Nie jestem w stanie określić, kiedy dokładnie podjęłam tę decyzję. Czy to było w chwili, gdy zirytowana sąsiadka obrażała mnie przez telefon, oskarżając o bycie nieodpowiedzialnym babskiem, które zagraża całemu budynkowi, bo Franek zapomniał zakręcić gaz? Czy może było to wtedy, gdy w środku nocy stróże prawa przyprowadzili mojego męża całego ufajdanego błotem, a ja zauważyłam pełne potępienia spojrzenie jednej z policjantek, która wyglądała na kompletnie nieświadomą, co mogło doprowadzić do tak żałosnego stanu starszego mężczyzny? Czy może to nastąpiło dopiero wtedy, kiedy przypadkiem podsłuchałam plotek sąsiadki, mówiącej do innej, że „ten Franciszek spod trójki pewnego dnia nas wszystkich zadźga, bo taki ma dziki wzrok"? Niezależnie od tego, pewnego dnia poczułam, że muszę podjąć tę decyzję.

Podjęłam decyzję

– Zawożę ojca do domu opieki – oznajmiłam córce przez telefon ze smutkiem w głosie.

– W końcu się na to zdecydowałaś – usłyszałam pełen ulgi głos. – Jeśli chcesz, przejadę się z tobą w weekend obejrzeć jakieś domy opieki w pobliżu. Oczywiście, będę ci pomagać z opłatami. Ale teraz muszę się niestety kończyć, bo...

Nie dałam Marzenie szansy na kolejne usprawiedliwienie. Po prostu szybko zakończyłam rozmowę. Doskonale wiedziałam, że moja córka jest przytłoczona obowiązkami. Jako kierowniczka hurtowni miała na głowie naprawdę dużo spraw. Bardzo rzadko w ogóle zdarzało jej się odbierać moje telefony. Często powtarzała, że to właśnie obowiązki w pracy przyczyniły się do tego, że ona i jej mąż zaczęli się od siebie oddalać. Rozważała nawet rozwód przez te problemy.

Kiedy wnuki były jeszcze małe, Marzena czasami prosiła mnie o pomoc w opiece. Jednak kiedy podrosły, przestała mnie w ogóle potrzebować. Zdawałam sobie sprawę, że tak to już jest, ale czułam smutek. Wolałabym, żeby zamiast proponować mi pomoc finansową w trosce o chorego tatę, zaproponowała, że nas odwiedzi i spróbuje choć trochę porozmawiać ze mną na temat tej trudnej decyzji, ale zdawałam sobie sprawę, że na to raczej nie mogę liczyć.

Nie poznawał mnie

Przekroczyłam próg pokoju Franka.

– Czy Różyczka dzwoniła? – od razu zainteresował się mój mąż. 

– Na razie nie – powiedziałam spokojnie, choć pewnie inną osobę pytanie o siostrę, która nie żyje już od siedmiu lat, doprowadziłoby do białej gorączki.

– Może się odezwie po południu.

– Możliwe – zgodził się ze mną na moment Franek.

Jednak już chwilę później jego wyraz twarzy pokazał złowrogą minę. 

– A pani to kto? – rzucił w moim kierunku. – Dlaczego pani jest w moim domu?

– Jestem twoją żoną – odparłam, za wszelką cenę starając się nie tracić zimnej krwi. – Od prawie czterdziestu lat jesteśmy małżeństwem.

– To nieprawda! – krzyknął Franek, a jego twarz poczerwieniała.

Moja żona to jest młoda i piękna. Ma na imię Hanna. A ty jak się nazywasz?

– Hanna – odparłam z westchnieniem.

To był cios

Zawsze byliśmy zgodnym małżeństwem. Ja byłam tą odpowiedzialną, która trzymała cały dom w ryzach. Natomiast Franek od zawsze miał głowę w chmurach. Czy to jest powód, dla którego tak łatwo uznałam pierwsze symptomy nadchodzącej choroby za po prostu jego roztargnienie? Czy może po prostu nie chciałam przyjąć do wiadomości, co dzieje się naprawdę?

– Babciu, dziadek zaczął się jakoś dziwnie zachowywać – powiedziała nerwowo wnuczka. – Pewnego razu nazwał mnie „Alinko". Innym razem szukał jakiegoś psa, a przecież wy nie macie psa...

Była to ta decydująca chwila, która sprawiła, że przejrzałam na oczy. Dostrzegłam, że nie mogę dłużej udawać, że problem nie istnieje. W końcu to nie dotyczyło tylko mnie. Marzenie też czasem zdarzało się zostawić wnuczkę pod opieką dziadka... Lekarka, do której po paru dniach poszłam z Frankiem na konsultacje, nie miała żadnych wątpliwości.

