Słońce coraz wyżej, ptaki ćwierkają radośnie, do lata już niedaleko, a ja czułam się totalnie wykończona fizycznie i psychicznie. Oszczędności na czarną godzinę zniknęły, pracowałam za minimalną pensję krajową, do tego dostawałam alimenty z funduszu, ale to i tak ledwo starczało, żeby opłacić małe wynajęte lokum w Warszawie i jakoś wyżywić siebie oraz dwójkę dzieci. 

Zależało mi, żeby Zosia i Jaś nie czuli się jakby byli dużo biedniejsi od swoich rówieśników z klasy. Zawsze kombinowałam, żeby wygospodarować trochę kasy na potrzeby dzieciaków. Kupowałam im książki, gry, rowery, opłacałam wycieczki szkolne. Żeby podołać tym wydatkom, dorabiałam sobie też u ogrodnika.

Na wsparcie bliskich nie mogłam liczyć

Z czasem zaczęłam odczuwać coraz większe zmęczenie, a moje zdrowie zaczęło szwankować — pojawiły się problemy z ciśnieniem i żołądkiem. Jakby tego było mało, niedawno otrzymałam informację o nieprzedłużeniu umowy najmu mojego mieszkania. Coraz częściej rozważałam powrót w rodzinne strony, na Mazury, do rodziców, ale sama wizja przeprowadzki wprawiała mnie w stan podwyższonego napięcia.

Choć nasz dom nie należał do najmniejszych, to jednak brakowało w nim podstawowych udogodnień. Ale nie to sprawiało nam największą trudność. Głównym problemem był nasz ojciec, który nadużywał alkoholu. Ożenił się z mamą i wszedł do gotowego już gospodarstwa, ale od tamtej pory nic w tym domu nie zrobił, nawet nie kwapił się, żeby doprowadzić bieżącą wodę. Za to awantury, które regularnie urządzał, były słyszane w całej okolicy i po dziś dzień krążą o nich plotki. 

Moi bracia i siostry już jakiś czas temu uciekli z tego koszmaru. Wielokrotnie namawialiśmy matkę, żeby zostawiła ojca w cholerę i zamieszkała z kimś z nas, ale za każdym razem odmawiała.

– Przysięgałam Bogu, że będę z nim na dobre i na złe, dopóki śmierć nas nie rozłączy – tak zbywała nasze namowy mama.

No to tak, patrzenie w przyszłość, w której musiałabym żyć pod jednym dachem z kimś, kto agresywnie zachowuje się po alkoholu, a do tego jeszcze wozić dzieciaki do szkoły oddalonej o kilkanaście kilosów i szukać jakiejś roboty na lewo, traktowałam jako ostatnią deskę ratunku. Ale ten „ostatni ratunek” był coraz bliżej…

Póki co, jeszcze nie wygadywałam się za bardzo o tym, co może być po wakacjach, bo miałam nadzieję, że może zdarzy się jakiś cud. Może ojczulek moich pociech w końcu po tylu latach zacznie płacić alimenty? Albo trafi mi się jakaś praca z lepszą kasą i uda się wynająć mieszkanie za dobrą cenę?

Oczywiście, od czasu do czasu pojawiały się w mojej głowie takie sny na jawie, ale szybko wracałam do rzeczywistości, bo dobrze wiedziałam, jak wygląda prawdziwe życie i że na takie „przewroty losu” raczej nie ma co liczyć... A przecież oczekiwania miałam tak skromne.

O własnych potrzebach już nawet nie myślałam

Zależało mi tylko na tym, żeby pieniędzy wystarczyło na opłacenie wynajmu mieszkania, pokrycie kosztów związanych z edukacją dzieci (wszyscy mówią, że szkoła jest darmowa, ale każdy rodzic wie, ile tak naprawdę to wszystko kosztuje) no i żeby jakoś przetrwać do pierwszego. O własnych potrzebach już nawet nie myślałam, dla mnie priorytetem było dobro moich dzieciaków. 

Dawniej snułam plany, żeby w trybie niestacjonarnym ukończyć studia, zdobyć zawód fizjoterapeuty i pomagać dzieciom z niepełnosprawnościami. Niestety, teraz po tych marzeniach nie ma już śladu.

Spoglądając w lustro, dostrzegałam osobę, która wygląda dużo starzej niż wskazywałby na to jej faktyczny wiek - 37 lat. Ziemista cera, sińce pod oczami, dłonie zniszczone pracą u ogrodnika, ubrania z second handu...

„Czy tak powinna prezentować się młoda kobieta, która przecież całe swoje dotychczasowe życie ciężko pracuje, a nie próżnuje czy się leni?” - w głębi duszy zadawałam sobie to pytanie.

