To miała być przygoda życia. Podróż, którą planowałam od lat. Etiopia. I właśnie teraz, na trzy dni przed wylotem, dopadła mnie jakaś koszmarna grypa.

Mdłości były tak silne, że nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Z łóżka podrywały mnie zawroty głowy. Kiedy siedziałam na fotelu, żołądek kręcił fikołki. Światło wpadające do pokoju wzmagało ucisk w skroniach. Dlatego, słaniając się na nogach i pokonując ból mięśni, wyszłam na powietrze. Chłodny wiatr przyniósł ulgę. Wsparta o uchylone drzwi chłonęłam otaczającą mnie świeżość. Rozmyślałam o podróży: o kościołach w Lalibeli, etiopskich górach, zakurzonych ulicach Addis Abeby i mitycznej Arce Przymierza.

To właśnie ją chciałam odnaleźć przede wszystkim.

– Przepraszam, dobrze się pani czuje? 

Ciemnowłosy mężczyzna mówił z obcym akcentem. Zatrzymał się tak blisko, że zaatakował mnie mocny zapach jego perfum.

– Niezbyt – odpowiedziałam szczerze. 

– Potrzebuję świeżego powietrza.

Zobacz także:

– Potrzebujesz pomocy…

– Ja? – zdziwiłam się szczerze.

– Tak – odparł poważnie. – Wiem, kim jesteś. I znam twoją chorobę.

– Proszę wybaczyć, ale… Z kim mam przyjemność?

– Józef. Tak mam na imię. Zadzwoń, jeśli uznasz, że nie ma innego wyjścia – wręczył mi pomiętą karteczkę i odszedł.

Odruchowo schowałam kartkę do kieszeni. Przez chwilę jeszcze czułam w nozdrzach orientalną woń. W perfumach mężczyzny była ambra. Rozpoznałam też suchy, gorzki i lekko przydymiony agar. Towarzyszyły mu kojący cedr z marokańskiego jałowca oraz nuta drzewa sandałowego. W zapachu tamtego mężczyzny dominowała nuta tajemnicy.

Po powrocie do domu natychmiast zwymiotowałam. Nie wiem, czy grypa żołądkowa przeszła do fazy zasadniczej, czy powodem był ostatni festiwal zapachów. Tak czy inaczej, zostałam pokonana przez ciało i jego przyziemne słabości. 

Z termometrem pod pachą opadłam na sofę.

Na podłodze postawiłam miskę. Na wszelki wypadek.

– 39 i pół – odczytałam po chwili.

„No to guzik. Nigdzie nie pojadę.”

Rozpłakałam się jak dziecko. Do tego wróciły nieprzyjemne wspomnienia. Przed oczami stanął mi obraz niezadowolonej klientki. Wyrzuty sumienia potęgowały złe samopoczucie.

To było tydzień temu. Przyszła ustalić datę ślubu. Wierzyła w indywidualny horoskop solarny. Chciała, bym sprawdziła układ planet i wyliczyła idealny moment gwarantujący młodym dozgonną miłość i szczęśliwe małżeństwo. Niestety, szybko zorientowałam się, że przyszły małżonek nie zamierza ślubować wierności. Wibracje były bardzo silne. Wyczułam zupełnie różne energie. Ostrzegłam ją więc przed związkiem. Lepiej, by nie cierpiała…

Kobieta nie zareagowała tak, jak się spodziewałam. Zamiast wdzięczności, okazała mi pogardę. Wciąż mam przed oczami jej blond włosy, czerwoną suknię i pełną wściekłości twarz. Słyszę wypowiadane ochrypłym głosem przekleństwa. Wracają do mnie niczym fala nudności.

Zawroty głowy nieco osłabły. Zagłuszyła je rosnąca gorączka.

Otulona w sweter i dwa koce poddałam się chorobie

Ciało przestało do mnie należeć. Grypa wzięła je we władanie. Pozostał mi jedynie umysł. Myśli. Pragnienia. Marzenia. Wszystkie były w Etiopii.
Ja też się tam przeniosłam. Czułam wilgoć i nieznośny upał. Pociłam się.

Ściana deszczu niespodziewanie odgrodziła mnie od palących promieni. Droga zamieniła się w rwący potok. Wiedziałam, że dalej nie pojadę. Wysiadłam z opatrzonej logo biura podróży terenówki. Zdjęłam buty i brodząc po kostki w błocie, szłam na spotkanie z Arką Przymierza. To w niej skryto przed wiekami Tablice z Dziesięciorgiem Przykazań. Według legendy, władczyni tej krainy, piękna Makede, zawróciła w głowie królowi Izraela, Salomonowi. Owocem ich miłości był Menelik, pierwszy cesarz Etiopii.

