Wracałyśmy z naszej stałej trasy po polach. Luna niemal zniknęła w lasku przy szutrowej drodze. Niemal, bo koniec ruchliwego ogona wystawał z burego poszycia niczym mała, biała chorągiewka. Pogoda nie rozpieszczała. Było szaro, deszczowo, nieprzyjemnie. Mojej suczce to jednak nie przeszkadzało.

Byli apodyktyczni, przekonani o wyższości swoich racji

Psy rasy beagle to stworzenia pogodne, inteligentne, towarzyskie i wszędobylskie. Nie dla nich długie, samotne godziny w pustym mieszkaniu i krótkie przebieżki wokół bloku. Muszą się wybiegać, bo inaczej gotowe roznieść mieszkanie na strzępy. Jako wolny strzelec pracowałam głównie w domu, więc mogłam zapewnić Lunie zarówno towarzystwo, jak i sporą dawkę wędrówek. Spuszczając ją ze smyczy na polach, ryzykowałam – tropy kusiły, instynkt wzywał – ale dotąd zawsze wracała z ucieczek, brudna i zmachana, ale szczęśliwa.

Potem spała jak anioł i śniły jej się piękne, myśliwskie sny, a ja mogłam w spokoju nadgonić robotę. Od dwóch lat żyłyśmy sobie razem, na zasadzie wzajemnego dopasowania. Szukałam przyjaciela, nie materiału do tresury. Sama miałam jej po dziurki w nosie. Najpierw ojciec, potem były narzeczony – obaj apodyktyczni, przekonani o wyższości swoich racji. Ech, szkoda gadać…

Gwizdnęłam na psa. Pora wracać na kawę i śniadanie.

– Luna, idziemy! – zawołałam.

O dziwo, posłuchała niemal natychmiast. Wyskoczyła z krzaków podniecona i lekko zjeżona, a za nią pojawił się… drugi beagle. Większy, z różową obróżką. No proszę, koleżankę sobie znalazła. Obwąchiwały się, machając radośnie ogonami. Rozejrzałam się w poszukiwania właściciela.

– Czyj ty jesteś, piesku? Gdzie twój pan albo pani? – pytałam, wyciągając rękę.

Zobacz także:

Obcy pies zbliżał się ostrożnie. Pozwolił się pogłaskać, ale gdy zwołałam: „Halo! Jest tu ktoś?!”, odskoczył i umknął z podkulonym ogonem. Patrzyłam, jak przełazi przez dziurę i znika za wysokim płotem, który ogradzał piaskowy dom z czerwoną dachówką. Zdążyłam jeszcze zapiąć Lunie smycz, zanim pognała za nową znajomą.

– Jutro się znów pobawicie. Może – dodałam, bo nie lubiłam nikogo okłamywać, nawet psa.

Chadzałyśmy tu regularnie i jakoś wcześniej nie natknęłyśmy na tego psa. Może był tu tylko w odwiedzinach.

Sporych rozmiarów ogród tchnął pustką

Następnego dnia Luna od razu po wyjściu z bloku skręciła w stronę pól. Ciągnęła smycz bardziej niż zwykle. Jakiż spotkał ją zawód, gdy odkryła, że dziura w płocie została zastawiona kamieniem. Piszczała i szczekała, nawołując. Cisza. Poszłyśmy dalej.

Luna obiegła parkan, niknąc za załomem, i po paru chwilach wróciła. Nie sama. Obie suczki witały się jak stare kumpelki. Tarmosiły się, mocowały, ciągnęły za ogony, w dzikiej zabawie nie zważając, gdzie pędzą, i niemal zwalając mnie z nóg.

– Spokój, dziewczyny. Idziemy razem? – ni to spytałam, ni zarządziłam.

Zerknęłam za płot – nikogo. Sporych rozmiarów ogród tchnął pustką, dom wydawał się zamknięty na głucho. Nic dziwnego, że towarzyski psiak stamtąd uciekał. Smutek i nostalgia ogarniały duszę od samego patrzenia na tę samotnię. Dla przełamania lodów poczęstowałam Emmę – tak nazwałam obcą suczkę – psim ciasteczkiem i dzięki temu ja również zyskałam nową przyjaciółkę. Okazała się znacznie bardziej usłuchana od mojej Luny. Emma wciąż sprawdzała, czy idę, czy nadążam za ich chyżymi łapami. Jedno gwizdnięcie wystarczało, by już gnała na złamanie karku, dopraszając się nagrody. Cóż, jednak nie z powodu moich pięknych oczu tak koło mnie skakała.

