Upalne dni mijały jeden za drugim, kończyło się lato i zbliżał upragniony urlop, a ja ciągle nie mogłam się zdecydować, gdzie go spędzić. Nie miałam ochoty na modne kurorty i ich kiczowate atrakcje, za które trzeba było w dodatku płacić ciężkie pieniądze… Marzyła mi się prawdziwa przygoda!

Właśnie zakończyłam długoletni związek z facetem, który okazał się totalnym dupkiem. Dobrze, że w porę to dostrzegłam. Przekroczyłam trzydziestkę i zastanawiałam się, czy nie powinnam wreszcie zrealizować pomysłu, na który od lat brakowało mi odwagi, a mianowicie spróbować rozwiązać tajemnicę zniknięcia ojca.

Nie zjawił się w pracy, nie wrócił do domu

Nie liczyłam na to, że moje śledztwo odkryje coś, co przegapiła milicja. Miała to być raczej sentymentalna podróż w miejsce, gdzie tata spędzał większość swojego czasu. Gdzie żył, kiedy nie było go z nami w domu, a nie było go stale, bo był geologiem.

Geolog to ktoś, kto zna się na minerałach, procesach geologicznych i tym podobnych rzeczach, ale najważniejsze dla mnie, jako dziecka, było to, że ojciec nie chodził jak inni tatusiowie na osiem godzin do pracy w pobliskiej fabryce, tylko wyjeżdżał na cały tydzień. Ekipa, z którą pracował, robiła odwierty wzdłuż zachodniej granicy naszego kraju, czyli prawie czterysta kilometrów od domu. Nie mam pojęcia, jak mama to znosiła, ale ja zawsze wolałam mieć go blisko.

– Jeszcze rok, może dwa – obiecywał przy pożegnaniu – i rzucę tę robotę. Znajdę coś bliżej domu, obiecuję.

Trzy tygodnie później mama zgłosiła na milicji jego zniknięcie. Nie zjawił się w pracy, nie wrócił do domu. W pokoju, który wynajmował, zostały wszystkie jego rzeczy, włącznie z dowodem osobistym. Śledztwo, jeżeli w ogóle jakieś prowadzono, bo kraj przechodził wtedy zmiany ustrojowe i było dużo ważniejszych rzeczy, niż szukanie geologa w ubłoconych gumiakach, utknęło w miejscu. Milicjanci, szczycący się już nowymi naszywkami z napisem „Policja”, sugerowali, że ojciec, korzystając z luzu na granicach, czmychnął na zachód.

Mama była przekonana, że ojciec nie żyje, powiedziała mi o tym, kiedy skończyłam piętnaście lat. Mówiąc szczerze, ja też od tak uważałam. Inne opcje nie wchodziły w grę, przecież skontaktowałby się z nami, czyż nie? Nieliczne wspomnienia związane z ojcem blakły w miarę upływu lat i tylko czarno-białe fotografie odświeżały pamięć.

Zobacz także:

Co to za gość, ten Karol?

Podróż do miejsca, gdzie pracował i żył, wymyśliłam, będąc nastolatką. Chciałam się spotkać z ludźmi, którzy tatę znali, chciałam zobaczyć jego obraz ich oczyma, bo w moich już się zacierał. Nie zrealizowałam tego pomysłu wtedy, ale kilka lat później zdołałam zdobyć adresy ludzi z jego brygady wiertniczej. Nie istniało wtedy jeszcze coś takiego, jak ochrona danych osobowych, i można było wyciągnąć mnóstwo przydatnych informacji. Oczywiście, z czasem część tych informacji zdezaktualizowała się, szczęśliwie nie wszystkie, i mogłam je teraz sprawdzić. Przede mną były trzy tygodnie wolnego, więc zamierzałam wykorzystać ten czas.

