Lubię święta Bożego Narodzenia, chociaż często są smutne. Coraz więcej ludzi odchodzi i puste miejsca przy stole boleśnie o tym przypominają. Ale zeszłoroczne były inne. I mam nadzieję, że tegoroczne też będą wspaniałe. Przez suszę to w tym roku nic nie obrodziło. Nawet jabłka były jakieś takie małe i mało soczyste. Układałam właśnie kolejną partię do piekarnika i narzekałam, że są do niczego.

– To po co je suszysz? – mąż jak zwykle nie widział w niczym problemu.

– A do wigilijnego kompotu co dam?

– Kupimy – wzruszył ramionami. 

– Nie przesadzaj, do świąt daleko, a teraz w sklepach jest wszystko.

– Daleko, niedaleko, ale myśleć trzeba już teraz – powiedziałam. – A te ze sklepu są jeszcze gorsze. Konserwanty do nich dodają, siarkę. Na wigilię wszystko musi być jak należy.

– Marylka będzie? – zapytał, a mnie coś w jego głosie zaniepokoiło.

– Mam nadzieję – oderwałam się od jabłek i spojrzałam na niego. – A co?

– Nic. Tylko się dziwię. Przez tyle lat miała cię w nosie, a teraz nagle taka miłość? I tobie to nie przeszkadza? Wycierpiałaś się przez nią! – Ludziom trzeba wybaczać. A rodzinie to już w szczególności.

Na szczęście, nic więcej nie powiedział. Wiedziałam, że on do Marylki ma duży żal. Chociaż właściwie jej nie znał. Ale się o niej nasłuchał…

Nasza historia jest jak z książki

Marylka jest ode mnie pięć lat starsza. Zawsze byłyśmy sobie bliskie. Na wsi to tak już jest, że starsze rodzeństwo opiekuje się młodszym. Przynajmniej tak było – rodzice całymi dniami w polu, w obejściu robili, dzieciaki pomagały i same musiały się sobą zajmować. Kiedy my byłyśmy małe, wieś była naprawdę biedna. Nawet prądu jeszcze nie było! Pamiętam, jak wieczorami odrabiałyśmy lekcje przy lampach naftowych. Czasem przy świecach, ale bawiłyśmy się woskiem i mama na nas krzyczała. Na Marylkę głównie, bo była za mnie odpowiedzialna.

Mnie to życie na wsi nigdy nie przeszkadzało. A kiedy założyli nam prąd – jak byłam w czwartej klasie podstawówki – to już w ogóle wydawało mi się, że nic więcej do szczęścia nie trzeba. Ale Marylka była inna. Ona kochała wielki świat – jak mówiła. Gdy do wsi przyjeżdżało kino objazdowe, to Marylka żadnego seansu nie opuściła. Ba, zdarzało się, że po kryjomu, w tajemnicy przed rodzicami, do miasteczka jechała, żeby jeszcze inne filmy obejrzeć. Latem zbierała grzyby, jagody, borówki i za zarobione pieniądze kupowała plakaty z aktorkami. Mówiła, że ma duszę artystyczną i na wsi się dusi.

Chciała wyjechać do miasta

Nie wiem, kiedy i gdzie poznała Mariusza. Kończyła wtedy technikum krawieckie i podejrzewałam, że w mieście musieli się spotkać. Nie mówiła mi – dobrze wiedziała, że chociaż ją kocham, to gdy rodzice mnie przycisną, wygadam się, że ma chłopaka. A Mariusz by im się na pewno nie spodobał! Bomba wybuchła tuż przed wakacjami. Marylka pewnego dnia oznajmiła, że wyjeżdża do miasta.

– Na studia pójdę – powiedziała.

– A po co? – mama była przerażona.

– A z czego ty się, dziecko, w mieście utrzymasz? – tata miał praktyczne podejście do życia.

– Coś tam znajdę – powiedziała niepewnie. – W każdym razie, dorosła jestem, decyzję już podjęłam.

Mama płakała i szykowała dla córki wyprawkę, tata był zły. A ja nieszczęśliwa – miałam piętnaście lat i po raz pierwszy moja siostra wyjeżdżała i zostawiała mnie samą.