Zasada przez żołądek do serca sprawdzała się w przypadku psów bardziej niż facetów. Marcin również był smakoszem, ale głównie urody i wdzięków kobiecych… Dosyć! Nie ma czego ani kogo żałować. Co z wozu spadło, to przepadło, jak mawiała moja babcia.

Emma z Luną szalały. Trochę się obawiałam, co zrobię, jak mi ta mała sfora wystartuje za zającem. Szukaj wiatru w polu – dosłownie, wcale nie w przenośni. Na szczęście panny były bardziej zainteresowane wspólną zabawą niż tropieniem. Czas szybko mijał. Problem pojawił się przy pożegnaniu. Emma wcale nie miała na to ochoty.

– No, dziewczyno, idź do domu, wracaj, szukaj pana!

Emma biegła do płotu i natychmiast zawracała, gotowa iść z nami na osiedle. Oto kara za obłaskawianie cudzych psów. Odsunęłam więc kamień, wrzuciłam kilka smakołyków przez dziurę w płocie i gdy Emma wśliznęła się za nimi do ogrodu, szybko zatarasowałam przejście.

Pięknie się wpakowałam!

Nazajutrz sytuacja się powtórzyła, z tą tylko różnicą, że zanim po wspólnym spacerze zdążyłam umknąć, Emma znalazła drugą dziurę i dopadła nas już za ulicą. Z wdziękiem tancerki unikała aut, ale i tak serce podeszło mi do gardła. Boże, nie przewidziałam takiego scenariusza! Co teraz?

Zawróciłam. Dzwoniłam do bramy, chcąc oddać zgubę, ale nikt nie raczył się pojawić. Może jeszcze spali, może już wyszli do pracy? Obeszłam cały płot dookoła, by odnaleźć miejsce, którędy Emma zwiała. W końcu natknęłam się na podkop. A to cwaniara! Przytargałam jakieś gałęzie, kawałek dykty i zatkałam tunel, jak umiałam. Potem wzięłam Emmę na ręce i po prostu przerzuciłam ją przez płot. Obie suki patrzyły na mnie jak na okrutnicę rozdzielającą dwie najlepsze przyjaciółki. Skomlały i poszczekiwały, próbując lizać sobie nosy przez przerwy między sztachetami.

Pięknie się wpakowałam! Inteligentny beagle znajdzie albo wygrzebie inną dziurę, więc afery przy rozstaniu będą się powtarzać. Miałam dwie opcje: zrezygnować z ulubionej trasy spacerów albo dopaść właściciela i z nim pogadać. Może zgodziłby się, żebym zabierała Emmę w godzinach, kiedy ktoś będzie mógł ją po spacerze odebrać. Tylko jakoś kompletnie mi się nie paliło do poznawania osoby, która skazuje swojego towarzyskiego psa na samotność w pustym ogrodzie. Po co ktoś taki w ogóle sprawił sobie beagle’a? Trzeba było wybrać mopsa. Albo kota.

Przez parę dni unikałam więc szutrowej drogi i domu za płotem. Ale Luna wyraźnie tęskniła. Widząc, że kieruję się w inną stronę, markotniała i jakoś tak po psiemu wzdychała: „No, jak chcesz, ty trzymasz smycz, ale gdybym ja mogła decydować…”. W końcu nie miałam serca dłużej jej męczyć wędrówkami wyłącznie po osiedlu. Gdy zrozumiała, dokąd idziemy, rwała do przodu, aż z trudem za nią nadążałam. Dopadła płotu z radosnym szczekaniem. Odpowiedziało jej ponure wycie. Nie pomogło nawoływanie ani cmokanie. Obeszłam ogrodzenie, docierając do zatkanego podkopu. Jednak Emma wciąż się nie pojawiła, tylko coraz żałośniej skowyczała. Wreszcie dostrzegłam ją w kącie ogrodu uwiązaną przy budzie!

Co za podły człowiek! Kolejny tyran mi się trafił. Odgadł, że nie utrzyma żywiołowego psa za płotem, że ucieknie, więc zrobił z niego więźnia. Tego było za wiele. Ruch firanki w oknie dowodził obecności właściciela. Gapił się, schowany w swojej warowni, a biedna Emma… No jak tak można? Nie zwykłam nieproszona wtrącać się w cudze sprawy, ale przecież ten pies sam nas wybrał, obdarzył zaufaniem. Musiałam go ratować!