Mamie postanowiłam nic nie mówić. Ta wyprawa miała dotyczyć moich osobistych relacji z ojcem. Nie rezerwowałam miejsc w hotelach, bo nie wiedziałam, gdzie przyjdzie mi nocować. Poszłam na żywioł. Szczęście mi dopisywało, bo pierwszy adres na mojej liście był wciąż aktualny. W niezamożnym gospodarstwie jednej z wiosek, nieubłaganie wchłanianej przez łódzką aglomerację, zastałam starych mieszkańców i na dodatek chcieli ze mną gadać.

– Jasne, że pamiętam twojego tatę – twarz mężczyzny rozciągnęła się w uśmiechu, odsłaniając żółte pniaki, będące kiedyś zębami. – Młody, ale dało się z nim żyć, tyle że on nie za bardzo to życie znał. Przecież, gdyby się nie trzymał z tym Karolem, pewnie by nie skończył przysypany piachem w jakiejś leśnej dziurze.

– Tak pan myśli? – spytałam. –A policja nie przesłuchiwała tego Karola?

– Przesłuchiwała, a jakże – starzec zapalił papierosa i głęboko się zaciągnął. – Tyle że nic im nie powiedział. Zresztą, nikt z nas nie powiedział gliniarzom prawdy, wszyscy baliśmy się tego bandyty.

Czyżbym tak po prostu, przy pierwszej rozmowie, trafiła na konkretny ślad? Trochę to było za proste, by mogło okazać się prawdą, choć, nie przeczę, powiało grozą.

– Co to za gość, ten Karol? I dlaczego miałby skrzywdzić mojego ojca?

– Ano, teraz to mogę już chyba powiedzieć – strząsnął ostrożnie popiół z końcówki skręta. – Tyle czasu minęło… Nawet, jeśli recydywista jeszcze nie wyzionął ducha, to i tak jest za stary, by cokolwiek mi zrobić.

Podobno znaleźli tam garnek pełen złotych i srebrnych monet

I tak dowiedziałam się, że mój ojciec, razem ze wspomnianym Karolem, znaleźli gliniany garnek pełen monet. Według mojego rozmówcy to musiały być złote monety, bo kto zakopywałby inne? Nie, nie widział zawartości garnka, bo tamten od razu zawinął go w koszulę i wsiadł do samochodu pana geologa, po czym razem gdzieś pojechali. Wiercili wtedy obok jakiegoś średniowiecznego klasztoru czy zamku, sam nie wiedział dokładnie, ale może mi pokazać na mapie. To wszystko zdarzyło się jakieś trzy dni przed zniknięciem pana geologa, czyli mojego ojca.

– To nie pytaliście, co znaleźli w tym garnku? – spytałam zaintrygowana.

– Karol powiedział, że kto się będzie za dużo interesował, zarobi w łeb szpadlem, więc żeśmy gęby zamknęli, bo z człowiekiem nie było żartów. Już podobno siedział w kryminale.

Historia wyglądała na prawdopodobną, choć dziwiło mnie, czemu policja nie wpadła na tak wyraźny trop i czemu tamten przychodził nadal do pracy, skoro stał się nagle bogaty?

Może facet zmyślał? Był tylko jeden sposób, by zweryfikować jego opowiadanie – skontaktować się z Karolem. Nie powiem, żebym się nie bała, ale za bardzo się nakręciłam, by zawrócić w połowie drogi. Na liście posiadanych adresów odnalazłam interesujące mnie nazwisko: wyglądało na to, że czekała mnie długa droga. Facet mieszkał w Gorzowie Wielkopolskim nad samą Wartą. Jeżeli, oczywiście, nie przeprowadził się albo nie umarł, ale z tym liczyłam się od początku. Przenocowałam w jakimś zajeździe za Poznaniem. Czekała mnie rozmowa z człowiekiem, który mógł skrzywdzić mojego ojca, więc chciałam być wypoczęta, by sprostać zadaniu.

