nie domyśliła?
Milczę, bo cokolwiek powiem, nie zmieni już niczego. Wchodzi do sypialni, a ja słyszę dźwięk otwieranej szafy, suwak walizki przesuwający się ze znajomym, złowieszczym szelestem. Staję w progu.
– Nie rób tego.
– Jacek, nie błagaj mnie o coś, w co nawet sam nie wierzysz – odpowiada spokojnie. – Wiesz, że to koniec.
Zaczynam mówić coś o błędzie, o tym, że to nic nie znaczyło, ale przerywa mi ruchem dłoni.
– Och, proszę cię. – Śmieje się sucho. – Mężczyźni zawsze tak mówią. „To nic nie znaczyło”. Ale wiesz co? Znaczyło. Znaczyło to, że nie mam już męża.
Zasuwa walizkę i bierze płaszcz z wieszaka.
– Dokąd pójdziesz? – pytam.
– Na razie do hotelu. A potem… zobaczymy.
Podchodzi do drzwi, otwiera je, ale zanim wyjdzie, odwraca się jeszcze raz.
– Wiesz, co jest najśmieszniejsze? – mówi cicho. – Że gdyby nie ta pomyłka, nadal bym ci ufała.
Drzwi zamykają się za nią cicho. Zostaję sam.
Dwa zamknięte rozdziały
Przez kilka minut stoję w miejscu, wpatrując się w zamknięte drzwi, jakbym wciąż liczył na to, że zaraz się otworzą i Elwira wróci. Ale nie wraca.
Siadam na kanapie, w dłoniach wciąż ściskam paragon – ten mały, niepozorny świstek, który stał się dowodem mojego upadku. Obok leży pudełko z bielizną. Nawet go nie dotykam.
Wyciągam telefon i dzwonię do Karoliny. Jeden sygnał. Drugi. Czwarty. Odbiera.
– Jacek…?
Jej głos jest inny niż zwykle. Zgaszony.
– Możemy się spotkać? – pytam. I opowiadam jej, co się wydarzyło.
Chwila ciszy.
– To nie jest dobry pomysł – odpowiada cicho.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że nie chcę w tym uczestniczyć.
– Elwira się wyprowadziła – mówię, jakby to miało coś zmienić.
– I co teraz? – Karolina westchnie. – Myślisz, że po prostu zajmę jej miejsce?
– Myślałem, że do siebie pasujemy…
– Jacek, nie pasujemy. Byłeś żonatym facetem, który szukał emocji na boku. Teraz jesteś samotnym facetem, który nie wie, co dalej. To różnica.
Nie mam siły się kłócić.
– Więc to koniec? – pytam bez emocji.
– To nigdy nie miało przyszłości – odpowiada tylko i rozłącza się.
Odkładam telefon na stolik. Dwie kobiety, dwie decyzje, dwa zamknięte rozdziały. A ja zostaję z niczym.
To naprawdę koniec
Mieszkanie jest puste. Przestrzeń, w której przez lata żyliśmy razem z Elwirą, nagle wydaje się obca. Nie ma jej ubrań rzuconych na fotel, nie ma zapachu jej perfum unoszącego się w powietrzu. Jest tylko cisza.
Siadam przy stole i wpatruję się w pudełko z bielizną, które nadal tam leży. Gdybym wtedy zwrócił większą uwagę, gdybym otworzył je, choć na moment, może nic by się nie wydarzyło. Może wciąż by tu była. Ale teraz nie ma już miejsca na „może”.
Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia. Przez ułamek sekundy serce przyspiesza – irracjonalnie myślę, że to Elwira, że wróciła, że chce porozmawiać.
Ale to tylko kurier. Odbieram kopertę i już wiem, co jest w środku. Dokumenty rozwodowe. Otwieram je drżącymi rękami. W środku znajduje się kartka z odręcznym dopiskiem Elwiry: „Podpisz i odeślij. Nie przedłużajmy tego”. Patrzę na te kilka słów i dociera do mnie, że to naprawdę koniec. Sięgam po długopis i składam podpis. Nie ma sensu walczyć o coś, co już nie istnieje. Zanoszę kopertę do skrzynki na listy. Wracam do mieszkania, zamykam za sobą drzwi. I po raz pierwszy od dawna zdaję sobie sprawę, że jestem zupełnie sam.
Jacek, 36 lat