Ojciec ją wyklął

Nie wiem dokładnie, jak i kiedy rodzice dowiedzieli się, że Marylka mieszka z chłopakiem. W każdym razie awantura wybuchła na święta. Marylka przyjechała na wigilię, ale już pierwszego dnia wyjechała. Zapłakana, rozgoryczona. Tata krzyczał na nią, że jest puszczalska, że Boga w sercu nie ma, że wstyd rodzinie przynosi.

– Córcia, nie tak cię wychowaliśmy – mama załamywała ręce nad Marylką, gdy ta, wzburzona, w pośpiechu się pakowała. – Kto to w ogóle jest? Starszy od ciebie, artysta, pożal się Boże… Jaka to przyszłość dla ciebie?

– Kocham go, a on mnie – Marylka wykrzyczała wtedy mamie. – Ale dla was moje szczęście się nie liczy.

– Ależ co ty mówisz, dziecko? – mama aż się przeżegnała. – Właśnie martwię się o ciebie. Bez ślubu chcesz żyć? A jak cię zostawi?

– Po ślubie też może – Marylka wzruszyła ramionami i dopięła torbę. – A poza tym, on jest niewierzący. Teraz to niemodne.

– Niemodne?! – mama zamilkła, patrząc na nią przerażona.

– Tak, ale wy jesteście tak zacofani, zaściankowi, że myślicie tylko o tym, co ludzie powiedzą – Marylka zarzuciła torbę na ramię i ruszyła do drzwi. Ale zatrzymała się jeszcze i odwróciła do mnie. – A ty, mała, też się zastanów. Co za życie cię tu czeka? Smród, krowy i wieczne patrzenie, żeby cię ludzie na języki nie wzięli. To nie dla mnie. Cześć.

Dobrze pamiętam te tygodnie, miesiące po jej wyjeździe. Tacie trzeba było schodzić z drogi, mama modliła się i po kątach szlochała, żeby nie widział, bo krzyczał na nią, że oczy niepotrzebnie wypłakuje.

– Ja już córkę mam tylko jedną – powiedział kiedyś. – I zapamiętaj sobie, Mireczko, że teraz tobie wszystko zostawimy. Maryla nic nie dostanie.

Nie miałyśmy nic do gadania

Pomyślałam sobie wtedy, że i tak jej na tym nie zależy. Ale tak naprawdę, wtedy jeszcze nie wiedziałam, że i ona i rodzice postawią na swoim. Że więcej się nie zobaczą. Raz tylko Marylka przyjechała, po dwóch latach. Powiedziała, że potrzebuje pieniędzy, że odda. Mama wysupłała jakieś grosze, co to odkładała sobie na sukienkę. Ale ledwie zdążyła jej dać pieniądze, ledwie zaproponowała obiad, tata wrócił z pola.

– A ta tu co? – zapytał, stając w drzwiach. – Powiedziałem, córkę mam jedną tylko.

– Ale daj spokój, Zenuś, ona głodna… – mama próbowała łagodzić sytuację.

– To nakarm, bo po prawdzie, to i żebraka wygonić od drzwi nie wypada. Ale potem – won.

Marylka wstała wtedy bez słowa i wyszła. Więcej się u rodziców nie pojawiła. A ja zostałam jedyną dziedziczką. To oznaczało, że mogę pożegnać się ze swoimi marzeniami, żeby zostać nauczycielką.

– Jedna do miasta uciekła, ty tu zostaniesz – grzmiał ojciec. – Komu ja to wszystko przekażę? Gospodarkę przejmiesz i bez dyskusji.

– Tato, ja się chcę uczyć – protestowałam nieśmiało.

– Te nauki miastowe nic dobrego nie przynoszą, a już na pewno nie dziewczynom – tata był nieprzejednany. – Tu się życia nauczysz, studia ci do niczego niepotrzebne.

Nie byłam tak odważna jak Marylka

Wiedziałam, że nie mam szans na wyjazd do miasta, na studia. Nie po tym, co zrobiła Marylka… Niestety, jej zachowanie utrudniło mi też życie towarzyskie. Rodzice stali się szalenie opiekuńczy i zaczęli kontrolować mnie na każdym kroku. Marylka w moim wieku mogła chodzić na dyskoteki i imprezy, a ja, jak tylko robiło się szaro, musiałam wracać do domu. Buntowałam się oczywiście.