Postanowiłam sprawdzić, co jest prawdą, a co kłamstwem

Dzielnica, do której nazajutrz zaprowadziła mnie nawigacja, nie należała do ekskluzywnych. Stare kamienice z odlatującym wielkimi płatami tynkiem, klatki schodowe cuchnące moczem, ciekawskie spojrzenia kobiet wyglądających przez okna, chamskie zaczepki małolatów wystających po bramach… Byłam głupia, że tam w ogóle poszłam. Kiedy zdecydowałam, że rezygnuję, skonstatowałam, że stoję przed kamienicą z numerem, którego szukałam.

– Mieszka tu jeszcze pan Karol? – spytałam kobietę stojącą przed bramą.

– Karol! – krzyknęła, zadarłszy w górę głowę. – Jakaś baba z opieki!

Nie zdążyłam sprostować, kiedy z okna na pierwszym piętrze wyjrzała męska, wcale nie stara, twarz.

– Pani idzie pod czternastkę, ojciec leży w łóżku, raczej się nie pofatyguje na dół.

Po skrzypiących schodach wdrapałam się na piętro, gdzie w otwartych drzwiach przywitała mnie jakaś nastolatka i zaprowadziła do pokoju dziadka.

– Nie jesteś z opieki – stwierdził mężczyzna, leżący w łóżku w brudnej pościeli.

Potwierdziłam, że istotnie, zaszła pomyłka i przedstawiłam się z imienia i nazwiska, którego nigdy nie zmieniłam. Mierzył mnie w milczeniu wzrokiem, szukając skojarzeń z usłyszanym nazwiskiem.

– Jesteś córką Andrzeja? – spytał wolno, a kiedy potwierdziłam skinieniem głowy, dodał ostrym tonem: – Przysłał cię z przeprosinami, czy jak?!

Zaniemówiłam przez chwilę.

– Przecież on nie żyje – powiedziałam niepewnie, jakby czekając na zaprzeczenie.

– No i dobrze – mruknął starzec z nieukrywaną satysfakcją w głosie. – A ty co, przyjechałaś zwrócić dług?

Zaprzeczyłam, czym wyraźnie go rozczarowałam i z grubsza opowiedziałam o celu mojej wizyty. Zamyślił się, potem chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego zaniósł się kaszlem i wydawało się, że już nigdy nie skończy charczeć. Z głębi mieszkania przybiegła kobieta ze szklanką wody i lekarstwami w rękach, spoglądając na mnie z niemym wyrzutem w oczach. Zrozumiałam sugestię. Misja chyba dobiegła końca. Musiałam się pogodzić z faktem, że na niektóre pytania nigdy nie dostanę odpowiedzi. Powoli ruszyłam w stronę wyjścia.

– Jesteś głupia – usłyszałam jego głos, stojąc już w otwartych drzwiach – ale chyba nie odziedziczyłaś po tym draniu więcej złych cech, więc opowiem ci o ojcu to, co wiem. Siadaj.

Pojechał znaleźć kupca, i przepadł 

Kobieta w wieku mojej matki, podsunęła mi krzesło i wyszła, nie odzywając się słowem. Usiadłam i czekałam na opowieść, ale mężczyzna się zaciął, jakby nie wiedział, od czego zacząć.

– Co było w garnku, który znaleźliście, panie Karolu? – spytałam, by przerwać milczenie.

– Smalec – odpowiedział, uśmiechając się do wspomnień. – Miny nam zrzedły, jak to zobaczyliśmy. Ze złości rzuciłem tym garnkiem o beton i rozsypały się złote i srebrne monety, które były pod warstwą tłuszczu.

No i proszę, dowiadywałam się jednak czegoś nowego. Policja o tym nic nie mówiła, a przecież, gdyby coś wiedzieli, chcieliby odzyskać skarb. Przywłaszczenie znaleziska o takiej wartości, traktowane jest w naszym kraju jak przestępstwo. Ojciec zdawał sobie z tego sprawę, dlatego postanowili schować monety w wynajmowanym przez firmę dla geologa pokoju.