Nie miałam co liczyć na wsparcie teściów po rozwodzie. Uważali, że sama ponoszę winę za obecną sytuację. Według nich to moja decyzja o zakończeniu małżeństwa doprowadziła do takiego obrotu spraw w moim życiu.

– W dzisiejszych czasach każdy sięga po kieliszek, gdy ma problemy w pracy! – tak rodzice byłego męża komentowali jego lekkomyślne nastawienie do rzeczywistości.

Tuż przed wakacjami dobił mnie jeszcze właściciel lokalu, w którym mieszkaliśmy. Oświadczył, że oczekuje naszej wyprowadzki przed lipcem. W ekspresowym tempie udało mi się wyszukać pokój u starszej pani na obrzeżach miasta. Dojazd wszędzie zajmował sporo czasu, ale za to czynsz był przystępny.

Sytuacja nie może wyglądać gorzej

Raz, odbierając drobne w punkcie z biletami, jednocześnie obserwowałam pojazdy podjeżdżające na przystanek. Kiedy zobaczyłam mój autobus 130, ruszyłam jak strzała, żeby go złapać i... stanęłam na chodniku bez spódniczki! Okazało się, że gdy stałam w kolejce, facet za mną postawił między nami swoją walizę. Coś w niej grzebał, aż w końcu przy zamykaniu niechcący przyciął rąbek mojej długiej spódnicy. Kiedy zdecydowanym krokiem ruszyłam sprzed kiosku, cienki materiał nie wytrzymał, zatrzaski puściły i doszło do tego, co było nieuniknione.

Z twarzą płonącą rumieńcem wstydu, musiałam zawrócić po choćby skrawek garderoby, by jakoś się zakryć. Przechadzająca się w pobliżu staruszka od razu zaczęła zasłaniać mnie swoim ciałem i torbami z zakupami. Gość, przez którego miałam tę nieprzyjemność, zaczął mnie gorąco przepraszać za swoją nieuwagę, która naraziła mnie na takie upokorzenie.

W ramach rekompensaty zaoferował, że kupi mi parę ciuchów w najbliższym sklepie odzieżowym. Ekspedientka, zorientowana w okolicznościach, dostarczyła trzy zestawy ubrań do przymierzenia. Prawdopodobnie sugerując się moim strojem, nie podsunęła żakietów, a raczej coś w młodzieżowym klimacie.

Jako uzupełnienie zasugerowała obuwie sportowe. Fundator zakupów poprosił dodatkowo o dobranie i doliczenie do rachunku pasującej do outfitu torebki. Opuściliśmy sklep w lepszym nastroju. Pan Kazimierz, gdyż tak ma na imię świeżo poznany jegomość, zaproponował, abyśmy wybrali się wspólnie coś przekąsić do pobliskiej, rekomendowanej przez niego knajpki.

Zgodziłam się na propozycję, ponieważ nasza rozmowa układała się znakomicie. W trakcie posiłku opowiedziałam panu Kazimierzowi o moich problemach związanych z zatrudnieniem i brakiem mieszkania. Od niego z kolei dowiedziałam się, że co jakiś czas przyjeżdża do stolicy w sprawach biznesowych.

Na co dzień mieszka z bliskimi w Lublinie i prowadzi przedsiębiorstwo zajmujące się wytwarzaniem dekoracyjnego szkła. Gdy kończyliśmy spotkanie, zasugerował, żebyśmy wymienili się numerami telefonów i dał mi słowo, że postara się jakoś zaradzić moim kłopotom.

Lato powoli dobiegało końca

Mieszkałam z dziećmi w jednym pokoju. Dojazd do pracy i szkoły był dużo dłuższy niż z poprzedniego miejsca zamieszkania, ale pocieszał mnie fakt, że koszty utrzymania mieszkania są niewielkie, a w pobliżu znajduje się las, w którym uwielbialiśmy spędzać czas wolny.

Wszystko zmieniło się, kiedy pewnego razu zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałam głos pana Kazimierza, który zaproponował mi pracę jako pomoc kuchenna w restauracji, w której razem jedliśmy. Powiedział, że zna szefa tego lokalu. Przystałam na tę propozycję i muszę przyznać, że bardzo dobrze się tam czuję.

Z biegiem czasu moje zarobki wzrosły, a szef knajpy chyba jest usatysfakcjonowany. Dzięki tej pracy poznałam nowych znajomych, a jedna z kelnerek pomogła mi znaleźć niedrogie, dwupokojowe mieszkanie, którego właściciel wyjechał do Anglii. Jak widać, cuda naprawdę się zdarzają.