Facet gotów się obrazić i nici ze spaceru

Pognałam do bramy, gotowa dzwonić do skutku. Nie dam się odprawić z kwitkiem. Po minucie zaskrzeczał domofon:

– Czego… – celowa pauza – pani chce?

– Przyszłam do Emmy.

– Do kogo? A… o Bajkę chodzi. Więc to pani ją kradnie? Ma ogród do biegania…

– Bajka, tak się wabi? Bardzo ładnie. Ale wcale jej nie kradnę! Sama do nas ucieka. Widać ma powody. Dlatego ją pan uwiązał? Za karę?

– Nie pani sprawa – warknął głos w domofonie.

– Właśnie, że moja. Polubiłam Emmę, znaczy Bajkę. Też mam beagle’a i nie pojmuję, jak można być tak okrutnym. To towarzyska, pogodna rasa, a pan trzyma Emmę na uwięzi. To nieludzkie…

– Że niby jestem potworem? – głos w domofonie zlodowaciał.

– Nic takiego nie powiedziałam – zastrzegłam szybko.

Facet gotów się obrazić i nici ze spaceru. No i obiektywnie patrząc, poza uwiązaniem nic złego jej nie robił. Suka wyglądała na zdrową, silną, dobrze karmioną.

– Cóż, nie byłaby pani pierwsza. Moja była żona inaczej o mnie nie myśli. Zresztą co mi tam, skoro taka pani odważna, to proszę…

Na przyjemniaczka nie wyglądam, co?

Gdy zabrzęczał domofon, popchnęłam furtkę i weszłam na teren ogrodu. Nie bardzo wiedząc,  co powinnam teraz zrobić, czekałam na kolejny ruch gospodarza. Pojawił się w progu domu w czapce z daszkiem nasuniętej głęboko na oczy i gestem kazał mi podejść. Luna wyrywała się do Bajki, a ja ostrożnie zbliżałam się do mężczyzny. W końcu byliśmy tu sami. Stał bokiem, lewym profilem – nawet interesującym – i przyglądał mi się koso, z ironicznym  uśmieszkiem.

– Boi się mnie pani?

– Mam psa – odparłam buńczucznie.

– Bardzo groźny! – prychnął, widząc, jak Luna merda ogonem.

Wreszcie odwrócił się twarzą do mnie, podniósł głowę i… normalnie dech mi zaparło. Zapewne przystojną niegdyś twarz szpeciła długa, brzydka, czerwona szrama, która biegła od brody przez prawy policzek aż do skroni.

– Co, na przyjemniaczka nie wyglądam, co? Ale nie gryzę – skrzywił się w strasznej parodii miłego uśmiechu.

Przełknęłam ślinę, ale nie uciekłam wzrokiem. Niech sobie nie myśli, że się go boję.

– Przyznaję, jest pani odporna albo umie się kontrolować. Tylko Bajka nie zauważa różnicy, dla niej wciąż jestem równie piękny jak przed wypadkiem – znowu się uśmiechnął, przyprawiając mnie o ciarki. – Moja była nie potrafi już na mnie spojrzeć bez wstrętu, więc zszedłem jej z oczu, wynosząc się do domu rodziców. Wyjechali za granicę, więc miałem nadzieję na trochę spokoju i prywatności, a tu pani się przyplątała… O co właściwie chodzi? – zapytał.

Racja. Skoncentrowałam się na sprawie, z którą przyszłam.

– Czy pozwoli mi pan zabierać Bajkę na spacery? Proszę spojrzeć, jak się za sobą stęskniły –  wskazałam na suczki wylizujące sobie nawzajem uszy. Widok był rozczulający.

– Ładnie się pani uśmiecha – mruknął ponuro. – Nie to co ja. Ale psa nie dam, chyba że na smyczy.

– Ale dlaczego? – zaprotestowałam. – Niechże pan nie będzie dla niej taki surowy. Przecież nie ucieknie… – urwałam, rumieniąc się na to oczywiste przekłamanie.

– Właśnie – potaknął. – W kółko zatykam dziury, które znajduje albo wykopuje.

– No, ale wróci. Beagle’e zawsze wracają.

– Pani też, jak zły szeląg. Powiedziałem: na smyczy albo wcale. Nie uśmiecha mi się niańczenie gromadki szczeniaków. Cieczki dostała, dlatego ją uwiązałem poza domem. Matka szału by dostała, gdyby zabrudziła jej piękne kanapy. Wywaliłaby nas na zbity pysk. Pod mostem przyszłoby nam zamieszkać, więc te trzy tygodnie przy budzie jakoś musi wytrzymać. A pani mnie wzięła za okrutnika.

