Zabłądziłem w środku lasu

Jestem zawodowym kierowcą. Tamtego dnia dostarczyłem zamówiony towar do Niemiec, odebrałem po drodze zamówienie dla szefa i wracałem do bazy. Kiedy przekraczałem granicę z Polską, zaczynało już zmierzchać, a tachometr wskazywał, że pora na przerwę. Musiałem poszukać miejsca, w którym mógłbym się zatrzymać na kilka godzin i przespać. GPS wyraźnie pokazywał zjazd prowadzący do przytulnej karczmy, którą nieraz odwiedzałem, jadąc tą trasą. Zwykle zjadałem tam kolację, brałem prysznic i zażywałem kilku godzin snu w schludnym i niedrogim pokoiku.

Tak samo postanowiłem zrobić i tym razem. Skręciłem w zjazd według wskazówek podanych przez GPS, jednak coś mi nie pasowało. Owszem, ściemniło się już porządnie, pobocze drogi otaczał las, ale... ten las wydawał mi się dziwnie obcy. Kątem oka zerkałem na GPS  – uparcie wskazywał właśnie tę drogę. Jechałem powoli, wypatrując w ciemnościach świateł znajomej wsi. Kilometry mijały, a wioska, do której już dawno powinienem dotrzeć, wciąż się nie pojawiała. Zaniepokoiło mnie to. Czyżbym coś pomylił? 

Zacząłem wypatrywać miejsca na postój. Chciałem wyjąć mapę, porównać ze wskazówkami GPS. Po paru minutach trafiłem na szeroki pas pobocza, przypominający leśny parking, gdzie mogłem zatrzymać ciężarówkę. Zaparkowałem i zacząłem sprawdzać swoją pozycję. GPS uparcie twierdził, że stoję przed zajazdem. Pewnie się zawiesił. Mapa też w niczym mi nie pomogła. Nie było na niej tej drogi – albo ja jej nie umiałem znaleźć, a sama szosa świeciła pustkami, co o dwudziestej drugiej nieco dziwiło. Chciałem zadzwonić do szefa, ale telefon nie miał tu zasięgu. Nie pozostało mi nic innego, jak jechać dalej przed siebie.

Dziwiłem się, że jest tam sama

Ruszyłem, licząc, że w końcu wyjadę z lasu i trafię na wioskę, miasteczko lub chociaż stację benzynową. Droga stawała się coraz bardziej kręta; zupełnie jakbym jeździł po górskich serpentynach. Po kilku minutach dostrzegłem przed sobą migoczące światełko.

– Oho – mruknąłem. – Jak nic skuter albo rower. Wreszcie jakiś znak życia na tej piekielnej drodze.

Jechałem za światełkiem; to się oddalało, to znów zbliżało. Na wąskiej drodze wolałbym go nie wyprzedzać. Musiałbym wtedy zjechać na lewą stronę, a nie miałem pewności, czy nagle zza zakrętu nic nie wyjedzie. Zwolniłem i wpatrywałem się w migającą czerwoną lampkę. Nieoczekiwanie zgasła. Włączyłem długie światła i dostrzegłem stojącą na poboczu dziewczynę, a obok niej leżący rower.

Zamachała rękami. Włączyłem awaryjne i stanąłem. Najwidoczniej to ona jechała przede mną od kilku kilometrów. Pytanie tylko, co samotna nastolatka robiła w nocy na drodze wiodącej przez las? Tym bardziej że żadnej wioski po drodze nie minąłem. Wychyliłem się przez okno szoferki.

– Dobry wieczór – rozbrzmiał miły dziewczęcy głos. – Czy mógłby mi pan pomóc?

Przyjrzałem się uważniej dziewczynie. Góra piętnaście lat. Drobna, blada buzia, szczuplutka, ciemne włosy zaplecione w dwa warkocze i ubrudzony podkoszulek. Przypominała mi jedną z moich córek.

– Co się stało? – zapytałem ostrożnie, nie do końca pewien, co zrobić.

Sumienie nakazywało zareagować, ale rozsądek przestrzegał przed niebezpieczeństwem. Dość się nasłuchałem historii, kiedy naiwny kierowca wysiadał, by komuś pomóc, i dostawał w głowę czymś ciężkim.

– Łańcuch mi spadł.

Pomogłem jej mimo obaw

Skrzywiłem się. W świetle reflektorów nie byłem w stanie stwierdzić, czy leżący na poboczu rower rzeczywiście ma zepsuty łańcuch.

– Tylko zgłoszę do centrali, gdzie jestem i że się zatrzymałem – odparłem. – Takie przepisy – dorzuciłem. 

Skłamałem, ale tego nastolatka nie musiała wiedzieć. Może ktoś ją wystawił na wabia, a w krzakach czekała reszta bandy? Przez długą chwilę pieczołowicie naciskałem różne przyciski, udając, że informuję szefa o swoim położeniu.

– W porządku – mruknąłem, otwierając drzwi szoferki.

