Mieliśmy trochę czasu, aby to przemyśleć, bowiem diagnoza lekarska wprawdzie nie dawała Henrykowi szans na przeżycie, ale lekarze próbowali go jeszcze ratować. Przez ten czas jego rodzice, zamiast docenić, że się o niego troszczę, jeszcze intensywniej dawali mi odczuć, że nie jestem pożądana w ich rodzinie.

– Czyhasz tylko na jego spadek! – oskarżali mnie wielokrotnie.

Stąd właśnie pomysł Henia.

– Jak zapiszę wszystko Tosi, to dadzą ci wreszcie święty spokój – stwierdził.

Uznał, że jestem kobietą jego życia

Zawsze bardzo bolał nad tym, że nie jest w stanie ochronić mnie przed swoimi rodzicami. Dziwne, ponieważ z pozoru był silnym człowiekiem, ale gdy w grę wchodzili ojciec i matka, robił się malutki i słaby. Uważali, że żadna kobieta nie jest go warta. Dlatego trwał w starokawalerstwie aż do momentu, kiedy spotkał mnie. Miał już wtedy czterdzieści dwa lata. Prawdę mówiąc, długo zastanawiałam się, czy mamy szansę na stały związek. W tym wieku bowiem każdy ma już swoje przyzwyczajenia, które dla drugiej osoby mogą być męczące. A poza tym nie wierzyłam w to, że uda mi się go zatrzymać przy sobie. Henryk jednak uznał, że jestem kobietą jego życia. I po raz pierwszy przeciwstawił się rodzicom, prosząc mnie o rękę.

Wzięliśmy ślub i Henryk zamieszkał ze mną. Swoje mieszkanie wynajął. Miał także działkę budowlaną za miastem i w przyszłości mieliśmy zamiar postawić na niej dom. Do głowy mi nawet nie przyszło, że mój ukochany mąż nie doczeka przeprowadzki. Zachorował, kiedy Tosia miała siedem lat, a odszedł, gdy skończyła dziewięć.

Sprawa spadkowa wydawała się jedynie formalnością, ponieważ Henio notarialnie spisał testament, w którym cały majątek przekazał córce. Ja miałam nim zarządzać do skończenia przez nią 18 roku życia, jako rodzic i ustawowy opiekun. Niestety, nie spodobało się to teściom, którzy już na cmentarzu zapowiedzieli, że nie jestem do tego odpowiednią osobą.

Zobacz także:

– Okradniesz naszą wnuczkę! – padło absurdalne oskarżenie nad trumną Henia.

Nie mieściło mi się w głowie, że można wszczynać burdy na pogrzebie! Ale moim teściom najwyraźniej nie przeszkadzał fakt, że mogiła ich syna była jeszcze świeża. Od razu ruszyli do ataku. Najpierw podważyli autentyczność testamentu, sugerując, że Heniek podczas składania podpisu prawdopodobnie nie był w pełni poczytalny.

– W rozmowach z nami obiecywał, że wszystko, co ma, zapisze nam – kłamali bezczelnie w sądzie. – Żebyśmy zarządzali tym dla dobra wnuczki. Uważał, że jego żona kompletnie się do tego nie nadaje. Nasza synowa jest nie tylko niegospodarna, ale i kochliwa. Miała kochasiów jeszcze za życia Henia, a teraz jasne jest, że szybko będzie chciała znowu wydać się za mąż. I nie wiadomo, co się wtedy stanie z majątkiem naszej wnuczki.

Zaczęli nastawiać Tosię przeciwko mnie. Chore!

Na szczęście, sędzia uznał, że testament został spisany prawidłowo, a notariusz, u którego z Heniem byliśmy, oznajmił, że mój mąż, wyrażając swoją ostatnią wolę, był w pełni świadomy tego, co robi.

Kiedy wychodziłam z sądu po ogłoszeniu wyroku, byłam pewna, że to już koniec i moi teściowe dostali po nosie. Nic bardziej mylnego! Nie mogli obalić testamentu, więc postanowili uderzyć we mnie i... odebrać mi prawa rodzicielskie! Ku mojemu zdumieniu nagle zaczęła nas nachodzić policja i ludzie z opieki społecznej. Podobno co chwila dostawali zgłoszenia, że moje dziecko wychowywane jest w nieodpowiednich warunkach, a w domu stale wybuchają pijackie awantury.

– Słyszeliśmy, że sprowadza pani do mieszkania podejrzanie wyglądających mężczyzn – usłyszałam od urzędniczki.

Czułam się upokorzona, kiedy musiałam tłumaczyć, że to wszystko bzdury, wyssane z palca przez mojego kreatywnego teścia i jego żonę. Na szczęście sąsiedzi poparli mnie, wystawiając mi jak najlepszą opinię. W szkole u Tosi także oświadczono, że dziewczynka jest zadbana i zdolna.

– To jedna z naszych najlepszych uczennic, a mama pojawia się na każdym zebraniu – powiedziała wychowawczyni córki.

