Kiedy odeszła moja ukochana Tereska, przeżyłem prawdziwy koszmar. Ponad trzy dekady dzieliliśmy wspólne życie, a tu nagle okazało się, że jestem zdany tylko na siebie. Dosłownie sam jak palec – nigdy nie doczekaliśmy się potomstwa. Tego bólu nie pojmie nikt, kto nie doświadczył podobnego dramatu.

Zostanie wdowcem po tylu wspólnych latach to coś więcej niż utrata małżonki. To jak gwałtowne pożegnanie z najlepszym kumplem i jednoczesne okaleczenie własnej duszy. Wszystko się zmienia, nic nie jest już takie jak dawniej. Nawet twoje ukochane danie smakuje całkiem inaczej, bo nie ma go z kim podzielić przy stole.

Znajomi próbowali mnie swatać

Kiedy serial komediowy, który bawił cię przez lata, nagle zaczyna drażnić, bo nie ma obok ciebie ukochanej osoby, która wybuchała śmiechem dokładnie w tych samych momentach, wiesz, że coś się zmieniło. Żałoba trwała u mnie całe dwa lata. Przyjaciele już po sześciu miesiącach usiłowali wyciągać mnie na różne imprezy i umówić z samotnymi kobietami z ich pracy. Ale ja nawet nie potrafiłem wyobrazić sobie innej kobiety niż moja Teresa. Więc za każdym razem uprzejmie odmawiałem. Dopiero po dwóch latach ból w moim sercu zaczął powoli przygasać. I coraz bardziej zacząłem obawiać się, że resztę życia spędzę w samotności. Mimo to żadna z kobiet, z którymi próbowali mnie zeswatać moi znajomi, zupełnie do mnie nie pasowała.

Na jednej z pierwszych randek pewna kobieta od razu chciała wiedzieć, ile pieniędzy mam na koncie. Inna z kolei szczerze przyznała, że po dwukrotnym rozwodzie interesuje ją wyłącznie zaspokojenie fizyczne.

– Pójść na spacer, potańczyć, pokochać się bez żadnych zobowiązań, wybrać się gdzieś razem, spędzić wspólne wakacje, czemu nie? – wymieniała. – Ale jestem już zbyt leciwa na miłostki i całe to gadanie o ślubie – oświadczyła.

Ostatnia z pań, z którymi się spotkałem, całkowicie mnie zaskoczyła, stwierdzając, że jestem dla niej zbyt wiekowy. Najwyraźniej na zdjęciu prezentowałem się korzystniej.

Wyglądałem jak stary dziad

To ostatnie spotkanie dało mi sporo do przemyślenia. Przekroczyłem już pięćdziesiąty rok życia. Jeszcze całkiem niedawno kobiety często mówiły mi komplementy, uważały mnie za atrakcyjnego mężczyznę. A przynajmniej takie sygnały od nich odbierałem. Moja żona, Teresa, wielokrotnie wspominała, że im dłużej jesteśmy małżeństwem, tym chętniej chwali się swoim znajomym, jakiego ma przystojnego małżonka.

Może jednak moja kobieta chciała mnie po prostu podbudować i dodać mi pewności siebie? Ostatecznie czas leciał, a ja myślałem, że nadal wyglądam jak jakieś dwadzieścia lat temu. Teraz zdawałem sobie sprawę, że to nieprawda... „Żadna atrakcyjna kobieta już na mnie nie zwróci uwagi" – doprowadzało mnie to do czarnych myśli.

Zdecydowałem, że muszę wziąć się w garść. Nie miałem ochoty zaraz po pięćdziesiątce stać się dziadersem. Podszedłem do lustra i uważnie się sobie przyjrzałem. Na głowie zaczęły pojawiać się siwe pasma, choć jeszcze tuż przed tym, jak umarła Teresa, takie jasne nitki dało się zliczyć na palcach jednej ręki. Broda też mi już nieźle posiwiała.

Przyglądając się dokładnie swojej figurze, doznałem następnego przykrego zaskoczenia. Od zawsze prowadziłem bardzo ruchliwy tryb życia. Wraz z Teresą niemal każdego dnia przemierzaliśmy kilometry na rowerach, dbałem o zrównoważoną dietę, a dwa razy w tygodniu uczęszczałem na pływalnię. I proszę bardzo, teraz po raz pierwszy w moim życiu zrobił mi się spory brzuszek.

No cóż, przesiadywanie w czterech ścianach, podjadanie chipsów i słodkości przed telewizorem, by zagłuszyć poczucie osamotnienia, odcisnęło swoje piętno. Nic zatem dziwnego, że w oczach pań, z którymi chodziłem na randki, prezentowałem się niczym podstarzały jegomość.

Zabrałem się do działania

Wykupiłem wejściówkę do fitness klubu, pozbyłem się z szafek wszelkich niezdrowych słodyczy, powiedziałem "do widzenia" złocistemu napojowi i zrobiłem prawdziwą rewolucję w swojej garderobie. Wszystkie swetry, marynarki i koszule, które kojarzyły się ze stylem wiekowego ojca, spakowałem do worków i zaniosłem do pojemników Polskiego Czerwonego Krzyża.

Wpadłem na pomysł, by odświeżyć swoją szafę, więc zaopatrzyłem się w skórzaną kurtkę w stylu ramoneski, parę kolorowych koszulek z kołnierzykiem, fajne jeansy, wygodne buty przypominające mokasyny i eleganckie marynarki o sportowym kroju. Sam nie wiem czemu, ale nagle poczułem nagły przypływ energii, jakby wyrosły mi skrzydła. To mnie zmotywowało, by zawalczyć o powrót do dawnej świetnej formy.