Ojciec przekazał mu mądrość, ale i cenne dary. Jednym z nich była dana jego ludowi przez Boga Arka Przymierza. I choć niektóre źródła mówią, że młodzieniec po prostu ją ukradł i podstępnie wywiózł z Ziemi Obiecanej, trudno w to wierzyć. Skoro Arka nie obróciła przeciw niemu swej mocy, widocznie taki miał być jej los – miała trafić do Etiopii, bastionu chrześcijaństwa, wyspy na morzu wszechobecnego islamu.

Deszcz ustał. Wilgoć uczyniła powietrze lepkim. Szłam po kamienistej ścieżce, ignorując poranione stopy. Czułam, że jestem blisko. Nagle płuca straciły wydolność. Drogi oddechowe wypełniła woń ambry i sandałowca. Wyczułam jego obecność. Próżno jednak oczy wypatrywały męskiej sylwetki i kruczoczarnych włosów. Zamiast tego na urwisku zauważyłam strzęp czerwonego materiału. Wydawał się dziwnie znajomy.

– Zniszczyłaś moją przyszłość – głos docierał z daleka. – Miałam być żoną. Ślubna suknia wisi w szafie, ale weselni goście zostali zawróceni. To twoja wina. Niech cię piekło pochłonie. Niech trawi cię gorączka, a ciałem targają mdłości!

– Szóste: nie cudzołóż – krzyknęłam, tracąc oddech. – Nawet jeśli dla ciebie te słowa nic nie znaczą, musiałam cię ostrzec. To nie tylko część zamkniętego w Arce dekalogu. To także nasze prawo do wyłączności. Chciałaś wyjść za kogoś, kto nie przestrzega oczywistych nakazów.

– Nie tobie osądzać – kobiecy głos był tak zachrypły, że równie dobrze mógł należeć do mężczyzny. Do niego. Smukłego bruneta.

Zapach orientalnych perfum był wszechobecny. Podziemne kościoły w Lalibeli pochłonęła brunatna błotna maź. Etiopia wydała mi się odległa, jak nigdy dotąd. 

„Rano skontaktuję się z biurem i odwołam wycieczkę” – pomyślałam.

Po zakurzonych placach przygranicznego Aksum wałęsały się kozy. Przy drodze rzędem przycupnęły ubogie chatki. Na ich progach kobiety gotowały jedyny w ciągu dnia posiłek. Czy tak właśnie wygląda dawna stolica etiopskiego cesarstwa? Czy pośród ubóstwa, smrodu i kurzu odnajdę opatrzoną złotym wiekiem skrzynię?

– Nie ma tu Arki – śniady brunet pojawił się niespodziewanie. – Spoczywa w Studni Dusz w Jerozolimie. Nigdy nie opuściła ziemi Salomona. Teraz to także nasza ziemia. Ukryliśmy Arkę pod Kopułą na Skale. Niewierni nie mają wstępu do muzułmańskiej świątyni. Nigdy jej nie znajdziesz. Zbyt gruby mur został postawiony.

– Szukaj dalej – kobiecy głos przebił się przez beczenie kóz i płacz dzieci. 

– Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. A mury są po to, by je burzyć.

„Zadzwoń, jeśli uznasz, że nie ma innego wyjścia”

To była pierwsza myśl, która przyszła mi do głowy po przebudzeniu. Czułam się gorzej niż poprzedniego dnia i potrzebowałam pomocy. Wiedziałam też, że ani lekarz, ani żadne medykamenty nie powstrzymają gorączki. Wywołały ją walczące ze sobą siły. Siły, które wbrew wszystkiemu dążyły do zespolenia.

– Halo, Józef? – z trudem wystukałam zapisany na kartce numer.

– Właściwie mam na imię Ahmed. Salam alejkum – rozległ się głos po drugiej stronie. – Wróżka Luna?

– Tak… – każde wypowiadane słowo sprawiało fizyczny ból. – Dzwonię, bo…

– Wiem – przerwał mi. – Czekałem na ten telefon. Zaraz przyjadę.

Ahmed wszedł prosto do kuchni i zapytał, gdzie trzymam szklanki. Ostry smak chili i anyżu mieszał się z czymś słodkim i kojącym. Napój miał konsystencję ściętego mleka. Wypiłam bez słowa.

– Musisz jej to powiedzieć – zaczął. 

– Wytłumacz, że się pomyliłaś. Twoje wizje były prawdziwe, ale odebrałaś je zbyt jednoznacznie.

– Mówisz o tej blondynce?

– Tak, o Marysi. Mieliśmy się pobrać.

Przypomniałam sobie kobietę w czerwonej sukni. I słowa, które wtedy powiedziałam. O ślubowaniu wierności.

– Nie mogę wziąć jej za żonę przed ołtarzem. Nie jestem chrześcijaninem. Kultura i religia, w której wyrastałem, różnią się od waszej. Uczucia są jednak takie same. Planowaliśmy ślub cywilny… Zwróć mi narzeczoną, proszę.

Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do niej. Wróżki też się czasem mylą. Zrozumiała. Datę ślubu ustaliliśmy na kwiecień. Jako gość będę mogła się pochwalić świeżo przywiezioną z Etiopii opalenizną.