– Jednej pozwoliliśmy na zabawy i jak skończyła? – grzmiał tata.

– No jak, przecież nic złego nie zrobiła, do miasta pojechała – wykrzyczałam kiedyś, w przypływie złości.

– Nic złego?! Bez ślubu żyje, z jakimś artystą, antychrystem!

To dlatego, kiedy Waldek, mój mąż, zaczął się ze mną spotykać, był pod obstrzałem tatusiowych spojrzeń. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz zabierał mnie na dyskotekę, ojciec zapytał go, czy jest wierzący.

– Jestem – odpowiedział Waldek zdumiony. – Ale przecież teraz nie post, nie adwent, bawić się można…

Wytłumaczyłam mu po drodze, o co chodzi. Pokiwał głową i powiedział:

– No to teraz się nie dziwę, że cię tak krótko trzymają.

Teraz, po latach, to myślę, że miałam szczęście, że Waldek mnie dość kochał, by wytrzymać te wszystkie egzaminy mojego taty. Pewnie niejeden uciekłby od razu… Pobraliśmy się dwa lata później. Tata wyprawił mi wesele, jakiego już dawno we wsi nie widzieli.

– Jedną mam córkę, nie będę żałować grosza – mówił.

Bardzo mi jej brakowało

Byłam szczęśliwa i zakochana, ale jednocześnie było mi przykro. Maryla oczywiście nie przyjechała na mój ślub, bo jak? Nie zostawiła adresu, nie miałam jej jak zawiadomić. A ona się do nas nie odzywała. Brakowało mi jej. Byłam nastolatką, jak odeszła do miasta. I miałam do niej żal. Bo tak właściwie, co ja jej zrobiłam? Dlaczego ode mnie też się odwróciła? Tata ją wyklął, ale ja nie!

Prawdę mówiąc, przez cały czas, jak jeździłam do miasta do szkoły, liczyłam, że pewnego dnia przyjdzie pod szkołę, odnajdzie mnie. Wiedziała, gdzie się uczę, a tu mogłyśmy się spotkać same, bez rodziców, spokojnie pogadać. Przez cztery lata technikum codziennie miałam nadzieję, i codziennie byłam rozczarowana. Najbardziej jej brak odczułam na ślubie i na weselu. Moją świadkową była daleka kuzynka. A rodzice nawet słowem się nie zająknęli, że kogoś brakuje. Wręcz przeciwnie, tata kilka razy powtarzał, że córkę ma jedną. To bolało…

Szukaliśmy jej kilka razy

Waldek wiedział, co czuję. Kiedyś nawet namówiłam go, pojechaliśmy razem do miasta. Chodziliśmy wieczorem po starówce, przyglądaliśmy się każdej grupce młodzieży. Wtedy to był czas hippisów – pasowali do mojej siostry i miałam nadzieję, że znajdę ją pośród nich. Kolejne rozczarowanie…

– Daj spokój – powiedział kiedyś, już po ślubie, gdy po raz kolejny rozpaczałam, że Marylki nie ma przy mnie. Byłam wtedy w ciąży i miałam huśtawkę nastrojów. Płakałam co chwila, między innymi z tego powodu, że moja siostra nie będzie matką chrzestną.

– Tak tęsknisz za Marylką, a czy ona w ogóle o tobie myśli? Wyrzuciła cię z pamięci, jak rodziców.

– Nie mów tak – krzyczałam. – Ona na pewno też tęskni. To moja siostra.

– Tęskni? Gdyby jej na tobie zależało, to by znalazła jakiś sposób, żeby się z tobą spotkać, zobaczyć. Przecież wie, gdzie jesteś. A była chociaż raz? Wystarczy, żeby do jakiejś koleżanki zapukała, poprosiła, żeby cię zawiadomiła. Wiesz, Mirka, uważam, że ona ci świństwo zrobiła.

Bolało to, co mówił, ale w głębi ducha musiałam mu przyznać rację. Marylka nic nie zrobiła, żeby ze mną nawiązać kontakt.