W zasadzie każdego dnia pojawiałem się w klubie fitness. Gdy minął kwartał, doszedłem do wniosku, że moja sylwetka jest już wystarczająco wysportowana, by ozdobić ramię tatuażem, który będzie się świetnie prezentował. Moja nowa fryzjerka skłoniła mnie również do odważniejszych kroków.

– Panie Michale, ubiera się pan naprawdę bardzo młodzieżowo, więc może warto zaszaleć też z fryzurą? – rzuciła pomysłem.

Dałem się namówić i jakieś 60 minut później opuściłem zakład fryzjerski z głową ostrzyżoną według najnowszej mody – z krótkimi włosami po obu stronach i nieco dłuższymi z przodu, zaczesanymi do góry tak jak się teraz nosi. Spojrzałem na swoje lustrzane odbicie i stwierdziłem w duchu: "No, wygląda całkiem ok".

Spodobała mi się pewna kobieta

W końcu okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne. Metamorfoza, jaką przeszedłem, zaowocowała tym, na co liczyłem. Niecały miesiąc po tym wydarzeniu los postawił na mojej drodze Monikę. Akurat obchodziła swoje czterdzieste urodziny. Postanowiła uczcić tę okazję w gronie przyjaciółek, wybierając się do pobliskiej knajpki. Ja akurat byłem w tym samym lokalu, siedząc przy sąsiednim stoliku z kolegą z pracy. Panie bawiły się tak doskonale, że w pewnej chwili zaprosiły nas, abyśmy dołączyli do ich towarzystwa.

Zgodziliśmy się bez wahania. Monika od pierwszej chwili przykuła moją uwagę. Drobna, śliczna blondynka z uśmiechem niczym u słynnej aktorki – to zdecydowanie w moim guście. Chyba ja również przypadłem jej do gustu, ponieważ gdy zjedliśmy, wysunęła propozycję wymiany numerów i ewentualnego spotkania w przyszłości.

Telefon odebrałem od niej pierwszy. Wybraliśmy się razem do kina. Miło spędziliśmy czas, ale obawiałem się, że gdy po filmie zaproszę ją na przechadzkę, uzna mnie za starucha i moja reputacja legnie w gruzach. Dlatego też wpadłem na pomysł... gokarty! Miałem pewność, że bawiła się tak samo świetnie jak ja. Kolejną randkę odbyliśmy na pożyczonym od kumpla motorze. Śmigaliśmy po ulicach, gdy noc zapadła, a ja już wtedy przeczuwałem, że skradłem serce Moniki. Przemknęło mi przez myśl: „Leci na pełnych werwy gości".

Minęło zaledwie kilka tygodni, a już byliśmy razem. Okazało się, że Monika również przeżyła dramatyczne chwile. Jakiś czas temu jej mąż stracił życie w wypadku. W pojeździe podróżowała także jej matka. Udało jej się ujść z życiem, ale od momentu kraksy cierpi na niedowład części ciała i potrzebuje wsparcia otoczenia.

Coś było nie tak

Każde z nas odczuwało pustkę i było otwarte na nową relację. Monika podjęła decyzję, by ze swym dorastającym dzieckiem zamieszkać razem ze mną. Szybko znalazłem z nim wspólny język. Nie usiłowałem być dla niego tatą, a on nie odgrywał przede mną roli zbuntowanego młodego człowieka. Mieliśmy nadzieję, że uda nam się zbudować naprawdę zżytą rodzinę... Ale po jakimś czasie dostrzegłem, że w relacji między mną a Moniką zaczęło się coś zmieniać. Pozornie nic się nie zmieniło, jednak kiedy zapraszałem ją w weekendowy wieczór do dyskoteki, coraz częściej słyszałem odmowę.

W niedzielne popołudnia, zamiast towarzyszyć mi na ściance, nagle zaczęła wymyślać różne wymówki – to ból głowy, to skręcona kostka. Nie miałem pojęcia, o co chodzi. "No tak, w końcu pewnie doszła do tego, że jestem dla niej zbyt wiekowy" – odżyły moje dawne lęki i niepewności.

– Hej, bądź ze mną szczera – zwróciłem się do niej. – Krępujesz się gdzieś ze mną wyjść?

Monika popatrzyła na mnie zaskoczona.

– Nie zrozum mnie źle... – odparła. – Ale poniekąd masz rację.

Było mi głupio

Poczułem, że uginają się pode mną kolana. A więc najnowsze ubrania i ćwiczenia na siłce nie przyniosły efektów.

– Naprawdę masz w sobie coś, co przyciąga kobiety, ale bawi mnie, gdy usiłujesz na siłę odjąć sobie lat – powiedziała bez ogródek. – Farbowanie włosów, młodzieżowe ciuchy, wieczne liczenie kalorii. Serio, nie ma potrzeby aż tak się starać. Jak na swoją metrykę prezentujesz się obłędnie, a poza tym wcale nie marzę o młodym facecie. Cieszę się, że o siebie dbasz, ale niekiedy trochę przesadzasz. Wiesz, w naszym wieku nietrudno wyjść przez to na durnia. Na dodatek powoli mam dosyć naszego wiecznego rozgardiaszu. Zamiast tych wyścigów na motocyklach albo wspinania się po ściankach, o niebo bardziej wolałabym przytulić się z tobą pod kocykiem i obejrzeć jakąś zabawną komedię.

Sądziłem, że skradłem serce Moniki swoją przemianą w młodzika. Tymczasem wyszło na jaw, że właśnie to od samego początku ją we mnie drażniło. I wiecie co? Poczułem ulgę. Dałem sobie spokój z liczeniem zmarszczek i siwych włosów. Zamiast uprawiać ekstremalne dyscypliny, teraz z Moniką wybieramy się na romantyczne przechadzki. I tak jest znacznie przyjemniej...