– Takie mieszkanko na poddaszu w pobliskim gospodarstwie – tłumaczył. – Nic wielkiego, ale lepsze niż barak, w którym sypiali zwykli fizole.

Schowaliśmy skarb pod obluzowaną deską podłogową, a twój ojciec, jako że był inteligentem i znał parę słów po niemiecku, pojechał do Berlina znaleźć odpowiedniego kupca. No i zniknął, to cała opowieść… Złote monety też przepadły, jeśli chcesz o nie spytać. Sprawdziłem, zanim policja przetrząsnęła pokój Andrzeja.

Starszy człowiek nie miał wątpliwości, że geolog wystrychnął go na dudka. Ukradł ich skarb i zaszył się gdzieś na końcu świata, ale mnie przyszło do głowy, że ojciec mógł zginąć w Berlinie podczas zawierania transakcji. Przecież w grę wchodziły duże pieniądze, a mógł trafić na gangstera, a nie kolekcjonera. Tylko że wtedy złote monety powinny zostać pod podłogą… Tata musiał w tajemnicy po nie wrócić, nic dziwnego, że wspólnik uznał to za nieuczciwe.

– A może gangsterzy zmusili ojca do zdradzenia miejsca ukrycia skarbu? – spekulowałam.

– Jasne, a potem, nie zwracając uwagi gospodarzy, przeszukali pokój w ich domu – stary spojrzał na mnie z pobłażaniem. 

Ważne w tym wszystkim jest co innego…

Dziewczyna miała rude włosy, takie jak mój tata i ja

Zawiesił głos, przypatrując mi się czujnie. Mierzyliśmy się wzrokiem. Na końcu zewnętrznego kącika lewego oka zauważyłam tatuaż przedstawiający kropkę. Wiedziałam, że recydywiści często zdobią twarze w podobny sposób, więc i on musiał spędzić trochę czasu za kratami. A może to on zrobił coś mojemu ojcu? 

– Ważne jest to – dokończył – że córka gospodarzy, z którą twój tatuś regularnie sypiał, akurat w tym czasie wyprowadziła się z chałupy. Wyjechała podobno szukać pracy za zachodnią granicą, ale wróciła po roku ze ślicznym noworodkiem płci żeńskiej. Widziałem tę dziewczynkę jakieś dziesięć lat temu, bo cały czas liczyłem, że spotkam się też z jej ojcem, ale najwyraźniej tatuś nie dba o córki. Daj mapę, leży na półce pod telewizorem, pokażę ci, jak tam dojechać.

Byłam oszołomiona nadmiarem informacji. Próbowałam oddzielić kłamstwo od prawdy, ale nie mogłam tego zrobić bez sprawdzenia faktów. Mężczyzna pokazał mi na mapie kwaterę ojca. Dotarłam tam następnego dnia i udając, że szukam pokoju do wynajęcia, stanęłam przy furtce prowadzącej do zaniedbanego domu z czerwonej cegły. Szczekający pies wywabił na podwórko dziewczynę, na oko dwudziestoparoletnią.

– Pani do kogo? – spytała, podchodząc i odgarniając z czoła burzę rudych włosów. Dokładnie takich samych, jakie zdobiły moją i ojca głowę.

– Szukam pokoju do wynajęcia – powiedziałam przytomnie.

– No nie wiem – uśmiechnęła się dziewczyna. – Zapytam mamę, proszę poczekać.

Zniknęła w drzwiach domu, a ja odwróciłam się na pięcie i wróciłam do samochodu. Nie potrzebowałam żadnego pokoju i nie potrzebowałam też na razie dodatkowych informacji. Te, które zdobyłam, wymagały uporządkowania i ustosunkowania się do wniosków, a to zajmie mi trochę czasu.