Nie przyjechała na pogrzeb rodziców

Mijały lata, tęsknota i ból powoli się zacierały. Urodziłam trójkę dzieci, przejęliśmy z Waldkiem gospodarkę po ojcach. Tata z trudem już sobie radził ze wszystkim, schorowany był coraz bardziej. Ale to mama pierwsza z tego świata odeszła, spokojnie i bez bólu. Tata za to długo chorował. Cukrzycę miał, męczył się. Ale i dla niego przyszło ukojenie. Marylka oczywiście nie była na pogrzebie ani mamy, ani taty. Nie miałam jej jak zawiadomić. Co prawda, za radą mojego najstarszego syna dałam ogłoszenie do gazety, nekrolog.

– To nie kosztuje dużo, a może ciocia Marylka akurat przeczyta? – podpowiedział, robiąc mi nadzieję. Bo przed dziećmi nie kryłam, że mam gdzieś w świecie siostrę, wyklętą przez dziadków. 

Ale Marylka się nie pojawiła. Czas płynął dalej. Nasze dzieciaki pożeniły się, za mąż powychodziły, na swoje poszły. Najmłodszy syn tylko z nami został. Kończy studia rolnicze, chce jakieś zmiany na gospodarce wprowadzać. Tym teraz żyjemy, no i wnukami – o Marylce właściwie zapomniałam.

Niespodziewany gość

I wtedy, rok temu, gdy szykowałam wigilię, ktoś do drzwi zapukał. Akurat goście nie byli mi na rękę. Wszystkie dzieci miały przyjechać, a i teściowie najstarszego. Gotowania tyle, pościel musiałam zmienić, sprzątnąć. Mrucząc coś pod nosem, wytarłam ręce ubabrane mąką i poszłam drzwi otworzyć. W domu nikogo nie było – Waldek z Maćkiem po choinkę do lasu poszli. Reszta jeszcze nie dojechała.

W pierwszej chwili jej nie poznałam. Nic dziwnego – przecież to ponad pięćdziesiąt lat minęło! Ale chyba serce mi podpowiedziało, a może coś znajomego w jej twarzy. W każdym razie bardziej czułam, niż wiedziałam, że to moja siostra.

– Marylka – wyszeptałam.

– Mirusia…

Otworzyła ramiona, ja też. Przytulałyśmy się, ryczałyśmy i nawet nie czułyśmy, że na dworze zimno.

– Chodź, wejdź, zmarzniesz – powiedziałam, wciągając ją do środka. – Herbaty się napijesz?

– A zrób – powiedziała, ściągając palto i rozglądając się ciekawie. – Ale się zmieniło. Kiedyś ledwie chałupka, teraz willę pobudowaliście.

– No, czasy inne, wymagania większe – uśmiechnęłam się do niej. Ależ ona się zmieniła! – Ale chodź, chodź, opowiadaj.

– A… tata? – zapytała cicho, stając w progu kuchni.

– Tatko zmarł, mama też odeszła – potrząsnęłam głową z westchnieniem. – Dawno już. Nie miałam cię jak zawiadomić, tylko nekrolog do gazety dałam…

Najbliższe święta spędzimy razem

Opowiadałyśmy sobie na zmianę o tym, co się u nas działo. Marylka za mąż nie wyszła, ale ma córkę, za granicą siedzi. Z tym swoim artystą dawno temu się rozstała. Teraz jest samotna i to spowodowało, że postanowiła mnie odwiedzić. Nie wiedziała, czy nadal tu mieszkamy, w ciemno przyjechała… Popłakałyśmy się.

I tak nas Waldek zastał, gdy z lasu wrócił z choinką. Zamarł w progu, gdy mu powiedziałam, kto to. Ale potem przywitał się i poszedł do pokoju, choinkę postawić. Marylka została na wigilii i na święta. Potem wyjechała do Niemiec, bo tam teraz mieszka. Obiecała, że za rok z córką na święta przyjedzie

Waldek nie rozumie, jak mogłam zapomnieć o wszystkich przykrościach, przyjąć Marylkę jakby nigdy nic. A co miałam zrobić? Siostra przecież! Co prawda, wiele jeszcze mamy sobie do wyjaśnienia, bo wtedy, przy stole i potem przez telefon to nie było jak. Ale wszystko przed nami!