Wysiadłem. Wyglądało na to, że dziewczyna naprawdę jest tu sama. Zdziwiło mnie, że nie okazywała cienia lęku. Czekała spokojnie. Ja na jej miejscu byłbym ciut niespokojny.

– Wracałam od koleżanki i spadł mi łańcuch – wskazała ręką na rower.

– Nie boisz się jeździć tą drogą w nocy? – spytałem odruchowo, podchodząc do składaka.

– Zwykle tędy wracam – odparła. – Wcześniej dzwonię do brata, że już jadę, i on po mnie wyjeżdża za wieś.

Miałem nadzieję, że „brat” nie okaże się grupą złodziei. Obejrzałem rower. Rzeczywiście spadł łańcuch. Na szczęście rower pochodził z czasów, kiedy sam byłem młody, i umiałem go naprawić. Gdyby trafiło na taki z przerzutkami, mógłbym sobie nie poradzić.

– Daleko do wsi? – zapytałem.

– Będzie z dziesięć kilometrów.

Zdziwiłem się. Karczma, do której zmierzałem dotrzeć, na pewno była znacznie bliżej. 

– Ta droga zawsze taka pusta?

– Rzadko tu ludzie jeżdżą, jedynie miejscowi. Czasami ktoś pomyli zjazdy – tłumaczyła dziewczyna, a ja wyostrzyłem słuch – i zjedzie z autostrady na pierwszym, zamiast na drugim.

No to teraz już wiedziałem, dlaczego las wydawał mi się obcy, a droga dziwna. GPS pomylił zjazdy.

– Gotowe – oświadczyłem po założeniu łańcucha. – A jak się stąd wydostać z powrotem na autostradę?

Nastolatka uśmiechnęła się lekko.

– Pan też pomylił zjazdy, prawda?

– Ano pomyliłem.

– Pomogę panu, tak jak pan pomógł mnie. Trzeba jechać cały czas tą drogą, minąć wieś, za nią jest rozjazd. Na rozjeździe skręci pan w prawo i pojedzie prosto. Potem już będą znaki kierujące na trasę.

Strasznie smutna historia

Podziękowałem. Nastolatka wzięła rower, a ja ruszyłem w stronę szoferki. Nagle zatrzymał mnie jej głos:

– Proszę pana...

Odwróciłem się. Dziewczyna wydała mi się jeszcze bardziej blada niż wcześniej. A na jej podkoszulku widniała brunatna plama, której wcześniej nie zauważyłem.

– Z naprzeciwka będzie jechał na rowerze mój brat. Może go być słabo widać. Proszę uważać na drodze.

Dziewczyna patrzyła na mnie wyczekująco, natarczywie.

– Pojadę powoli, ostrożnie, na pewno go zauważę – odparłem, czując się dziwnie nieswojo pod jej świdrującym wzrokiem.

– To dobrze. Bo wie pan... to bardzo boli, jak takie wielkie auto najedzie na człowieka. To bardzo boli...

Wsiadła na rower i odjechała. Długą chwilę patrzyłem za nią. Migoczące czerwone światełko oddalało się coraz bardziej, aż zniknęło. Wsiadłem do szoferki i ruszyłem. Jechałem powoli – tak jak obiecałem. Ale nie spotkałem żadnego rowerzysty. Dokładnie żadnego. A przecież nastolatka, której pomogłem, powinna jechać przede mną. Gdzieś skręciła? Ale gdzie?

Dojeżdżali już do wsi, gdy wydarzyła się tragedia

Tuż przed wsią dostrzegłem niewielki krzyż przy drodze i dwa płonące znicze. Dwa migoczące na czerwono światełka, zapalone zapewne z racji rocznicy jakiejś tragedii, która się tu rozegrała. Minąłem wieś, dotarłem do rozjazdu, by wkrótce znaleźć się na trasie.
Niedługo potem byłem już w zajeździe, do którego zmierzałem. Kiedy opowiedziałem gospodarzom o spotkanej na drodze młodej rowerzystce, oboje zbledli.

– Biedne dzieciaki... – mruknął gospodarz. 

To już tyle lat minęło od ich śmierci – pokiwała głową jego żona.

Poczułem ciarki na plecach.

– Śmierci?

– Haneczka wracała wieczorem od koleżanki. Jechała tak jak zawsze rowerem, Wituś, jej starszy brat, miał po nią wyjechać. Wie pan, tutaj same wioski, drogi puste, miejscowi często po ciemku rowerami jeżdżą. A to na ryby, a to do sąsiada, a to do lasu ktoś podjedzie. Haneczka i Wituś spotkali się na drodze i ruszyli razem w stronę domu. Tuż przed wsią wjechała w nich ciężarówka... 

Gospodyni zamilkła i wierzchem dłoni otarła zaszklone oczy.

– Chłopak zginął na miejscu, dziewczynka zmarła po przyjeździe karetki. Ludzie mówili, że cały czas powtarzała: „Tak bardzo boli” – dodał ponuro gospodarz.

Długą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Nerwowo przełykałem ślinę.

– Wieczne odpoczywanie racz im dać, Panie – zaczęła gospodyni.

– A światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki wieków, amen – dokończył gospodarz.