– Sugerowałabym pani, aby już teraz zacząć szukać profesjonalnej opieki.

Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Zawsze czuliśmy się dobrze jako para i byliśmy zgranym małżeństwem, nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym zostawić męża w takim momencie. Byłam przekonana, że regularne zażywanie zaleconych lekarstw, ćwiczenia i po prostu moc mojej miłości zatrzymają postęp choroby. Niestety. Prędko zrozumiałam, jak bardzo się pomyliłam.

Czasami miałam wrażenie, że dłużej nie dam rady, że powinnam posłuchać mojej córki i odwieźć Franka do domu opieki. Potem jednak następowały lepsze chwile i ponownie zaciskałam zęby, powtarzając w duchu:

– Przeżyjesz to, przeżyjesz...

Ostatecznie przekonały mnie słowa lekarki, która podczas ostatniej wizyty zauważyła moje cierpienie i powiedziała:

– Musi pani zatroszczyć się o siebie, pani Haniu.

Współczułam tej kobiecie i sobie

Zastanawiałam się nad tym, co mi powiedziała, idąc do domu przez park, gdy zauważyłam młodą kobietę. Troskliwie opiekowała się niepełnosprawnym mężczyzną na wózku, mniej więcej w jej wieku. Widok ten był naprawdę poruszający. Rzadko spotyka się młode osoby, które muszą mierzyć się z takim losem. Instynktownie zatrzymałam się, aby przyjrzeć się bliżej, odwracając się dopiero w momencie, kiedy kobieta spojrzała na mnie.

– Przepraszam, nie chciałam być niegrzeczna – wymamrotałam.

– Nie ma sprawy – odparła, uśmiechając się serdecznie. – To nie jest codzienny widok. Pewnie zastanawia się pani, co się wydarzyło? – rzuciła okiem na sparaliżowanego męża, delikatnie poprawiając mu poduszkę.

– Eee... nie chciałabym być natrętna  – odparłam, choć rzecz jasna to pytanie przemknęło mi przez myśl.

– Jesteśmy małżeństwem od czterech lat. Mój mąż miał tragiczny wypadek na motocyklu. Lekarze obawiają się, że do końca życia będzie sparaliżowany.

Spoglądałam na nią z przerażeniem. Nie chciałam, aby ta kobieta dostrzegła na mojej twarzy ciche pytanie, ale było ono nieodzowne: „I nie zastanawiała się pani, żeby uciec?".

– Wiele razy myślałam, żeby wszystko zostawić – odparła kobieta, jak gdyby czytała w moich myślach. – Ale złożyłam Robertowi przysięgę, że nie opuszczę go do końca naszych dni. W dobrych i trudnych chwilach. Skoro teraz przyszły te trudne... – kobieta uśmiechnęła się smutno. – W moim domu kobiety zawsze dotrzymują złożonych obietnic.

Zmieniłam zdanie

W głowie miałam już jasno sprecyzowany plan. Zadzwonię do mojej córki. Powiem jej, co skłoniło o mnie do podjęcia takiej, a nie innej decyzji. Przypuszczam, że nie będzie zadowolona. Dom opieki wydawał jej się być najlepszym wyjściem, które dodatkowo odciążyłoby ją z części odpowiedzialności. Postaram się przekonać Marzenę, żeby znalazła chwilę i pojawiła się u mnie w ten weekend, w niedzielę.

Porozmawiamy jak dwie dorosłe kobiety – matka i córka. Przecież u nas w rodzinie, gdy kobiecy coś obiecały, to też się z tego nie wycofywały, prawda? A przecież Marzena złożyła przysięgę swojemu mężowi, że będzie z nim na dobre i na złe. Jak więc mogła teraz nawet rozważać rozwód tylko dlatego, bo zaczęli się od siebie oddalać? Przecież kobiety z naszej rodziny zawsze były wiarygodne w swoich działaniach! W pewnym momencie musiałam się zaśmiać na głos, bo Franek patrzył na mnie zaskoczony i rzucił coś w stylu: „Boję się czarownicy".

Nie masz się, czego bać – powiedziałam cicho, mocno trzymając jego dłoń. – Kobiety z mojego rodu zawsze dotrzymywały słowa. Obietnica, którą ci dałam, również zostanie spełniona.

Przyjrzałam się mężowi i uśmiechnęłam, mimo że to wymagało ode mnie wysiłku. Byłam przecież świadoma, że nie będzie to proste. Ale czy ktoś kiedykolwiek twierdził, że małżeństwo – a właściwie całe życie – ma być proste?