Mimo wszystko bałam się, że to ciągłe wypytywanie zepsuje opinię mnie i Tosi. Są przecież ludzie, którzy uważają, że jeśli policja i opieka społeczna kimś się interesuje, to „coś w tym musi być”. Ale postanowiłam być silna, nie przejmować się otoczeniem. I nawet mi się to udawało do momentu, aż teściowie nie zaczęli buntować małej przeciwko mnie. Początkowo nie broniłam im spotkań z Tosią, lecz córka powtórzyła mi, że namawiają ją, aby... zamieszkała z nimi!

– Twoja mama tak denerwowała tatę, że dostał raka i umarł – tłukli do głowy dziecku. – Ona jest złodziejką, okradła najpierw jego, a teraz chce okraść ciebie.

– Mamusiu, ja więcej do nich nie pójdę! – postawiła się w końcu Tosia, znękana tymi „rewelacjami”. – Nie chcę słuchać tego, co opowiadają o tobie. A poza tym myślę, że oni wcale mnie nie kochają...
Nic nie mogłam poradzić na to, że Tosia odnosiła takie wrażenie. Moi teściowe to zamknięci w sobie i oschli ludzie.

– Jeśli nie chcesz się z nimi widywać, to nie musisz – zapewniłam córkę.

Sąd stanął po mojej stronie

Niestety, teściowie nie wzięli pod uwagę tej odmowy, tylko starali się na siłę uczestniczyć w życiu Tosi. Przychodzili po nią do szkoły, kilka razy stawili się także na wywiadówce! Aż w końcu policja i sąd musieli im uświadomić, że prawa rodzicielskie ich syna nie przeszły automatycznie na nich po jego śmierci.

– Rodzicielstwo nie jest dziedziczne! – grzmiał sędzia. – Nie wolno państwu decydować o wychowaniu wnuczki, dopóki sąd nie zadecyduje inaczej.

Na tej rozprawie teść został ukarany grzywną za obrazę sądu. Wściekł się i użył kilku niewybrednych epitetów pod adresem polskiego wymiaru sprawiedliwości. Po minie sędziego wywnioskowałam, że sprawę o odebranie mi praw teściowie przegrają z kretesem. I tak właśnie się stało.

Rozsądnie byłoby z ich strony, gdyby wtedy odpuścili. Nie jestem mściwa i pewnie potrafiłabym im wybaczyć krzywdy. Gdybym tylko wiedziała, że ci ludzie mają ciepłe uczucia wobec Tosi, całą sprawę puściłabym w niepamięć. Ale stało się inaczej...

Moi teściowe swoją antypatię do mnie postanowili przenieść na Tosię. Naprawdę nigdy nie pojmę, co im zrobiło to niewinne dziecko. Czy to, że opowiedziało się za matką, było aż takim przewinieniem? Tak czy inaczej, oznajmili nam, że Tosia nie jest już ich wnuczką. Moja córka naprawdę bardzo to przeżyła i nie wiedziała, jak się zachować. Wprawdzie nigdy nie miała dobrego kontaktu z dziadkami, ale zawsze jakiś był. Tymczasem teraz odesłali jej nawet świąteczną kartkę z życzeniami! „Ostatnie z nich dranie!” – pomyślałam, widząc, jak moja córeczka płacze.

Mówi się, że złość potrafi zabić i chyba tak się właśnie stało w przypadku moich teściów, bowiem w rok po przegraniu przez nich sprawy, oboje odeszli... Latem zabrakło teścia. Byłyśmy wtedy z Tosią na wakacjach i o jego pogrzebie dowiedziałyśmy się kilka tygodni później. Bałam się, że podobnie będzie z teściową, poprosiłam więc życzliwą mi kuzynkę męża, Łucję, aby mnie zawiadomiła, gdy odbierze wiadomość o jej śmierci.

Nie dał rady ochronić nas przed rodzicami…

Dosłownie po kilku miesiącach zadzwoniła. Mama Henia umarła. Organizacją pogrzebu zajął się daleki kuzyn, ale nie zawiadomił ani wnuczki, ani mnie. Wkrótce zrozumiałam dlaczego… Leszek oświadczył mi przez telefon, że to on odziedziczył wszystko po mojej teściowej.

Ciocia by sobie nie życzyła, abyś była obecna na jej pogrzebie! – dodał złośliwie.

Mimo wszystko poszłam na mszę żałobną do kościoła, tam w końcu może pojawić się każdy. Na cmentarz moją dziesięcioletnią córkę zaprowadziła ciocia Łucja.

Kiedy myślałam o tym, jak moja córka została potraktowana przez teściową i jej „jedynego spadkobiercę”, narastała we mnie złość. Jedno wiedziałam na pewno – nie pozwolę na taką niesprawiedliwość i będę walczyć o spuściznę należną mojemu dziecku! Najbardziej przykry w tym wszystkim jest fakt, że mimo zapobiegliwości, Heńkowi nie udało się uchronić córki przed własnymi rodzicami i wszelkimi świństwami, jakie mogli jej zrobić. A mnie przed zażartą walką o prawa Tosi. A przecież mogło być zupełnie inaczej, jak w rodzinie…