– No… – teraz spłoniłam się już od stóp do głów. – Po prostu nie wiedziałam. Przepraszam. Próbował pan jej założyć pampersa? – spytałam.

– Beagle’owi?! Wolne żarty.

– Luna też nie lubi, ale słyszałam, że niektóre suczki tolerują takie ochronne majteczki.

– Nie ta konkretna suczka. W ogóle dziwię się, że toleruje panią. Ucieczki przez płot do jakiejś obcej, za przeproszeniem, baby? To jej się pierwszy raz zdarzyło. Woli facetów. Kobietom nie ufa. Mojej byłej nie znosiła wręcz organicznie. Gryzła jej buty, a im droższe, tym szybciej się z nimi rozprawiała. Notabene to przesądziło jej los. Małżonka chętnie pozbyła się nas obojga… Dobra, dosyć tych flirtów. Bierze pani Bajkę czy nie?

– Biorę, oczywiście na smyczy. Jak mus to mus – dodałam.

Nie powalał czarem, ale musiał mieć przecież jakieś zalety

Mężczyzna z blizną odpiął łańcuch i przypiął do obroży smycz. Podał mi ją i skłonił się na pożegnanie.
Jednak Bajka miała własne plany. Kiedy ruszyłam w stronę bramy, zaparła się łapami. Siedziała jak wmurowana, cały czas patrząc na swojego pana. Nie pomogło ponaglające szczekanie Luny ani moje zachęcające gwizdanie. Nawet smakołyk nie przekonał jej do poderwania się z miejsca. Popiskując, wciąż zerkała na swojego pana. Czekała…

– Chyba musi pan iść z nami.

– Ani mi się śni! – warknął. – Nie zamierzam bez potrzeby pokazywać światu swojej pokiereszowanej gęby.

– Zaraz tam światu… – wzruszyłam ramionami. – Na polach ludzi mało, zresztą bez przesady,  można się przyzwyczaić. Mnie na przykład już nie wzrusza pana widok. W sensie negatywnym, bo oczywiście współczuję… – trochę się rozpędziłam, ale facet wyraźnie potrzebował wsparcia moralnego. Co mi szkodziło go podbudować. – Mnie pierwszy szok minął i uważam, że z tą blizną wygląda pan nawet intrygująco, jak jakiś pirat czy Al Capone…

Parsknął śmiechem.

– Bezpośrednia pani do bólu. Może i lepiej, dość mam już litości.

Aha, to takie buty. Tkwił w tej swojej ogrodzonej płotem samotni i użalał się nad sobą. Nie powalał czarem, ale musiał mieć przecież jakieś zalety, skoro wierna Bajka gotowa była zrezygnować dla niego ze spaceru z koleżanką. Tylko jak tego upartego osła wywabić z jego warowni…

– Sądzę, że Bajka celowo nas wybrała. Znaczy mnie i Lunę. Uznała, że potrzebuje pan oswojenia, a my się świetnie do tego nadamy. I ma rację. Czuły nos beagle’a nie kłamie. Więc dość marudzenia. Idziemy.

Przez chwilę mężczyzna mierzył całą naszą trójkę groźnym wzrokiem. W końcu się poddał.

– Z babami nie wygrasz… Kto wie, może faktycznie… Właściciele beagli, łączcie się, czy jakoś tak… – mruczał, łagodnie głaszcząc Bajkę po głowie.

– Choć nie wierzę w takie bzdury, że psy myślą, planują i w ogóle są mądrzejsze od ludzi – zastrzegł, znów się jeżąc.

Oswajanie Marka – bo tak miał na imię mężczyzna z blizną – szło opornie. Nie wystarczył jeden spacer, żeby przestał kłuć ironią, chować oczy pod daszkiem czapki i ustawiać się do mnie tym ładniejszym profilem. Ale przy dwóch beagle’ach nie da rady długo udawać obrażonego na cały świat.

Miesiąc później musieliśmy zewrzeć szyki i łapać nasze niesforne suczki, które urządziły sobie polowanie na zające. Na szczęście szaraki były szybsze albo sprytniejsze od Luny i Emmy, więc żadna szkoda im się nie stała. Niemniej nic tak nie zbliża jak wspólne ganianie po polach z wywieszonym ozorem. Zarówno jeśli chodzi o psy, jak i ludzi. A Marek sporo zyskiwał przy bliższym poznaniu. Przede wszystkim nie miał zapędów dyktatorskich, co już mi się podobało…